No dobrze, powinnam chyba zacząć od gorących i wylewnych przeprosin, a także kilku słów wyjaśnień.
Nie dotrzymałam słowa i nie zamieściłam rozdziału tak jak obiecałam i uwierzcie mi - czuję się z tym paskudnie. Naprawdę brakowało mi pisania jak i Waszego towarzystwa.
Zważywszy na moje ostatnie zawirowania życiowe, to był dla mnie ogromny wyczyn napisać cokolwiek. W końcu udało mi się skończyć rozdział, ale co z kolejnym? Nie wiem. Oczywiście pomysłów mam wiele, ale jak zwykle cierpię na przewlekły brak czasu. Zbliża się sesja, także niczego nie obiecuję, ale postaram się coś dodać w ciągu tygodnia, dwóch.
Chociaż ten rozdział mógłby być zakończeniem, to jednak nim nie jest. Powiedzmy, że moje plany wybiegają jeszcze kilka rozdziałów naprzód, także jedyne czego musicie mieć pokłady to cierpliwość. :)
Dziękuję Wam za to, że czekaliście i dziękuję za wszystkie miłe słowa wsparcia jak i motywacji!
Ja również życzę Wam wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku, samych radości, czasu, szczęścia i zdrowia, a cała reszta jest już nieważna. :D
Nie powiem, że Nowy Rok - nowa ja, bo prawdopodobnie nadal zostanę sobą, ale jeśli Wy macie szalone postanowienia to trzymam kciuki żebyście się ich trzymały i trzymali! <3
Pozdrawiam Was gorąco i zapraszam na długo wyczekiwany rozdział. ;)
*******************************************************
Niewiele potem, od tego feralnego poranka, gdy
pragnęłam zupełnie przypadkiem wpaść na Snape’a, staliśmy na ulicach ponurego
Londynu. Nie było śniegu, ale w ramach tego zimny deszcz, który przyklejał moje
włosy do twarzy.
Trzeba się było obciąć na krótko.
Przewróciłam oczami sama do siebie.
No trzeba było, tak samo jak zrobić wiele innych rzeczy, które nie były mi dane.
- Ron, jesteś z nami? – Mruknęłam pod nosem, patrząc uważnie przed siebie.
Tak jak ustaliliśmy wcześniej, ukrył się pod peleryną niewidką, a tymczasem my z Harym zachowując się w ogóle niepodejrzanie, zwiedzaliśmy w najlepsze szary Londyn.
Nim usłyszałam jego głos, poczułam lekki uścisk na łokciu.
- Tak Hermiona, jestem – powiedział cicho. Jego głos był równie napięty co cała atmosfera.
Harry nerwowo zerkał za siebie, w dość charakterystyczny dla siebie sposób zaciskając dłoń na różdżce, ukrytej w kieszeni.
- Dobrze. Za godzinę powinniśmy dostać patronusa. – Powiedziałam z nadzieją, bo tak szczerze to na nic innego nie czekałam jak zobaczyć tę cholerną łanię.
- Chyba jesteśmy śledzeni – szepnął Harry, chwytając mnie pod ramię. – Nie odwracaj się.
Musiałam zwalczyć w sobie odruch, bo aż mnie korciło żeby spojrzeć za siebie.
Ciekawe jak tak szybko nas odnaleźli. Musieli mieć jakieś zabezpieczenia na wypadek, gdyby Potter się gdzieś pojawił. Ale to dobrze, właśnie o to nam chodziło. Nikt miał się nie domyślić co zamierzamy zrobić. Będzie się trzeba ich pozbyć w odpowiednim momencie abyśmy mogli niezauważeni deportować się do Hogsmade.
Przez następne godziny kręciliśmy się po ulicach Londynu, zaglądając co jakiś czas to na ulicę Pokontną, która była zdewastowana, to w okolice sierocińca Riddle’a, a to zaszliśmy na kawę. Gdyby te półgłówki, które szwędały się za nami cały dzień, miały choć trochę rozumu, domyśliliby się, że coś tu nie gra. Tymczasem krążyli za nami krok w krok, niespecjalnie się z tym kryjąc. Być może jednak wiedzieli, że coś jest na rzeczy?
Niepokój coraz bardziej przejmował kontrolę nade mną. Patronus Snape’a wciąż się nie pojawiał i nawet Harry zaczynał panikować. Zaczęłam się bać. O Severusa, o całą resztę, ale też o to, że jego patronus nie może mnie już odszukać. Czyżbym aż tak bardzo go zawiodła i skrzywdziła? Czy aż tak bardzo mnie znienawidził?
Miałam wrażenie, że chłopak myśli podobnie, bo czułam na sobie jego pełne współczucia spojrzenie, za każdym razem, gdy światła aut rzucały bladą poświatę, dając złudne wrażenie, że to patronus. Oczywiście nie powiedział tego na głos.
Starałam sobie tłumaczyć, że przecież jego patronus zdołał mnie znaleźć jeszcze zanim coś nas połączyło, ale to znowu rodziło coraz większy strach o jego życie.
I jak tutaj myśleć pozytywnie, co?
- Hermiona? Coś musiało pójść nie tak. – Powiedział w końcu Harry, wpatrując się we mnie znad kubka kawy. – Zdecydujmy co dalej.
Nerwowo spojrzałam w miejsce, w którym siedział niewidzialny Ron. On się nie odzywał. Od wielu godzin.
Musiał być przerażony równie mocno co ja. Jego bracia i ojciec w końcu wyruszyli do Hogsmade.
- Nie wiem Harry. Poczekajmy jeszcze… - Nie mogłam uwierzyć w to co mówię, bo w rzeczywistości już dawno ułożyłam plan.
- Co jeśli coś im się stało? Powinniśmy tam iść i…
- A co jeśli to zasadzka? Co jeśli cię złapią?
Harry uniósł brwi i skrzywił się lekko.
- Wtedy umrzesz ty, nie ja. Nie zapominaj o tym.
Lodowaty dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie.
Żesz ty, całkowicie o tym zapomniałam.
Odruchowo zerknęłam na zaciśniętą w pięść dłoń i westchnęłam.
- Sama nie wiem…
- Mieliśmy wracać do Kwatery, gdyby patronus Snape’a się nie zjawił. – Żałowałam, że nie mogę zobaczyć twarzy Rona, bo ból w jego głosie był bardzo wyraźny. – Ale oni tam są… Co jeśli coś im się stało?
Harry rzucił mi błagalne spojrzenie i już wiedziałam, że przegrałam tę walkę. Prawdę mówiąc nawet nie starałam się zbytnio żeby ją wygrać. Sama chciałam tam iść. Musieliśmy ich odnaleźć.
- W takim razie chodźmy. – Wstałam i zdecydowanym krokiem wyszłam z kawiarni.
Trzeba się było obciąć na krótko.
Przewróciłam oczami sama do siebie.
No trzeba było, tak samo jak zrobić wiele innych rzeczy, które nie były mi dane.
- Ron, jesteś z nami? – Mruknęłam pod nosem, patrząc uważnie przed siebie.
Tak jak ustaliliśmy wcześniej, ukrył się pod peleryną niewidką, a tymczasem my z Harym zachowując się w ogóle niepodejrzanie, zwiedzaliśmy w najlepsze szary Londyn.
Nim usłyszałam jego głos, poczułam lekki uścisk na łokciu.
- Tak Hermiona, jestem – powiedział cicho. Jego głos był równie napięty co cała atmosfera.
Harry nerwowo zerkał za siebie, w dość charakterystyczny dla siebie sposób zaciskając dłoń na różdżce, ukrytej w kieszeni.
- Dobrze. Za godzinę powinniśmy dostać patronusa. – Powiedziałam z nadzieją, bo tak szczerze to na nic innego nie czekałam jak zobaczyć tę cholerną łanię.
- Chyba jesteśmy śledzeni – szepnął Harry, chwytając mnie pod ramię. – Nie odwracaj się.
Musiałam zwalczyć w sobie odruch, bo aż mnie korciło żeby spojrzeć za siebie.
Ciekawe jak tak szybko nas odnaleźli. Musieli mieć jakieś zabezpieczenia na wypadek, gdyby Potter się gdzieś pojawił. Ale to dobrze, właśnie o to nam chodziło. Nikt miał się nie domyślić co zamierzamy zrobić. Będzie się trzeba ich pozbyć w odpowiednim momencie abyśmy mogli niezauważeni deportować się do Hogsmade.
Przez następne godziny kręciliśmy się po ulicach Londynu, zaglądając co jakiś czas to na ulicę Pokontną, która była zdewastowana, to w okolice sierocińca Riddle’a, a to zaszliśmy na kawę. Gdyby te półgłówki, które szwędały się za nami cały dzień, miały choć trochę rozumu, domyśliliby się, że coś tu nie gra. Tymczasem krążyli za nami krok w krok, niespecjalnie się z tym kryjąc. Być może jednak wiedzieli, że coś jest na rzeczy?
Niepokój coraz bardziej przejmował kontrolę nade mną. Patronus Snape’a wciąż się nie pojawiał i nawet Harry zaczynał panikować. Zaczęłam się bać. O Severusa, o całą resztę, ale też o to, że jego patronus nie może mnie już odszukać. Czyżbym aż tak bardzo go zawiodła i skrzywdziła? Czy aż tak bardzo mnie znienawidził?
Miałam wrażenie, że chłopak myśli podobnie, bo czułam na sobie jego pełne współczucia spojrzenie, za każdym razem, gdy światła aut rzucały bladą poświatę, dając złudne wrażenie, że to patronus. Oczywiście nie powiedział tego na głos.
Starałam sobie tłumaczyć, że przecież jego patronus zdołał mnie znaleźć jeszcze zanim coś nas połączyło, ale to znowu rodziło coraz większy strach o jego życie.
I jak tutaj myśleć pozytywnie, co?
- Hermiona? Coś musiało pójść nie tak. – Powiedział w końcu Harry, wpatrując się we mnie znad kubka kawy. – Zdecydujmy co dalej.
Nerwowo spojrzałam w miejsce, w którym siedział niewidzialny Ron. On się nie odzywał. Od wielu godzin.
Musiał być przerażony równie mocno co ja. Jego bracia i ojciec w końcu wyruszyli do Hogsmade.
- Nie wiem Harry. Poczekajmy jeszcze… - Nie mogłam uwierzyć w to co mówię, bo w rzeczywistości już dawno ułożyłam plan.
- Co jeśli coś im się stało? Powinniśmy tam iść i…
- A co jeśli to zasadzka? Co jeśli cię złapią?
Harry uniósł brwi i skrzywił się lekko.
- Wtedy umrzesz ty, nie ja. Nie zapominaj o tym.
Lodowaty dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie.
Żesz ty, całkowicie o tym zapomniałam.
Odruchowo zerknęłam na zaciśniętą w pięść dłoń i westchnęłam.
- Sama nie wiem…
- Mieliśmy wracać do Kwatery, gdyby patronus Snape’a się nie zjawił. – Żałowałam, że nie mogę zobaczyć twarzy Rona, bo ból w jego głosie był bardzo wyraźny. – Ale oni tam są… Co jeśli coś im się stało?
Harry rzucił mi błagalne spojrzenie i już wiedziałam, że przegrałam tę walkę. Prawdę mówiąc nawet nie starałam się zbytnio żeby ją wygrać. Sama chciałam tam iść. Musieliśmy ich odnaleźć.
- W takim razie chodźmy. – Wstałam i zdecydowanym krokiem wyszłam z kawiarni.
Zaciągnęłam się chłodnym powietrzem, które wypełniło
moje już i tak zmarznięte wnętrze. Ciepła dłoń Harrego na mojej była ostatnią
rzeczą, która trzymała mnie na ziemi.
Rude włosy Rona wyraźnie kontrastowały z mrokiem, gdy padło na nie światło pobliskiej lampy.
Hogsmade nie zmieniło się wcale, poza tym, że było ciche i jakby wymarłe. Cisza wręcz kaleczyła moje uszy, a brak żywego ducha w tym miejscu odbierał resztki nadziei.
Ron nie ociągał się, tylko szybko ruszył w stronę Hogwartu. Nie miałam pojęcia czy ktoś nas obserwuje czy nie, ale za to bardzo złe przeczucia brały kontrolę nad moimi myślami.
- Harry, coś jest nie tak. – Szepnęłam, a on tylko ścisnął moją dłoń.
No pięknie, więc nie tylko ja to czułam.
Bramy Hogwartu były otwarte. Zawartość mojego żołądka przelała się i resztki samokontroli pozwoliły mi opanować odruch wymiotny.
Co tu się u licha dzieje?
Przez te wszystkie lata, gdy Hogwart był naszym domem, nigdy nie pomyślałabym, że to miejsce może mnie tak przerażać. Teraz, gdy szliśmy w stronę zamku, błonia nie wydawały się tak przyjazne. Niepewnie spojrzałam w stronę Zakazanego Lasu, przypominając sobie od razu swój sen, a raczej moją obecność tam.
Wszystko się zmieniło tej nocy. Miałam gdzieś cichą nadzieję, że może jednak przeżyję, że może jednak czeka na mnie przyszłość, ale teraz zmalała ona do minimum i właściwie to zniknęła z powierzchni ziemi, a w ślad za nią moje pozytywne nastawienie.
Jak to się działo, że zawsze ładowałam się w sytuacje beznadziejne?
Szkoła rosła w oczach, gdy zbliżaliśmy się do dziedzińca i już myślałam, że jest pusta, gdy drzwi otwarły się i wybiegł przez nie pan Weasley.
- Tato?! – Zawołał Ron i zupełnie zapominając o naszej obecności, puścił się biegiem w stronę ojca.
- Ron? Na brodę Merlina, dlaczego tu jesteście? – Rozejrzał się niespokojnie, chwytając syna za bark.
Wymieniłam z Harrym niespokojne spojrzenia i zrzucił z nas pelerynę niewidkę.
- Co się stało? Czekaliśmy na patronusa. – Powiedział Harry, gdy podeszliśmy bliżej.
Artur przelotnie zerknął na mnie, po czym znowu rozejrzał się wokół.
- Wchodźcie. – Skinął głową i puścił nas przodem. – Wszystko szło zgodnie z planem. Sprawdziliśmy Hogsmade, potem błonia i przyszliśmy do szkoły. Nagle zjawił się Dracon i…
- Gdzie są wszyscy? – Zapytałam z walącym sercem, gdy obrócił głowę w moją stronę.
- Zjawił się Dracon i powiedział, że Voldemort nas przejrzał i doskonale wiedział o naszych zamiarach.
Nie wiem które z nas zbladło bardziej – ja czy Harry – ale czułam jak dosłownie zaparło mi dech w piersiach.
On wiedział.
- Wszyscy są w szkole, nie martwcie się. Ale mieliście wracać do Kwatery jeśli nie dostaniecie wiadomości! Co się stało?
- Martwiliśmy się o was. – Powiedział twardo Ron, obrzucając ojca krytycznym wzrokiem.
- Niepotrzebnie. Jesteśmy cali, ale nie mogliśmy zdradzić Draco, dlatego tu zostaliśmy. Zjawili się śmierciożercy i obawiam się, że zjawi się ich więcej. Mieliśmy się wycofać, ale skoro już tu jesteście… To roboty dzieciaki.
Zaprzeczenie parło mi się na usta.
Naraziliśmy wszystkich na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Ale pan Weasley miał rację – teraz nie było odwrotu.
Zacisnęłam dłonie w pięści i skinęłam głową.
- Harry, Ron, chodźmy. – Rzuciłam, gdy żaden z nich się nie ruszył. – Nie po to było to wszystko żebyśmy teraz się poddali. No już!
Dopiero to na nich podziałało.
- Fred i George będą na was czekać! – Zawołał za nami pan Weasley, gdy biegliśmy w górę po schodach.
Miałam ochotę zbić piątkę sama ze sobą. Nie odwróciłam się i nie pobiegłam w poszukiwaniu Severusa, a to był nie lada wyczyn. Każda komórka mojego ciała krzyczała wręcz żeby poszła z Arturem, żebym go odnalazła, ale to nie było moje zadanie.
Musieliśmy to wreszcie skończyć.
Ron też walczył ze sobą i doskonale go rozumiałam. Harry wyglądał co najmniej tak jakby ktoś uderzył go w twarz.
- Potter!
Zamarliśmy w pół kroku, gdy przed nami wyrosły dwie postacie.
Harry nie czekał aż Lucjusz albo Bellatriks zaatakują pierwsi. Uniósł różdżkę, a z jej końca wystrzeliło zaklęcie.
Świetnie. Po prostu cudownie. Szkło za gładko żeby mogło tak pozostać.
Uniosłam różdżkę, a w ślad za mną Ron zrobił to samo. Niestety znałam już cholerną moc tej dwójki i wiedziałam, że nie pójdzie nam gładko.
- Harry! – Zawołałam, odbijając zaklęcie. – Idź! Znajdź go! My ich zatrzymamy!
Wahał się. Opuścił różdżkę na ułamek sekundy, ale wtedy zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i już go nie było.
Ron przysunął się bliżej mnie, zaciekle ciskając klątwami w stronę Lestrange. Muszę przyznać, że go nie doceniłam, a raczej tego jak bardzo dorósł podczas swojej nieobecności.
- Ty szlamo! Plugawa dziewucho! – Ryknęła Bella, schodząc w dół po schodach. – Ty śmiesz unosić różdżkę! – Warknęła, a w jej oczach zalśnił obłęd.
Oho, stuknięta śmierciożerczyni nigdy nie oznaczała niczego dobrego.
- Spadajmy stąd – powiedział Ron, dostrzegając na jej twarzy to samo co ja.
- Dobra – zgodziłam się i odwróciłam na pięcie.
Ciężko było biec i jednocześnie się bronić, ale to pomogło nam odciągnąć ich uwagę od nieobecnego Harrego. Jego zniknięcie bardzo zainteresowało Malfoya, bo przestał skupiać się na nas i zaczął być nieuważny.
Jasne było dla mnie co, a raczej kto jest ich celem.
Zbiegliśmy na dół i skręciliśmy za róg, gdzie wpadliśmy na Freda i Georga.
- Co wy u licha robicie? – Zapytał Ron, ciężko dysząc.
- Jak to co?
- Ratujemy wasza skórę. – Dodał bliźniak i pomachał mi przed nosem mapą Huncwotów.
- Co z Harrym? – Zapytałam, wpatrując się w kawałek pergaminu.
- Dotarł do Pokoju Życzeń i zniknął nam z oczu.
Odwróciliśmy głowy, gdy dotarły nas podniesione głosy.
I wtedy zamarłam.
Dosłownie świat się zatrzymał, zawirował, a powietrze uszło z moich płuc.
Spojrzenie jakim obdarzył mnie Snape, gdy wyszedł zza rogu w towarzystwie Lupina, było dla mnie najlepszym zadośćuczynieniem.
Nie spodziewałam się tego, ale podszedł i chwycił mnie za ramiona, po czym zmierzył krótko i przygarnął do siebie.
- Ty durna dziewucho – warknął z nieukrywaną pretensją. – Czy ty nigdy nie możesz zrobić tego co powinnaś?
Miałam ochotę się roześmiać, ale zamiast tego objęłam go w pasie i pokręciłam głową.
Może to nie był dobry moment na takie gesty, ale prawdę mówiąc, to kiedy będzie lepszy?
- Ruszajcie się. Trzeba dotrzeć do Harrego. – Upomniał nas Lupin i nie czekając dłużej, ruszył w kierunku, z którego dopiero co przybyliśmy.
Snape jak gdyby nigdy nic odsunął się ode mnie i z wyciągniętą różdżką pognał za Lupinem. Boże, ten facet naprawdę miał rozdwojenie jaźni.
Z jednej strony cieszył nie fakt jak łatwo Severus może mnie podnieść na duchu, ale z drugiej przerażało jak ogromny wpływ ma.
Nie martw się, już niedługo.
Och, czasami miałam ochotę przywalić sobie samej za głupotę i ten cholerny głos w głowie.
Biegliśmy w stronę schodów, gdy z odległego końca korytarza dosiągł nas głos McGonagall. Kiedy na nią spojrzałam, dostrzegłam tylko przerażenie.
- On tu jest! – Zawołała, w panice potykając się o własne nogi. – Wszyscy tu są. – Wysapała, zatrzymując się przed nami.
Lupin i Snape przez chwilę patrzyli na nią aż w końcu skinęli głowami i zwrócili się do nas.
- Czas się rozdzielić. – Powiedział Remus.
- Reszta Zakonu jest już w drodze. To koniec, od tego wieczoru zależy nasza przyszłość.
Wiedziałam o tym, no po prostu wiedziałam, a mimo wszystko zmroziło to krew w żyłach.
Trzeba było zostać dzisiaj w łóżku. Trzeba było ukryć się pod kołdrą i udawać, że świat przestał istnieć, co mogło się ziścić już wkrótce.
- My z Hermioną pójdziemy po Harrego – powiedział Ron.
Rude włosy Rona wyraźnie kontrastowały z mrokiem, gdy padło na nie światło pobliskiej lampy.
Hogsmade nie zmieniło się wcale, poza tym, że było ciche i jakby wymarłe. Cisza wręcz kaleczyła moje uszy, a brak żywego ducha w tym miejscu odbierał resztki nadziei.
Ron nie ociągał się, tylko szybko ruszył w stronę Hogwartu. Nie miałam pojęcia czy ktoś nas obserwuje czy nie, ale za to bardzo złe przeczucia brały kontrolę nad moimi myślami.
- Harry, coś jest nie tak. – Szepnęłam, a on tylko ścisnął moją dłoń.
No pięknie, więc nie tylko ja to czułam.
Bramy Hogwartu były otwarte. Zawartość mojego żołądka przelała się i resztki samokontroli pozwoliły mi opanować odruch wymiotny.
Co tu się u licha dzieje?
Przez te wszystkie lata, gdy Hogwart był naszym domem, nigdy nie pomyślałabym, że to miejsce może mnie tak przerażać. Teraz, gdy szliśmy w stronę zamku, błonia nie wydawały się tak przyjazne. Niepewnie spojrzałam w stronę Zakazanego Lasu, przypominając sobie od razu swój sen, a raczej moją obecność tam.
Wszystko się zmieniło tej nocy. Miałam gdzieś cichą nadzieję, że może jednak przeżyję, że może jednak czeka na mnie przyszłość, ale teraz zmalała ona do minimum i właściwie to zniknęła z powierzchni ziemi, a w ślad za nią moje pozytywne nastawienie.
Jak to się działo, że zawsze ładowałam się w sytuacje beznadziejne?
Szkoła rosła w oczach, gdy zbliżaliśmy się do dziedzińca i już myślałam, że jest pusta, gdy drzwi otwarły się i wybiegł przez nie pan Weasley.
- Tato?! – Zawołał Ron i zupełnie zapominając o naszej obecności, puścił się biegiem w stronę ojca.
- Ron? Na brodę Merlina, dlaczego tu jesteście? – Rozejrzał się niespokojnie, chwytając syna za bark.
Wymieniłam z Harrym niespokojne spojrzenia i zrzucił z nas pelerynę niewidkę.
- Co się stało? Czekaliśmy na patronusa. – Powiedział Harry, gdy podeszliśmy bliżej.
Artur przelotnie zerknął na mnie, po czym znowu rozejrzał się wokół.
- Wchodźcie. – Skinął głową i puścił nas przodem. – Wszystko szło zgodnie z planem. Sprawdziliśmy Hogsmade, potem błonia i przyszliśmy do szkoły. Nagle zjawił się Dracon i…
- Gdzie są wszyscy? – Zapytałam z walącym sercem, gdy obrócił głowę w moją stronę.
- Zjawił się Dracon i powiedział, że Voldemort nas przejrzał i doskonale wiedział o naszych zamiarach.
Nie wiem które z nas zbladło bardziej – ja czy Harry – ale czułam jak dosłownie zaparło mi dech w piersiach.
On wiedział.
- Wszyscy są w szkole, nie martwcie się. Ale mieliście wracać do Kwatery jeśli nie dostaniecie wiadomości! Co się stało?
- Martwiliśmy się o was. – Powiedział twardo Ron, obrzucając ojca krytycznym wzrokiem.
- Niepotrzebnie. Jesteśmy cali, ale nie mogliśmy zdradzić Draco, dlatego tu zostaliśmy. Zjawili się śmierciożercy i obawiam się, że zjawi się ich więcej. Mieliśmy się wycofać, ale skoro już tu jesteście… To roboty dzieciaki.
Zaprzeczenie parło mi się na usta.
Naraziliśmy wszystkich na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Ale pan Weasley miał rację – teraz nie było odwrotu.
Zacisnęłam dłonie w pięści i skinęłam głową.
- Harry, Ron, chodźmy. – Rzuciłam, gdy żaden z nich się nie ruszył. – Nie po to było to wszystko żebyśmy teraz się poddali. No już!
Dopiero to na nich podziałało.
- Fred i George będą na was czekać! – Zawołał za nami pan Weasley, gdy biegliśmy w górę po schodach.
Miałam ochotę zbić piątkę sama ze sobą. Nie odwróciłam się i nie pobiegłam w poszukiwaniu Severusa, a to był nie lada wyczyn. Każda komórka mojego ciała krzyczała wręcz żeby poszła z Arturem, żebym go odnalazła, ale to nie było moje zadanie.
Musieliśmy to wreszcie skończyć.
Ron też walczył ze sobą i doskonale go rozumiałam. Harry wyglądał co najmniej tak jakby ktoś uderzył go w twarz.
- Potter!
Zamarliśmy w pół kroku, gdy przed nami wyrosły dwie postacie.
Harry nie czekał aż Lucjusz albo Bellatriks zaatakują pierwsi. Uniósł różdżkę, a z jej końca wystrzeliło zaklęcie.
Świetnie. Po prostu cudownie. Szkło za gładko żeby mogło tak pozostać.
Uniosłam różdżkę, a w ślad za mną Ron zrobił to samo. Niestety znałam już cholerną moc tej dwójki i wiedziałam, że nie pójdzie nam gładko.
- Harry! – Zawołałam, odbijając zaklęcie. – Idź! Znajdź go! My ich zatrzymamy!
Wahał się. Opuścił różdżkę na ułamek sekundy, ale wtedy zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i już go nie było.
Ron przysunął się bliżej mnie, zaciekle ciskając klątwami w stronę Lestrange. Muszę przyznać, że go nie doceniłam, a raczej tego jak bardzo dorósł podczas swojej nieobecności.
- Ty szlamo! Plugawa dziewucho! – Ryknęła Bella, schodząc w dół po schodach. – Ty śmiesz unosić różdżkę! – Warknęła, a w jej oczach zalśnił obłęd.
Oho, stuknięta śmierciożerczyni nigdy nie oznaczała niczego dobrego.
- Spadajmy stąd – powiedział Ron, dostrzegając na jej twarzy to samo co ja.
- Dobra – zgodziłam się i odwróciłam na pięcie.
Ciężko było biec i jednocześnie się bronić, ale to pomogło nam odciągnąć ich uwagę od nieobecnego Harrego. Jego zniknięcie bardzo zainteresowało Malfoya, bo przestał skupiać się na nas i zaczął być nieuważny.
Jasne było dla mnie co, a raczej kto jest ich celem.
Zbiegliśmy na dół i skręciliśmy za róg, gdzie wpadliśmy na Freda i Georga.
- Co wy u licha robicie? – Zapytał Ron, ciężko dysząc.
- Jak to co?
- Ratujemy wasza skórę. – Dodał bliźniak i pomachał mi przed nosem mapą Huncwotów.
- Co z Harrym? – Zapytałam, wpatrując się w kawałek pergaminu.
- Dotarł do Pokoju Życzeń i zniknął nam z oczu.
Odwróciliśmy głowy, gdy dotarły nas podniesione głosy.
I wtedy zamarłam.
Dosłownie świat się zatrzymał, zawirował, a powietrze uszło z moich płuc.
Spojrzenie jakim obdarzył mnie Snape, gdy wyszedł zza rogu w towarzystwie Lupina, było dla mnie najlepszym zadośćuczynieniem.
Nie spodziewałam się tego, ale podszedł i chwycił mnie za ramiona, po czym zmierzył krótko i przygarnął do siebie.
- Ty durna dziewucho – warknął z nieukrywaną pretensją. – Czy ty nigdy nie możesz zrobić tego co powinnaś?
Miałam ochotę się roześmiać, ale zamiast tego objęłam go w pasie i pokręciłam głową.
Może to nie był dobry moment na takie gesty, ale prawdę mówiąc, to kiedy będzie lepszy?
- Ruszajcie się. Trzeba dotrzeć do Harrego. – Upomniał nas Lupin i nie czekając dłużej, ruszył w kierunku, z którego dopiero co przybyliśmy.
Snape jak gdyby nigdy nic odsunął się ode mnie i z wyciągniętą różdżką pognał za Lupinem. Boże, ten facet naprawdę miał rozdwojenie jaźni.
Z jednej strony cieszył nie fakt jak łatwo Severus może mnie podnieść na duchu, ale z drugiej przerażało jak ogromny wpływ ma.
Nie martw się, już niedługo.
Och, czasami miałam ochotę przywalić sobie samej za głupotę i ten cholerny głos w głowie.
Biegliśmy w stronę schodów, gdy z odległego końca korytarza dosiągł nas głos McGonagall. Kiedy na nią spojrzałam, dostrzegłam tylko przerażenie.
- On tu jest! – Zawołała, w panice potykając się o własne nogi. – Wszyscy tu są. – Wysapała, zatrzymując się przed nami.
Lupin i Snape przez chwilę patrzyli na nią aż w końcu skinęli głowami i zwrócili się do nas.
- Czas się rozdzielić. – Powiedział Remus.
- Reszta Zakonu jest już w drodze. To koniec, od tego wieczoru zależy nasza przyszłość.
Wiedziałam o tym, no po prostu wiedziałam, a mimo wszystko zmroziło to krew w żyłach.
Trzeba było zostać dzisiaj w łóżku. Trzeba było ukryć się pod kołdrą i udawać, że świat przestał istnieć, co mogło się ziścić już wkrótce.
- My z Hermioną pójdziemy po Harrego – powiedział Ron.
- Nie. Ron, potrzebujemy czegoś do zniszczenia horkruksa. Miecz Gryffindora
został w Kwaterze i nie sądzę żeby ktoś go stamtąd zabrał.
- Hermiona ma rację – wtrącił się Lupin. – Czy w gabinecie Dumbledore’a nie ma kła bazyliszka?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Pójdę z tobą – zaoferował się Snape i cóż, muszę przyznać, że choć raz nie zamierzałam protestować.
I w ten sposób właśnie skończyliśmy w gabinecie Dumbledore’a, przetrząsając go całego, podczas gdy Ron z bliźniakami ruszyli na pomoc Harremu, a cała reszta mierzyła się ze śmierciożercami.
Byłam przerażona, naprawdę.
Nie sądziłam, że właśnie tak będę się czuła, gdy nadejdzie ten moment.
I kiedy myślałam, że gorzej być nie może, do gabinetu wpadł patronus.
Srebrzysty jeleń spojrzał na nas dużymi oczami i przemówił głosem Harrego:
- Przestańcie szukać. Dumbledore się zjawił z mieczem. Hermiono… - dało się słyszeć ciche westchnięcie. – Ja jestem ostatnim horkruksem. Voldemort musi mnie zabić żeby stał się śmiertelny. Wybacz mi.
Patronus Harrego rozpłynął się, pozostawiając nas w całkowitym osłupieniu.
Chwilę potrwało nim dotarły do mnie jego słowa.
Wiedziałam jak ciężka ta decyzja musiała być dla niego. Ale w końcu na to się pisaliśmy. Chociaż poczułam złość. Ogromną złość.
Dumbledore wiedział od początku. Wiedział o tym, że Harry będzie musiał umrzeć i zabezpieczył się, bo wciąż tylko on mógł go pokonać
Spojrzałam na Snape’a, którego zamglony wzrok wciąż utkwiony był w miejscu, w którym przed chwilą znajdował się patronus Harrego.
On też zrozumiał jak to wszystko się potoczy, ale dla żadnego z nas nie istniała droga powrotna i tak naprawdę szykowałam się na to od dłuższego czasu.
Serce waliło mi jak oszalałe, ale nie zatrzymałam Harrego. Tak właśnie musiało być. Musiał umrzeć żebyśmy mogli wygrać. Ja też musiałam, ale z tym się pogodziłam.
Severus wyglądał tak jakby ktoś uderzył go pięścią w brzuch, a potem jeszcze w twarz. Jego oczy rozszerzone w przerażeniu to nie było coś co chciałam oglądać. Świadomość, że zaraz umrę, nagle mnie po prostu sparaliżowała.
Myślałam, że nie będę się bać, bo robię coś słusznego, a jednak… Drżałam jak galareta, a nogi ugięły się pode mną.
Usiadłam na schodku i oparłam się czołem o zimny mur. Łzy spłynęły po moich policzkach i kiedy myślałam, że już nie dam rady, Snape otulił mnie ramieniem i przyciągnął do swojej klatki piersiowej.
Podniosłam wzrok, a on uśmiechnął się lekko, choć widziałam jaki ból mu to sprawia. Założył jednak swoją maskę po to by dodać mi otuchy. Otarł brudną dłonią moją twarz i przycisnął jeszcze mocniej do swojego ciała.
Miałam jeszcze większą ochotę wybuchnąć płaczem. Znienawidził mnie za to co zrobiłam. Był wściekły, że mu nie zaufałam, a teraz jednak tu był i nie próbował mnie powstrzymać, pozwalając mi zdecydować. Boże, tak bardzo chciałam mu powiedzieć jak bardzo go pokochałam, jak ważnym i nieodłączonym elementem mojego życia się stał.
Tuż przy uchu czułam jego walące serce i płytki oddech, ale ciepło bijące od niego rozluźniało wystarczająco moje spięte mięśnie.
W taki sposób mogłam umrzeć.
- Nie bój się – szepnął mi do ucha, a mną wstrząsnął dreszcz.
Nie chciałam go zostawiać. Nie chciałam odchodzić. Mój Boże, przez ostatnie półtora roku każdego dnia narażałam swoje życie, jakby nie było nic warte i nawet nie myślałam o tym, że ja nie chcę jeszcze umierać. Wydawało mi się, że to odwaga z mojej strony, a byłam po prostu głupia. Nie dostrzegałam jak wiele w życiu mnie jeszcze czeka. Nie widziałam jak ważna jestem dla niektórych ludzi, jak wiele dla nich znaczę… Ale dlaczego tylko Harry miał umierać? Dlaczego tylko on miał stracić coś najcenniejszego?
Skoro tylko we dwoje mogliśmy pokonać Voldemort’a i skoro to była cena, którą musieliśmy zapłacić… Cóż, jak mogłabym się sprzeciwić?
- Musimy iść – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do Snape’a.
Powinniśmy byli walczyć, wrócić do naszych i wspomóc ich na tyle ile byliśmy w stanie. Nawet jeśli Harry i ja stracimy życie, to wciąż była szansa, że Voldemort zostanie pokonany.
Snape bez słowa wstał i podciągnął mnie do góry.
- Idź, jestem tuż za tobą.
Skinęłam głową i ruszyłam biegiem po schodach, nie zastanawiając się już dłużej nad własnym nieszczęściem.
Wypadliśmy na dziedziniec, gdzie wielu czarodziejów toczyło pojedynek na śmierć i życie.
- Hermiona! – usłyszałam swoje imię i odwróciłam się gwałtownie, żeby zobaczyć jak Ginny właśnie mierzy się z Greybackiem.
Przełknęłam ślinę i ruszyłam w ich stronę, ale Severus złapał mnie za ramię, pokręcił głową i sam pobiegł do Ginny.
Zostałam sama w tym chaosie, z rozpaczą obserwując jak ludzie, których kocham, powoli tracą siły.
Dalej Harry, musi ci się udać. Musisz pozwolić mu się zabić. Musi zabić horkruksa, a potem go pokonamy.
Zacisnęłam palce na różdżce i czując, jak złość budzi się we mnie, natarłam na przeciwników.
- Avada kedavra! – ryknęłam tuż przed nosem Nevillea, a śmierciożerca padł jak długi na ziemię.
Chłopak spojrzał na mnie z wdzięcznością i pociągnął Lunę w stronę pani Pomfrey, która odpierała atak dwóch czarodziejów.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu Rona i zamarłam, widząc jak zaciekle pojedynkuje się z Bellatriks. Nim pomyślałam, już gnałam w jego stronę, mierząc w tę sukę różdżką. Cała złość i nienawiść skupiły się na jej osobie. Dlaczego ja miałam umrzeć, a ona nie?
Nawet nie wiem kiedy z końca różdżki wystrzelił wściekle zielony promień. Ugodził wprost w pierś zaskoczonej Lestrange. Nasze oczy spotkały się, a potem ona… rozpłynęła się. Dosłownie. Rozpadła się w drobny mak, jakby nigdy nie istniała.
No nieźle…
Przełknęłam ślinę, niepewnie spoglądając na różdżkę w dłoni.
Co to miało być?
Ron zamrugał i spojrzał na mnie z mieszaniną szoku i radości.
Czyżbym dostała jakąś super nową moc? A może wizja rychłego odejścia z tego świata obudziła we mnie coś co mogłam wykorzystać do walki?
No cóż, nie zamierzałam się ociągać.
Natarłam na kolejnych napastników, uchylając się przed gruzem, który tylko przypominał o rozpadających się murach szkoły.
I wtedy usłyszałam przeraźliwy krzyk, taki którego nie da się zapomnieć. Wstrząsnęło mną tak głęboko, że wydusiło to z mojej piersi dech.
Z rozdzierającym bólem obejrzałam się i zobaczyłam pana Weasley’a leżącego na ziemi. Ron kilkanaście kroków ode mnie, wydał z siebie głośny jęk i puścił biegiem w stronę ojca i łkającej nad nim matki. Na ułamek sekundy zamknęłam oczy.
Harry, spiesz się.
Jak przez mgłę obserwowałam chaos na dziedzińcu. Czarne postacie przewijały się na zmianę z garstką Zakonu Feniksa. Patrząc na to, nie było żadnych wątpliwości kto ma zwyciężyć w tej walce.
Mój żołądek skurczył się od nagłych mdłości, które mnie naszły.
Na brodę Merlina… Nie ma znaczenia czy Harry umrze, czy nie – to ty zapłacisz swoim życiem. Zostawisz tych wszystkich ludzi na pastwę losu. Przegrywacie…
Dyszałam ciężko, gorączkowo szukając rozwiązania. Świat jakby zwolnił, a powietrze naelektryzowało się.
Tyle wystarczyło żeby zagotowało się we mnie jak nigdy wcześniej. Całe tony nienawiści, złości i samych negatywnych uczuć nagromadziły się przez te miesiące, a teraz szukały ujścia. Moja ręka, żyjąc własnym życiem wystrzeliła w górę, unosząc wysoko ponad głowę różdżkę.
Boże, nareszcie poczułam się tak lekka. Wszystko co najmroczniejsze zdołałam wyprodukować, właśnie znalazło wyjście. Nie wiem co się działo ze mną, ale jedyne czego pragnęłam to zniszczyć ludzi, którzy zagrażali moim bliskim.
Przed oczami stanęły mi twarze rodziców. Oddali życie za nie swoją walkę, za nie swój świat, a jednak uśmiechali się do mnie ciepło, a na ich twarze rozpierała duma.
Mrok, złość, wściekłość, żal – wszystko wyciekało ze mnie jak przez dziurawy woreczek i kiedy w końcu wybuchło, światło zalało moje oczy.
- Hermiona ma rację – wtrącił się Lupin. – Czy w gabinecie Dumbledore’a nie ma kła bazyliszka?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Pójdę z tobą – zaoferował się Snape i cóż, muszę przyznać, że choć raz nie zamierzałam protestować.
I w ten sposób właśnie skończyliśmy w gabinecie Dumbledore’a, przetrząsając go całego, podczas gdy Ron z bliźniakami ruszyli na pomoc Harremu, a cała reszta mierzyła się ze śmierciożercami.
Byłam przerażona, naprawdę.
Nie sądziłam, że właśnie tak będę się czuła, gdy nadejdzie ten moment.
I kiedy myślałam, że gorzej być nie może, do gabinetu wpadł patronus.
Srebrzysty jeleń spojrzał na nas dużymi oczami i przemówił głosem Harrego:
- Przestańcie szukać. Dumbledore się zjawił z mieczem. Hermiono… - dało się słyszeć ciche westchnięcie. – Ja jestem ostatnim horkruksem. Voldemort musi mnie zabić żeby stał się śmiertelny. Wybacz mi.
Patronus Harrego rozpłynął się, pozostawiając nas w całkowitym osłupieniu.
Chwilę potrwało nim dotarły do mnie jego słowa.
Wiedziałam jak ciężka ta decyzja musiała być dla niego. Ale w końcu na to się pisaliśmy. Chociaż poczułam złość. Ogromną złość.
Dumbledore wiedział od początku. Wiedział o tym, że Harry będzie musiał umrzeć i zabezpieczył się, bo wciąż tylko on mógł go pokonać
Spojrzałam na Snape’a, którego zamglony wzrok wciąż utkwiony był w miejscu, w którym przed chwilą znajdował się patronus Harrego.
On też zrozumiał jak to wszystko się potoczy, ale dla żadnego z nas nie istniała droga powrotna i tak naprawdę szykowałam się na to od dłuższego czasu.
Serce waliło mi jak oszalałe, ale nie zatrzymałam Harrego. Tak właśnie musiało być. Musiał umrzeć żebyśmy mogli wygrać. Ja też musiałam, ale z tym się pogodziłam.
Severus wyglądał tak jakby ktoś uderzył go pięścią w brzuch, a potem jeszcze w twarz. Jego oczy rozszerzone w przerażeniu to nie było coś co chciałam oglądać. Świadomość, że zaraz umrę, nagle mnie po prostu sparaliżowała.
Myślałam, że nie będę się bać, bo robię coś słusznego, a jednak… Drżałam jak galareta, a nogi ugięły się pode mną.
Usiadłam na schodku i oparłam się czołem o zimny mur. Łzy spłynęły po moich policzkach i kiedy myślałam, że już nie dam rady, Snape otulił mnie ramieniem i przyciągnął do swojej klatki piersiowej.
Podniosłam wzrok, a on uśmiechnął się lekko, choć widziałam jaki ból mu to sprawia. Założył jednak swoją maskę po to by dodać mi otuchy. Otarł brudną dłonią moją twarz i przycisnął jeszcze mocniej do swojego ciała.
Miałam jeszcze większą ochotę wybuchnąć płaczem. Znienawidził mnie za to co zrobiłam. Był wściekły, że mu nie zaufałam, a teraz jednak tu był i nie próbował mnie powstrzymać, pozwalając mi zdecydować. Boże, tak bardzo chciałam mu powiedzieć jak bardzo go pokochałam, jak ważnym i nieodłączonym elementem mojego życia się stał.
Tuż przy uchu czułam jego walące serce i płytki oddech, ale ciepło bijące od niego rozluźniało wystarczająco moje spięte mięśnie.
W taki sposób mogłam umrzeć.
- Nie bój się – szepnął mi do ucha, a mną wstrząsnął dreszcz.
Nie chciałam go zostawiać. Nie chciałam odchodzić. Mój Boże, przez ostatnie półtora roku każdego dnia narażałam swoje życie, jakby nie było nic warte i nawet nie myślałam o tym, że ja nie chcę jeszcze umierać. Wydawało mi się, że to odwaga z mojej strony, a byłam po prostu głupia. Nie dostrzegałam jak wiele w życiu mnie jeszcze czeka. Nie widziałam jak ważna jestem dla niektórych ludzi, jak wiele dla nich znaczę… Ale dlaczego tylko Harry miał umierać? Dlaczego tylko on miał stracić coś najcenniejszego?
Skoro tylko we dwoje mogliśmy pokonać Voldemort’a i skoro to była cena, którą musieliśmy zapłacić… Cóż, jak mogłabym się sprzeciwić?
- Musimy iść – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do Snape’a.
Powinniśmy byli walczyć, wrócić do naszych i wspomóc ich na tyle ile byliśmy w stanie. Nawet jeśli Harry i ja stracimy życie, to wciąż była szansa, że Voldemort zostanie pokonany.
Snape bez słowa wstał i podciągnął mnie do góry.
- Idź, jestem tuż za tobą.
Skinęłam głową i ruszyłam biegiem po schodach, nie zastanawiając się już dłużej nad własnym nieszczęściem.
Wypadliśmy na dziedziniec, gdzie wielu czarodziejów toczyło pojedynek na śmierć i życie.
- Hermiona! – usłyszałam swoje imię i odwróciłam się gwałtownie, żeby zobaczyć jak Ginny właśnie mierzy się z Greybackiem.
Przełknęłam ślinę i ruszyłam w ich stronę, ale Severus złapał mnie za ramię, pokręcił głową i sam pobiegł do Ginny.
Zostałam sama w tym chaosie, z rozpaczą obserwując jak ludzie, których kocham, powoli tracą siły.
Dalej Harry, musi ci się udać. Musisz pozwolić mu się zabić. Musi zabić horkruksa, a potem go pokonamy.
Zacisnęłam palce na różdżce i czując, jak złość budzi się we mnie, natarłam na przeciwników.
- Avada kedavra! – ryknęłam tuż przed nosem Nevillea, a śmierciożerca padł jak długi na ziemię.
Chłopak spojrzał na mnie z wdzięcznością i pociągnął Lunę w stronę pani Pomfrey, która odpierała atak dwóch czarodziejów.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu Rona i zamarłam, widząc jak zaciekle pojedynkuje się z Bellatriks. Nim pomyślałam, już gnałam w jego stronę, mierząc w tę sukę różdżką. Cała złość i nienawiść skupiły się na jej osobie. Dlaczego ja miałam umrzeć, a ona nie?
Nawet nie wiem kiedy z końca różdżki wystrzelił wściekle zielony promień. Ugodził wprost w pierś zaskoczonej Lestrange. Nasze oczy spotkały się, a potem ona… rozpłynęła się. Dosłownie. Rozpadła się w drobny mak, jakby nigdy nie istniała.
No nieźle…
Przełknęłam ślinę, niepewnie spoglądając na różdżkę w dłoni.
Co to miało być?
Ron zamrugał i spojrzał na mnie z mieszaniną szoku i radości.
Czyżbym dostała jakąś super nową moc? A może wizja rychłego odejścia z tego świata obudziła we mnie coś co mogłam wykorzystać do walki?
No cóż, nie zamierzałam się ociągać.
Natarłam na kolejnych napastników, uchylając się przed gruzem, który tylko przypominał o rozpadających się murach szkoły.
I wtedy usłyszałam przeraźliwy krzyk, taki którego nie da się zapomnieć. Wstrząsnęło mną tak głęboko, że wydusiło to z mojej piersi dech.
Z rozdzierającym bólem obejrzałam się i zobaczyłam pana Weasley’a leżącego na ziemi. Ron kilkanaście kroków ode mnie, wydał z siebie głośny jęk i puścił biegiem w stronę ojca i łkającej nad nim matki. Na ułamek sekundy zamknęłam oczy.
Harry, spiesz się.
Jak przez mgłę obserwowałam chaos na dziedzińcu. Czarne postacie przewijały się na zmianę z garstką Zakonu Feniksa. Patrząc na to, nie było żadnych wątpliwości kto ma zwyciężyć w tej walce.
Mój żołądek skurczył się od nagłych mdłości, które mnie naszły.
Na brodę Merlina… Nie ma znaczenia czy Harry umrze, czy nie – to ty zapłacisz swoim życiem. Zostawisz tych wszystkich ludzi na pastwę losu. Przegrywacie…
Dyszałam ciężko, gorączkowo szukając rozwiązania. Świat jakby zwolnił, a powietrze naelektryzowało się.
Tyle wystarczyło żeby zagotowało się we mnie jak nigdy wcześniej. Całe tony nienawiści, złości i samych negatywnych uczuć nagromadziły się przez te miesiące, a teraz szukały ujścia. Moja ręka, żyjąc własnym życiem wystrzeliła w górę, unosząc wysoko ponad głowę różdżkę.
Boże, nareszcie poczułam się tak lekka. Wszystko co najmroczniejsze zdołałam wyprodukować, właśnie znalazło wyjście. Nie wiem co się działo ze mną, ale jedyne czego pragnęłam to zniszczyć ludzi, którzy zagrażali moim bliskim.
Przed oczami stanęły mi twarze rodziców. Oddali życie za nie swoją walkę, za nie swój świat, a jednak uśmiechali się do mnie ciepło, a na ich twarze rozpierała duma.
Mrok, złość, wściekłość, żal – wszystko wyciekało ze mnie jak przez dziurawy woreczek i kiedy w końcu wybuchło, światło zalało moje oczy.
Wydawało mi się, że unoszę się w nicości. Nie
słyszałam jak krzyków ani odgłosów walki tylko delikatny szum wiatru, a chłód
wywoływał dreszcze na mojej skórze.
Bałam się otworzyć oczy. Bałam się zobaczyć świat, w którym wszyscy nie żyją, świat w którym przegraliśmy walkę.
Co jeśli zawiedliśmy na całej linii?
Przywołując resztki odwagi, zmusiłam się i kiedy je w końcu otworzyłam, jedyne co widziałam to ciemność. Chyba osunęłam się na ziemię, bo czułam pod policzkiem gałęzie i kamienie. Było mi strasznie ciężko, jakby ktoś siedział na mojej klatce piersiowej, a szelest barwnych liści na drzewie ustał.
Głowa mi pękała, gdy próbowałam nią poruszyć. Zemdliło mnie jeszcze bardziej niż przedtem.
Wspaniale. Jeszcze się tu porzygam za moment…
- Jak…?
Momentalnie oprzytomniałam, słysząc głos kilka kroków ode mnie.
Ja pierdolę.
Zamrugałam, podnosząc się z trudem na kolana. Musiałam odnaleźć źródło tego głosu, musiałam stąd uciekać… Gdy w końcu zaczęłam rozróżniać kształty, dostrzegłam stojącego nad sobą Voldemort’a, a u jego boku Nagini.
Najgorsze myśli pojawiły się w mojej głowie i teraz byłam pewna, że zwymiotuję.
Więc przegraliśmy. Harremu się nie udało i wszyscy zginęli.
Merlinie, pozwól mi dołączyć do nich szybko…
Nie miałam siły dłużej walczyć. Chciałam się poddać i spowodować żeby ten ból, który rozdzierał moje wnętrze, w końcu ustał.
Straciłam wszystkich. Harrego, Ginny, Rona, Weasleyów… Severusa.
Z trudem powstrzymałam szloch, który chciał wyrwać się z mojego gardła, ale mimowolnie krzyknęłam, gdy czarnoksiężnik chwycił mnie za włosy i szarpnął do góry. Potężny wąż niebezpiecznie czaił się u jego stóp, lustrując mnie żółtymi ślepiami.
- Jak dziewucho? Powiedz mi co to za marna sztuczka! – Ryknął, szarpiąc mną jak szmacianą lalką.
- Nie wiem o co ci chodzi – mruknęłam z nienawiścią, a łzy spłynęły mi z oczu.
Starałam się strżasnąć jego rękę, którą trzymał moje włosy, ale bałam się, że inaczej oderwie mi głowę. Tylko, że przez to nie mogłam dosięgnąć różdżki…
Tom roześmiał się, choć wcale nie brzmiał na rozbawionego. Drugą ręką złapał mnie za gardło i podniósł jakbym ważyła tyle co nic.
Patrzenie mu w oczy było jak patrzenie w oczy śmierci. Żółte ślepia, podobne jak u Nagini, z nienawiścią spoglądały na moją twarz, jakby próbował odczytać z niej prawdę.
Nie miałam siły go blokować. Cała energia, cała magia – opuściły mnie. Byłam tylko ja, bezbronna. Bez swojej tarczy. Trochę tak jakbym stała przed nim naga, a on odkrywał wszystkie tajemnice mojego ciała.
Wrzasnęłam niekontrolowanie, bo ból dosłownie rozsadzał moją czaszkę, gdy Voldemort przeszukiwał wszystkie wspomnienia. Wzrok rozmazywał mi się z każdą sekundą coraz bardziej, aż w końcu nie widziałam nic poza niewyraźnymi plamami.
Oto ja! Waleczna i niepokonana Hermiona Granger, płacząca i przegrana.
Nie miałam pojęcia czego szuka i nie byłam w stanie skupić się na niczym innym, jak na spazmach kurewskiego bólu, które wstrząsały moim ciałem. Zdawało mi się to trwać wieczność, a może i jeszcze dłużej.
Ktoś się zjawił.
Pomimo utraty kontroli nad ciałem, ten jeden dźwięk aportacji przebił się do mojej świadomości.
- Tom! Zostaw dziewczynę!
Naprawdę? Nie mogli poczekać aż delikatnie odłoży mnie na ziemię i ułoży do snu?
Tymczasem runęłam i boleśnie zderzyłam się z podłożem. Nie sądziłam, że mogę cierpieć jeszcze bardziej, ale jednak.
Jęknęłam unosząc głowę i kiedy mój wzrok w końcu odzyskał ostrość, dostrzegłam Dumbledore’a i Harrego, stojących naprzeciwko nas.
Harry.
Na Merlina, on żył! Oni żyli! Jakim do cholery cudem i co się właściwie wydarzyło?!
Czułam się tak jakby ktoś rąbnął mnie w głowę, pozbawił przytomności i obudził kilka lat później w zupełnie innym świecie.
- Potter… - wysyczał wściekle Voldemort, odwracając swoją uwagę ode mnie, a Nagini poruszyła się niespokojnie – Zabiłem cię. Ty nie możesz…
- A jednak tu jestem. – Odpowiedział Harry, uśmiechając się przebiegle. – Widzisz Tom, to dzięki temu, że mam coś czego ty nigdy nie miałeś.
Brakowało mi tylko popcornu i dobrego napoju, a przysięgam, że czułabym się jak w kinie. To wszystko było tak niewiarygodne, że nie pozostało mi nic innego, jak oglądać zakończenie tego spektaklu.
Voldemort roześmiał się, choć nie brzmiało to już tak pewnie jak chwilę temu.
- Niby co takiego posiadasz chłopcze, czego ja, Lord Voldemort nie mam?
Moje chore poczucie humoru (chociaż leżałam ledwo żywa na ziemi), wręcz rwało się żeby wykrzyczeć: NOS! Harry posiada nos!
Dumbledore cofnął się o krok, a Harry spojrzał na mnie przelotnie, po czym skupił wzrok na wężowatej twarzy czarnoksiężnika.
- Przyjaciół. I ich poświęcenie.
W tej samej sekundzie, gdy skończył mówić, znikąd pojawił się Ron i nim zdążyłam choćby zamrugać, stał nad ogromnym cielskiem węża, a tuż obok leżała jego głowa.
Ron dumnie uniósł miecz Gryffindora, pokryty krwią Nagini i wyszczerzył się w uśmiechu, jakby właśnie zdobył punkt w meczu quidditcha.
Boże, to musiało mi się śnić.
Umarłam i to wszystko było tylko moją chorą, wybujałą wyobraźnią.
Voldemort ryknął wściekle i wycelował w niego różdżką, ale Ron uchylił się i padł tuż obok mnie.
Złapał mnie za rękę i ostatnie co widziałam, to Harrego celującego różdżką w Toma Riddle’a. Ból znowu przeszył moje wnętrze, ale nie miałam siły już krzyczeć. Byłam wyczerpana całkowicie. Pochłonęła mnie ciemność i tylko urywki świata zewnętrznego docierały do mojej świadomości, choć nadal byłam przekonana o tym, że po prostu umarłam i trafiłam w bardzo dziwne miejsce razem z moimi przyjaciółmi.
- … żyje?
- Nie wiem, ale wygląda… Skrzydła szpitalnego…
- … imbecylem, więc… Zrobię!
- Odwal się ty… dotykaj jej!
- Ron!
Czy oni nie mogliby się zamknąć? Choć na chwilkę?
Nie chciałam dłużej słuchać głosów, a jakoś nie mogłam znowu odpłynąć, choć bardzo tego chciałam.
Chyba ktoś trzymał mnie na rękach, a teraz podawał komuś innemu. A co ja, przepraszam bardzo, jestem? Zabawką?
Poczułam zimny kamień pod sobą i spróbowałam otworzyć oczy. One miały jednak inne zamiary, bo powieki wcale nie chciały się unieść.
- Pójdziemy zobaczyć co się wydarzyło. Zostań z nią Severusie. – Głos McGonagall przebił się przez mój zamglony umysł.
Severus.
O Boże, więc i on tu był!
Ponownie zmusiłam się do otwarcia oczu, choćby po to żeby zobaczyć grymas na jego twarzy.
Po kilku próbach zdołałam rozchylić powieki.
Serce zatrzepotało mi w piersi, gdy zamiast głupkowatego, wrednego uśmiechu i miny pt. ”a nie mówiłem”, zobaczyłam łzy na policzkach mężczyzny pochylonego nad moim ciałem.
- Nie rób mi tego głupia dziewucho – mamrotał pod nosem, zupełnie nie zauważając, że przecież się ocknęłam.
Z trudem uniosłam dłoń i pogładziłam go po brudnych włosach.
- Ale czego? – mruknęłam, a on poderwał głowę i wytrzeszczył na mnie oczy.
Nim zdążyłam zareagować, jego zimne wargi opadły na moje i zamknęły je skutecznie w żelaznym pocałunku. Może i byłam pozbawiona totalnie sił, ale on wiedział jak wlać we mnie życie.
Oderwał się po chwili i przygarnął moje bezwładne ciało do siebie.
- Coś ty sobie myślała, co? – Warknął, na co uśmiechnęłam się. To znaczy próbowałam się uśmiechnąć.
Dobrze, że już wrócił do bycia sobą.
- Ja… Co się tak właściwie stało? Byłam tutaj z wami, a potem… Potem leżałam w lesie i… Harry?
- Potter żyje. Tak, byłaś z nami na dziedzińcu, a potem… Nie wiem jak to opisać, ale wyglądało jakby twoja magia dosłownie wybuchła z ciebie. Zmiotłaś z nóg każdego. A większość w ogóle… zmiotłaś. – Spojrzał na mnie dziwnie, a ja nie do końca rozumiałam sens tych słów.
- Jak to: zmiotłam? I co masz na myśli mówiąc, że żyje? Myślałam, że wszyscy umarliśmy i…
Snape roześmiał się ciepło, jakby naprawdę ogromny kamień spadł mu z serca.
- Nie umarliśmy Hermiono, wszyscy mamy się dobrze i to pewnie tylko dzięki tobie. – Pokręcił głową i szybko omiótł moją twarz. – Najwyraźniej wcale nie Czarnego Pana miałaś pokonać, a ochronić nas. Ze śmierciożercami zrobiłaś to samo co z Lestrange. Po prostu uderzyło to w nich i już ich nie było. – Mówił rzeczowym tonem, jakby tłumaczył mi własnie skład kolejnego eliksiru.
Przełknęłam ślinę.
Więc to wszystko wydarzyło się naprawdę? Byłam na dziedzińcu i walczyłam? Pokonałam ich wszystkich…? Sama…?
- A pan Weasley? – Zapytałam, drżącym głosem.
- Żyje. Jest ciężko ranny, ale wyliże się z tego.
- To dobrze. – Odetchnęłam, gdy jeden ciężar odpadł z moich barków. – A ja? Skąd się tam u diabła wzięłam? Tam, w lesie? Skąd do licha Voldemort się tam znalazł?
- To dobre pytanie. Chyba twoje połączenie z Potterem było odrobinę czymś innym niż wszyscy myśleliśmy… Gdy Czarny Pan go zabił, zamieniliście się miejscami. Oczywiście nie wiedział, że zabił tylko cząstkę siebie żyjącą w Potterze, a wasze połączenie podtrzymało go przy życiu i ściągnęło w bezpieczne miejsce. Pojawił się na dziedzińcu i opowiedział co się właśnie stało. Resztę poskładaliśmy sami, ale… nikt nie sądził, że żyjesz.. – Zamilkł na chwilę i pogładził mnie po twarzy. – Nie wiesz nawet jak się czułem, gdy zniknęłaś tak po prostu, a Potter powiedział, że jesteś z Czarnym Panem. – Zacisnął usta w wąską linię. – Dumbledore deportował się z Potterem z powrotem, ale nie przypuszczali, że znajdą cię tam żywą. Wszyscy byli pewni, że tak jak miało być, umarłaś, pozwalając skończyć zadanie Potterowi. Dalej sama widziałaś. Weasley miał pozbawić życia węża, a Potter pokonać Czarnego Pana. Chyba mu się to udało.
Wzruszył ramionami, choć troska nadal widniała na jego brudnej twarzy.
Natomiast ja wciąż przetrawiałam masę informacji, którą właśnie dostałam.
Czyli pokonaliśmy Voldemorta i jakimś cudem udało nam się przeżyć.
Nie powinnam się cieszyć?
Powinnam, ale coś nie dawało mi spokoju. Myślałam, że to biała magia siedzi we mnie, a wygląda na to, że właśnie zmiotłam z powierzchni ziemi co najmniej tuzin śmierciożerców, a na dodatek okazało się, że jestem jak pieprzony kamień filozoficzny.
- Co się stało z moją różdżką? – Oprzytomniałam, przypominając sobie, że nie mogłam jej nigdzie znaleźć.
Snape zmieszał się lekko i wyciągnął coś z kieszeni spodni.
Podał mi białą różdżkę, która wyglądała dokładnie jak moja, ale ten kolor…
- To ona. Kiedy zniknęłaś, upuściłaś ją i już tak wyglądała.
Otworzyłam usta, obracając w palcach białą różdżkę. Była przepiękna i muszę przyznać, że nie wyczuwałam od niej nic, poza światłem i ciepłem.
Bałam się otworzyć oczy. Bałam się zobaczyć świat, w którym wszyscy nie żyją, świat w którym przegraliśmy walkę.
Co jeśli zawiedliśmy na całej linii?
Przywołując resztki odwagi, zmusiłam się i kiedy je w końcu otworzyłam, jedyne co widziałam to ciemność. Chyba osunęłam się na ziemię, bo czułam pod policzkiem gałęzie i kamienie. Było mi strasznie ciężko, jakby ktoś siedział na mojej klatce piersiowej, a szelest barwnych liści na drzewie ustał.
Głowa mi pękała, gdy próbowałam nią poruszyć. Zemdliło mnie jeszcze bardziej niż przedtem.
Wspaniale. Jeszcze się tu porzygam za moment…
- Jak…?
Momentalnie oprzytomniałam, słysząc głos kilka kroków ode mnie.
Ja pierdolę.
Zamrugałam, podnosząc się z trudem na kolana. Musiałam odnaleźć źródło tego głosu, musiałam stąd uciekać… Gdy w końcu zaczęłam rozróżniać kształty, dostrzegłam stojącego nad sobą Voldemort’a, a u jego boku Nagini.
Najgorsze myśli pojawiły się w mojej głowie i teraz byłam pewna, że zwymiotuję.
Więc przegraliśmy. Harremu się nie udało i wszyscy zginęli.
Merlinie, pozwól mi dołączyć do nich szybko…
Nie miałam siły dłużej walczyć. Chciałam się poddać i spowodować żeby ten ból, który rozdzierał moje wnętrze, w końcu ustał.
Straciłam wszystkich. Harrego, Ginny, Rona, Weasleyów… Severusa.
Z trudem powstrzymałam szloch, który chciał wyrwać się z mojego gardła, ale mimowolnie krzyknęłam, gdy czarnoksiężnik chwycił mnie za włosy i szarpnął do góry. Potężny wąż niebezpiecznie czaił się u jego stóp, lustrując mnie żółtymi ślepiami.
- Jak dziewucho? Powiedz mi co to za marna sztuczka! – Ryknął, szarpiąc mną jak szmacianą lalką.
- Nie wiem o co ci chodzi – mruknęłam z nienawiścią, a łzy spłynęły mi z oczu.
Starałam się strżasnąć jego rękę, którą trzymał moje włosy, ale bałam się, że inaczej oderwie mi głowę. Tylko, że przez to nie mogłam dosięgnąć różdżki…
Tom roześmiał się, choć wcale nie brzmiał na rozbawionego. Drugą ręką złapał mnie za gardło i podniósł jakbym ważyła tyle co nic.
Patrzenie mu w oczy było jak patrzenie w oczy śmierci. Żółte ślepia, podobne jak u Nagini, z nienawiścią spoglądały na moją twarz, jakby próbował odczytać z niej prawdę.
Nie miałam siły go blokować. Cała energia, cała magia – opuściły mnie. Byłam tylko ja, bezbronna. Bez swojej tarczy. Trochę tak jakbym stała przed nim naga, a on odkrywał wszystkie tajemnice mojego ciała.
Wrzasnęłam niekontrolowanie, bo ból dosłownie rozsadzał moją czaszkę, gdy Voldemort przeszukiwał wszystkie wspomnienia. Wzrok rozmazywał mi się z każdą sekundą coraz bardziej, aż w końcu nie widziałam nic poza niewyraźnymi plamami.
Oto ja! Waleczna i niepokonana Hermiona Granger, płacząca i przegrana.
Nie miałam pojęcia czego szuka i nie byłam w stanie skupić się na niczym innym, jak na spazmach kurewskiego bólu, które wstrząsały moim ciałem. Zdawało mi się to trwać wieczność, a może i jeszcze dłużej.
Ktoś się zjawił.
Pomimo utraty kontroli nad ciałem, ten jeden dźwięk aportacji przebił się do mojej świadomości.
- Tom! Zostaw dziewczynę!
Naprawdę? Nie mogli poczekać aż delikatnie odłoży mnie na ziemię i ułoży do snu?
Tymczasem runęłam i boleśnie zderzyłam się z podłożem. Nie sądziłam, że mogę cierpieć jeszcze bardziej, ale jednak.
Jęknęłam unosząc głowę i kiedy mój wzrok w końcu odzyskał ostrość, dostrzegłam Dumbledore’a i Harrego, stojących naprzeciwko nas.
Harry.
Na Merlina, on żył! Oni żyli! Jakim do cholery cudem i co się właściwie wydarzyło?!
Czułam się tak jakby ktoś rąbnął mnie w głowę, pozbawił przytomności i obudził kilka lat później w zupełnie innym świecie.
- Potter… - wysyczał wściekle Voldemort, odwracając swoją uwagę ode mnie, a Nagini poruszyła się niespokojnie – Zabiłem cię. Ty nie możesz…
- A jednak tu jestem. – Odpowiedział Harry, uśmiechając się przebiegle. – Widzisz Tom, to dzięki temu, że mam coś czego ty nigdy nie miałeś.
Brakowało mi tylko popcornu i dobrego napoju, a przysięgam, że czułabym się jak w kinie. To wszystko było tak niewiarygodne, że nie pozostało mi nic innego, jak oglądać zakończenie tego spektaklu.
Voldemort roześmiał się, choć nie brzmiało to już tak pewnie jak chwilę temu.
- Niby co takiego posiadasz chłopcze, czego ja, Lord Voldemort nie mam?
Moje chore poczucie humoru (chociaż leżałam ledwo żywa na ziemi), wręcz rwało się żeby wykrzyczeć: NOS! Harry posiada nos!
Dumbledore cofnął się o krok, a Harry spojrzał na mnie przelotnie, po czym skupił wzrok na wężowatej twarzy czarnoksiężnika.
- Przyjaciół. I ich poświęcenie.
W tej samej sekundzie, gdy skończył mówić, znikąd pojawił się Ron i nim zdążyłam choćby zamrugać, stał nad ogromnym cielskiem węża, a tuż obok leżała jego głowa.
Ron dumnie uniósł miecz Gryffindora, pokryty krwią Nagini i wyszczerzył się w uśmiechu, jakby właśnie zdobył punkt w meczu quidditcha.
Boże, to musiało mi się śnić.
Umarłam i to wszystko było tylko moją chorą, wybujałą wyobraźnią.
Voldemort ryknął wściekle i wycelował w niego różdżką, ale Ron uchylił się i padł tuż obok mnie.
Złapał mnie za rękę i ostatnie co widziałam, to Harrego celującego różdżką w Toma Riddle’a. Ból znowu przeszył moje wnętrze, ale nie miałam siły już krzyczeć. Byłam wyczerpana całkowicie. Pochłonęła mnie ciemność i tylko urywki świata zewnętrznego docierały do mojej świadomości, choć nadal byłam przekonana o tym, że po prostu umarłam i trafiłam w bardzo dziwne miejsce razem z moimi przyjaciółmi.
- … żyje?
- Nie wiem, ale wygląda… Skrzydła szpitalnego…
- … imbecylem, więc… Zrobię!
- Odwal się ty… dotykaj jej!
- Ron!
Czy oni nie mogliby się zamknąć? Choć na chwilkę?
Nie chciałam dłużej słuchać głosów, a jakoś nie mogłam znowu odpłynąć, choć bardzo tego chciałam.
Chyba ktoś trzymał mnie na rękach, a teraz podawał komuś innemu. A co ja, przepraszam bardzo, jestem? Zabawką?
Poczułam zimny kamień pod sobą i spróbowałam otworzyć oczy. One miały jednak inne zamiary, bo powieki wcale nie chciały się unieść.
- Pójdziemy zobaczyć co się wydarzyło. Zostań z nią Severusie. – Głos McGonagall przebił się przez mój zamglony umysł.
Severus.
O Boże, więc i on tu był!
Ponownie zmusiłam się do otwarcia oczu, choćby po to żeby zobaczyć grymas na jego twarzy.
Po kilku próbach zdołałam rozchylić powieki.
Serce zatrzepotało mi w piersi, gdy zamiast głupkowatego, wrednego uśmiechu i miny pt. ”a nie mówiłem”, zobaczyłam łzy na policzkach mężczyzny pochylonego nad moim ciałem.
- Nie rób mi tego głupia dziewucho – mamrotał pod nosem, zupełnie nie zauważając, że przecież się ocknęłam.
Z trudem uniosłam dłoń i pogładziłam go po brudnych włosach.
- Ale czego? – mruknęłam, a on poderwał głowę i wytrzeszczył na mnie oczy.
Nim zdążyłam zareagować, jego zimne wargi opadły na moje i zamknęły je skutecznie w żelaznym pocałunku. Może i byłam pozbawiona totalnie sił, ale on wiedział jak wlać we mnie życie.
Oderwał się po chwili i przygarnął moje bezwładne ciało do siebie.
- Coś ty sobie myślała, co? – Warknął, na co uśmiechnęłam się. To znaczy próbowałam się uśmiechnąć.
Dobrze, że już wrócił do bycia sobą.
- Ja… Co się tak właściwie stało? Byłam tutaj z wami, a potem… Potem leżałam w lesie i… Harry?
- Potter żyje. Tak, byłaś z nami na dziedzińcu, a potem… Nie wiem jak to opisać, ale wyglądało jakby twoja magia dosłownie wybuchła z ciebie. Zmiotłaś z nóg każdego. A większość w ogóle… zmiotłaś. – Spojrzał na mnie dziwnie, a ja nie do końca rozumiałam sens tych słów.
- Jak to: zmiotłam? I co masz na myśli mówiąc, że żyje? Myślałam, że wszyscy umarliśmy i…
Snape roześmiał się ciepło, jakby naprawdę ogromny kamień spadł mu z serca.
- Nie umarliśmy Hermiono, wszyscy mamy się dobrze i to pewnie tylko dzięki tobie. – Pokręcił głową i szybko omiótł moją twarz. – Najwyraźniej wcale nie Czarnego Pana miałaś pokonać, a ochronić nas. Ze śmierciożercami zrobiłaś to samo co z Lestrange. Po prostu uderzyło to w nich i już ich nie było. – Mówił rzeczowym tonem, jakby tłumaczył mi własnie skład kolejnego eliksiru.
Przełknęłam ślinę.
Więc to wszystko wydarzyło się naprawdę? Byłam na dziedzińcu i walczyłam? Pokonałam ich wszystkich…? Sama…?
- A pan Weasley? – Zapytałam, drżącym głosem.
- Żyje. Jest ciężko ranny, ale wyliże się z tego.
- To dobrze. – Odetchnęłam, gdy jeden ciężar odpadł z moich barków. – A ja? Skąd się tam u diabła wzięłam? Tam, w lesie? Skąd do licha Voldemort się tam znalazł?
- To dobre pytanie. Chyba twoje połączenie z Potterem było odrobinę czymś innym niż wszyscy myśleliśmy… Gdy Czarny Pan go zabił, zamieniliście się miejscami. Oczywiście nie wiedział, że zabił tylko cząstkę siebie żyjącą w Potterze, a wasze połączenie podtrzymało go przy życiu i ściągnęło w bezpieczne miejsce. Pojawił się na dziedzińcu i opowiedział co się właśnie stało. Resztę poskładaliśmy sami, ale… nikt nie sądził, że żyjesz.. – Zamilkł na chwilę i pogładził mnie po twarzy. – Nie wiesz nawet jak się czułem, gdy zniknęłaś tak po prostu, a Potter powiedział, że jesteś z Czarnym Panem. – Zacisnął usta w wąską linię. – Dumbledore deportował się z Potterem z powrotem, ale nie przypuszczali, że znajdą cię tam żywą. Wszyscy byli pewni, że tak jak miało być, umarłaś, pozwalając skończyć zadanie Potterowi. Dalej sama widziałaś. Weasley miał pozbawić życia węża, a Potter pokonać Czarnego Pana. Chyba mu się to udało.
Wzruszył ramionami, choć troska nadal widniała na jego brudnej twarzy.
Natomiast ja wciąż przetrawiałam masę informacji, którą właśnie dostałam.
Czyli pokonaliśmy Voldemorta i jakimś cudem udało nam się przeżyć.
Nie powinnam się cieszyć?
Powinnam, ale coś nie dawało mi spokoju. Myślałam, że to biała magia siedzi we mnie, a wygląda na to, że właśnie zmiotłam z powierzchni ziemi co najmniej tuzin śmierciożerców, a na dodatek okazało się, że jestem jak pieprzony kamień filozoficzny.
- Co się stało z moją różdżką? – Oprzytomniałam, przypominając sobie, że nie mogłam jej nigdzie znaleźć.
Snape zmieszał się lekko i wyciągnął coś z kieszeni spodni.
Podał mi białą różdżkę, która wyglądała dokładnie jak moja, ale ten kolor…
- To ona. Kiedy zniknęłaś, upuściłaś ją i już tak wyglądała.
Otworzyłam usta, obracając w palcach białą różdżkę. Była przepiękna i muszę przyznać, że nie wyczuwałam od niej nic, poza światłem i ciepłem.
*
Przez następne dni zapanował większy chaos niż za
rządów Voldemort’a.
Dumbledore ujawnił to, że żyje, Ministerstwo zostało oczyszczone, dziesiątki ludzi uwięziono, a Prorok Codzienny wychodził sam z siebie z całą masą informacji.
Co ze mną?
No cóż, wróciliśmy do Nory, a pani Weasley o mały włos nie dostała zawału serca, widząc w jakim stanie jest jej dom.
Ja po prostu cieszyłam się wolnością i tym, że w końcu to wszystko się skończyło. Wciąż nie do końca rozgryzłam co się stało, ale byłam pewna, że w końcu dojdziemy do tego. Nikt nie miał czasu przejmować się mną, choć prawdę mówiąc to odpowiadał mi taki stan rzeczy.
Dostałam swoją chwilę.
Nawet Snape nie poświęcał mi uwagi, ale to też nie ruszało mnie zbytnio. Byłam po prostu szczęśliwa, że wszyscy żyjemy i z całej tej sielankowej radości, razem z Ginny rzuciłyśmy się w wir przygotowań do świąt. W końcu nadszedł czas, gdy mogliśmy bez obaw zasiąść razem przy stole, nie myśląc o zbliżającym się końcu świata.
Dumbledore ujawnił to, że żyje, Ministerstwo zostało oczyszczone, dziesiątki ludzi uwięziono, a Prorok Codzienny wychodził sam z siebie z całą masą informacji.
Co ze mną?
No cóż, wróciliśmy do Nory, a pani Weasley o mały włos nie dostała zawału serca, widząc w jakim stanie jest jej dom.
Ja po prostu cieszyłam się wolnością i tym, że w końcu to wszystko się skończyło. Wciąż nie do końca rozgryzłam co się stało, ale byłam pewna, że w końcu dojdziemy do tego. Nikt nie miał czasu przejmować się mną, choć prawdę mówiąc to odpowiadał mi taki stan rzeczy.
Dostałam swoją chwilę.
Nawet Snape nie poświęcał mi uwagi, ale to też nie ruszało mnie zbytnio. Byłam po prostu szczęśliwa, że wszyscy żyjemy i z całej tej sielankowej radości, razem z Ginny rzuciłyśmy się w wir przygotowań do świąt. W końcu nadszedł czas, gdy mogliśmy bez obaw zasiąść razem przy stole, nie myśląc o zbliżającym się końcu świata.
Czy życie nie jest jednak czasami sprawiedliwe?
Cóż, nie stałam się nagle optymistką, ale w chwilach takich ja ta, nie potrafiłam wykrzesać z siebie choćby jednej negatywnej emocji.
Nareszcie.
Cóż, nie stałam się nagle optymistką, ale w chwilach takich ja ta, nie potrafiłam wykrzesać z siebie choćby jednej negatywnej emocji.
Nareszcie.
Ale niespodzianka.Wchodzę na bloga dziś po raz "enty"a tu notka.Bardzo dużo się w niej działo.Czekam niecierpliwie na następną...
OdpowiedzUsuńO Bożeee, cudo!! Warto było czekać tak długo na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńPrzy czytaniu fragmentów z Severusem i Hermioną prawie się popłakałam <3
Widzę że przynajmniej póki co zanosi się na happy end, no chyba że jeszcze namieszasz w kolejnych rozdziałach :)
Pozdrawiam i życzę więcej wolnego czasu :)
Zakończenie musi być szczęśliwe OBIECAJ mi TO
OdpowiedzUsuńYESSSSSSS!!! Ja po prostu wiedziałam! Wiedziałam, że Nowy Rok będzie Severusowy! Zajrzałam po raz n-ty i… JEST! Byłam... byłam... Brak mi słów, żeby określić stan mojego zachwytu! Rodzina już dawno zwątpiła w moją normalność, ale teraz to już zaczęli na poważnie rozglądać się za numerem do psychiatryka A ja przykleiłam nos do monitora i odpłynęłam…
OdpowiedzUsuńNiewiarygodne ile skrajnych emocji potrafi wywołać jeden Twój rozdział. Z jednej strony natłok przygnębienia i smutku, rozpaczy i bólu, dezorientacji i goryczy… a z drugiej te Twoje perełki sprawiające, że dławię się ze śmiechu. Zdanie które rozłożyło mnie na obie łopatki i sprawiło, że ostatni żyjący w szafie bogin albo zdechł, albo przeniósł się do łazienki:
„- Niby co takiego posiadasz chłopcze, czego ja, Lord Voldemort, nie mam?
Moje chore poczucie humoru (chociaż leżałam ledwo żywa na ziemi), wręcz rwało się żeby wykrzyczeć: NOS! Harry posiada nos!”
Jestem jeszcze w stanie cudownej głupawki . I bardzo dziękuję, bo właśnie tego mi dzisiaj było trzeba. Możesz być pewna że ten fragment na długo zapamiętam.
I dziękuję za Severusa. Że przeżył. Mistrz Eliksirów. Jego chłodny ton, opryskliwość i niekończące się pokłady złośliwości. Cudownie wredny bydlak, który okazał się bohaterem i postacią tragiczną. Czytając książki Rowling chciałam, żeby ktoś dał mu drugą szansę na bycie w końcu wolnym, szczęśliwym... i żywym. Byłam zauroczona jego stylem, sposobem bycia i wypowiadania się, tak bardzo ociekającym sarkazmem. Dlatego wpadłam po uszy w severusowy świat fanfiction. I dlatego nie waż się nawet myśleć o jakimkolwiek zawirowaniu Jego życia! Severus przeżył. I tak ma pozostać! Ma być Bezapelacyjny Przecukrzony Happy End!
ILoveSnowCake
PS. Co do kolejnego rozdziału… Z autopsji wiem, że wszystkie możliwości twórcze człowieka kumulują się w okresie sesji Więc z jednej strony Tobie życzę zaliczenia wszystkich egzaminów, a z drugiej nam czytelniczkom dłuuuuuuuugiego na 5 rolek pergaminu rozdziału - mam nadzieję, że to się ze sobą nie kłóci.
Juchu!!! Nowy rozdział! Cieszę się że zakończenie jest szczęśliwe ale najbardziej cieszę się z tego że to nie jest ostatni rozdział. Nie przejmuj się przerwą, każdemu zdarza się załam na blogu. Pozdrawiam i życzę owocnego nowego roku
OdpowiedzUsuńTak, tak, tak <3 warto było czekać, cudo :D tekst z nosem pozamiatał wszystko xD
OdpowiedzUsuńHAPPY BIRTHDAY,PROFESOR SNAPE!
OdpowiedzUsuńJest już dziś... Najsmutniejszy dzień tego roku... Dziś mija rok od śmierci Alana Rickmana... A ja nadal nie mogę uwierzyć...
OdpowiedzUsuńSącząc czerwone wino słucham "Take it with me" Toma Waitsa... RIP My Half-Blood Prince ��
ILoveSnowCake
Smutny dziś dzień, nie ma już rok Alana z nami. Rok a jakby minął jeden dzień. Dlatego też bardzo Ci dziękuję bo mimo, że Alan odszedł to jednak żyje w Twoim opowiadaniu i to jest piękne.
OdpowiedzUsuńGenialne to Panaceum. (Nie ma bata - Lepsze od twojego poprzedniego ff.)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne lekko przesłodzone rozdziały <3.
24 dni minęły. Martooooooo
OdpowiedzUsuńCzekam i czekam... Się doczekam? :(
OdpowiedzUsuńMartaaaaaaaaaaaaaaa!!!
OdpowiedzUsuńJa wiem, sesja jest. Ale my też jesteśmy! I trzeba nas dokarmiać. Wybredne nie jesteśmy, zadowolimy się nawet króciuteńkim rozdzialikiem. Byle przeżyć... do następnego...
A Ty? Zapomniałaś o nas? Tak się nie robi! Wracaj szybko!
ILoveSnowCake
szkoda że porzuciłaś :(
OdpowiedzUsuńKoniec? Tak po prostu? :( powiedz mi, że nie...że niedługo pojawi się następny rozdział, proszę.
OdpowiedzUsuńoni muszą być razem, to niesamowite co ich łączy..piękne opowiadanie, jestem pod wrażeniem :) pozdrawiam i czekam an kolejną piękną część!
OdpowiedzUsuńCzytam już 2 raz. Fantastyczne podwójnie :) .
OdpowiedzUsuńCzekam na rozdziaŁY! A nie tylko epilog btw.
A spodziewam się, że da radę jeszcze coś zrobić z tą białą różdżką, no i oczywiście musi być rodzinnie... Snape i Granger- słodkie chwile. Wierzę, że upichcisz jeszcze super wątki dla twoich fanów. :D Pozdrawiam i czekam niecierpliwie
Skonczylam czytać - bardzo mi sie podoba i cofam sie do pierwszego postu gdzie byla wzmianka o innym Twoim blogu - musze go przeczytać 😊 mam nadzieje ze to nie koniec i napiszesz jeszcze kilka rozdziałów nim skończysz to opowiadanie bo naprawde milo, szybko fajnie sie je czyta.
OdpowiedzUsuńNa pewno będę zaglądać co jakis czas sprawdzając czy jest jakaś nowa notka. Życzę weny i pozdrawiam 😊