Wiem, wiem, miało być wczoraj - przepraszam. :C Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że miałam ciężki tydzień, a wczoraj spędziłam 5h w podróży i wieczorem nie miałam już sił nawet mrugać. *.*
Kolejny rozdział i rozwiąże się zagadka Grindelwalda. :3 Dziękuję Wam za te piękne komentarze i w ogóle za to, że się odzywacie! Nie mam czasu żeby odpowiadać, ale na bieżąco sprawdzam co tam skrobiecie. :3
Następny rozdział pojawi się pewnie dopiero w tygodniu albo pod jego koniec. Wybaczcie, że takie tyły, ale no cóż - od września wracam do Was!
Zapraszam. <3
**********************************************************
Usiadłam na łóżku i odgarnęłam ręką włosy. Miałam je obciąć i o tym też
zapomniałam.
Westchnęłam i z powrotem opadłam na poduszki.
Nic nie szło po mojej myśli i ciągle ładowałam się w coraz to gorsze kłopoty.
Byłam prawdziwym magnesem na niepowodzenia życiowe.
Podsumujmy: mój przyjaciel, w którym kochałam się przez kilka lat, nie żył – odhaczone. Idąc tym tropem dalej: mój drugi najlepszy przyjaciel, który od pierwszego roku wciągał nas w prawdziwe kłopoty, mógł umrzeć. Już niedługo. Odhaczony! Hm, Snape? Ach, to była prawdziwa zagadka dla mnie. Myślę, że mogłam zaliczyć go już do straconych. To było nieuniknione. Odhaczony. No cóż, przyszła kolej na mnie. Chodząca, tykająca bomba, czekająca na odpowiedni moment, żeby rozsadzić wszystko swoją magią? Odhaczone.
Jednym słowem? Miałam przechlapane.
Znowu się nad sobą użalasz…
Przechyliłam głowę i mój wzrok padł na różdżkę, która leżała spokojnie na stoliku. Wzięłam ją do dłoni i zaczęłam obracać w palcach.
I pomyśleć, że to wszystko zaczęło się od niej.
Nie pamiętałam już Hermiony Granger, którą kiedyś byłam. Czasami nie dowierzałam, że ona wtedy i ona teraz to wciąż jedna i ta sama osoba – ja. To, czym się niegdyś martwiłam, wydawało mi się teraz tak abstrakcyjne i tak odległe, że prędzej bym uwierzyła w to, że minęło dwanaście lat, a nie miesięcy.
Zamrugałam.
Cholera, właśnie zostałabym absolwentką Hogwartu. Właśnie zakończyłabym swoją naukę i wyruszyła w świat w poszukiwaniu przyszłości. I dokąd bym poszła? Zapewne zaczęłabym zgłębiać jakąś dziedzinę, by zostać nauczycielem. Może Zaklęcia? Tak, zawsze byłam w tym dobra.
A może napisałabym własną książkę? Wyruszyłabym w podróż po świecie, poznała różnych ludzi, różne kultury, uczyła się o nich… Nie wiem, ale byłam pewna, że wtedy związałabym swoje życie z nauką.
Teraz? Teraz chciałam dożyć jutra i moje plany wybiegały co najwyżej dobę naprzód.
Długo leżałam w łóżku nasłuchując. Grindelwald miał wrócić dopiero jutro i to była dobra okazja by się rozejrzeć. Chociaż z drugiej strony, czy byłam gotowa ryzykować tylko po to, żeby pobuszować po jego posiadłości?
Nie szukając więcej „za” i „przeciw”, niczym ninja, poderwałam się z łóżka. Dobrze, że nie widziałam się teraz w lustrze, bo naprawdę musiałam wyglądać żałośnie w oliwkowej piżamie, która czekała na mnie, gdy tu weszłam. Co gorsza – obudziłam się ubrana w nią i nawet nie chciałam myśleć o tym, jak do tego doszło.
Wyszłam z pokoju i rozejrzałam się po korytarzu. Znajdowało się tutaj jeszcze dwoje drzwi – zapewne do łazienki i do sypialni Grindelwald’a. Pomyślałby kto, że ma pokój dla gości…
Zeszłam cicho na dół z nadzieją, że jednak go nie ma.
Kuchnia była pusta i tak perfekcyjnie czysta, że pani Weasley zapewne marzyła o takiej choć raz w życiu.
Uśmiechnęłam się smutno na wspomnienie kobiety, która była jak druga matka.
W salonie też było pusto, a mrok opanował go całkowicie. Poświeciłam różdżką na regał, z którego wyciągnął księgę. Wciąż tkwiły tam tylko tytuły, jakie już poznałam.
Nigdzie nie było tego, czego szukałam.
Zajrzałam jeszcze do szafek (trzęsłam się przed każdą jak galareta, ale ręki nie straciłam), za obrazy, a nawet pod dywan i do lodówki. To było trochę śmieszne, jednak byłam bardzo zdeterminowana, by osiągnąć swój cel.
W końcu zrezygnowana wróciłam do pokoju. Świetnie, została mi jedynie sypialnia Gellerta, ale chyba za bardzo się bałam do niej zajrzeć. Jego ostrzeżenie utkwiło mi w głowie, a poza tym potrzebowałam jego zaufania, a nie podejrzliwości.
Jak długo jeszcze?
Westchnęłam i opadłam na łóżko z nadzieją, że złapię jeszcze kilka godzin snu.
Westchnęłam i z powrotem opadłam na poduszki.
Nic nie szło po mojej myśli i ciągle ładowałam się w coraz to gorsze kłopoty.
Byłam prawdziwym magnesem na niepowodzenia życiowe.
Podsumujmy: mój przyjaciel, w którym kochałam się przez kilka lat, nie żył – odhaczone. Idąc tym tropem dalej: mój drugi najlepszy przyjaciel, który od pierwszego roku wciągał nas w prawdziwe kłopoty, mógł umrzeć. Już niedługo. Odhaczony! Hm, Snape? Ach, to była prawdziwa zagadka dla mnie. Myślę, że mogłam zaliczyć go już do straconych. To było nieuniknione. Odhaczony. No cóż, przyszła kolej na mnie. Chodząca, tykająca bomba, czekająca na odpowiedni moment, żeby rozsadzić wszystko swoją magią? Odhaczone.
Jednym słowem? Miałam przechlapane.
Znowu się nad sobą użalasz…
Przechyliłam głowę i mój wzrok padł na różdżkę, która leżała spokojnie na stoliku. Wzięłam ją do dłoni i zaczęłam obracać w palcach.
I pomyśleć, że to wszystko zaczęło się od niej.
Nie pamiętałam już Hermiony Granger, którą kiedyś byłam. Czasami nie dowierzałam, że ona wtedy i ona teraz to wciąż jedna i ta sama osoba – ja. To, czym się niegdyś martwiłam, wydawało mi się teraz tak abstrakcyjne i tak odległe, że prędzej bym uwierzyła w to, że minęło dwanaście lat, a nie miesięcy.
Zamrugałam.
Cholera, właśnie zostałabym absolwentką Hogwartu. Właśnie zakończyłabym swoją naukę i wyruszyła w świat w poszukiwaniu przyszłości. I dokąd bym poszła? Zapewne zaczęłabym zgłębiać jakąś dziedzinę, by zostać nauczycielem. Może Zaklęcia? Tak, zawsze byłam w tym dobra.
A może napisałabym własną książkę? Wyruszyłabym w podróż po świecie, poznała różnych ludzi, różne kultury, uczyła się o nich… Nie wiem, ale byłam pewna, że wtedy związałabym swoje życie z nauką.
Teraz? Teraz chciałam dożyć jutra i moje plany wybiegały co najwyżej dobę naprzód.
Długo leżałam w łóżku nasłuchując. Grindelwald miał wrócić dopiero jutro i to była dobra okazja by się rozejrzeć. Chociaż z drugiej strony, czy byłam gotowa ryzykować tylko po to, żeby pobuszować po jego posiadłości?
Nie szukając więcej „za” i „przeciw”, niczym ninja, poderwałam się z łóżka. Dobrze, że nie widziałam się teraz w lustrze, bo naprawdę musiałam wyglądać żałośnie w oliwkowej piżamie, która czekała na mnie, gdy tu weszłam. Co gorsza – obudziłam się ubrana w nią i nawet nie chciałam myśleć o tym, jak do tego doszło.
Wyszłam z pokoju i rozejrzałam się po korytarzu. Znajdowało się tutaj jeszcze dwoje drzwi – zapewne do łazienki i do sypialni Grindelwald’a. Pomyślałby kto, że ma pokój dla gości…
Zeszłam cicho na dół z nadzieją, że jednak go nie ma.
Kuchnia była pusta i tak perfekcyjnie czysta, że pani Weasley zapewne marzyła o takiej choć raz w życiu.
Uśmiechnęłam się smutno na wspomnienie kobiety, która była jak druga matka.
W salonie też było pusto, a mrok opanował go całkowicie. Poświeciłam różdżką na regał, z którego wyciągnął księgę. Wciąż tkwiły tam tylko tytuły, jakie już poznałam.
Nigdzie nie było tego, czego szukałam.
Zajrzałam jeszcze do szafek (trzęsłam się przed każdą jak galareta, ale ręki nie straciłam), za obrazy, a nawet pod dywan i do lodówki. To było trochę śmieszne, jednak byłam bardzo zdeterminowana, by osiągnąć swój cel.
W końcu zrezygnowana wróciłam do pokoju. Świetnie, została mi jedynie sypialnia Gellerta, ale chyba za bardzo się bałam do niej zajrzeć. Jego ostrzeżenie utkwiło mi w głowie, a poza tym potrzebowałam jego zaufania, a nie podejrzliwości.
Jak długo jeszcze?
Westchnęłam i opadłam na łóżko z nadzieją, że złapię jeszcze kilka godzin snu.
*
- Chyba żartujesz! – Zakrztusiłam się kawą, która
wpadła mi do tchawicy i raz jeszcze spojrzałam na niego jak na totalnego
wariata (co nie było trudne).
Oczywiście groźbą wmusił we mnie przyjęcie napoju, bo jakoś nie byłam pewna, co do braku trucizny w środku…
- Nie moja droga, nie żartuję – upierał się, uśmiechając przebiegle. – Naprawdę chciałbym, abyś zaczęła zgłębiać czarną magię. Wbrew temu, co ci się wydaje, to czarna magia nie jest taka… zła.
- Zapomnij. Dumbledore uprzedzał mnie, że czarna magia może mnie pochłonąć jeszcze bardziej i zatracę się. Nie zamierzam stracić rozumu – powiedziałam, odwracając od niego wzrok i z wielkim zainteresowaniem zaczęłam obserwować poruszające się firanki. Piękny kolor, naprawdę cudny ten błękit.
Sapnął i zirytowany klapnął na krześle obok.
- Posłuchaj, Albus jest niesamowitym czarownikiem, to prawda. Pokonał mnie raz, ale zaufaj mi, dziecko – jestem potężniejszy. Wiem o wiele więcej o sprawach, o których on zaledwie słyszał. – Nie poświęcałam mu uwagi, wciąż gapiąc się na koronkę przy oknie. – Ty jesteś jedną z nich, a ja chcę ci tylko pomóc.
- Więc lepiej znajdź inny sposób, bo na to się nie piszę – wykrztusiłam w końcu i obrzuciłam go najbardziej obojętnym spojrzeniem, na jakie byłam w stanie się zdobyć.
Zamknął oczy i powoli wypuścił powietrze z płuc, próbując chyba się uspokoić.
- Jak sobie życzysz. – Wstał i wyszedł, zostawiając mnie samą sobie.
Bla, bla, bla.
Zagryzłam wargę. Skoro zdecydowałam się podjąć jego grę, to czy nie powinnam grać według jego zasad?
Odsunęłam krzesło (wyrzucając z siebie najgorsze przekleństwa, jakie przyszły mi na myśl) i podążyłam za nim.
I wtedy moim oczom ukazał się metalowy kielich, od którego zionęło czarną magią.
Mam cię!
Zmarszczył brwi i pospiesznie zamknął go schowku, tuż za kilkoma książkami. Wiedziałam, że coś przeoczyłam!
- Co chcesz z nim zrobić? – zapytałam, przerywając ciszę między nami, dużo bardziej zainteresowana przedmiotem, niż podjęciem przerwanej rozmowy.
- Dowiesz się tego w swoim czasie. Teraz chciałbym, abyś zgłębiła pewną dziedzinę – podał mi książkę oprawioną w brązową skórę, która spoczywała na stoliku obok. – Znajdziesz tam wiele na temat magii, która w tobie siedzi. Oczywiście mniemam, że wiesz jak się postępuje z takimi artefaktami.
Z należytym szacunkiem przyjęłam od niego księgę i usiadłam w fotelu, spoglądając to na niego, to na nią.
- Czego mam szukać?
- Wszystkiego, co cię interesuje. – Ruszył w stronę wyjścia, uśmiechając się nikle.
Czemu on się bez przerwy szczerzył?
- Dokąd idziesz? – zawołałam za nim, a on tylko spojrzał na mnie przez ramię.
Świetnie, więc znowu zostałam sama.
Otworzyłam lekturę, ale zaraz potem ją zamknęłam.
Zostałam sama. Wiedziałam, że go nie ma i miałam niewiadomo ile czasu, ale to była właśnie moja szansa.
Oczywiście groźbą wmusił we mnie przyjęcie napoju, bo jakoś nie byłam pewna, co do braku trucizny w środku…
- Nie moja droga, nie żartuję – upierał się, uśmiechając przebiegle. – Naprawdę chciałbym, abyś zaczęła zgłębiać czarną magię. Wbrew temu, co ci się wydaje, to czarna magia nie jest taka… zła.
- Zapomnij. Dumbledore uprzedzał mnie, że czarna magia może mnie pochłonąć jeszcze bardziej i zatracę się. Nie zamierzam stracić rozumu – powiedziałam, odwracając od niego wzrok i z wielkim zainteresowaniem zaczęłam obserwować poruszające się firanki. Piękny kolor, naprawdę cudny ten błękit.
Sapnął i zirytowany klapnął na krześle obok.
- Posłuchaj, Albus jest niesamowitym czarownikiem, to prawda. Pokonał mnie raz, ale zaufaj mi, dziecko – jestem potężniejszy. Wiem o wiele więcej o sprawach, o których on zaledwie słyszał. – Nie poświęcałam mu uwagi, wciąż gapiąc się na koronkę przy oknie. – Ty jesteś jedną z nich, a ja chcę ci tylko pomóc.
- Więc lepiej znajdź inny sposób, bo na to się nie piszę – wykrztusiłam w końcu i obrzuciłam go najbardziej obojętnym spojrzeniem, na jakie byłam w stanie się zdobyć.
Zamknął oczy i powoli wypuścił powietrze z płuc, próbując chyba się uspokoić.
- Jak sobie życzysz. – Wstał i wyszedł, zostawiając mnie samą sobie.
Bla, bla, bla.
Zagryzłam wargę. Skoro zdecydowałam się podjąć jego grę, to czy nie powinnam grać według jego zasad?
Odsunęłam krzesło (wyrzucając z siebie najgorsze przekleństwa, jakie przyszły mi na myśl) i podążyłam za nim.
I wtedy moim oczom ukazał się metalowy kielich, od którego zionęło czarną magią.
Mam cię!
Zmarszczył brwi i pospiesznie zamknął go schowku, tuż za kilkoma książkami. Wiedziałam, że coś przeoczyłam!
- Co chcesz z nim zrobić? – zapytałam, przerywając ciszę między nami, dużo bardziej zainteresowana przedmiotem, niż podjęciem przerwanej rozmowy.
- Dowiesz się tego w swoim czasie. Teraz chciałbym, abyś zgłębiła pewną dziedzinę – podał mi książkę oprawioną w brązową skórę, która spoczywała na stoliku obok. – Znajdziesz tam wiele na temat magii, która w tobie siedzi. Oczywiście mniemam, że wiesz jak się postępuje z takimi artefaktami.
Z należytym szacunkiem przyjęłam od niego księgę i usiadłam w fotelu, spoglądając to na niego, to na nią.
- Czego mam szukać?
- Wszystkiego, co cię interesuje. – Ruszył w stronę wyjścia, uśmiechając się nikle.
Czemu on się bez przerwy szczerzył?
- Dokąd idziesz? – zawołałam za nim, a on tylko spojrzał na mnie przez ramię.
Świetnie, więc znowu zostałam sama.
Otworzyłam lekturę, ale zaraz potem ją zamknęłam.
Zostałam sama. Wiedziałam, że go nie ma i miałam niewiadomo ile czasu, ale to była właśnie moja szansa.
*
Wpatrywałam się w tekst przede mną i nie do końca
rozumiałam słowa, które było zapisane na rozsypujących się stronicach.
Naprawdę dziwnie to wszystko brzmiało i być może przez zżerający mnie stres,
przegapiłam głębszy sens.
Zerknęłam na torebkę u boku, w której znajdowała się już książka z zaklęciami, ta sama, którą mi podarował. Korciło mnie, żeby i tą upchnąć w środku, ale w tym samym momencie ktoś aportował się na zewnątrz.
Niepewnie wstałam i podeszłam do progu salonu, gdy do środka wszedł Grindelwald.
Minę miał nietęga, a jego oczy płonęły w złości, kiedy spojrzał na mnie.
Czy to ten moment, w którym powinnam uciec z krzykiem?
- Uprzedzałem cię – warknął i chyba pierwszy raz usłyszałam taką złość w jego głosie. Uniosłam brew. – Ostrzegałem, byś nie ruszała tego, co do ciebie nie należy! – krzyknął i wyciągnął różdżkę.
Może i bym się przestraszyła, padła mu do stóp, czy na co tam liczył, ale w tej samej chwili wypadła mu z dłoni, a on zawisł w powietrzu głową w dół.
Jego oczy rozszerzyły się w nieukrywanym szoku.
- Co do…
- Trzymaj ręce przy sobie, Grindelwald.
Nie mogłam powstrzymać głupkowatego uśmiechu, który wypłynął na moją twarz, kiedy Snape, niczym rycerz w złotej zbroi, stanął u mojego boku, a w dłoni trzymał różdżkę Gellerta.
Tamten spoglądał to na mnie, to na niego, niedowierzając sytuacji, w której się znalazł.
- Co to ma znaczyć?! – krzyknął, szamocąc się w powietrzu. Teraz już nie wyglądał tak groźnie.
Wymuskałam z torebki puchar, którym pomachałam mu wesoło i upchnęłam go z powrotem.
- Widzisz, w pewnym sensie okradłeś mnie. Odwdzięczam się tylko – powiedziałam z pełną satysfakcją.
- A-ale chciałaś…! Oszukałaś mnie – dodał spokojniej, choć wciąż furia płonęła w jego oczach.
- Och, tamto? Nie martw się, moja obecna pozycja w zupełności mnie zaspokaja. – Podeszłam do niego. – Widzisz, ludzie, którzy mnie otaczają to nie tylko niekończące się polecenia. To moja rodzina i nie zdradzę ich. Nigdy.
Zmrużył oczy i przeniósł wzrok na Snape’a.
- Ty… - syknął, a on uśmiechnął się złośliwie.
- Tak, ja. Sam byłem zaskoczony tym, jak panna Granger odgrywa swoją rolę. Przez chwilę bałem się, że naprawdę za mocno ją przekonałeś.
Musiałam spojrzeć na niego, no po prostu musiałam.
Stał tam, trzymając rękę w górze, a w drugiej ściskał różdżkę naszego wroga. Wyglądał tak… niesamowicie. Aż miałam ochotę westchnąć. Przepełniała go moc. Czarne włosy opadały na czoło, a pojedyncze kosmyki plątały się na policzkach, chociaż zaczesywał je wiecznie za ucho.
Serce waliło mi w piersi, a żołądek skręcał się od ilości motylków, które w nim fruwały.
Nie teraz!
- Czas na nas, Snape – powiedziałam w końcu, a on spojrzał na mnie i skinął.
Wycelowałam różdżką w Grindelwald’a, gdy odstawił go na ziemię.
- Powiedzcie mi tylko – zaczął, świdrując mnie spojrzeniem. – Jak się porozumieliście? Żadne wiadomości nie wyszłyby stąd ani nie weszły bez mojej wiedzy.
- Jego patronus. – Wskazałam na Snape’a.
- Przecież mówię, że nie przeszłyby wiado…
- Nie było żadnych wiadomości – rzucił zirytowany. – Mój patronus potrafi ją odszukać. – Mężczyzna zamrugał i rozchylił usta w szoku. – Koniec tego. Wynosimy się. – Przeszedł do drzwi i spojrzał prosto w oczy Grindelwald’a, które płonęły w złości.
I wtedy przełamał jego różdżkę, a dwa osobne kawałki upadły ze stukiem na ziemię.
Oho, ktoś się nieźle wkurzył – pomyślałam, ale nie mogłam winić Snape’a za takie zachowanie. Co prawda, nie chciałam mieć jeszcze jednego czarnoksiężnika na głowie, a sądząc po minie Grindelwald’a, właśnie go zyskaliśmy.
Deportowaliśmy się sprzed domu, ale, co dziwne, Snape nie zabrał mnie z powrotem do kwatery.
Staliśmy na skraju lasu, który opuściliśmy poprzedniego dnia. Nie wiem, czy poznałam to po drzewach, które wcale nie były podobne do reszty… Ale no po prostu wiedziałam.
- Co tu robimy? – zapytałam nieco skołowana nagłą zmianą planów.
Z niewyraźną miną podszedł do mnie i zaczął gorączkowo mierzyć wzrokiem, jakby szukał czegoś.
- Jesteś cała? – W końcu zatrzymał się na mojej twarzy, która musiała mieć teraz bardzo głupi wyraz.
- Eee, no raczej tak. Snape, co się dzieje? – powtórzyłam, marszcząc czoło. Nie lubiłam, gdy zachowywał się w ten sposób.
- Musimy porozmawiać.
Jęknęłam w duchu, a zawartość żołądka podeszła mi do gardła. TO zdecydowanie nie był dobry wstęp.
- Zamieniam się w słuch – odparłam, rozkładając ręce.
Przewrócił oczami.
- Rozmowa zazwyczaj polega na udziale co najmniej dwóch osób, to tak zwana „wymiana zdań”, jeśli zdajesz sobie z tego sprawę.
- Och, przestań chrzanić i po prostu powiedz, o co ci chodzi – wypaliłam, na co uniósł brew.
- Tam na polanie, gdy przybył Grindelwald… Naprawdę myślisz tak, jak on to opisał?
Nie spodziewałam się tego. Zamrugałam nieco zmieszana, no bo tak szczerze, co miałam mu powiedzieć? Że faktycznie czuję się niedoceniona? Że nikt nie stara się mnie zrozumieć i ze wszystkim jestem sama? Już i tak wystarczająco głupią z siebie robiłam, nie zamierzałam pogłębiać tego stanu. A już na pewno nie zamierzałam mu wygarnąć jak bardzo mnie odtrącił od siebie.
Potrząsnęłam energicznie głową, unosząc kąciki ust.
- Oczywiście, że nie. Myślałam, że miałam być przekonująca?
Nie wyglądało na to, że uwierzył mi chociażby w jedno kłamstwo, które spłynęło z moich ust, ale cóż – przemilczał to.
Punkt dla niego.
- W takim razie wracajmy. – Wyciągnął do mnie rękę.
Chciałam wsunąć dłoń w jego, ale wtedy mnie to uderzyło.
On naprawdę się o mnie troszczył. Tylko nie w taki sposób, jak tego chciałam.
Wciąż byłam jego uczennicą. Jego dzieckiem, które chciał chronić.
Przełknęłam ślinę i złapałam go za przegub.
Zerknęłam na torebkę u boku, w której znajdowała się już książka z zaklęciami, ta sama, którą mi podarował. Korciło mnie, żeby i tą upchnąć w środku, ale w tym samym momencie ktoś aportował się na zewnątrz.
Niepewnie wstałam i podeszłam do progu salonu, gdy do środka wszedł Grindelwald.
Minę miał nietęga, a jego oczy płonęły w złości, kiedy spojrzał na mnie.
Czy to ten moment, w którym powinnam uciec z krzykiem?
- Uprzedzałem cię – warknął i chyba pierwszy raz usłyszałam taką złość w jego głosie. Uniosłam brew. – Ostrzegałem, byś nie ruszała tego, co do ciebie nie należy! – krzyknął i wyciągnął różdżkę.
Może i bym się przestraszyła, padła mu do stóp, czy na co tam liczył, ale w tej samej chwili wypadła mu z dłoni, a on zawisł w powietrzu głową w dół.
Jego oczy rozszerzyły się w nieukrywanym szoku.
- Co do…
- Trzymaj ręce przy sobie, Grindelwald.
Nie mogłam powstrzymać głupkowatego uśmiechu, który wypłynął na moją twarz, kiedy Snape, niczym rycerz w złotej zbroi, stanął u mojego boku, a w dłoni trzymał różdżkę Gellerta.
Tamten spoglądał to na mnie, to na niego, niedowierzając sytuacji, w której się znalazł.
- Co to ma znaczyć?! – krzyknął, szamocąc się w powietrzu. Teraz już nie wyglądał tak groźnie.
Wymuskałam z torebki puchar, którym pomachałam mu wesoło i upchnęłam go z powrotem.
- Widzisz, w pewnym sensie okradłeś mnie. Odwdzięczam się tylko – powiedziałam z pełną satysfakcją.
- A-ale chciałaś…! Oszukałaś mnie – dodał spokojniej, choć wciąż furia płonęła w jego oczach.
- Och, tamto? Nie martw się, moja obecna pozycja w zupełności mnie zaspokaja. – Podeszłam do niego. – Widzisz, ludzie, którzy mnie otaczają to nie tylko niekończące się polecenia. To moja rodzina i nie zdradzę ich. Nigdy.
Zmrużył oczy i przeniósł wzrok na Snape’a.
- Ty… - syknął, a on uśmiechnął się złośliwie.
- Tak, ja. Sam byłem zaskoczony tym, jak panna Granger odgrywa swoją rolę. Przez chwilę bałem się, że naprawdę za mocno ją przekonałeś.
Musiałam spojrzeć na niego, no po prostu musiałam.
Stał tam, trzymając rękę w górze, a w drugiej ściskał różdżkę naszego wroga. Wyglądał tak… niesamowicie. Aż miałam ochotę westchnąć. Przepełniała go moc. Czarne włosy opadały na czoło, a pojedyncze kosmyki plątały się na policzkach, chociaż zaczesywał je wiecznie za ucho.
Serce waliło mi w piersi, a żołądek skręcał się od ilości motylków, które w nim fruwały.
Nie teraz!
- Czas na nas, Snape – powiedziałam w końcu, a on spojrzał na mnie i skinął.
Wycelowałam różdżką w Grindelwald’a, gdy odstawił go na ziemię.
- Powiedzcie mi tylko – zaczął, świdrując mnie spojrzeniem. – Jak się porozumieliście? Żadne wiadomości nie wyszłyby stąd ani nie weszły bez mojej wiedzy.
- Jego patronus. – Wskazałam na Snape’a.
- Przecież mówię, że nie przeszłyby wiado…
- Nie było żadnych wiadomości – rzucił zirytowany. – Mój patronus potrafi ją odszukać. – Mężczyzna zamrugał i rozchylił usta w szoku. – Koniec tego. Wynosimy się. – Przeszedł do drzwi i spojrzał prosto w oczy Grindelwald’a, które płonęły w złości.
I wtedy przełamał jego różdżkę, a dwa osobne kawałki upadły ze stukiem na ziemię.
Oho, ktoś się nieźle wkurzył – pomyślałam, ale nie mogłam winić Snape’a za takie zachowanie. Co prawda, nie chciałam mieć jeszcze jednego czarnoksiężnika na głowie, a sądząc po minie Grindelwald’a, właśnie go zyskaliśmy.
Deportowaliśmy się sprzed domu, ale, co dziwne, Snape nie zabrał mnie z powrotem do kwatery.
Staliśmy na skraju lasu, który opuściliśmy poprzedniego dnia. Nie wiem, czy poznałam to po drzewach, które wcale nie były podobne do reszty… Ale no po prostu wiedziałam.
- Co tu robimy? – zapytałam nieco skołowana nagłą zmianą planów.
Z niewyraźną miną podszedł do mnie i zaczął gorączkowo mierzyć wzrokiem, jakby szukał czegoś.
- Jesteś cała? – W końcu zatrzymał się na mojej twarzy, która musiała mieć teraz bardzo głupi wyraz.
- Eee, no raczej tak. Snape, co się dzieje? – powtórzyłam, marszcząc czoło. Nie lubiłam, gdy zachowywał się w ten sposób.
- Musimy porozmawiać.
Jęknęłam w duchu, a zawartość żołądka podeszła mi do gardła. TO zdecydowanie nie był dobry wstęp.
- Zamieniam się w słuch – odparłam, rozkładając ręce.
Przewrócił oczami.
- Rozmowa zazwyczaj polega na udziale co najmniej dwóch osób, to tak zwana „wymiana zdań”, jeśli zdajesz sobie z tego sprawę.
- Och, przestań chrzanić i po prostu powiedz, o co ci chodzi – wypaliłam, na co uniósł brew.
- Tam na polanie, gdy przybył Grindelwald… Naprawdę myślisz tak, jak on to opisał?
Nie spodziewałam się tego. Zamrugałam nieco zmieszana, no bo tak szczerze, co miałam mu powiedzieć? Że faktycznie czuję się niedoceniona? Że nikt nie stara się mnie zrozumieć i ze wszystkim jestem sama? Już i tak wystarczająco głupią z siebie robiłam, nie zamierzałam pogłębiać tego stanu. A już na pewno nie zamierzałam mu wygarnąć jak bardzo mnie odtrącił od siebie.
Potrząsnęłam energicznie głową, unosząc kąciki ust.
- Oczywiście, że nie. Myślałam, że miałam być przekonująca?
Nie wyglądało na to, że uwierzył mi chociażby w jedno kłamstwo, które spłynęło z moich ust, ale cóż – przemilczał to.
Punkt dla niego.
- W takim razie wracajmy. – Wyciągnął do mnie rękę.
Chciałam wsunąć dłoń w jego, ale wtedy mnie to uderzyło.
On naprawdę się o mnie troszczył. Tylko nie w taki sposób, jak tego chciałam.
Wciąż byłam jego uczennicą. Jego dzieckiem, które chciał chronić.
Przełknęłam ślinę i złapałam go za przegub.
*
I znowu pojawiła się ta pełna napięcia atmosfera,
gdy szliśmy do kwatery. Trochę się bałam tego powrotu, bo nie wiedziałam, co
Dumbledore powiedział innym, ale chociaż nie musiałam wchodzić tam sama,
całkowicie pozbawiona ochrony.
Z walącym sercem, przekroczyłam próg w nadziei, że będę miała spokój.
- Hermiona? Hermiona Granger?! – Obróciłam się zaniepokojona ku głosowi i przysięgam, że moja żuchwa uderzyła o podłogę.
Jeszcze tego tu brakowało…
- Wiktor?! – zawołałam zaskoczona, nie wiedząc nawet, kiedy uśmiechnęłam się szeroko.
- Na Merlina, ja nigdy w życiu bym cię nie poznał! – Stanął przede mną, zupełnie ignorując Snape’a. – Gdzie ta przygarbiona, zaczytana uczennica? – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Muszę przyznać, że jesteś piękniejsza niż kiedykolwiek.
Moje policzki pokryły się szkarłatem, ale nie zdołałam nic odpowiedzieć, bo zatkało mnie całkowicie, gdy poczułam rękę Snape’a na plecach.
- Dumbledore nas oczekuje, z drogi Krum – powiedział chłodnym tonem, świdrując go wzrokiem.
Chłopak przez chwilę mierzył się z nim spojrzeniem, ale w końcu przesunął się i raz jeszcze posłał mi uśmiech.
- Później porozmawiamy! – zawołałam, gdy Snape pchnął mnie i zostałam zmuszona do wizyty w gabinecie dyrektora.
Poczułam jednak dziką satysfakcję, gdy wciąż trzymał sztywno dłoń na moich plecach.
Przestań! Przestań o nim myśleć w TYCH kategoriach. Nie możesz…
Och, zamknijże się wreszcie – pomyślałam, a moje myśli ucichły, jakby ktoś wyciszył dźwięk.
Z walącym sercem, przekroczyłam próg w nadziei, że będę miała spokój.
- Hermiona? Hermiona Granger?! – Obróciłam się zaniepokojona ku głosowi i przysięgam, że moja żuchwa uderzyła o podłogę.
Jeszcze tego tu brakowało…
- Wiktor?! – zawołałam zaskoczona, nie wiedząc nawet, kiedy uśmiechnęłam się szeroko.
- Na Merlina, ja nigdy w życiu bym cię nie poznał! – Stanął przede mną, zupełnie ignorując Snape’a. – Gdzie ta przygarbiona, zaczytana uczennica? – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Muszę przyznać, że jesteś piękniejsza niż kiedykolwiek.
Moje policzki pokryły się szkarłatem, ale nie zdołałam nic odpowiedzieć, bo zatkało mnie całkowicie, gdy poczułam rękę Snape’a na plecach.
- Dumbledore nas oczekuje, z drogi Krum – powiedział chłodnym tonem, świdrując go wzrokiem.
Chłopak przez chwilę mierzył się z nim spojrzeniem, ale w końcu przesunął się i raz jeszcze posłał mi uśmiech.
- Później porozmawiamy! – zawołałam, gdy Snape pchnął mnie i zostałam zmuszona do wizyty w gabinecie dyrektora.
Poczułam jednak dziką satysfakcję, gdy wciąż trzymał sztywno dłoń na moich plecach.
Przestań! Przestań o nim myśleć w TYCH kategoriach. Nie możesz…
Och, zamknijże się wreszcie – pomyślałam, a moje myśli ucichły, jakby ktoś wyciszył dźwięk.
Rozmowa z dyrektorem ciągnęła się w nieskończoność,
a ja naprawdę chciałam iść już tylko do łóżka i zaszyć się tam na najbliższe
dni. Dlaczego narzekałam, gdy nie miałam tutaj nic do roboty i mogłam zbijać
bąki cały dzień? Ach, bo jestem taką ambitną czarownicą, że koniecznie chciałam
być przydatna. Teraz miałam już po dziurki w nosie wszystkiego.
- Panno Granger? – Spojrzałam w końcu na Dumbledore’a, poświęcając mu po raz pierwszy uwagę tego wieczoru. Na szczęście to Snape zajmował się mówieniem. – Hermiono, czy masz tę księgę, z której korzystaliście z zaklęcia?
Lustrowałam go wzrokiem, niepewna, czy powinnam się przyznać do posiadania jej. Chociaż zaufałam mu nieco bardziej, to wciąż pozostawał dla mnie wielkim znakiem zapytania i nie mogłam się zdecydować, jaką przyjąć przy nim strategię.
Ale w końcu i tak by wygrał.
Sięgnęłam do torebki i bez słowa położyłam na biurku księgę przed nim. Jego oczy rozbłysły jak u dziecka na widok upragnionej zabawki.
- Chciałabym ją później odzyskać – powiedziałam spokojnie, a on zmarszczył czoło. – Dał ją mnie, więc należy do mnie. Poza tym może zawierać wiele odpowiedzi, które mi się chyba, a raczej na pewno, należą.
Snape milczał u mojego boku. Świetnie – takie miałam właśnie wsparcie. Przy nim stawał się tak waleczny jak mała owieczka.
- Oczywiście. – Dumbledore się uśmiechnął i przysunął bliżej książkę. – Chcę ją tylko zbadać, a gdy skończę wróci w twoje ręce Hermiono.
- Świetnie – rzuciłam i wstałam.
- Dokąd to? – warknął Snape. No i wracamy do starego, kochanego nietoperza…
- Do siebie. Chciałabym odpocząć w końcu. Za pozwoleniem, panie dyrektorze. – Przeniosłam spojrzenie na niego i uśmiechnęłam się słodko.
Masz i udław się tym!
- Nie będziemy cię dłużej trzymać. Zasłużyłaś na odpoczynek.
Bez słowa odwróciłam się i wyszłam. Nerwy trzymałam ostatkiem sił na wodzy i przysięgam, że jeśli ktoś jeszcze…
- Hermiona!
No i masz babo placek.
Wymusiłam na swojej twarzy uśmiech, chociaż sądząc po minie Wiktora, musiał mi wyjść uroczy grymas.
- Ciężki dzień, co? – zagadnął i uśmiechnął się lekko. – Nie będę ci przeszkadzał, ja chciałem tylko powiedzieć, że nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. – Dotknął lekko mojej dłoni.
Uznałam to za przyjacielski gest i prawdę mówiąc to nie miałam siły jeszcze z nim dzisiaj walczyć.
- Też się cieszę, że tu jesteś. – Ziewnęłam szeroko. – Przepraszam, ale muszę odpocząć. Jeszcze chwila i zacznę chodzić po ścianach.
Uśmiechnęłam się przepraszająco, a on przyciągnął mnie do siebie i owinął tymi muskularnymi ramionami, jakby zamierzał mnie zaraz zgnieść.
Merlinie, daj mi siłę…
Usłyszałam chrząknięcie i wyplątałam się z uścisku Wiktora. Za nami stał Snape z taką miną, jakby właśnie ktoś wsadził mu różdżkę w tyłek.
Och, boli, co, Panie Przemądrzały?
- Granger, czy nie miałaś iść przypadkiem do siebie?
Teraz zamierzał mi jeszcze mówić, co mam robić? Jego niedoczekanie.
Skrzyżowałam ramiona, ale nim zdążyłam odpowiedzieć, Krum przepchnął się przede mnie.
- Zostaw ją, Snape – warknął, a ja miałam ochotę walić głową w ścianę obok.
Dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotyka?
- Krum, zejdź mi z drogi. Naprawdę nie wiem, co tu robisz, ale sądząc po tym, co słyszałem, to chyba się ukrywasz. – Złośliwy uśmieszek na jego ustach nie zapowiadał niczego dobrego. Może czas się ulotnić? – Czyżby Karkarow się upomniał o ciebie?
Wiktor zesztywniał. Ciekawe, co go tak zdenerwowało?
Prawdę mówiąc to w tym momencie moje ciało wygrało z ciekawością i starając się pozostać niewidzialną, ruszyłam w stronę schodów.
- Granger. – Stanęłam i przewróciłam oczami. To było silniejsze ode mnie. – Do mojego pokoju.
Zacisnęłam usta. Znowu mówił do mnie jak do posłusznego pieska, ale byłam zbyt zmęczona na kłótnie z nim.
- Miałam iść odpocząć… - mruknęłam, ale jedno jego spojrzenie powiedziało mi, że im szybciej zawlokę tam swój tyłek, tym lepiej dla mnie.
No więc walcząc z własnym ciałem, skierowałam słaniające się nogi do jego sypialni. Powinnam unikać tego miejsca, zwłaszcza jeśli chciałam trzymać się z dala od niego… Ale przecież nie przyszłam tu z własnej woli!
- O co chodzi? – zapytałam, gdy zamknął za sobą drzwi. Naprawdę starałam się, by zabrzmiało to grzecznie, wcale nie chciałam warczeć.
Skrzyżował ramiona.
- Wydaje mi się, że pan Krum to niezbyt odpowiedni… osobnik dla czarownicy twojego pokroju.
Że jak? Przesłyszałam się?
- Snape, ja naprawdę nie wiem…
- Och, może ty nie wiesz, ale zaufaj mi, że Krum doskonale wie, czego chce. Plotki o twojej mocy zdążyły się już roznieść. Od zawsze byłaś pod obserwacją. Myślisz, że to z powodu twojej urody zaprosił cię na bal? – Prychnął, a ja zacisnęłam dłonie w pieści. – Oczywiście to Karkarow kazał mu cię zabrać. Może i mieli cię za spokojną i mało urodziwą, ale doskonale wiedzieli, co może się kryć pod tą grzeczną uczennicą. Dlaczego tak łatwo dajesz się wmanewrować w czyjeś plany, co? CO jest z tobą nie tak, dziewucho?
- Pytanie raczej powinno brzmieć: co jest z tobą nie tak, Snape? – warknęłam, podchodząc do niego. Dopiero co mnie odrzucił. To znaczy najpierw pocałował i mało co nie doszło do czegoś więcej… Ale dał mi jasno do zrozumienia, że nic z tego, a teraz? Stał tu i prawił mi morały jak zazdrosny chłopak. Miałam dosyć jego wahań nastroju i zmiany decyzji co pięć minut.
- Po prostu staram się o to, żebyś nie wpakowała się w kolejne kłopoty.
Zazgrzytałam zębami.
- Mam gdzieś twoją troskę i jeśli to wszystko, co miałeś mi do powiedzenia, to teraz pójdę do siebie w końcu odespać wyprawę, która tak – była z mojej winy. I tak, jestem naiwna i ufam wszystkim. I tak, jestem słaba, ale nie potrzebuję twojej opieki, jasne?
- Właśnie, że potrzebujesz, ale jesteś zbyt uparta, żeby to dostrzec.
Wyrzuciłam ręce do nieba. Skąd w nim nagle tyle jadu?
- Na litość Boską, Snape! Czego ty chcesz ode mnie?!
Zawahał się. Zamrugał, jakbym obudziła go z głębokiego snu.
- Nie podoba mi się, że kręci się tutaj Krum – mruknął, a ja westchnęłam. I kto tu ucieka od rozmowy, co?
- Posłuchaj, Snape. – Potarłam oczy i podeszłam do niego. – Nie wiem, co on tu robi, ale obiecuję, że będę się pilnować. Naprawdę nie musisz martwić się jak o małe dziecko, bo umiem o siebie zadbać. – Coś zamigotało w jego oczach, ale nie przerwał mi. – Naprawdę jestem twardą dziewczyną i potrafię kopać tyłki tym złym. Zaufasz mi?
Zmiękł. Całkowicie odpuścił. A ja nie miałam pojęcia, gdzie się podziało to, co przed chwilą prezentował.
- Oczy dookoła głowy – powiedział tylko i odwrócił się.
Zrozumiałam, że to koniec, więc podeszłam z powrotem do drzwi.
- I Snape, dziękuję za pomoc. Bez ciebie nie odzyskałabym tego horkruksa. – Nic więcej nie usłyszałam, więc wyszłam.
Już po chwili leżałam zakopana pod kołdrą, marząc, żebym nigdy nie musiała się stąd ruszać.
- Panno Granger? – Spojrzałam w końcu na Dumbledore’a, poświęcając mu po raz pierwszy uwagę tego wieczoru. Na szczęście to Snape zajmował się mówieniem. – Hermiono, czy masz tę księgę, z której korzystaliście z zaklęcia?
Lustrowałam go wzrokiem, niepewna, czy powinnam się przyznać do posiadania jej. Chociaż zaufałam mu nieco bardziej, to wciąż pozostawał dla mnie wielkim znakiem zapytania i nie mogłam się zdecydować, jaką przyjąć przy nim strategię.
Ale w końcu i tak by wygrał.
Sięgnęłam do torebki i bez słowa położyłam na biurku księgę przed nim. Jego oczy rozbłysły jak u dziecka na widok upragnionej zabawki.
- Chciałabym ją później odzyskać – powiedziałam spokojnie, a on zmarszczył czoło. – Dał ją mnie, więc należy do mnie. Poza tym może zawierać wiele odpowiedzi, które mi się chyba, a raczej na pewno, należą.
Snape milczał u mojego boku. Świetnie – takie miałam właśnie wsparcie. Przy nim stawał się tak waleczny jak mała owieczka.
- Oczywiście. – Dumbledore się uśmiechnął i przysunął bliżej książkę. – Chcę ją tylko zbadać, a gdy skończę wróci w twoje ręce Hermiono.
- Świetnie – rzuciłam i wstałam.
- Dokąd to? – warknął Snape. No i wracamy do starego, kochanego nietoperza…
- Do siebie. Chciałabym odpocząć w końcu. Za pozwoleniem, panie dyrektorze. – Przeniosłam spojrzenie na niego i uśmiechnęłam się słodko.
Masz i udław się tym!
- Nie będziemy cię dłużej trzymać. Zasłużyłaś na odpoczynek.
Bez słowa odwróciłam się i wyszłam. Nerwy trzymałam ostatkiem sił na wodzy i przysięgam, że jeśli ktoś jeszcze…
- Hermiona!
No i masz babo placek.
Wymusiłam na swojej twarzy uśmiech, chociaż sądząc po minie Wiktora, musiał mi wyjść uroczy grymas.
- Ciężki dzień, co? – zagadnął i uśmiechnął się lekko. – Nie będę ci przeszkadzał, ja chciałem tylko powiedzieć, że nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. – Dotknął lekko mojej dłoni.
Uznałam to za przyjacielski gest i prawdę mówiąc to nie miałam siły jeszcze z nim dzisiaj walczyć.
- Też się cieszę, że tu jesteś. – Ziewnęłam szeroko. – Przepraszam, ale muszę odpocząć. Jeszcze chwila i zacznę chodzić po ścianach.
Uśmiechnęłam się przepraszająco, a on przyciągnął mnie do siebie i owinął tymi muskularnymi ramionami, jakby zamierzał mnie zaraz zgnieść.
Merlinie, daj mi siłę…
Usłyszałam chrząknięcie i wyplątałam się z uścisku Wiktora. Za nami stał Snape z taką miną, jakby właśnie ktoś wsadził mu różdżkę w tyłek.
Och, boli, co, Panie Przemądrzały?
- Granger, czy nie miałaś iść przypadkiem do siebie?
Teraz zamierzał mi jeszcze mówić, co mam robić? Jego niedoczekanie.
Skrzyżowałam ramiona, ale nim zdążyłam odpowiedzieć, Krum przepchnął się przede mnie.
- Zostaw ją, Snape – warknął, a ja miałam ochotę walić głową w ścianę obok.
Dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotyka?
- Krum, zejdź mi z drogi. Naprawdę nie wiem, co tu robisz, ale sądząc po tym, co słyszałem, to chyba się ukrywasz. – Złośliwy uśmieszek na jego ustach nie zapowiadał niczego dobrego. Może czas się ulotnić? – Czyżby Karkarow się upomniał o ciebie?
Wiktor zesztywniał. Ciekawe, co go tak zdenerwowało?
Prawdę mówiąc to w tym momencie moje ciało wygrało z ciekawością i starając się pozostać niewidzialną, ruszyłam w stronę schodów.
- Granger. – Stanęłam i przewróciłam oczami. To było silniejsze ode mnie. – Do mojego pokoju.
Zacisnęłam usta. Znowu mówił do mnie jak do posłusznego pieska, ale byłam zbyt zmęczona na kłótnie z nim.
- Miałam iść odpocząć… - mruknęłam, ale jedno jego spojrzenie powiedziało mi, że im szybciej zawlokę tam swój tyłek, tym lepiej dla mnie.
No więc walcząc z własnym ciałem, skierowałam słaniające się nogi do jego sypialni. Powinnam unikać tego miejsca, zwłaszcza jeśli chciałam trzymać się z dala od niego… Ale przecież nie przyszłam tu z własnej woli!
- O co chodzi? – zapytałam, gdy zamknął za sobą drzwi. Naprawdę starałam się, by zabrzmiało to grzecznie, wcale nie chciałam warczeć.
Skrzyżował ramiona.
- Wydaje mi się, że pan Krum to niezbyt odpowiedni… osobnik dla czarownicy twojego pokroju.
Że jak? Przesłyszałam się?
- Snape, ja naprawdę nie wiem…
- Och, może ty nie wiesz, ale zaufaj mi, że Krum doskonale wie, czego chce. Plotki o twojej mocy zdążyły się już roznieść. Od zawsze byłaś pod obserwacją. Myślisz, że to z powodu twojej urody zaprosił cię na bal? – Prychnął, a ja zacisnęłam dłonie w pieści. – Oczywiście to Karkarow kazał mu cię zabrać. Może i mieli cię za spokojną i mało urodziwą, ale doskonale wiedzieli, co może się kryć pod tą grzeczną uczennicą. Dlaczego tak łatwo dajesz się wmanewrować w czyjeś plany, co? CO jest z tobą nie tak, dziewucho?
- Pytanie raczej powinno brzmieć: co jest z tobą nie tak, Snape? – warknęłam, podchodząc do niego. Dopiero co mnie odrzucił. To znaczy najpierw pocałował i mało co nie doszło do czegoś więcej… Ale dał mi jasno do zrozumienia, że nic z tego, a teraz? Stał tu i prawił mi morały jak zazdrosny chłopak. Miałam dosyć jego wahań nastroju i zmiany decyzji co pięć minut.
- Po prostu staram się o to, żebyś nie wpakowała się w kolejne kłopoty.
Zazgrzytałam zębami.
- Mam gdzieś twoją troskę i jeśli to wszystko, co miałeś mi do powiedzenia, to teraz pójdę do siebie w końcu odespać wyprawę, która tak – była z mojej winy. I tak, jestem naiwna i ufam wszystkim. I tak, jestem słaba, ale nie potrzebuję twojej opieki, jasne?
- Właśnie, że potrzebujesz, ale jesteś zbyt uparta, żeby to dostrzec.
Wyrzuciłam ręce do nieba. Skąd w nim nagle tyle jadu?
- Na litość Boską, Snape! Czego ty chcesz ode mnie?!
Zawahał się. Zamrugał, jakbym obudziła go z głębokiego snu.
- Nie podoba mi się, że kręci się tutaj Krum – mruknął, a ja westchnęłam. I kto tu ucieka od rozmowy, co?
- Posłuchaj, Snape. – Potarłam oczy i podeszłam do niego. – Nie wiem, co on tu robi, ale obiecuję, że będę się pilnować. Naprawdę nie musisz martwić się jak o małe dziecko, bo umiem o siebie zadbać. – Coś zamigotało w jego oczach, ale nie przerwał mi. – Naprawdę jestem twardą dziewczyną i potrafię kopać tyłki tym złym. Zaufasz mi?
Zmiękł. Całkowicie odpuścił. A ja nie miałam pojęcia, gdzie się podziało to, co przed chwilą prezentował.
- Oczy dookoła głowy – powiedział tylko i odwrócił się.
Zrozumiałam, że to koniec, więc podeszłam z powrotem do drzwi.
- I Snape, dziękuję za pomoc. Bez ciebie nie odzyskałabym tego horkruksa. – Nic więcej nie usłyszałam, więc wyszłam.
Już po chwili leżałam zakopana pod kołdrą, marząc, żebym nigdy nie musiała się stąd ruszać.
*
Przez kilka następnych dni właściwie nie widywałam
Snape’a i jeśli mam być szczera, to wcale nie było mi źle z tego powodu.
Czułam, że potrzebuję przerwy od niego, żeby poukładać sobie wszystko, co się
wydarzyło i nie wydarzyło między nami. Relacje z nim były tak skomplikowane, że
nie wiem czy starczyłoby mi siedmiu lat nauki, żeby przestudiować dokładnie to coś,
co się wykluło.
Nie mogłam dłużej zaprzeczać w istnienie zalążka czegoś więcej niż tego partnerstwa. Troszczył się o mnie, martwił i oboje byliśmy gotowi iść w ogień za tego drugiego. Tyle, że ja traktowałam go jak mężczyznę, on mnie jak dziecko. Dlaczego zatem mnie całował? Nie wiem. Ale tak wiele napięcia między nami zebrało się przez ostatnie miesiące, że moja głowa nie była w stanie tego pomieścić.
No i to byłoby na tyle z odpoczywania od Snape’a.
Po drugie, bardzo ciekawiła mnie obecność Kruma. Co prawda oficjalna wersja była taka, że działał dla Zakonu już wcześniej, a teraz znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i musiał się ukryć. Karkarow w końcu wpadł w ręce Voldemort’a i pod wpływem klątwy Imperius lub też nie, przystał do niego i za wszelką cenę próbował dorwać Wiktora. Dlaczego? Nie wiem, ale nie sądziłam, że chciał od niego autograf. Było coś, o czym nam nie mówił. On i Dumbledore zresztą. Może inni wierzyli w tę bajeczkę, ale ja czułam, że ta dwójka coś ukrywa.
Jednak nie pozostawało mi nic innego, jak czekanie, aż bomba sama wybuchnie. Mogłam albo zostać rozerwana na kawałki, albo oberwać falą uderzeniową. Tak czy inaczej wiedziałam, że prędzej czy później zostanę wmanewrowana w jakiś paskudny plan albo szatańską intrygę. Po raz kolejny zresztą.
Hura, taka ze mnie szczęściara!
Jedyne, czego tak naprawdę pragnęłam to chwila świętego spokoju. Dlatego kiedy tylko mogłam, zakopywałam się w łóżku razem z księgą, którą dostałam od Grindelwald’a.
Jeśli przy nim jesteśmy… No cóż, nie pokazał się, nie dał znaku życia, ale coś mi podpowiadało, że jeszcze o nim usłyszymy. I nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że stanę się celem numer jeden.
No i jak tu być spokojnym, zrelaksowanym człowiekiem, kiedy całe gówno tego świata wali ci się na głowę?
Całe szczęście, że Snape ustąpił w sprawie ćwiczeń. Miałam dosyć chwilowo jego obecności w moim życiu, a wizja jego wchodzącego do mojej głowy to nie był najlepszy pomysł. W ostatnim czasie zdarzyło się zbyt wiele, żebym umiała go powstrzymać.
Ciągle śniły mi się krzyki i krew, gdy Harry z nienawiścią go mordował. Oczywiście moje koszmary nie mogły skupić się na jednej osobie, więc teraz miałam w nocy szalony czworokąt – umierający Ron, umierający Snape, umierający Harry. I w tym wszystkim ja, stojąca obojętnie, bez najmniejszych chęci by uratować któregokolwiek z nich.
- Hermiona Granger! Ziemia do Hermiony! – Otworzyłam gwałtownie oczy i zorientowałam się, że nade mną stoi Ginny.
Przyglądała mi się z troską. Trzymała przede mną talerz z górą ciastek, które upiekła pani Weasley tego ranka.
- Przepraszam, zamyśliłam się – mruknęłam, robiąc jej miejsce obok siebie.
- Domyśliłam się jakieś pięć minut temu, gdy zaczęłam mierzyć w ciebie różdżką.
Zamrugałam zdziwiona.
- Czemu mierzyłaś we mnie?
- Bo myślałam, że może w końcu się otrząśniesz, a ty nadal siedziałaś sobie zagapiona w tą swoją starą książkę. – Usiadła obok i podała mi ciastko.
Cholera, muszę wziąć się w garść. Skoro nie rejestruję już momentu, w którym ktoś chce mnie zaatakować to naprawdę kiepsko ze mną.
- Dzięki – wzięłam je i ugryzłam. Och, czekolada. Tak, to jest coś dobrego. Za to warto umrzeć.
- Nie ma sprawy. – Wepchnęła sobie jedno do buzi bez zbędnych ceregieli. Cóż, widać, że dorastała wśród samych braci. – Powiesz mi teraz, co cię gryzie od… Hmmm, no niech pomyślę? Od podróży w góry ze Snape’m?
Westchnęłam. No i co miałam powiedzieć? Nie należałam do osób wylewnych, a już na pewno nie zamierzałam się zwierzać nikomu z moich… uczuć do byłego nauczyciela, podstępnego i wrednego Nietoperza…
- Nic Ginny, po prostu… Wszystkiego jest tak dużo i czasami chyba obwody mi się przegrzewają.
Uniosła brew.
- Tobie? Hermiona, prędzej uwierzę w śnieg za oknem w środku sierpnia niż w to, że nie dajesz rady.
- Żebyś się nie zdziwiła – westchnęłam i zamknęłam oczy. – To nic takiego, przejdzie mi. Chciałabym, żeby już było po wszystkim. Mieć tego dupka z głowy i ruszyć do przodu.
- Którego dupka tak konkretnie masz na myśli? – zapytała. Otworzyłam jedno oko. Uśmiechała się podstępnie. – Bo nie wiem, czy mówisz o Voldemorcie, czy też może o Snape’ie. Chociaż jakby się tak zastanowić, to możesz też mówić o Krumie albo Grindelwaldzie.
Och, to była prawdziwa Ginny. Mój prywatny Sherlock Holmes.
- Wybierz sobie – jęknęłam, a ona zamyśliła się, pochłaniając kolejne ciastko.
- Słuchaj, Miona, wiem, że w końcu pokonamy tego potwora. Musimy, nie ma innej opcji. Zbyt dużo starań, żeby to nie wyszło. Poza tym mamy Harrego, mamy ciebie… - spojrzała na mnie niepewnie, więc uśmiechnęłam się lekko. – Co do reszty… No nie wiem, prawdę mówiąc to Snape jest trochę straszny i podziwiam cię, że z nim wytrzymujesz, a co więcej… Ty z nim rozmawiasz tak jak ze mną w tej chwili i troszczysz się o niego, prawda?
Równie dobrze mogłam sobie przyczepić wielki, świecący neon: to ta, co leci na Snape’a!
- Tak, ale co z tego skoro…
- Skoro jest tyle starszy i jest no… sobą? – Zachichotała pod nosem, ale mi wcale nie było do śmiechu. – Daj spokój, Hermiona, naprawdę on jest dla ciebie wyzwaniem? Jest paskudny, to fakt, ale widzę, jak na ciebie patrzy. Nawet nie wiesz, co się tu działo po tym, jak go znokautowałaś i zniknęłaś…
Spojrzałam na nią. No to mogło być dobre, tej historii jeszcze nie słyszałam.
- Co zrobił?
- Och, poza tym, że zdemolował gabinet Dumbledore’a, a potem zagroził mu, że go zamorduje, jeśli zaraz nie powie mu, gdzie cię wysłał, to nic.
Wow, tego się nie spodziewałam.
- Potem magicznie odzyskał siły i po prostu tak jak stał, tak wyszedł i wrócił dopiero z tobą. Szukał cię. Sama widziałaś, że ledwo stał na nogach przez tyle dni, a wtedy… Pierwszy raz widziałam go tak wściekłego. – Wzruszyła ramionami. – Ale miałam ochotę go wycałować (skrzywiłam się), bo mina Hestii była po prostu czymś niewiarygodnym. Ach, tak, zdecydowanie to jest coś, czego nie zapomnę.
Wyłączyłam się. Mówiła coś dalej, chyba o Wiktorze, ale moje myśli krążyły wokół wściekłego Snape’a i powracały do tego nieziemskiego pocałunku…
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Co? A tak… Zamyśliłam się.
Ruda westchnęła i wstała oburzona z łóżka.
- Hermiona, oboje chodzicie nabuzowani i wściekacie się na każdego, kto wejdzie wam w drogę. Nie możecie… No nie wiem, rzucić się na siebie, zedrzeć ubrania i po prostu zobaczyć, co się stanie? W najgorszym wypadku wybuchnie bomba i wszystkich nas to zabije, ale do tego czasu i tak nic lepszego nas nie czeka. – Podniosła ciastka z łóżka i zmierzyła mnie. – Tylko proszę, nie każ mi wyobrażać sobie go nago. To jest obrzydliwe.
Parsknęłam śmiechem i nie mogłam nie przyznać jej racji. Oszukiwaliśmy siebie nawzajem i jak głupcy krążyliśmy wokół, nawzajem się odpychając i udając przed sobą, że nic między nami nie ma. To już się wydarzyło i mogliśmy albo to przerwać, albo pociągnąć dalej.
Nie byłabym sobą, gdybym nie podjęła ryzyka.
Dlatego musiałam zastawić na niego pułapkę. Cholernie dobrą pułapkę.
- Zostaw ciasteczka! – zawołałam za nią, ale tylko prychnęła i wyszła.
Nie mogłam dłużej zaprzeczać w istnienie zalążka czegoś więcej niż tego partnerstwa. Troszczył się o mnie, martwił i oboje byliśmy gotowi iść w ogień za tego drugiego. Tyle, że ja traktowałam go jak mężczyznę, on mnie jak dziecko. Dlaczego zatem mnie całował? Nie wiem. Ale tak wiele napięcia między nami zebrało się przez ostatnie miesiące, że moja głowa nie była w stanie tego pomieścić.
No i to byłoby na tyle z odpoczywania od Snape’a.
Po drugie, bardzo ciekawiła mnie obecność Kruma. Co prawda oficjalna wersja była taka, że działał dla Zakonu już wcześniej, a teraz znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i musiał się ukryć. Karkarow w końcu wpadł w ręce Voldemort’a i pod wpływem klątwy Imperius lub też nie, przystał do niego i za wszelką cenę próbował dorwać Wiktora. Dlaczego? Nie wiem, ale nie sądziłam, że chciał od niego autograf. Było coś, o czym nam nie mówił. On i Dumbledore zresztą. Może inni wierzyli w tę bajeczkę, ale ja czułam, że ta dwójka coś ukrywa.
Jednak nie pozostawało mi nic innego, jak czekanie, aż bomba sama wybuchnie. Mogłam albo zostać rozerwana na kawałki, albo oberwać falą uderzeniową. Tak czy inaczej wiedziałam, że prędzej czy później zostanę wmanewrowana w jakiś paskudny plan albo szatańską intrygę. Po raz kolejny zresztą.
Hura, taka ze mnie szczęściara!
Jedyne, czego tak naprawdę pragnęłam to chwila świętego spokoju. Dlatego kiedy tylko mogłam, zakopywałam się w łóżku razem z księgą, którą dostałam od Grindelwald’a.
Jeśli przy nim jesteśmy… No cóż, nie pokazał się, nie dał znaku życia, ale coś mi podpowiadało, że jeszcze o nim usłyszymy. I nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że stanę się celem numer jeden.
No i jak tu być spokojnym, zrelaksowanym człowiekiem, kiedy całe gówno tego świata wali ci się na głowę?
Całe szczęście, że Snape ustąpił w sprawie ćwiczeń. Miałam dosyć chwilowo jego obecności w moim życiu, a wizja jego wchodzącego do mojej głowy to nie był najlepszy pomysł. W ostatnim czasie zdarzyło się zbyt wiele, żebym umiała go powstrzymać.
Ciągle śniły mi się krzyki i krew, gdy Harry z nienawiścią go mordował. Oczywiście moje koszmary nie mogły skupić się na jednej osobie, więc teraz miałam w nocy szalony czworokąt – umierający Ron, umierający Snape, umierający Harry. I w tym wszystkim ja, stojąca obojętnie, bez najmniejszych chęci by uratować któregokolwiek z nich.
- Hermiona Granger! Ziemia do Hermiony! – Otworzyłam gwałtownie oczy i zorientowałam się, że nade mną stoi Ginny.
Przyglądała mi się z troską. Trzymała przede mną talerz z górą ciastek, które upiekła pani Weasley tego ranka.
- Przepraszam, zamyśliłam się – mruknęłam, robiąc jej miejsce obok siebie.
- Domyśliłam się jakieś pięć minut temu, gdy zaczęłam mierzyć w ciebie różdżką.
Zamrugałam zdziwiona.
- Czemu mierzyłaś we mnie?
- Bo myślałam, że może w końcu się otrząśniesz, a ty nadal siedziałaś sobie zagapiona w tą swoją starą książkę. – Usiadła obok i podała mi ciastko.
Cholera, muszę wziąć się w garść. Skoro nie rejestruję już momentu, w którym ktoś chce mnie zaatakować to naprawdę kiepsko ze mną.
- Dzięki – wzięłam je i ugryzłam. Och, czekolada. Tak, to jest coś dobrego. Za to warto umrzeć.
- Nie ma sprawy. – Wepchnęła sobie jedno do buzi bez zbędnych ceregieli. Cóż, widać, że dorastała wśród samych braci. – Powiesz mi teraz, co cię gryzie od… Hmmm, no niech pomyślę? Od podróży w góry ze Snape’m?
Westchnęłam. No i co miałam powiedzieć? Nie należałam do osób wylewnych, a już na pewno nie zamierzałam się zwierzać nikomu z moich… uczuć do byłego nauczyciela, podstępnego i wrednego Nietoperza…
- Nic Ginny, po prostu… Wszystkiego jest tak dużo i czasami chyba obwody mi się przegrzewają.
Uniosła brew.
- Tobie? Hermiona, prędzej uwierzę w śnieg za oknem w środku sierpnia niż w to, że nie dajesz rady.
- Żebyś się nie zdziwiła – westchnęłam i zamknęłam oczy. – To nic takiego, przejdzie mi. Chciałabym, żeby już było po wszystkim. Mieć tego dupka z głowy i ruszyć do przodu.
- Którego dupka tak konkretnie masz na myśli? – zapytała. Otworzyłam jedno oko. Uśmiechała się podstępnie. – Bo nie wiem, czy mówisz o Voldemorcie, czy też może o Snape’ie. Chociaż jakby się tak zastanowić, to możesz też mówić o Krumie albo Grindelwaldzie.
Och, to była prawdziwa Ginny. Mój prywatny Sherlock Holmes.
- Wybierz sobie – jęknęłam, a ona zamyśliła się, pochłaniając kolejne ciastko.
- Słuchaj, Miona, wiem, że w końcu pokonamy tego potwora. Musimy, nie ma innej opcji. Zbyt dużo starań, żeby to nie wyszło. Poza tym mamy Harrego, mamy ciebie… - spojrzała na mnie niepewnie, więc uśmiechnęłam się lekko. – Co do reszty… No nie wiem, prawdę mówiąc to Snape jest trochę straszny i podziwiam cię, że z nim wytrzymujesz, a co więcej… Ty z nim rozmawiasz tak jak ze mną w tej chwili i troszczysz się o niego, prawda?
Równie dobrze mogłam sobie przyczepić wielki, świecący neon: to ta, co leci na Snape’a!
- Tak, ale co z tego skoro…
- Skoro jest tyle starszy i jest no… sobą? – Zachichotała pod nosem, ale mi wcale nie było do śmiechu. – Daj spokój, Hermiona, naprawdę on jest dla ciebie wyzwaniem? Jest paskudny, to fakt, ale widzę, jak na ciebie patrzy. Nawet nie wiesz, co się tu działo po tym, jak go znokautowałaś i zniknęłaś…
Spojrzałam na nią. No to mogło być dobre, tej historii jeszcze nie słyszałam.
- Co zrobił?
- Och, poza tym, że zdemolował gabinet Dumbledore’a, a potem zagroził mu, że go zamorduje, jeśli zaraz nie powie mu, gdzie cię wysłał, to nic.
Wow, tego się nie spodziewałam.
- Potem magicznie odzyskał siły i po prostu tak jak stał, tak wyszedł i wrócił dopiero z tobą. Szukał cię. Sama widziałaś, że ledwo stał na nogach przez tyle dni, a wtedy… Pierwszy raz widziałam go tak wściekłego. – Wzruszyła ramionami. – Ale miałam ochotę go wycałować (skrzywiłam się), bo mina Hestii była po prostu czymś niewiarygodnym. Ach, tak, zdecydowanie to jest coś, czego nie zapomnę.
Wyłączyłam się. Mówiła coś dalej, chyba o Wiktorze, ale moje myśli krążyły wokół wściekłego Snape’a i powracały do tego nieziemskiego pocałunku…
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Co? A tak… Zamyśliłam się.
Ruda westchnęła i wstała oburzona z łóżka.
- Hermiona, oboje chodzicie nabuzowani i wściekacie się na każdego, kto wejdzie wam w drogę. Nie możecie… No nie wiem, rzucić się na siebie, zedrzeć ubrania i po prostu zobaczyć, co się stanie? W najgorszym wypadku wybuchnie bomba i wszystkich nas to zabije, ale do tego czasu i tak nic lepszego nas nie czeka. – Podniosła ciastka z łóżka i zmierzyła mnie. – Tylko proszę, nie każ mi wyobrażać sobie go nago. To jest obrzydliwe.
Parsknęłam śmiechem i nie mogłam nie przyznać jej racji. Oszukiwaliśmy siebie nawzajem i jak głupcy krążyliśmy wokół, nawzajem się odpychając i udając przed sobą, że nic między nami nie ma. To już się wydarzyło i mogliśmy albo to przerwać, albo pociągnąć dalej.
Nie byłabym sobą, gdybym nie podjęła ryzyka.
Dlatego musiałam zastawić na niego pułapkę. Cholernie dobrą pułapkę.
- Zostaw ciasteczka! – zawołałam za nią, ale tylko prychnęła i wyszła.
Ah, cudo *-*. Wiedziałam, że Snape wróci po nią, i że Hermiona nie zostanie ze "złym klonem Dumledore'a" xD. Baaardzo mi się podoba to w jakim kierunku rozwija się ta historia. Aż nie mogę się doczekać co wymyślisz dalej! <3 Czekam z niecierpliwością - Twoja wycieńczona Isa
OdpowiedzUsuńNareszcie. *.* Już myślałam, że mnie porzucisz na wieki! :C
UsuńSnape zawsze wróci, to przecież facet doskonały. :3
Ciebie nigdy! Będę komentowała rozdziały na bieżąco, ale co do tamtych.. Muszę zebrać siły na komentarz! xD Minął już tydzień, a ja jeszcze nie opublikowałam kolejnego rozdziału na "as the only..." Co się dzieje?!
UsuńOpowiadanie jak zwykle boskie. Rizmowa z Rudą najlepsza. Ostatnie zdanie mnie powaliło xd. To jak Sev walczy i dba o Mione a przy tym wgl się do tego nie przyznaje to po prostu jest coś pięknego.
OdpowiedzUsuńŻyczę dalszej weny i pozdrawiam,
Ann Marie
Dziękuję bardzo. :3 Ach no jakoś w tym opowiadaniu postanowiłam wsadzić trochę Ginny, bo jakoś ją zaniedbałam, a jest taką cudowną postacią. *.*
UsuńDziękuję i również pozdrawiam!
Cudeńko;) widać że Snape odstawia jakieś przedstawienie: Tu niby ją odpycha, tu jest zazdrosny, no wtf? Cieszę się że to był tylko plan bo bałam się że będziemy się w tym babrać przez kilka rozdziałów
OdpowiedzUsuńMartyna
No bo w końcu to Snape - nie ma lekko. :3
UsuńMelduję się! Czytam każdy rozdział <3
OdpowiedzUsuń~DeMonique
I bardzo dobrze! <3
UsuńCudo! Dobrze, że to tylko był plan bo nie lubię Grindenwalda. Sceny ze Snapem super, a najlepsza końcówka. Jestem bardzo ciekawa dalszej części, a już najbardziej tego co Hermiona wymyśli na Seva :-)
OdpowiedzUsuńPowodzenia w dalszym pisaniu.
Pozdrawiam z upalnych Włoch,
WampDam
Też nie lubię, ale dobrze mieć inny czarny charakter niż tylko Dumble, a Voldzio już taki oklepany xD
UsuńNo cóż, wcieli do życia swoje wdzięki,a jak!
Och, ale Ci dobrze - zazdroszczę. *.*
DAJ MI WIĘCEJ NO! :x Marta! Czemu ty piszesz w taki sposób, że ja się czuję jak taki narkoman uzależniony kompletnie od narkotyków? Gdy tylko widzę ustaloną datę to zawsze sprawdzam jeszcze dwa dni przed, aby NA PEWNO nic nie przegapić. I szczerze Ci powiem - O wiele, wiele bardziej wolę TO opowiadanie niż tamto, choć tamto i tak było mistrzowskie, a to jest epickie. ;)
OdpowiedzUsuńLisiasta.
PS: Wyjazd przedłużył mi się do 20 i nie wiem czy cokolwiek jeszcze napiszę. ;c
Przepraszam :c Wszystko przez mój wyjazd i co poradzę? Kopać, kopać, kopać. *.*
UsuńJa też wolę to, ale dziękuję kochana. <3
oooch jak wspaniale a już się bałam ze Hermiona popełni błąd przyłączajac się do Grindewalda tak jak Snape do Voldemrta przed laty ale wyszlo super! Czekam na wątek z Krumem i zazdrość Snape'a i w ogóle wzystko! Piszesz pięknie j bardzo plastycznie jak tak dalej pójdzie to przebijesz Bez Cukru !
OdpowiedzUsuńNigdy, Mionka jest na to za twarda żeby się uzależnić od kogokolwiek. :3
UsuńJejuśku, dziękuję Ci bardzo! Nawet nie wiesz jak ogromny komplement to dla mnie. <3
Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :D Wyczuwam wybuch zazdrości Snape'a :)
OdpowiedzUsuńHej☺ciekawa jestem jaką to pułapkę Hermiona zastawi na Snape'a. I czy się powiedzie. Czekam :)
OdpowiedzUsuńNEVER! NEVER! NEVER! Nigdy więcej nie będę komentować z telefonu! Namęczyłam się z polskimi znaczkami, cały komentarzyk miałam gotowy i co? Jakieś gnębiwtryski dopadły mojego phona i... padł! Dobrze, że dzisiaj do domciu wróciłam, to i net się odnalazł. Dzięki ci, Merlinie!
OdpowiedzUsuńAle, ale. Do rzeczy. Czytam sobie i się cieszę: staruch Grindelwald dostał za swoje! Jestem cała happy, a ty mi tu z bezmózgim Krumem wyskakujesz! Cholera jaśnista! Niechże on trzyma łapy z dala od Mionki, bo... bo... bo go nie trawię! I dobry nastrój zakumplował się z ponurakiem. Poprawiło mi się dopiero po rozmowie Ginny i Hermiony. Nie podejrzewałam, że Ruda potrafi tak rozsądnie gadać. Ale muszę od razu zaprotestować! NAGI SEVERUS Z PEWNOŚCIĄ NIE JEST OBRZYDLIWY!!!
Na koniec mogę się porozpływać? Było cuuuudnie, wspaniale, rewelacyjnie... Niczego ani za dużo, ani za mało. Idealna równowaga. Bo do urywania w najciekawszych momentach to niby się przyzwyczaiłam, ale pewnie jednak w końcu i tak na zawał przez ciebie zejdę.
Kociołków weny życzę
ILoveSnowCake
PS. Kop, kop, może jakegoś horcruxa wykopiesz <3