W końcu, po długim oczekiwaniu - skończyłam! Nie wiem czy to jest dokładnie to na co czekaliście, ale tak jak obiecałam, nie zamierzam Was porzucić i choćbym miała pisać jeszcze przez długie miesiące, skończę to opowiadanie. :)
Wiele się działo...
Oj, dużo zmian zaszło w moim życiu i chociaż pojutrze kolokwium, dzisiaj naszło mnie na pisanie. Odwlekałam to w nieskończoność, ale masa uczuć, które się we mnie zgromadziły okazały się być pomocne chociaż tutaj.
Trochę udało mi się ich przelać do tego rozdziału. Trochę rozgoryczenia, niepewności, tęsknoty za czymś, czego nigdy nie będę mieć. Czasami niestety pojawia się zbyt wiele przeciwności losu i śmiać mi się chce z problemów, które kiedyś sobie wyolbrzymiałam, a teraz marzę żeby wróciły.
Ale no nic nie poradzę - trzeba brać co dają, prawda?
Nie mam pojęcia kiedy znowu się tu pojawię i kiedy uda mi się skończyć następny rozdział, dlatego proszę Was ponownie o cierpliwość i zapraszam do pozostawiania maili w komentarzach. :)
Trzymajcie się cieplutko! <3
PS. Wasze komentarze i obecność tutaj jest niezastąpiona! Uwielbiam wracać do nich i wiedzieć, że nadal tu jesteście, że czekacie. Bardzo dziękuję za przemiłe słowa i wsparcie. Bez Was to opowiadanie by nie istniało! :3
******************************************************
Pewnego dnia budzisz się z tym dziwnym uczuciem, że
wszystko się zmieniło. Budzisz się i zastanawia cię czy wciąż żyjesz w tym
samym świecie co wczoraj, bo wydaje się mieć zupełnie inne barwy i biec w
całkowicie odwrotnym kierunku.
Ale budzisz się też z przeczuciem, że w końcu masz wyznaczony kurs, że wiesz już gdzie chcesz się znaleźć.
Przez kilkanaście miesięcy wciąż wyznaczałam sobie cele, które były tylko przystankami, a tak naprawdę nie dostrzegałam tego co znajduje się na końcu tej drogi. Dlaczego? Bo byłam pewna, że umrę, że świat nie będzie dla mnie istniał pewnego dnia. A jednak. Chociaż miałam umrzeć – ba! – ja sama się do tego zgłosiłam, wyszłam przed szereg i podstawiłam szyję pod gilotynę, to jednak przetrwałam. Nie wiem dlaczego, ale właśnie dzisiaj obudziła mnie myśl, że nie powinno mnie tu być, a jednak po coś zostałam.
Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie. Wierzyłam w książki, w wiedzę, w magie, której mogłam prawie że dotknąć.
Teraz, trzymając między palcami białą różdżkę, wątpiłam we wszystko co kiedykolwiek poznałam, a po kilku dniach, wciąż nie mogłam odnaleźć odpowiedzi.
A tak na poważnie… To wcale nie obudziły mnie te wszystkie zgubne myśli tylko chłód, który owiał moją skórę, gdy ten przeklęty Nietoperz z lochów owinął się w kołdrę niczym nadzienie naleśnikiem i spał dalej w najlepsze u mojego boku.
Miałam dwie opcje.
Mogłam nadal patrzyć na zaskakująco rozluźnioną twarz, podziwiać czarne jak noc włosy i rzęsy oraz przeraźliwie krzywy nos, a także blizny wystające spod kołdry, które znaczyły jego klatkę piersiową… Ale mogłam też siłą zerwać z niego pościel i sama się nią owinąć, jednocześnie narażając się na huragan zwany Severusem Snapem.
Zgadnijcie co wybrałam.
- Czy ty musisz być zawsze takim paskudnym babskiem? – Warknął, gdy tylko odwróciłam się do niego plecami, z triumfem wciskając brzegi kołdry pod brzuch. – Granger! – Jego usta były niebezpiecznie blisko mojego ucha.
Musiałam naprawdę się skupić żeby nie spojrzeć na niego z szerokim uśmiechem i wpić się w wygięte w grymasie wargi.
Niestety przez kilka miesięcy ten przeklęty dupek zdążył poznać moje ciało lepiej niż ktokolwiek inny.
No i tu mnie miał.
Totalnie się poddałam, gdy tylko przytknął chłodne usta do mojej szyi, a w ślad za nimi pojawiła się gęsia skórka, rozbrajając moją niezwykle silną tarczę.
Ta jasne, a ja jestem primą baleriną.
Jestem pewna, że ta druga ja właśnie wywracała w głowie oczami, zgrzytając zębami ze złości. Och, właściwie to mogłaby jeszcze tupnąć nogą.
- Oddaj mi tę cholerną kołdrę, Granger – warknął, ale tym razem kryła się w tym zupełnie inna groźba niż chwilę temu. – Pożałujesz tego.
Na Merlina, co ten facet ze mną wyrabiał?
Naprawdę byłam bliska odrzucenia pościeli, rozłożenia ramion (nóg zresztą też…) i wykrzyczenia: jestem twoja!
Wciągnęłam ze świstem powietrze, gdy jakimś cudem jego dłoń wśliznęła się pod kołdrę, a długie palce przesunęły bardzo subtelnie po moim biodrze, wywołując kolejną falę dreszczy.
Powinnaś się nienawidzić.
Powinnam. Nienawidziłam. Ale cóż, nie można być ideałem, prawda?
Powoli odwróciłam się na plecy i rozchyliłam jedno oko, zachowując chociaż resztki szacunku do siebie. Hej, przecież nie musiał wiedzieć, że przegrałam tę bitwę jeszcze zanim się obudził!
- O co ci chodzi, Snape? – Wymruczałam, unosząc wyzywająco brew. – Chyba zasłużyłam na sen, nie sądzisz?
Tym razem to jego brwi powędrowały ku górze, a ten cwaniacki uśmiech, zarezerwowany tylko dla takich chwil, nie zapowiadał niczego dobrego.
- Zamieniłaś się mózgiem z Potterem? – Powiedział chłodno, chociaż kąciki jego ust drżały, zdradzając prawdziwy nastrój.
Na Merlina, właśnie takich chwil jak ta nienawidziłam, a jednocześnie kochałam.
To był moment, w którym musiałam zacisnąć zęby, bo świadomość jak bardzo zależy mi na tym mężczyźnie… Boże, łamało mi to serce. W każdej sekundzie. Wiedziałam, że ja też dla niego znaczę wiele… Ale nie w ten sam sposób.
To był Snape. Ten sam Snape, który gnębił nas w szkole, który mordował z zimną krwią, służył Voldemortowi, a teraz leżał u mojego boku obiecując wspaniałe chwile uniesienia.
Może i ja też mordowałam. Może stałam się zimną suką bez uczuć, a jednak… Wciąż miałam w sobie tak wiele starej Hermiony, że nie musiałam się nawet wahać i już wiedziałam, że moje serce jest kruche jak dawniej.
Nienawidziłam tego, że znowu uczynił mnie słabą.
W jednej chwili dobry nastrój prysł.
Musiał dostrzec zmianę na mojej twarzy, bo westchnął, a w jego oczach zamigotał chłód.
Znowu schrzaniłam.
Ostatnio robiłam to notorycznie.
Usiadłam na łóżku, pozwalając by kołdra odsłoniła moją marną podróbkę biustu, gdy wstał i podszedł do krzesła, na którym leżały jego spodnie.
Zupełnie nie krył się ze swoją nagością. Już nie.
Odgarnęłam włosy z twarzy, wzdychając przeciągle.
- Molly na pewno zaraz wyśle za tobą ekipę ratunkową – burknął pod nosem, nie patrząc w moją stronę.
Zamrugałam i ponownie westchnęłam. No cóż, nie mogłam nazwać się mistrzynią uwodzenia. Ale co mogłam poradzić na te przeklęte myśli, które wciąż i wciąż krzątały mi się po głowie?
Co mogłam poradzić na to, że go pokochałam, a on mnie nie?
Niezaprzeczalnym faktem było to, że mnie pragnął. Ba! On chciał się mną opiekować, chciał mnie chronić, ale czy coś więcej? Nie.
- Tak jak byś się tego obawiał – odburknęłam, sięgając po koszulkę na podłodze. – Wesołych świąt, Snape. – Dodałam, gdy stanął obok łóżka.
Wyciągnął rękę w moją stronę i przez ten ułamek sekundy miałam nadzieję, że ten poranek jednak nie będzie taki beznadziejny, ale opuścił ją nim dotarła do mojego ciała i zawisła bezwładnie przy jego biodrze.
- Wesołych świąt. – Powiedział tylko, po czym odwrócił się i wszedł do łazienki.
Patrzyłam przez chwilę na zatrzaśnięte drzwi, próbując zmusić go siłą woli żeby tu wrócił i przepraszał za Bóg jeden wie co, ale nawet ja nie umiałam tego zrobić.
Zacisnęłam wargi żeby nie warknąć ze złości i opadłam na łóżko.
Piękny dzień się zapowiadał.
Ale budzisz się też z przeczuciem, że w końcu masz wyznaczony kurs, że wiesz już gdzie chcesz się znaleźć.
Przez kilkanaście miesięcy wciąż wyznaczałam sobie cele, które były tylko przystankami, a tak naprawdę nie dostrzegałam tego co znajduje się na końcu tej drogi. Dlaczego? Bo byłam pewna, że umrę, że świat nie będzie dla mnie istniał pewnego dnia. A jednak. Chociaż miałam umrzeć – ba! – ja sama się do tego zgłosiłam, wyszłam przed szereg i podstawiłam szyję pod gilotynę, to jednak przetrwałam. Nie wiem dlaczego, ale właśnie dzisiaj obudziła mnie myśl, że nie powinno mnie tu być, a jednak po coś zostałam.
Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie. Wierzyłam w książki, w wiedzę, w magie, której mogłam prawie że dotknąć.
Teraz, trzymając między palcami białą różdżkę, wątpiłam we wszystko co kiedykolwiek poznałam, a po kilku dniach, wciąż nie mogłam odnaleźć odpowiedzi.
A tak na poważnie… To wcale nie obudziły mnie te wszystkie zgubne myśli tylko chłód, który owiał moją skórę, gdy ten przeklęty Nietoperz z lochów owinął się w kołdrę niczym nadzienie naleśnikiem i spał dalej w najlepsze u mojego boku.
Miałam dwie opcje.
Mogłam nadal patrzyć na zaskakująco rozluźnioną twarz, podziwiać czarne jak noc włosy i rzęsy oraz przeraźliwie krzywy nos, a także blizny wystające spod kołdry, które znaczyły jego klatkę piersiową… Ale mogłam też siłą zerwać z niego pościel i sama się nią owinąć, jednocześnie narażając się na huragan zwany Severusem Snapem.
Zgadnijcie co wybrałam.
- Czy ty musisz być zawsze takim paskudnym babskiem? – Warknął, gdy tylko odwróciłam się do niego plecami, z triumfem wciskając brzegi kołdry pod brzuch. – Granger! – Jego usta były niebezpiecznie blisko mojego ucha.
Musiałam naprawdę się skupić żeby nie spojrzeć na niego z szerokim uśmiechem i wpić się w wygięte w grymasie wargi.
Niestety przez kilka miesięcy ten przeklęty dupek zdążył poznać moje ciało lepiej niż ktokolwiek inny.
No i tu mnie miał.
Totalnie się poddałam, gdy tylko przytknął chłodne usta do mojej szyi, a w ślad za nimi pojawiła się gęsia skórka, rozbrajając moją niezwykle silną tarczę.
Ta jasne, a ja jestem primą baleriną.
Jestem pewna, że ta druga ja właśnie wywracała w głowie oczami, zgrzytając zębami ze złości. Och, właściwie to mogłaby jeszcze tupnąć nogą.
- Oddaj mi tę cholerną kołdrę, Granger – warknął, ale tym razem kryła się w tym zupełnie inna groźba niż chwilę temu. – Pożałujesz tego.
Na Merlina, co ten facet ze mną wyrabiał?
Naprawdę byłam bliska odrzucenia pościeli, rozłożenia ramion (nóg zresztą też…) i wykrzyczenia: jestem twoja!
Wciągnęłam ze świstem powietrze, gdy jakimś cudem jego dłoń wśliznęła się pod kołdrę, a długie palce przesunęły bardzo subtelnie po moim biodrze, wywołując kolejną falę dreszczy.
Powinnaś się nienawidzić.
Powinnam. Nienawidziłam. Ale cóż, nie można być ideałem, prawda?
Powoli odwróciłam się na plecy i rozchyliłam jedno oko, zachowując chociaż resztki szacunku do siebie. Hej, przecież nie musiał wiedzieć, że przegrałam tę bitwę jeszcze zanim się obudził!
- O co ci chodzi, Snape? – Wymruczałam, unosząc wyzywająco brew. – Chyba zasłużyłam na sen, nie sądzisz?
Tym razem to jego brwi powędrowały ku górze, a ten cwaniacki uśmiech, zarezerwowany tylko dla takich chwil, nie zapowiadał niczego dobrego.
- Zamieniłaś się mózgiem z Potterem? – Powiedział chłodno, chociaż kąciki jego ust drżały, zdradzając prawdziwy nastrój.
Na Merlina, właśnie takich chwil jak ta nienawidziłam, a jednocześnie kochałam.
To był moment, w którym musiałam zacisnąć zęby, bo świadomość jak bardzo zależy mi na tym mężczyźnie… Boże, łamało mi to serce. W każdej sekundzie. Wiedziałam, że ja też dla niego znaczę wiele… Ale nie w ten sam sposób.
To był Snape. Ten sam Snape, który gnębił nas w szkole, który mordował z zimną krwią, służył Voldemortowi, a teraz leżał u mojego boku obiecując wspaniałe chwile uniesienia.
Może i ja też mordowałam. Może stałam się zimną suką bez uczuć, a jednak… Wciąż miałam w sobie tak wiele starej Hermiony, że nie musiałam się nawet wahać i już wiedziałam, że moje serce jest kruche jak dawniej.
Nienawidziłam tego, że znowu uczynił mnie słabą.
W jednej chwili dobry nastrój prysł.
Musiał dostrzec zmianę na mojej twarzy, bo westchnął, a w jego oczach zamigotał chłód.
Znowu schrzaniłam.
Ostatnio robiłam to notorycznie.
Usiadłam na łóżku, pozwalając by kołdra odsłoniła moją marną podróbkę biustu, gdy wstał i podszedł do krzesła, na którym leżały jego spodnie.
Zupełnie nie krył się ze swoją nagością. Już nie.
Odgarnęłam włosy z twarzy, wzdychając przeciągle.
- Molly na pewno zaraz wyśle za tobą ekipę ratunkową – burknął pod nosem, nie patrząc w moją stronę.
Zamrugałam i ponownie westchnęłam. No cóż, nie mogłam nazwać się mistrzynią uwodzenia. Ale co mogłam poradzić na te przeklęte myśli, które wciąż i wciąż krzątały mi się po głowie?
Co mogłam poradzić na to, że go pokochałam, a on mnie nie?
Niezaprzeczalnym faktem było to, że mnie pragnął. Ba! On chciał się mną opiekować, chciał mnie chronić, ale czy coś więcej? Nie.
- Tak jak byś się tego obawiał – odburknęłam, sięgając po koszulkę na podłodze. – Wesołych świąt, Snape. – Dodałam, gdy stanął obok łóżka.
Wyciągnął rękę w moją stronę i przez ten ułamek sekundy miałam nadzieję, że ten poranek jednak nie będzie taki beznadziejny, ale opuścił ją nim dotarła do mojego ciała i zawisła bezwładnie przy jego biodrze.
- Wesołych świąt. – Powiedział tylko, po czym odwrócił się i wszedł do łazienki.
Patrzyłam przez chwilę na zatrzaśnięte drzwi, próbując zmusić go siłą woli żeby tu wrócił i przepraszał za Bóg jeden wie co, ale nawet ja nie umiałam tego zrobić.
Zacisnęłam wargi żeby nie warknąć ze złości i opadłam na łóżko.
Piękny dzień się zapowiadał.
*
- Hermiono, mogłabyś mi podać tę wazę? – Zapytała
pani Weasley, zupełnie nie zauważając, że stoję z nią już od dobrych pięciu
minut, podczas gdy ona w amoku szykowała kolejną potrawę. – Och, dziękuję
kochanie. – Powiedziała z nikłym uśmiechem, chociaż jej twarz pozostawała
skupiona.
Prawda była taka, że nie było opcji abym stała się choć w jednym calu podobna do niej. No bo wyobrażacie mnie sobie w kuchni? Totalny kataklizm. Przygotowanie świąt dla całego Zakonu i tuzina innych osób? Nie, nie, ja podziękuję.
Świat stanął na głowie, gdy Voldemort został pokonany, ale dzisiaj nikt o tym nie myślał. Skupili się na ładnych strojach i fryzurach. Nawet Harry, który prawie ze mną nie rozmawiał (nie żebym narzekała) i Ron pozwolili się wciągnąć w ten wir przygotowań. Wszyscy potrzebowali odetchnąć po miesiącach walki, strachu i życia jakby jutra miało nie być.
Tak, to była miła odmiana.
Popołudniu wystrojony odświętnie salon był pełen ludzi. Unosiła się jedynie atmosfera radości, szczęścia, a ten sielankowy nastrój udzielał się i mnie, bo uśmiech (Alleluja!) nie schodził z moich ust. Pozwoliłam nawet Ginny wybrać mi tę zieloną sukienkę, która wyglądała zaskakująco dobrze nawet na moim szczupłym, ale silnym ciele. Delikatnie kręcone włosy zwisały luźno po bokach mojej twarzy, uwydatniając makijaż, który nałożyła Weasleyówna. Muszę przyznać, że wyglądałam naprawdę dobrze, chociaż oczywiście nie taki był cel tego wieczoru.
- Kochani! – Rozmowy zostały urwane w pół słowa, gdy donośny głos Dumbledore’a rozbrzmiał w salonie. – Chciałbym wam wszystkim podziękować, że zgodziliście się raz jeszcze zjawić w Kwaterze Zakonu, ale tym razem by uczcić zwycięstwo i radować się nadchodzącym Nowym Rokiem. – Nawet ten staruszek (nie dajcie się zwieść pozorom!) wyglądał całkiem przystępnie jak na swój wiek i cieszył oko zdrowym wyglądem.
Rozejrzałam się po zatłoczonym salonie.
Ron stał razem z Harrym i bliźniakami na drugim końcu, coś mamrocząc do kieliszka w dłoni. Neville ściskał Lunę u swego boku, a Malfoy (skąd on tu się wziął do cholery?!) kręcił się niebezpiecznie blisko Ginny co oznaczało, że był też blisko mnie. Fuj. Vladimir jak zwykle szczerzył się od ucha do ucha, pewnie coś układając już w tej swojej przebiegłej główce. Nagle odwrócił się w naszą stronę i… mrugnął do mnie. O żesz ty, teraz to już nie było wątpliwości, że pod tą czupryną coś się gotuje.
-… nie krępujcie się! Na zdrowie! – Skończył Dumbledore, upijając łyk grzanego wina ze swojego pucharu.
Większość gości poszła w jego ślady i nie wiadomo skąd rozbrzmiała cicha muzyka, a wszyscy powrócili do przerwanych wcześniej rozmów.
Nie wiem nawet kiedy Ginny zniknęła z mojego pola widzenia, ale jakoś niespecjalnie mi to przeszkadzało.
Właściwie to i tak szukałam kogoś innego. Dziwnie się czułam po tym feralnym poranku, bo był nieco dziwny nawet jak i na nas…
Nigdzie jednak nie mogłam odnaleźć czarnej postaci, która tak zaprzątała moje myśli.
Westchnęłam przeciągle.
Dlaczego ja się tym w ogóle martwiłam? Przecież to był Snape – jego nastrój i pragnienia zmieniały się jak w kalejdoskopie. Powinnam była do tego przywyknąć, ale nie mogłam się pozbyć tego okropnego uczucia na dnie mojego brzucha, że COŚ jest bardzo nie tak.
Starałam się jednak odepchnąć te czarne myśli i cieszyć wieczorem wśród przyjaciół, bez świadomości, ze ktoś z nas jutro może umrzeć.
W końcu.
Uśmiechnęłam się pod nosem, obracając między palcami kieliszek z winem. Nie wiem nawet jakim cudem znalazłam się pośród dorosłych, którzy rozmawiali i śmiali się.
- Hermiona! – Zawołał Lupin, puszczając do mnie oko. – Jak się masz?
- W porządku – rzuciłam, wzruszywszy ramionami. Kilka par oczu zwróciło się mnie.
- Właśnie rozmawialiśmy z Moodym – powiedziała McGonagall, piorunując go spojrzeniem – że powinien ponownie, a raczej po raz pierwszy, objąć posadę nauczyciela OPCM. Co o tym sądzisz?
- Mówiłem ci Minerwo, że… - Szalonooki nie dokończył, gdy ta przewróciła oczami i odwróciła do niego plecami.
Przyznam, że nieco zbiła mnie z tropu tym pytaniem. Nie myślałam tak właściwie co będzie z Hogwartem, gdy to wszystko się skończy. A tak w sumie to byłam przekonana, że Snape powinien objąć tę posadę, chociaż z drugiej strony wiedziałam jak bardzo kochał eliksiry.
- Ja no… Sama nie wiem. – Wydukałam.
- Severusie – zawołał pan Weasley w tym samym momencie, gdy ktoś dotknął mojego ramienia. – Może ty powiesz co o tym sądzisz? Ten problem powinien zostać rozwiązany jak najszybciej.
- Jaki znowu problem? – Mruknął swoim zwyczajnym, nietoperzastym tonem.
Aż miałam ochotę się roześmiać.
- Chcą żeby Alastor objął stanowisko nauczyciela OPCM – wyjaśniła Molly, wyraźnie niezadowolona z tego faktu. – Ja osobiście uważam, że jest wiele osób odpowiednich na to stanowisko. – Uśmiechnęła się, spoglądając w naszą stronę.
Snape tylko prychnął, ale poczułam jak jego ciało napięło się lekko.
A temu kto znowu kij w dupę wepchnął?
Już miałam westchnąć, ale nie zdążyłam, bo zakrztusiłam się grzanym winem, kiedy pani Weasley znowu się odezwała.
- Hermiono, wracasz do szkoły, prawda?
No właśnie.
Teraz rozumiałam dlaczego się tak spiął.
Prawdę mówiąc to nawet o tym nie myślałam. Nie rozważałam powrotu do szkoły, a już na pewno nie myślałam o tym co będzie z… nami.
Ostatkiem sił powstrzymałam się by nie spojrzeć w czarne oczy, które świdrowały mnie na wskroś.
- Eeee- jęknęłam, żałując, że to wino mnie jeszcze nie zabiło – prawdę mówiąc to chyba nie.
Naprawdę miałam ochotę zapaść się pod ziemię, bo nagle wszyscy patrzyli na mnie, jakby zastanawiali się czy za chwilę wyskoczę z wielkim „żartowałam”. Niestety dla nich nie miałam tego w planach.
- Hermiono… - zaczęła pani Weasley, ale Artur wtrącił się nim zdążyła powiedzieć coś więcej.
- Myślę, że Molly chciała powiedzieć – zerknął na nią z ukosa – że powinnaś wrócić do szkoły, bo nadal czeka na ciebie przyszłość. Nie powinnaś rezygnować. Został wam tylko rok.
Zamrugałam, gdy atmosfera nagle zrobiła się ciężka.
Tak, został nam rok, ale prawdę mówiąc, wcale nie chciałam wracać do Hogwartu.
Edukacja straciła dla mnie sens w momencie, gdy Ron umarł, a cały mój świat się zawalił. Po co miałam wracać do szkoły? Po to żeby dostać dyplom i zostać aurorem? Czy naprawdę tego chciałam? Czy chciałam wrócić do bycia Hermioną Granger? Czy chciałam znowu zamieszkać w bibliotece i być tylko chodzącą wiedzą i niczym więcej? Czy chciałam stracić Snape’a?
Nie.
Nie chciałam już żadnej z tych rzeczy i byłam tego pewna jak tego, że mężczyzna u mojego boku postanowił za mnie.
Wiedziałam to w chwili, gdy nasze ramiona straciły kontakt ze sobą, a on nie tylko odsunął się ode mnie, ale wybudował mur tak wysoki, że nie byłabym w stanie go przeskoczyć.
Serce zatrzepotało w mojej piersi i tak szczerze mówiąc to pragnęłam odwrócić się od nich i wyjść z tego pokoju.
- Być może, ale jest też wiele ważniejszych rzeczy do zrobienia. – Wykrztusiłam z siebie w końcu, siląc się na spokój w głosie.
- Jakich? – zapytał zdziwiony Lupin.
- No… Choćby Grindelwald. – Powiedziałam. – On nadal tam jest, tak samo jak setki śmierciożerców, którzy nie staną się z dnia na dzień przykładnymi czarodziejami.
- Nie powinnaś sobie zaprzątać tym głowy, dziecko. – Rzucił Kingsley, uśmiechając się tak sztucznie, że nawet głupiec nie dałby się nabrać. – My się tym zajmiemy, ty zrobiłaś już i tak wiele
Gówno prawda.
Gdyby nie obecność Molly, która zamordowałaby go gołymi rękami bez mrugnięcia okiem, mówiłby coś zupełnie innego.
Byłam tego pewna choćby po nikłej ilości przekonania w jego głosie.
Westchnęłam przeciągle, zdziwiona, że Snape w ogóle tu jeszcze stoi.
- Tak jak powiedziałam – nie zamierzam wracać.
- Zastanów się nad tym Hermiono – powiedziała miękko pani Weasley, robiąc te swoje maślane oczy. – Wiesz, że jesteś dla nas jak córka. Chcemy dla ciebie tego co najlepsze i myślę, że…
- Wystarczy kochani. – Przerwał jej silny głos i przyznam, że nigdy nie cieszyłam się tak na obecność Dumbledore’a. – Hermiona jest dorosła i może sama podjąć tę decyzję. Oczywiście byłbym rad gdybyś wróciła do szkoły, ale nikt nie będzie cię do niczego zmuszał. A jeśli są jakieś kwestie, o których chciałabym porozmawiać – spojrzał wymownie w stronę Snape’a, który prychnął i zacisnął wargi – to wiesz gdzie mnie szukać.
No i tak właśnie potoczył się mój wspaniały, wigilijny wieczór, spędzony w gronie najbliższych.
Skutkiem tego było to, że wylądowałam sama w swoim łóżku, zastanawiając się dlaczego zawsze muszę sobie komplikować życie w tak idiotyczny sposób. No dlaczego?
Prawda była taka, że nie było opcji abym stała się choć w jednym calu podobna do niej. No bo wyobrażacie mnie sobie w kuchni? Totalny kataklizm. Przygotowanie świąt dla całego Zakonu i tuzina innych osób? Nie, nie, ja podziękuję.
Świat stanął na głowie, gdy Voldemort został pokonany, ale dzisiaj nikt o tym nie myślał. Skupili się na ładnych strojach i fryzurach. Nawet Harry, który prawie ze mną nie rozmawiał (nie żebym narzekała) i Ron pozwolili się wciągnąć w ten wir przygotowań. Wszyscy potrzebowali odetchnąć po miesiącach walki, strachu i życia jakby jutra miało nie być.
Tak, to była miła odmiana.
Popołudniu wystrojony odświętnie salon był pełen ludzi. Unosiła się jedynie atmosfera radości, szczęścia, a ten sielankowy nastrój udzielał się i mnie, bo uśmiech (Alleluja!) nie schodził z moich ust. Pozwoliłam nawet Ginny wybrać mi tę zieloną sukienkę, która wyglądała zaskakująco dobrze nawet na moim szczupłym, ale silnym ciele. Delikatnie kręcone włosy zwisały luźno po bokach mojej twarzy, uwydatniając makijaż, który nałożyła Weasleyówna. Muszę przyznać, że wyglądałam naprawdę dobrze, chociaż oczywiście nie taki był cel tego wieczoru.
- Kochani! – Rozmowy zostały urwane w pół słowa, gdy donośny głos Dumbledore’a rozbrzmiał w salonie. – Chciałbym wam wszystkim podziękować, że zgodziliście się raz jeszcze zjawić w Kwaterze Zakonu, ale tym razem by uczcić zwycięstwo i radować się nadchodzącym Nowym Rokiem. – Nawet ten staruszek (nie dajcie się zwieść pozorom!) wyglądał całkiem przystępnie jak na swój wiek i cieszył oko zdrowym wyglądem.
Rozejrzałam się po zatłoczonym salonie.
Ron stał razem z Harrym i bliźniakami na drugim końcu, coś mamrocząc do kieliszka w dłoni. Neville ściskał Lunę u swego boku, a Malfoy (skąd on tu się wziął do cholery?!) kręcił się niebezpiecznie blisko Ginny co oznaczało, że był też blisko mnie. Fuj. Vladimir jak zwykle szczerzył się od ucha do ucha, pewnie coś układając już w tej swojej przebiegłej główce. Nagle odwrócił się w naszą stronę i… mrugnął do mnie. O żesz ty, teraz to już nie było wątpliwości, że pod tą czupryną coś się gotuje.
-… nie krępujcie się! Na zdrowie! – Skończył Dumbledore, upijając łyk grzanego wina ze swojego pucharu.
Większość gości poszła w jego ślady i nie wiadomo skąd rozbrzmiała cicha muzyka, a wszyscy powrócili do przerwanych wcześniej rozmów.
Nie wiem nawet kiedy Ginny zniknęła z mojego pola widzenia, ale jakoś niespecjalnie mi to przeszkadzało.
Właściwie to i tak szukałam kogoś innego. Dziwnie się czułam po tym feralnym poranku, bo był nieco dziwny nawet jak i na nas…
Nigdzie jednak nie mogłam odnaleźć czarnej postaci, która tak zaprzątała moje myśli.
Westchnęłam przeciągle.
Dlaczego ja się tym w ogóle martwiłam? Przecież to był Snape – jego nastrój i pragnienia zmieniały się jak w kalejdoskopie. Powinnam była do tego przywyknąć, ale nie mogłam się pozbyć tego okropnego uczucia na dnie mojego brzucha, że COŚ jest bardzo nie tak.
Starałam się jednak odepchnąć te czarne myśli i cieszyć wieczorem wśród przyjaciół, bez świadomości, ze ktoś z nas jutro może umrzeć.
W końcu.
Uśmiechnęłam się pod nosem, obracając między palcami kieliszek z winem. Nie wiem nawet jakim cudem znalazłam się pośród dorosłych, którzy rozmawiali i śmiali się.
- Hermiona! – Zawołał Lupin, puszczając do mnie oko. – Jak się masz?
- W porządku – rzuciłam, wzruszywszy ramionami. Kilka par oczu zwróciło się mnie.
- Właśnie rozmawialiśmy z Moodym – powiedziała McGonagall, piorunując go spojrzeniem – że powinien ponownie, a raczej po raz pierwszy, objąć posadę nauczyciela OPCM. Co o tym sądzisz?
- Mówiłem ci Minerwo, że… - Szalonooki nie dokończył, gdy ta przewróciła oczami i odwróciła do niego plecami.
Przyznam, że nieco zbiła mnie z tropu tym pytaniem. Nie myślałam tak właściwie co będzie z Hogwartem, gdy to wszystko się skończy. A tak w sumie to byłam przekonana, że Snape powinien objąć tę posadę, chociaż z drugiej strony wiedziałam jak bardzo kochał eliksiry.
- Ja no… Sama nie wiem. – Wydukałam.
- Severusie – zawołał pan Weasley w tym samym momencie, gdy ktoś dotknął mojego ramienia. – Może ty powiesz co o tym sądzisz? Ten problem powinien zostać rozwiązany jak najszybciej.
- Jaki znowu problem? – Mruknął swoim zwyczajnym, nietoperzastym tonem.
Aż miałam ochotę się roześmiać.
- Chcą żeby Alastor objął stanowisko nauczyciela OPCM – wyjaśniła Molly, wyraźnie niezadowolona z tego faktu. – Ja osobiście uważam, że jest wiele osób odpowiednich na to stanowisko. – Uśmiechnęła się, spoglądając w naszą stronę.
Snape tylko prychnął, ale poczułam jak jego ciało napięło się lekko.
A temu kto znowu kij w dupę wepchnął?
Już miałam westchnąć, ale nie zdążyłam, bo zakrztusiłam się grzanym winem, kiedy pani Weasley znowu się odezwała.
- Hermiono, wracasz do szkoły, prawda?
No właśnie.
Teraz rozumiałam dlaczego się tak spiął.
Prawdę mówiąc to nawet o tym nie myślałam. Nie rozważałam powrotu do szkoły, a już na pewno nie myślałam o tym co będzie z… nami.
Ostatkiem sił powstrzymałam się by nie spojrzeć w czarne oczy, które świdrowały mnie na wskroś.
- Eeee- jęknęłam, żałując, że to wino mnie jeszcze nie zabiło – prawdę mówiąc to chyba nie.
Naprawdę miałam ochotę zapaść się pod ziemię, bo nagle wszyscy patrzyli na mnie, jakby zastanawiali się czy za chwilę wyskoczę z wielkim „żartowałam”. Niestety dla nich nie miałam tego w planach.
- Hermiono… - zaczęła pani Weasley, ale Artur wtrącił się nim zdążyła powiedzieć coś więcej.
- Myślę, że Molly chciała powiedzieć – zerknął na nią z ukosa – że powinnaś wrócić do szkoły, bo nadal czeka na ciebie przyszłość. Nie powinnaś rezygnować. Został wam tylko rok.
Zamrugałam, gdy atmosfera nagle zrobiła się ciężka.
Tak, został nam rok, ale prawdę mówiąc, wcale nie chciałam wracać do Hogwartu.
Edukacja straciła dla mnie sens w momencie, gdy Ron umarł, a cały mój świat się zawalił. Po co miałam wracać do szkoły? Po to żeby dostać dyplom i zostać aurorem? Czy naprawdę tego chciałam? Czy chciałam wrócić do bycia Hermioną Granger? Czy chciałam znowu zamieszkać w bibliotece i być tylko chodzącą wiedzą i niczym więcej? Czy chciałam stracić Snape’a?
Nie.
Nie chciałam już żadnej z tych rzeczy i byłam tego pewna jak tego, że mężczyzna u mojego boku postanowił za mnie.
Wiedziałam to w chwili, gdy nasze ramiona straciły kontakt ze sobą, a on nie tylko odsunął się ode mnie, ale wybudował mur tak wysoki, że nie byłabym w stanie go przeskoczyć.
Serce zatrzepotało w mojej piersi i tak szczerze mówiąc to pragnęłam odwrócić się od nich i wyjść z tego pokoju.
- Być może, ale jest też wiele ważniejszych rzeczy do zrobienia. – Wykrztusiłam z siebie w końcu, siląc się na spokój w głosie.
- Jakich? – zapytał zdziwiony Lupin.
- No… Choćby Grindelwald. – Powiedziałam. – On nadal tam jest, tak samo jak setki śmierciożerców, którzy nie staną się z dnia na dzień przykładnymi czarodziejami.
- Nie powinnaś sobie zaprzątać tym głowy, dziecko. – Rzucił Kingsley, uśmiechając się tak sztucznie, że nawet głupiec nie dałby się nabrać. – My się tym zajmiemy, ty zrobiłaś już i tak wiele
Gówno prawda.
Gdyby nie obecność Molly, która zamordowałaby go gołymi rękami bez mrugnięcia okiem, mówiłby coś zupełnie innego.
Byłam tego pewna choćby po nikłej ilości przekonania w jego głosie.
Westchnęłam przeciągle, zdziwiona, że Snape w ogóle tu jeszcze stoi.
- Tak jak powiedziałam – nie zamierzam wracać.
- Zastanów się nad tym Hermiono – powiedziała miękko pani Weasley, robiąc te swoje maślane oczy. – Wiesz, że jesteś dla nas jak córka. Chcemy dla ciebie tego co najlepsze i myślę, że…
- Wystarczy kochani. – Przerwał jej silny głos i przyznam, że nigdy nie cieszyłam się tak na obecność Dumbledore’a. – Hermiona jest dorosła i może sama podjąć tę decyzję. Oczywiście byłbym rad gdybyś wróciła do szkoły, ale nikt nie będzie cię do niczego zmuszał. A jeśli są jakieś kwestie, o których chciałabym porozmawiać – spojrzał wymownie w stronę Snape’a, który prychnął i zacisnął wargi – to wiesz gdzie mnie szukać.
No i tak właśnie potoczył się mój wspaniały, wigilijny wieczór, spędzony w gronie najbliższych.
Skutkiem tego było to, że wylądowałam sama w swoim łóżku, zastanawiając się dlaczego zawsze muszę sobie komplikować życie w tak idiotyczny sposób. No dlaczego?
Jeśli sądziłam, że kolejne dni będą lepsze –
pomyliłam się. Bardzo się pomyliłam.
Próbowałam porozmawiać z tym dupkiem, ale on się totalnie ogrodził ode mnie i postanowił zostawić tę sprawę nierozwiązaną – tak jak lubił najbardziej. Najwyraźniej skreślił mnie już całkowicie choć nie dał nawet najmniejszej szansy na wyjaśnienie dlaczego nie zamierzam wrócić do Hogwartu.
Wiem o czym myślał. Pewnie ubzdurał się, że to z jego powodu nie chcę wracać, że nas „związek” nigdy nie powinien był mieć miejsca, że to obrzydliwe, bla, bla, bla.
Widzicie? Znałam go na wylot.
Nawet przy posiłkach nie miałam czasu go złapać, bo albo się nie zjawiał, albo znikał nim zdążyłam otworzyć usta.
A wiecie co było najgorsze?
Że panna Blond Kudły znowu uaktywniła swoją suczowatość i gdy tylko miała okazję, przyklejała się do niego niby to z drobnym pytaniem, jakimś delikatnym problemem czy inną pierdołą, z której szanowna pani auror nie była sobie w stanie sobie poradzić
No dobra – to jeszcze mogłam znieść.
Nie mogłam znieść tego, że nie kazał się jej odwalić.
A co niby ja miałam zrobić?
Odtrącił mnie, choć nie zrobił tego jeszcze oficjalnie. Ostatkami sił powstrzymywałam się przed zdjęciem z siebie majtek i zawieszeniem na jego szyi. Może to by dostatecznie pokazało jej gdzie jest moje miejsce, a gdzie jej, ale teraz nie byłam już taka pewna własnej pozycji.
Niejasność sytuacji przyprawiała mnie o mroczne myśli, ból głowy, irytację i kumulację złych emocji. Bałam się tego, bo nie wiedziałam jak sobie poradzić z ilością uczuć, którą we mnie namnożył.
Znacie to uczucie, gdy kładziecie się do łóżka, po całym dniu niemyślenia i wtedy właśnie myśli i wspomnienia bombardują was niczym setki bomb atomowych wystrzelonych prosto w wasze serce?
No właśnie.
Leżąc samotnie w łóżku uświadomiłam sobie jak bardzo brakuje mi jego ramion, jak bardzo tęsknię za jego obecnością, gdy się budzę i jak niewiele mi potrzeba by poczuć się znowu szczęśliwą.
Nie płakałam no bo niby dlaczego? Ale czułam wciąż i wciąż tą powracającą pustkę, tę rażącą samotność, bo nagle zniknął ten element, który zapewniał mi swego rodzaju stabilność.
Nie wiedziałam co jest między nami, a on nie chciał ze mną rozmawiać.
Czułam się zamrożona, niepewna, przerażona i wściekła zarazem. Chciałam to wyjaśnić, ale jednocześnie nie zamierzałam pokazać mu jak bardzo mnie rani i jak bardzo mi zależy.
Więc ignorowałam w końcu jego obecność, uśmiechałam się, ignorując ból w każdym mięśniu mojej twarzy.
Niech się wypcha. Niech spada i zabiera ze sobą te Blond Kudły. Najlepiej niech spłoną razem w ogniu swojego pożądania.
Boże, miałam ochotę wymiotować.
Próbowałam porozmawiać z tym dupkiem, ale on się totalnie ogrodził ode mnie i postanowił zostawić tę sprawę nierozwiązaną – tak jak lubił najbardziej. Najwyraźniej skreślił mnie już całkowicie choć nie dał nawet najmniejszej szansy na wyjaśnienie dlaczego nie zamierzam wrócić do Hogwartu.
Wiem o czym myślał. Pewnie ubzdurał się, że to z jego powodu nie chcę wracać, że nas „związek” nigdy nie powinien był mieć miejsca, że to obrzydliwe, bla, bla, bla.
Widzicie? Znałam go na wylot.
Nawet przy posiłkach nie miałam czasu go złapać, bo albo się nie zjawiał, albo znikał nim zdążyłam otworzyć usta.
A wiecie co było najgorsze?
Że panna Blond Kudły znowu uaktywniła swoją suczowatość i gdy tylko miała okazję, przyklejała się do niego niby to z drobnym pytaniem, jakimś delikatnym problemem czy inną pierdołą, z której szanowna pani auror nie była sobie w stanie sobie poradzić
No dobra – to jeszcze mogłam znieść.
Nie mogłam znieść tego, że nie kazał się jej odwalić.
A co niby ja miałam zrobić?
Odtrącił mnie, choć nie zrobił tego jeszcze oficjalnie. Ostatkami sił powstrzymywałam się przed zdjęciem z siebie majtek i zawieszeniem na jego szyi. Może to by dostatecznie pokazało jej gdzie jest moje miejsce, a gdzie jej, ale teraz nie byłam już taka pewna własnej pozycji.
Niejasność sytuacji przyprawiała mnie o mroczne myśli, ból głowy, irytację i kumulację złych emocji. Bałam się tego, bo nie wiedziałam jak sobie poradzić z ilością uczuć, którą we mnie namnożył.
Znacie to uczucie, gdy kładziecie się do łóżka, po całym dniu niemyślenia i wtedy właśnie myśli i wspomnienia bombardują was niczym setki bomb atomowych wystrzelonych prosto w wasze serce?
No właśnie.
Leżąc samotnie w łóżku uświadomiłam sobie jak bardzo brakuje mi jego ramion, jak bardzo tęsknię za jego obecnością, gdy się budzę i jak niewiele mi potrzeba by poczuć się znowu szczęśliwą.
Nie płakałam no bo niby dlaczego? Ale czułam wciąż i wciąż tą powracającą pustkę, tę rażącą samotność, bo nagle zniknął ten element, który zapewniał mi swego rodzaju stabilność.
Nie wiedziałam co jest między nami, a on nie chciał ze mną rozmawiać.
Czułam się zamrożona, niepewna, przerażona i wściekła zarazem. Chciałam to wyjaśnić, ale jednocześnie nie zamierzałam pokazać mu jak bardzo mnie rani i jak bardzo mi zależy.
Więc ignorowałam w końcu jego obecność, uśmiechałam się, ignorując ból w każdym mięśniu mojej twarzy.
Niech się wypcha. Niech spada i zabiera ze sobą te Blond Kudły. Najlepiej niech spłoną razem w ogniu swojego pożądania.
Boże, miałam ochotę wymiotować.
Nie sądziłam, że Sylwester będzie inny więc
wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, gdy Snape popołudniu podszedł do mnie z tym
swoim obojętnym wyrazem twarzy i zapytał czy możemy porozmawiać.
Z jednej strony poczułam ulgę, ale z drugiej żołądek zwinął mi się w supeł, gdy szłam za nim przez ośnieżone podwórze. Nie miałam pojęcia dokąd zmierzamy, ale fakt, że chciał rozmawiać poza zasięgiem innych, nie dawał mi złudnych nadziei.
Szliśmy przez pół godziny w milczeniu. Nie mogłam tego znieść - cisza raniła moje uszy, ale nie zamierzałam ugiąć się pierwsza.
Co to, to nie!
Nagle zatrzymał się tak gwałtownie, że wpadłam na jego plecy.
Nic nie powiedział tylko spojrzał na mnie i na ułamek sekundy rysy jego twarzy zmiękły, ale wtedy znowu przybrał ten chłodny wyraz twarzy.
- Chyba musimy sobie coś wyjaśnić.
Uwierzcie mi, że prychnięcie, które wyrwało się z mojego gardła, nawet w jednym procencie nie oddawało irytacji, która nagle narosła we mnie.
- Doprawdy? Niby o czym? Jakoś nie byłeś ostatnio rozmowny.
Westchnął i potarł skronie.
- Posłuchaj… Nie utrudniajmy tego, dobrze? Wiesz dobrze, że powinnaś wrócić do szkoły, a to oznacza…
- że nie możesz mnie dłużej pieprzyć? – dokończyłam za niego, zaciskając dłonie w pięści.
No i to byłoby na tyle jeśli chodziło o moje opanowanie.
Jego brwi wystrzeliły w górę, a na ustach pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Granger, nie musisz być wulgarna. – Rzucił swoim nauczycielskim tonem. – Dobrze wiedziałaś, że to nie potrwa długo, a poza tym za kilka dni wyjeżdżam.
- Dokąd?
- Razem z Jo… Hestią mamy pewne sprawy do załatwienia.
Oh. Z Hestią. Z Hestią Jones. Z tą samą, którą odtrącał tyle czasu, a nagle gdy świat się uspokoił, przygarnął?
Tak, właśnie z nią.
- Z Hestią? – Zapytałam, upewniając się, ze się nie przesłyszałam.
- Tak. – Rzucił twardo, patrząc mi w oczy.
Zatkało mnie.
Spodziewałam się tego, że mnie porzuci, ale dla niej?
Nie wierzyłam w po prostu w jego słowa. W ani jedno. Bo jakim cholernym cudem jeszcze kilka dni temu obściskiwał się ze mną w najlepsze, a teraz mówił mi, że to koniec i praktycznie przedstawiał PRZYSZŁĄ panią Snape?!
- Ty chyba sobie żartujesz – powiedziałam z wyrzutem, wpatrując się w niego uparcie.
Oddychaj Granger, oddychaj.
- Nie. Proszę cię – rysy jego twarzy stwardniały - dajmy już temu spokój.
- No teraz to sobie jednak żartujesz. Naprawdę? Naprawdę wolisz JĄ? – Czułam gdzieś w głębi, że robię z siebie idiotkę i zachowuję się jak histeryczka, ale do cholery jasnej – jak niby miałam zareagować? – Snape, przecież to nie w twoim stylu. Co? Zamierzasz teraz założyć rodzinę? Stworzyć przytulne gniazdko? – Zakpiłam, ale jego milczenie tylko potwierdzało moje obawy.
Nie chciał mnie. Wolał Hestie Jones, która była dorosła, którą znał od lat, która mogła dać mu... rodzinę, szczęście i stabilizację. A kim ja byłam, co? Marną nastolatką, która nawet nie zdążyła porządnie dojrzeć, z niestabilną mocą, niezrównoważona psychicznie i emocjonalnie...
Ale wciąż… Przecież nie mógł tak po prostu mnie porzucić! Nie po tym wszystkim!
- Posłuchaj – zaczął, masując sobie skronie. Wyglądał jakby męczyła go ta sytuacja, ale nie zamierzałam ułatwiać mu tego zadania. – Naprawdę nie chciałem... cię zranić. Po prostu, to między nami nie powinno było mieć miejsca. Niedługo wrócisz do Hogwartu, gdzie ja jestem nauczycielem! Poza tym Jon… H-Hestia... Tak, może mi dać coś czego pragnąłem, a mam już swoje lata i czas najwyższy…
- Nie chrzań Snape – syknęłam, przerywając mu. – Ten chłam wciskaj sobie Hestii jeśli jest na tyle głupia by uwierzyć w twoje słowa. Przyznaj po prostu, że ci się znudziłam, a teraz próbujesz się z tego wywinąć. – Każde moje słowo ociekało jadem, przepełnione nienawiścią i być może zraniłam go tymi słowami, ale miałam to gdzieś. Jego własne były jak sztylety dla mojego serca.
Wpatrywał się we mnie, świdrując wzrokiem, ale nie dałam się mu. Nie tym razem. Nie po tym co przeszliśmy, nie po tym jak patrzył na mnie za każdym razem, gdy byłam bliska śmierci, nie po tym jak mnie całował, przytulał, obiecywał…
Zamknij się i skup na tym co tu i teraz!
- Jesteś jeszcze dzieckiem, spójrz jak się zachowujesz – warknął. Teraz i on zaczynał się denerwować.
Och wyprowadzamy Snape’a z równowagi? Żaden problem.
Roześmiałam się mu w twarz i cofnęłam, wyrywając z jego uścisku.
- A czego się spodziewałeś, co? – Warknęłam, krzyżując ramiona na piersiach. - W końcu pieprzyłeś Gryfonkę. Wszyscy jesteśmy tak samo beznadziejni. – Zacisnęłam wargi z lubością wpatrując się w jego czarne oczy. On nawet nie mrugnął. Nawet jeden, jeden cholerny raz! - Wypchaj się Snape. Jeśli oczekujesz, że będę cię błagać, że jesteś mi do czegokolwiek potrzebny... To się mylisz. Mam cię gdzieś. I tak, dobrze się razem bawiliśmy, ale to koniec. Idź proszę i stwórz sobie swoją słodką rodzinkę. – Zacisnęłam dłonie w pięść i byłam ogromnie dumna, że głos choć na chwilę mi się nie załamał. Cóż, własnym zachowaniem przeczyłam swoim słowom, ale co poradzić, gdy ciało cię zdradza.
A co czułam naprawdę?
Jak raz jeszcze rozpadam się na nieskończoną ilość kawałków. Mój klej, moje spoidło, moje lekarstwo właśnie się rozpuszczało.
Patrzył na mnie... Pusto. Jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu. I wtedy odsunął się, a ja wiedziałam, że przegięliśmy oboje. Przegrałam tę bitwę, choć nawet nie starałam się jej wygrać. Chyba się po prostu bałam. Bałam się walki o coś, co z góry skazane było na niepowodzenie. Byliśmy pocieszeniem dla siebie w trudnych chwilach, a teraz gdy wojna się skończyła, gdy nie wisiało nad nami widmo śmierci… Czas było wrócić do rzeczywistości. Nieważne jak bardzo bolesna i pełna samotności ona była.
Oczywiście nie zamierzałam się do tego przyznać, bo słowa zostały rzucone, a nie dało się ich cofnąć i on też o tym wiedział.
Skinął sztywno głową, odwrócił się i odszedł bez żadnego komentarza, a to właśnie zabolało mnie najbardziej. I zostałam sama. Po środku tej przeklętej polany, wpatrując się w jego plecy, w czarne włosy, których dotyk tak uwielbiałam… Przez krótką chwilę miałam nadzieję, że się obróci, że choć spojrzy przez ramię.
Czekałam.
Ale w końcu zniknął mi z pola widzenia, a ja pozostałam z taką pustką jakiej nigdy w życiu jeszcze nie czułam. O dziwo pochłaniała one wszystkie narządy wokół i równie dobrze mogłam sobie po prostu zniknąć.
Właśnie złamał mi serce. Nie zamierzałam tego dopuszczać do siebie nigdy więcej, więc zepchnęłam na dno swojego jestestwa to co się wydarzyło między nami. Potrafiłam pozbierać się po Ronie - po chłopaku, którego kochałam, którego śmierć przeżyłam. Więc pozbieram się przecież po jakiejś marnej imitacji związku, który od samego początku był skazany na klęskę…
Kochanie go było równoznaczne z samobójstwem, a jednak pozwoliłam sobie na to.
Prychnęłam z niedowierzaniem.
Hestia wygrała. Miała rację tak dawno temu, a ja przez własną arogancję i potrzebę dominacji, potrzebę wygranej – przegrałam.
I pomimo tych wszystkich, pokrzepiających myśli, wciąż czułam ten rozdzierający ból.
Nabrałam powietrza do płuc i nie wiedziałam co począć. Miałam ochotę krzyczeć, kopać, rzucać na oślep zaklęciami. Chciałam odejść. Zniknąć z tego przeklętego miejsca i zapomnieć o człowieku, który właśnie zmieszał mnie z błotem i potraktował gorzej niż byłam w stanie sobie to wyobrazić!
Ale nie mogłam. Musiałam przybrać maskę obojętności, wrócić do cholernej Kwatery Zakonu i z uniesioną głową zmierzyć się ze wszystkim co tam na mnie czekało. Widocznie życie nie zamierzało choć raz, jeden pieprzony raz, popchnąć mnie z górki. Nie, ja nadal toczyłam kamień swojej niedoli na szczyt, który najwyraźniej nie był mi przeznaczony.
Tak naprawdę to świadomość tego, że Snape nie wróci nie dotarła do mnie do końca.
Z jednej strony poczułam ulgę, ale z drugiej żołądek zwinął mi się w supeł, gdy szłam za nim przez ośnieżone podwórze. Nie miałam pojęcia dokąd zmierzamy, ale fakt, że chciał rozmawiać poza zasięgiem innych, nie dawał mi złudnych nadziei.
Szliśmy przez pół godziny w milczeniu. Nie mogłam tego znieść - cisza raniła moje uszy, ale nie zamierzałam ugiąć się pierwsza.
Co to, to nie!
Nagle zatrzymał się tak gwałtownie, że wpadłam na jego plecy.
Nic nie powiedział tylko spojrzał na mnie i na ułamek sekundy rysy jego twarzy zmiękły, ale wtedy znowu przybrał ten chłodny wyraz twarzy.
- Chyba musimy sobie coś wyjaśnić.
Uwierzcie mi, że prychnięcie, które wyrwało się z mojego gardła, nawet w jednym procencie nie oddawało irytacji, która nagle narosła we mnie.
- Doprawdy? Niby o czym? Jakoś nie byłeś ostatnio rozmowny.
Westchnął i potarł skronie.
- Posłuchaj… Nie utrudniajmy tego, dobrze? Wiesz dobrze, że powinnaś wrócić do szkoły, a to oznacza…
- że nie możesz mnie dłużej pieprzyć? – dokończyłam za niego, zaciskając dłonie w pięści.
No i to byłoby na tyle jeśli chodziło o moje opanowanie.
Jego brwi wystrzeliły w górę, a na ustach pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Granger, nie musisz być wulgarna. – Rzucił swoim nauczycielskim tonem. – Dobrze wiedziałaś, że to nie potrwa długo, a poza tym za kilka dni wyjeżdżam.
- Dokąd?
- Razem z Jo… Hestią mamy pewne sprawy do załatwienia.
Oh. Z Hestią. Z Hestią Jones. Z tą samą, którą odtrącał tyle czasu, a nagle gdy świat się uspokoił, przygarnął?
Tak, właśnie z nią.
- Z Hestią? – Zapytałam, upewniając się, ze się nie przesłyszałam.
- Tak. – Rzucił twardo, patrząc mi w oczy.
Zatkało mnie.
Spodziewałam się tego, że mnie porzuci, ale dla niej?
Nie wierzyłam w po prostu w jego słowa. W ani jedno. Bo jakim cholernym cudem jeszcze kilka dni temu obściskiwał się ze mną w najlepsze, a teraz mówił mi, że to koniec i praktycznie przedstawiał PRZYSZŁĄ panią Snape?!
- Ty chyba sobie żartujesz – powiedziałam z wyrzutem, wpatrując się w niego uparcie.
Oddychaj Granger, oddychaj.
- Nie. Proszę cię – rysy jego twarzy stwardniały - dajmy już temu spokój.
- No teraz to sobie jednak żartujesz. Naprawdę? Naprawdę wolisz JĄ? – Czułam gdzieś w głębi, że robię z siebie idiotkę i zachowuję się jak histeryczka, ale do cholery jasnej – jak niby miałam zareagować? – Snape, przecież to nie w twoim stylu. Co? Zamierzasz teraz założyć rodzinę? Stworzyć przytulne gniazdko? – Zakpiłam, ale jego milczenie tylko potwierdzało moje obawy.
Nie chciał mnie. Wolał Hestie Jones, która była dorosła, którą znał od lat, która mogła dać mu... rodzinę, szczęście i stabilizację. A kim ja byłam, co? Marną nastolatką, która nawet nie zdążyła porządnie dojrzeć, z niestabilną mocą, niezrównoważona psychicznie i emocjonalnie...
Ale wciąż… Przecież nie mógł tak po prostu mnie porzucić! Nie po tym wszystkim!
- Posłuchaj – zaczął, masując sobie skronie. Wyglądał jakby męczyła go ta sytuacja, ale nie zamierzałam ułatwiać mu tego zadania. – Naprawdę nie chciałem... cię zranić. Po prostu, to między nami nie powinno było mieć miejsca. Niedługo wrócisz do Hogwartu, gdzie ja jestem nauczycielem! Poza tym Jon… H-Hestia... Tak, może mi dać coś czego pragnąłem, a mam już swoje lata i czas najwyższy…
- Nie chrzań Snape – syknęłam, przerywając mu. – Ten chłam wciskaj sobie Hestii jeśli jest na tyle głupia by uwierzyć w twoje słowa. Przyznaj po prostu, że ci się znudziłam, a teraz próbujesz się z tego wywinąć. – Każde moje słowo ociekało jadem, przepełnione nienawiścią i być może zraniłam go tymi słowami, ale miałam to gdzieś. Jego własne były jak sztylety dla mojego serca.
Wpatrywał się we mnie, świdrując wzrokiem, ale nie dałam się mu. Nie tym razem. Nie po tym co przeszliśmy, nie po tym jak patrzył na mnie za każdym razem, gdy byłam bliska śmierci, nie po tym jak mnie całował, przytulał, obiecywał…
Zamknij się i skup na tym co tu i teraz!
- Jesteś jeszcze dzieckiem, spójrz jak się zachowujesz – warknął. Teraz i on zaczynał się denerwować.
Och wyprowadzamy Snape’a z równowagi? Żaden problem.
Roześmiałam się mu w twarz i cofnęłam, wyrywając z jego uścisku.
- A czego się spodziewałeś, co? – Warknęłam, krzyżując ramiona na piersiach. - W końcu pieprzyłeś Gryfonkę. Wszyscy jesteśmy tak samo beznadziejni. – Zacisnęłam wargi z lubością wpatrując się w jego czarne oczy. On nawet nie mrugnął. Nawet jeden, jeden cholerny raz! - Wypchaj się Snape. Jeśli oczekujesz, że będę cię błagać, że jesteś mi do czegokolwiek potrzebny... To się mylisz. Mam cię gdzieś. I tak, dobrze się razem bawiliśmy, ale to koniec. Idź proszę i stwórz sobie swoją słodką rodzinkę. – Zacisnęłam dłonie w pięść i byłam ogromnie dumna, że głos choć na chwilę mi się nie załamał. Cóż, własnym zachowaniem przeczyłam swoim słowom, ale co poradzić, gdy ciało cię zdradza.
A co czułam naprawdę?
Jak raz jeszcze rozpadam się na nieskończoną ilość kawałków. Mój klej, moje spoidło, moje lekarstwo właśnie się rozpuszczało.
Patrzył na mnie... Pusto. Jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu. I wtedy odsunął się, a ja wiedziałam, że przegięliśmy oboje. Przegrałam tę bitwę, choć nawet nie starałam się jej wygrać. Chyba się po prostu bałam. Bałam się walki o coś, co z góry skazane było na niepowodzenie. Byliśmy pocieszeniem dla siebie w trudnych chwilach, a teraz gdy wojna się skończyła, gdy nie wisiało nad nami widmo śmierci… Czas było wrócić do rzeczywistości. Nieważne jak bardzo bolesna i pełna samotności ona była.
Oczywiście nie zamierzałam się do tego przyznać, bo słowa zostały rzucone, a nie dało się ich cofnąć i on też o tym wiedział.
Skinął sztywno głową, odwrócił się i odszedł bez żadnego komentarza, a to właśnie zabolało mnie najbardziej. I zostałam sama. Po środku tej przeklętej polany, wpatrując się w jego plecy, w czarne włosy, których dotyk tak uwielbiałam… Przez krótką chwilę miałam nadzieję, że się obróci, że choć spojrzy przez ramię.
Czekałam.
Ale w końcu zniknął mi z pola widzenia, a ja pozostałam z taką pustką jakiej nigdy w życiu jeszcze nie czułam. O dziwo pochłaniała one wszystkie narządy wokół i równie dobrze mogłam sobie po prostu zniknąć.
Właśnie złamał mi serce. Nie zamierzałam tego dopuszczać do siebie nigdy więcej, więc zepchnęłam na dno swojego jestestwa to co się wydarzyło między nami. Potrafiłam pozbierać się po Ronie - po chłopaku, którego kochałam, którego śmierć przeżyłam. Więc pozbieram się przecież po jakiejś marnej imitacji związku, który od samego początku był skazany na klęskę…
Kochanie go było równoznaczne z samobójstwem, a jednak pozwoliłam sobie na to.
Prychnęłam z niedowierzaniem.
Hestia wygrała. Miała rację tak dawno temu, a ja przez własną arogancję i potrzebę dominacji, potrzebę wygranej – przegrałam.
I pomimo tych wszystkich, pokrzepiających myśli, wciąż czułam ten rozdzierający ból.
Nabrałam powietrza do płuc i nie wiedziałam co począć. Miałam ochotę krzyczeć, kopać, rzucać na oślep zaklęciami. Chciałam odejść. Zniknąć z tego przeklętego miejsca i zapomnieć o człowieku, który właśnie zmieszał mnie z błotem i potraktował gorzej niż byłam w stanie sobie to wyobrazić!
Ale nie mogłam. Musiałam przybrać maskę obojętności, wrócić do cholernej Kwatery Zakonu i z uniesioną głową zmierzyć się ze wszystkim co tam na mnie czekało. Widocznie życie nie zamierzało choć raz, jeden pieprzony raz, popchnąć mnie z górki. Nie, ja nadal toczyłam kamień swojej niedoli na szczyt, który najwyraźniej nie był mi przeznaczony.
Tak naprawdę to świadomość tego, że Snape nie wróci nie dotarła do mnie do końca.
Nie było to łatwe, ale po kilku godzinach w końcu
jakimś cudem trafiłam do domu pełnego ludzi. Świętowali nachodzący Nowy Rok.
Mnie nie było do śmiechu. Nie chciałam widzieć Harrego. Od chwili, w której oficjalnie umarliśmy oboje - co było dla mnie naprawdę intymnym doświadczeniem - coś między nami pękło. Ron wciąż nie patrzył na mnie normalnie odkąd dowiedział się o romansie ze Snapem i po tym jak go odrzuciłam, ale w tej chwili tego właśnie chciałam. Być sama. Odrzucona. Zanurzyć się w swojej własnej żółci.
Najbardziej jednak nie chciałam wpaść na Hestie. Myślę, że wybuchłabym w momencie, w którym zobaczyłabym ten przepełniony triumfem wyraz twarzy. Niewiele by z niej zostało.
Przemknęłam zgrabnie na schody i jedyne co doprowadziło mnie do mdłości to Ginny obściskująca się w kącie z Malfoyem. Z dwojga złego wolałam żeby jednak padło na Vlada, ale cóż… Nie byłam specjalistką w wyborze odpowiednich mężczyzn.
Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Przez ostatnie miesiące to miejsce było moim domem i nawet nie zastanawiałam się co będzie dalej, gdy to wszystko się skończy. Co miałam począć? Wrócić do Hogwartu? Ale co do tego czasu? Czekało mnie pół roku pustki, samotności i tułania się Merlin jeden wie gdzie.
Obróciłam różdżkę między palcami i westchnęłam, wpatrując się w jej biały kolor. Najwyraźniej wyczerpała zapasy swojej super mocy, a teraz czekało mnie odkrywanie mojej magii na nowo. Tak, to było jedyne pewne w tej chwili. Poza tym nadal gdzieś tam był Grindelwald, który mógł uderzyć w każdej chwili. Śmierciożercy i zwolennicy Voldemort’a nadal kryli się w najciemniejszych dziurach. Wciąż było mnóstwo do zrobienia. I właśnie to było punktem numer jeden na liście rzeczy do zrobienia.
Stać się Granger-łowcą. Cóż innego mi pozostało, co?
Do dzieła!
Choć raz zgadzałam się z moim drugim ja.
Mogłam użalać się nad sobą, swoim złamanym sercem i pustką jaką właśnie wyrąbał w moim sercu ten dupek, albo ruszyć do przodu i zrobić coś pożytecznego. Zamiast przechodzić załamanie, to po prostu zabiję kilka osób. Widzicie? Jestem zupełnie zrównoważona i świetnie radzę sobie z problemami.
Zeskoczyłam z łóżka i wyjrzałam przez okno. Nadal padał śnieg, tworząc puchaty, biały dywan pod nogami. Latarnia z oddali kusiła swym blaskiem. W ogrodzie było pusto. Nie chciałam się z nikim żegnać, ale nie chciałam też odejść bez pożegnania. Złapałam więc pióro, kawałek pergaminu i zaczęłam pisać.
Po kilku minutach rozległo się pukanie do drzwi. Nie powiem, że serce mi nie przyspieszyło. Mój głupi umysł podsunął mi obraz Snape’a wchodzącego przez te drzwi z wrednym uśmieszkiem i mówiącego, że to wszystko to tylko głupi dowcip… A potem pocałowałby mnie i porwał w ramiona i może w końcu powiedział coś na co tyle czekałam…
Potrząsnęłam głową.
Idiotka!
- Proszę – zawołałam zrezygnowana, a moje marzenia zostały zrównane z ziemią w chwili, gdy czarne, długie kudły pojawiły się razem z twarzą Vladimira.
- Przeszkadzam? – zapytał niepotrzebnie, bo i tak wlazł do środka.
Rzucił coś na łóżko i nie mogłam powstrzymać uśmiechu, widząc, że to pełna butelka Ognistej.
- Świętujemy coś? – ironia spływała z moich ust, ale on tylko prychnął i opadł na posłanie.
- Właśnie dostałem oficjalnego kosza. – Mruknął, podnosząc się do siadu.
Klapnęłam przy nim, unosząc butelkę.
- No to jest nas dwoje – dodałam z goryczą.
Westchnął i wyrwał butelkę, którą zgrabnym ruchem otworzył.
- W takim razie wypijmy za wolność! – Vlad przechylił trunek i pociągnął porządny łyk.
Zaśmiałam się gorzko, ale zrobiłam to samo. Znajome ciepło i cierpkość rozlały się po moim wnętrzu. Co jak co, ale Vladimir był o dziwo osobą, z którą mogłam spędzić ten wieczór.
- Widziałam Ginny z Malfoyem – rzuciłam po chwili, krzywiąc się. No co! Byłam lojalna wobec przyjaciół! A tak się składa, że Vlad się stał jednym z nich, poza tym wolałam go o niebo bardziej niż tego blond padalca.
Niech wszyscy blondyni (i blondynki…) spłoną na stosie!
- Tak, ja też. Nie potrzebuję więcej zapewnień z jej strony. – Wzruszył ramionami i znowu przechylił butelkę. – To co, upijemy się za swoją niedolę?
Spojrzałam z wyrzutem na list, który dopiero co położyłam na stoliku. Rosjanin dostrzegł pergamin, a jego brwi powędrowały do góry.
- Właściwie to chciałam się stąd zwinąć. – Przyznałam skruszona, ale on o dziwo uśmiechnął się szeroko.
- Więc zwińmy się razem, co ty na to? Możemy założyć klub złamanych serc i przygarniać porzucone kobiety.
- Dlaczego tylko kobiety? – Mruknęłam z wyrzutem, ale prawdę mówiąc, to spodobał mi się pomysł abyśmy poszli razem. Co dwie różdżki to nie jedna, a Vladimir nie należał do osób, które będą się ze mną cackać jak z jajkiem. – Chcę urządzić małe polowanie.
- Na mężczyzn? Na gacie Merlina, twoja desperacja ciągnie się kilometr za tobą.
Wybuchłam śmiechem, przez chwilę czując jak ciężar w moim brzuchu ustał.
- Tak, tych niegrzecznych. Może kilku pozbawimy życia. Wchodzisz w to?
Vladimir przestał się uśmiechać. Spojrzał mi w oczy i złapał moją dłoń.
- Nie powinnaś przelewać swojej frustracji na zabijanie. – Powiedział spokojnie, nie puszczając ręki. – Daj mi dokończyć. Nie powinnaś tego robić, ale sam mam na to ochotę. Mamy kilku drani do dorwania, a lepsze to niż użalanie się nad sobą, prawda? Możesz na mnie liczyć Hermiono, zawsze. Poza tym mógłbym pomóc ci w nauce animagii. Co ty na to?
Przez ułamek sekundy odniosłam wrażenie jakbym słyszała Snape’a. Dokładnie w ten sam sposób akcentował moje imię, dokładnie takie same obietnice składał…
Ale Vlad nie był nim. Nie obiecywał też chronić mojego serca, tylko mój tyłek. Mogłam mu zaufać? Nie wiem. Ale byłam na tyle zdesperowana aby spróbować.
- Niech Ginny żałuje swojej decyzji. A tak się stanie, gdy padalec w końcu się potknie, zobaczysz. – Powiedziałam po chwili. Uśmiechnął się i uniósł butelkę.
- W takim razie teraz wypijmy za to żeby tlenione blondynki zestarzały się szybko i naprawdę paskudnie. Szczęśliwego Nowego Roku!
Smutek i gorycz w jego oczach sprawiały, że nie czułam się tak samotna. Uniosłam lekko kąciki ust, wyginając je w dość grymaśnym uśmiechu.
Tak, to był wieczór złamanych serc, a od jutra rana zaczynaliśmy nowe życie.
Nowy Rok, nowi my!
No może popołudnia, bo ból głowy był nieuniknionym skutkiem.
Trzeba było zatrzymać dla siebie Mistrza Eliksirów…
- Och zamknij się. – Mruknęłam do siebie pod nosem i popłynęłam w morzu Ognistej Whiskey.
Mnie nie było do śmiechu. Nie chciałam widzieć Harrego. Od chwili, w której oficjalnie umarliśmy oboje - co było dla mnie naprawdę intymnym doświadczeniem - coś między nami pękło. Ron wciąż nie patrzył na mnie normalnie odkąd dowiedział się o romansie ze Snapem i po tym jak go odrzuciłam, ale w tej chwili tego właśnie chciałam. Być sama. Odrzucona. Zanurzyć się w swojej własnej żółci.
Najbardziej jednak nie chciałam wpaść na Hestie. Myślę, że wybuchłabym w momencie, w którym zobaczyłabym ten przepełniony triumfem wyraz twarzy. Niewiele by z niej zostało.
Przemknęłam zgrabnie na schody i jedyne co doprowadziło mnie do mdłości to Ginny obściskująca się w kącie z Malfoyem. Z dwojga złego wolałam żeby jednak padło na Vlada, ale cóż… Nie byłam specjalistką w wyborze odpowiednich mężczyzn.
Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Przez ostatnie miesiące to miejsce było moim domem i nawet nie zastanawiałam się co będzie dalej, gdy to wszystko się skończy. Co miałam począć? Wrócić do Hogwartu? Ale co do tego czasu? Czekało mnie pół roku pustki, samotności i tułania się Merlin jeden wie gdzie.
Obróciłam różdżkę między palcami i westchnęłam, wpatrując się w jej biały kolor. Najwyraźniej wyczerpała zapasy swojej super mocy, a teraz czekało mnie odkrywanie mojej magii na nowo. Tak, to było jedyne pewne w tej chwili. Poza tym nadal gdzieś tam był Grindelwald, który mógł uderzyć w każdej chwili. Śmierciożercy i zwolennicy Voldemort’a nadal kryli się w najciemniejszych dziurach. Wciąż było mnóstwo do zrobienia. I właśnie to było punktem numer jeden na liście rzeczy do zrobienia.
Stać się Granger-łowcą. Cóż innego mi pozostało, co?
Do dzieła!
Choć raz zgadzałam się z moim drugim ja.
Mogłam użalać się nad sobą, swoim złamanym sercem i pustką jaką właśnie wyrąbał w moim sercu ten dupek, albo ruszyć do przodu i zrobić coś pożytecznego. Zamiast przechodzić załamanie, to po prostu zabiję kilka osób. Widzicie? Jestem zupełnie zrównoważona i świetnie radzę sobie z problemami.
Zeskoczyłam z łóżka i wyjrzałam przez okno. Nadal padał śnieg, tworząc puchaty, biały dywan pod nogami. Latarnia z oddali kusiła swym blaskiem. W ogrodzie było pusto. Nie chciałam się z nikim żegnać, ale nie chciałam też odejść bez pożegnania. Złapałam więc pióro, kawałek pergaminu i zaczęłam pisać.
Po kilku minutach rozległo się pukanie do drzwi. Nie powiem, że serce mi nie przyspieszyło. Mój głupi umysł podsunął mi obraz Snape’a wchodzącego przez te drzwi z wrednym uśmieszkiem i mówiącego, że to wszystko to tylko głupi dowcip… A potem pocałowałby mnie i porwał w ramiona i może w końcu powiedział coś na co tyle czekałam…
Potrząsnęłam głową.
Idiotka!
- Proszę – zawołałam zrezygnowana, a moje marzenia zostały zrównane z ziemią w chwili, gdy czarne, długie kudły pojawiły się razem z twarzą Vladimira.
- Przeszkadzam? – zapytał niepotrzebnie, bo i tak wlazł do środka.
Rzucił coś na łóżko i nie mogłam powstrzymać uśmiechu, widząc, że to pełna butelka Ognistej.
- Świętujemy coś? – ironia spływała z moich ust, ale on tylko prychnął i opadł na posłanie.
- Właśnie dostałem oficjalnego kosza. – Mruknął, podnosząc się do siadu.
Klapnęłam przy nim, unosząc butelkę.
- No to jest nas dwoje – dodałam z goryczą.
Westchnął i wyrwał butelkę, którą zgrabnym ruchem otworzył.
- W takim razie wypijmy za wolność! – Vlad przechylił trunek i pociągnął porządny łyk.
Zaśmiałam się gorzko, ale zrobiłam to samo. Znajome ciepło i cierpkość rozlały się po moim wnętrzu. Co jak co, ale Vladimir był o dziwo osobą, z którą mogłam spędzić ten wieczór.
- Widziałam Ginny z Malfoyem – rzuciłam po chwili, krzywiąc się. No co! Byłam lojalna wobec przyjaciół! A tak się składa, że Vlad się stał jednym z nich, poza tym wolałam go o niebo bardziej niż tego blond padalca.
Niech wszyscy blondyni (i blondynki…) spłoną na stosie!
- Tak, ja też. Nie potrzebuję więcej zapewnień z jej strony. – Wzruszył ramionami i znowu przechylił butelkę. – To co, upijemy się za swoją niedolę?
Spojrzałam z wyrzutem na list, który dopiero co położyłam na stoliku. Rosjanin dostrzegł pergamin, a jego brwi powędrowały do góry.
- Właściwie to chciałam się stąd zwinąć. – Przyznałam skruszona, ale on o dziwo uśmiechnął się szeroko.
- Więc zwińmy się razem, co ty na to? Możemy założyć klub złamanych serc i przygarniać porzucone kobiety.
- Dlaczego tylko kobiety? – Mruknęłam z wyrzutem, ale prawdę mówiąc, to spodobał mi się pomysł abyśmy poszli razem. Co dwie różdżki to nie jedna, a Vladimir nie należał do osób, które będą się ze mną cackać jak z jajkiem. – Chcę urządzić małe polowanie.
- Na mężczyzn? Na gacie Merlina, twoja desperacja ciągnie się kilometr za tobą.
Wybuchłam śmiechem, przez chwilę czując jak ciężar w moim brzuchu ustał.
- Tak, tych niegrzecznych. Może kilku pozbawimy życia. Wchodzisz w to?
Vladimir przestał się uśmiechać. Spojrzał mi w oczy i złapał moją dłoń.
- Nie powinnaś przelewać swojej frustracji na zabijanie. – Powiedział spokojnie, nie puszczając ręki. – Daj mi dokończyć. Nie powinnaś tego robić, ale sam mam na to ochotę. Mamy kilku drani do dorwania, a lepsze to niż użalanie się nad sobą, prawda? Możesz na mnie liczyć Hermiono, zawsze. Poza tym mógłbym pomóc ci w nauce animagii. Co ty na to?
Przez ułamek sekundy odniosłam wrażenie jakbym słyszała Snape’a. Dokładnie w ten sam sposób akcentował moje imię, dokładnie takie same obietnice składał…
Ale Vlad nie był nim. Nie obiecywał też chronić mojego serca, tylko mój tyłek. Mogłam mu zaufać? Nie wiem. Ale byłam na tyle zdesperowana aby spróbować.
- Niech Ginny żałuje swojej decyzji. A tak się stanie, gdy padalec w końcu się potknie, zobaczysz. – Powiedziałam po chwili. Uśmiechnął się i uniósł butelkę.
- W takim razie teraz wypijmy za to żeby tlenione blondynki zestarzały się szybko i naprawdę paskudnie. Szczęśliwego Nowego Roku!
Smutek i gorycz w jego oczach sprawiały, że nie czułam się tak samotna. Uniosłam lekko kąciki ust, wyginając je w dość grymaśnym uśmiechu.
Tak, to był wieczór złamanych serc, a od jutra rana zaczynaliśmy nowe życie.
Nowy Rok, nowi my!
No może popołudnia, bo ból głowy był nieuniknionym skutkiem.
Trzeba było zatrzymać dla siebie Mistrza Eliksirów…
- Och zamknij się. – Mruknęłam do siebie pod nosem i popłynęłam w morzu Ognistej Whiskey.
*
Nazajutrz postanowiliśmy wcielić nasz plan w życie.
Nie było sensu odwlekać naszego odejścia, dlatego postanowiłam zrzucić tę bombę
od razu przy śniadaniu, gdy nie każdy był do końca przytomny.
Usiadłam przy stole i odruchowo spojrzałam na miejsce obok. Na jego miejsce.
Zazgrzytałam zębami. Ciekawe co teraz zrobi? Może już się wynieśli z Hestią albo właśnie czekają aż ktoś im poda śniadanie do łóżka.
Momentalnie zemdliło mnie na tę myśl. Boże, dlaczego byłam tak podatna na swoje własne chore wizje? Dlaczego mój umysł podsuwał mi takie gówno z samego rana, jakbym nie była wystarczająco zniszczona?
A wiecie co było najgorsze?
To, że kiedy ten padalec, kretyn, zdradliwy dupek i nietoperz w jednym, zjawił się i co zrobił? USIADŁ OBOK MNIE.
Usiadłam przy stole i odruchowo spojrzałam na miejsce obok. Na jego miejsce.
Zazgrzytałam zębami. Ciekawe co teraz zrobi? Może już się wynieśli z Hestią albo właśnie czekają aż ktoś im poda śniadanie do łóżka.
Momentalnie zemdliło mnie na tę myśl. Boże, dlaczego byłam tak podatna na swoje własne chore wizje? Dlaczego mój umysł podsuwał mi takie gówno z samego rana, jakbym nie była wystarczająco zniszczona?
A wiecie co było najgorsze?
To, że kiedy ten padalec, kretyn, zdradliwy dupek i nietoperz w jednym, zjawił się i co zrobił? USIADŁ OBOK MNIE.
Dzięki za info o nowej notce.Powodzenia na kolokwium.A co do notki mam nadzieję że Hermiona i Severus będą razem...
OdpowiedzUsuńPowodzenia na kole! I proszę, nie próbuj rozdzielać Hermiony i Severusa (jakim cudem on może woleć tę obrzydliwą Hestię?!). Lubię happy endy... Pozdrawiam i życzę weny!
OdpowiedzUsuńKasia
Super. A już miałam nie zaglądać tutaj, a jednak to zrobiłam. Czekam na więcej :) I MUSZĘ Cię pośpieszać, bo to jest fantastyczne...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam (Ta co czytała 2 raz ;)
Na gacie Salazara! Wróciłaś! Jak ja się cieszę, nawet sobie nie wyobrażasz!
OdpowiedzUsuńAle... MARTAAAAAAAAA! Jak mogłaś?! Jak mogłaś im to zrobić?! Po zwycięstwie nad Voldim życie miało być polukrowane na różowo! A tu znowu ból, cierpienie, niepewność jutra... To jest okrutne!
Co do Severusa. Nie wierzę, że mógłby związać się z Blondi, to tylko taki jego sposób odepchnięcia Hermiony. Bo niby przed nią całe życie, a on jest... bla bla bla
Arrrggghhhh! A teraz jeszcze muszę czekać! Bo przerwałaś w takim momencie! Ale poczekam, bo warto :) Tylko nie zapomnij: Severusowi należy się "happily ever after"!
Ślę kociołki weny,
ILoveSnowCake
Powodzenia na kolokwium :)
OdpowiedzUsuńZnowu Hestia pojawiła sie na horyzoncie... jak ja jej nie lubie.
Jestem ciekawa jak Severus zareaguje na chęć Hermiony na polowanie :)
Pozdrawiam
Nikola
Liczyłam że poczytamy o ich wspólnym życiu, o tym jak sobie radzą, o powrocie do szkoły, a nie o takim rozstaniu :( mam nadzieję że szybko ich znów połączysz...prosimy :)
OdpowiedzUsuńAle się ucieszyłam, że wróciałaś z nowym rozdziałem. Jakoś tak czułam w kościach, że nie będzie lukru �� (zważywszy jak zakończyłaś swoje wcześniejsze opowiadanie). Notabene nie pochwaliłam Cię jeszcze za nie. Czytałam je chyba z pięć razy i za każdym razem ryczę jak bóbr. Jak mało kto umiesz pisać o emocjach. Ale Panaceum bije na głowę zarówno Twój pierwszy blog jak i dziesiątki innych. Uwielbiam taką Hermionę. Jędzowata (przepraszam za wyrażenie, ale inne tu nie pasuje) twarda suka. Przyjmę z pokorą każde zakończenie, chociaż nie będę ukrywać że wolę happy end-y. Może tylko tym razem niech Nietoperz się trochę postara. Czekam na nastęny wpis z niecierpliwością. ( a może planujesz już coś nowego?) Ewa
OdpowiedzUsuńCóż, szczerze powiedziawszy nie zaglądałam na tę stronę już od dłuższego czasu - tak samo jak na mój e-mail, na który wysłałaś mi informację o rozdziale. Przepraszam więc, że jestem tak późno. No ale - lepiej późno, niż wcale.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się rozdziału przez najbliższy czas - jak sama mówiłaś, jesteś trochę zajęta. No... Trochę to niedomówienie. :) Cieszę się jednak, że jesteś z powrotem (ja na swoje blogi wrócę o wiele później, jak na razie wolę popisać coś prywatnie), a co do rozdziału...
Nie spodziewałam się, że tak to się wszystko potoczy - jak wiadomo w wielu Sevmione wygląda to następująco: Nienawidzą się, zostają zmuszeni do spędzania ze sobą czasu, zaczynają się lubić, lubią się, ale nadal się unikają, przed wojną już początek jakiejś tam relacji, ochy i achy, a na samym końcu wielka miłość z fajerwerkami i przytupem. No cóż. Tutaj raczej się na to nie zapowiada, bynajmniej nie w najbliższym czasie. :) Cieszę się, że jednak ten specyficzny element w ich relacji został zachowany - ostatnio dość rzadko (niestety) to widzę.
U mnie wszystko w porządku, jakbyś się pytała. Zmieniłam raczej styl bycia na gamera, aniżeli w potulnego ucznia uczącego się 24/24. Szczerze powiedziawszy mam zamiar zacząć cokolwiek dopiero pod koniec tego roku - czyli, nie ukrywajmy, dość sporo czasu do tego momentu. ;)
Pozdrawiam cię bardzo cieplutko,
Lisiasta! :)
Marta, my ciągle czekamy :D I pamiętamy. Co tam u ciebie?
OdpowiedzUsuńILoveSnowCake
Hej, hej! I jak tam? Bo tutaj trochę smutno jest. Hermiona i Severus zostawili nas w takim nieopisanym napięciu, w takim ogromnym oczekiwaniu. Wrócą jeszcze do nas?
OdpowiedzUsuńMarta! Gdziekolwiek jesteś to pamiętaj, że my czekamy!
OdpowiedzUsuńWracaj do nas prędko,
Lisiasta.
Stracilam nadzieje ;(
OdpowiedzUsuńGdzie jesteś?? :(
OdpowiedzUsuńRozumiem, że czas nie pozwala... Odrób, gdy tylko wrócisz :)
Wciąż czekam ;)
Czekam czekam czekam
OdpowiedzUsuńHej, mogłabyś napisać czy w ogole bedziesz kontynuowała bloga? Zaglądam tu systematycznie i nie wiem czy dalej jest sens?
OdpowiedzUsuńWakacje juz tuż-tuż, mam nadzieję,że wkrótce Cię zobaczymy: )
OdpowiedzUsuńOj Marta.
OdpowiedzUsuńWakacje trwają. Mam nadzieję, że wrócisz do nas. Zaczyna się tu robić trochę nudno.
Kiedy do jasnej anielki będzie nowy rozdział???Lepiej żeby szybko bo rzucę naciebie avada kedavra!!!
OdpowiedzUsuńWarto czekać? Wrócisz? Napisz coś :(
OdpowiedzUsuńMasz w nosie czytelników.Koniec płaszczenia się przed tobą i pytania kiedy łaskawie coś napiszesz.Dorośli tak nie postępują.Żegnam.Gosia
OdpowiedzUsuńBrawo Gosia.Masz rację w 100%.Jak się nie ma czasu na pisanie to wystarczy komunikat:"Na razie nie będzie notki bo...Przepraszam".Tylko tyle i aż tyle ale dla niektórych toza dużo...
UsuńOj, ludzie. I teraz pokazuje się kto jest lojalnym czytelnikiem. Równie dobrze mogło coś się jej przydarzyć/nie ma w ogóle czasu/może aktualnie pracuje? Nie wiemy, bo nie mamy wglądu do jej życia prywatnego. Proszę no, ma napisać: Rozdział za rok, nie kłopoczcie się?
UsuńZnam trochę Martę z naszych rozmów z Inez i mogę szczerze powiedzieć, że jeżeli nic nie pisze musiało się coś stać.
Teraz marudzicie, bo na początku pisała non stop. Jak chcecie zastępujcie sobie ludzi niezastąpionych.
:)
Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńChcesz poćwiczyć swoje pisarskie umiejętności i przy okazji wygrać książki, upominki, reklamę bloga i grafikę? Tak? W takim razie zapraszam Cię serdecznie do konkursu literackiego „Już nie zapomnisz mnie”
www.przedwojenny-konkurs.blogspot.com
Wystarczy napisać opowiadanie o dowolnej tematyce do 5 stron i… co dalej? Dowiedz się szczegółów, czytając regulamin na blogu.
Niech pamięć o naszych artystach nadal trwa, a osoby lubiące pisać – doskonalą swe pióro!
Pozdrawiam ciepło!
Ps. Przepraszam za autoreklamę, lecz nie znalazłam innej zakładki. Wiadomo, jak trudno jest się zareklamować. A może akurat Cię zainteresuje konkurs?
Heej. Co u Ciebie? Co za super wakacyjna pogod, ktoś tam na górze chyba nie ma humoru. No, tak czy inaczej, mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Daj nam tylko znać, czy warto czekać, czy nie.
OdpowiedzUsuńChoć od siebie dodam, że bardzo się zżyłam z Twoim humorem, z Twoją Hermioną, Severusem. Z drugiej strony rozumiem, że priorytety się w życiu zmieniają.
Pozdrawiam i mam nadzieję do kolejnego wpisu
Czarodziejka
Rozumiem wszystko. Brak weny, czasu i masa obowiązków ale wystarczy krótka notka dla nas np.póki co rozdziałów nie będzie. Straszne nieposzanowanie swoich czytelników. Jesteś obcą mi osobą a straciłaś w moich oczach bardzo wiele bo tak po prostu się nie robi. Cierpliwość też ma swoje granice. Żegnam.
OdpowiedzUsuńOh. Coś wspaniałego. Trafiłam do Ciebie przypadkiem, na Twojego drugiego bloga. Tamtego pochłonęłam w dwa dni, tego również. I och (po raz kolejny!), nie jestem w stanie zachwycić się wystarczająco w tym, jakie historię tworzysz. Zauważyłam, jakie postępy zrobiłaś w pisaniu i to niesamowite, bo to wszystko jest tak przepełnione emocjami, akcją, dojrzałością, że wyciska z człowieka wszystko. Uwielbiam to połączenie w Twoim wydaniu.
OdpowiedzUsuńBoli mnie to zakończenie (oj, ja już wiem, że tymczasowe ale jednak) tego związku naszych maleństw. Mam jednak nadzieje, na nie banalną, ale wspaniałą akcję, która pociągnie ich znów do siebie. Ale to nie zmienia faktu, że popłakałam się. Czemu Hermiona musi być taka uparta? Ugh!
A co do braku czasu i nieczęstych notek. Wiem, że to nie jest najnowszy post na blogu, następny przeczytam zaraz - ale nie przejmuj się komentarzami tego typu, jak ten nad moim. Bardzo niedojrzała postawa. Może i powinnaś dać informację co się dzieje, ale nie jest to usprawiedliwienie aby wyrzucać to w ten sposób. Takie zachowanie raczej nie pomaga. Przynajmniej ma się dowód na to, kto rzeczywiście jest razem z Tobą. :)
Wracając do opowiadania. Wspaniałe. W tym jednym słowie można zawrzeć wszystko. To i twoje pierwsze kradną serca; na pewno nie jednokrotnie wrócę do nich. Weny! Trzymaj się i trzymam kciuki o następny rozdział. Choćby za rok! :)
Pozdrawiam, Shay.