wtorek, 2 sierpnia 2016

Rozdział 19

Huehue, taka niespodzianka!
Co prawda internetu brak (polecam genialny akademik!), ale na całe szczęście są jeszcze pakiety komórkowe. :D
Ach, pochwalę się, że przez kilka godzin machałam dzisiaj szpadlem i umieram ze zmęczenia, a przede mną jeszcze cały miesiąc! No ale w końcu czego się nie robi dla kariery...
No nic, dodaję kolejny rozdział i myślę, że następny pojawi się jakoś w okolicach poniedziałku albo trochę później. Zależy czy znajdę chwilę na pisanie. :)
Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii także piszcie komentarze. Przepraszam, że ostatnio na nie nie odpowiadam, ale jestem padnięta i oczywiście wszystkie czytam, tylko nie mam siły już nic mądrego odpisać. :C
A, rozdział zbetowany przez Dominikę! Dziękuję. <3
***************************************************
- Panno Granger? Mogę zapytać, gdzie się podziewałaś o tej porze? – Podskoczyłam na dźwięk głosu Dumbledore’a, którego za kilka godzin zamierzałam okraść i poczucie winy wypełzło niczym wąż z lęgowiska.
Przyłapana.
- Och, byłam się przewietrzyć. – Wzruszyłam ramionami, błagalnie spoglądając na szczyt schodów, gdzie czekała na mnie bezpieczna kryjówka w postaci łóżka.
- Dość zaskakująca pora na spacery. Czy coś się stało? – Jego oczy świdrowały mnie na wylot.
Ależ skąd! Tylko zmówiłam się z pana dawnym przyjacielem, że pana okradnę, a zaraz potem z potężnym czarnoksiężnikiem rzucę zaklęcie, ale to nic takiego. Co najwyżej przegramy wojnę z Voldemortem. Coś pominęłam? Ach, tak! Muszę was porzucić na Merlin jeden wie jak długo, ale w razie mojego niepowodzenia, nigdy się o tym wszystkim nie dowiecie.
Pięknie, jak to się działo, że zawsze się ładowałam w takie rzeczy?
Przywołałam na twarz uśmiech i pokręciłam energicznie głową.
- Nic takiego. Ostatnio nie miałam czasu dla siebie, a nie mogłam spać, więc poszłam się przejść. Czy to panu przeszkadza? – dodałam po chwili, unosząc brew.
- Mi? Ależ skąd dziecko! Rozumiem. Ostatnio masz naprawdę sporo obowiązków na głowie. – Wciąż jednak patrzył na mnie podejrzliwie, jakby starał się odczytać moje myśli. No dalej Dumble, nie każ mi dalej kłamać.  – Cieszę się, że jesteś takim wsparciem dla Severusa. Obawiałem się… że będzie mu dużo ciężej, a tu proszę!
- Ja również się cieszę. A teraz przepraszam, ale pójdę już spać, nie chciałabym nikogo obudzić.
- Oczywiście, Hermiono, oczywiście. – Posłał mi ciepły uśmiech. – Pamiętaj jednak, że gdyby cokolwiek cię dręczyło, śmiało możesz przyjść do mnie. Dobrze?
- Dziękuję panu. Dobranoc. – Skinęłam głową i wspięłam się po schodach, nim zmienił zdanie.
Padłam na łóżko i miałam dosyć wszystkiego. Nie nadawałam się do takiej roboty.
*
Siedzenie wśród przyjaciół ze świadomością, że za kilka godzin ich opuszczę, nie należało do łatwych. Wciąż i wciąż siliłam się na uśmiech i dobry humor, chociaż w środku skręcały mnie mdłości. Najchętniej zamknęłabym się w pokoju i odczekała do zmroku, ale to by dopiero wzbudziło podejrzenia… Poza tym, nie byłam tchórzem (chociaż jakby nad tym pomyśleć…) i nie mogłam po prostu chować się za każdym razem, gdy musiałam zrobić coś niewygodnego (czyli prawie zawsze).
Pół nocy rozmyślałam nad tym, co muszę zrobić i w końcu przyszło to do mnie. Teraz wystarczyło odegrać swoją rolę najlepiej, jak potrafiłam.
Więc chcąc, czy nie chcąc, jak co dnia zeszłam na śniadanie, potem na obiad, a przerwy wypełniałam obecnością Harrego lub Snape’a. On też byś jakiś nieswój, ale poza zwykłymi humorkami, nie dał po sobie poznać, że cokolwiek go gryzie.
Czekałam tylko, aż Grindelwald wyciągnie z domu Dumbledore’a, żebym mogła spokojnie wykraść zniszczonego horkruksa z jego gabinetu. Wiedziałam, czułam, że nie ujdzie mi to na sucho, że zostanę zdrajcą… Ale wiedziałam też, że Grindelwald się nie zawaha skrzywdzić kogokolwiek. Nie wątpiłam w potęgę Dumbledore’a, wiedziałam, że potrafi być bardzo niebezpieczny, ale przez te lata zestarzał się i osłabł, a drugi wręcz przeciwnie – miał się świetnie. Pewnie nawet gdybym nie złożyła tej przeklętej obietnicy, prędzej czy później wciągnąłby mnie w swój szatański plan. Ale jednak - nadal byłam frajerką, która dała się wciągnąć w pułapkę czarnoksiężnika. Tak to ja! Hermiona Granger – pogromca śmierciożerców i ofiara losu!
- Co się dzisiaj z tobą dzieje, Granger? Odnoszę wrażenie, że jesteś bardziej nieobecna niż zwykle – zapytał Snape, gdy nieprzytomnym wzrokiem wpatrywałam się w spływający po pulpecie sos.
- Co? – Spojrzałam na niego, gdy sos przegrał wyścig z marchewką, a on westchnął.
- Nic, głupia dziewucho – mruknął i zajął się swoim jedzeniem, nie zwracając na mnie więcej uwagi.
Wzruszyłam ramionami i zapolowałam na warzywa.
Starałam się go ignorować, bo muszę przyznać, że chyba najciężej było mi pogodzić się z myślą, że to jego zostawię. Wciąż nie doszedł do siebie i czułam się niepewnie, zostawiając go… bezbronnego. Ale właśnie po to robiłam, co robiłam. Żeby ich ochronić, prawda?
Dumbledore wyszedł późnym wieczorem, a ja wiedziałam, że mam bardzo mało czasu. Musiałam stworzyć nową torebkę i rzucić na nią niewykrywalne zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, bo stara gniła gdzieś w środku lasu.
Spojrzałam ostatni raz na pokój, który dzieliłyśmy z Ginny i smutek ścisnął moje gardło.
- Przepraszam – wyszeptałam i zacisnęłam dłonie w pięści.
Pospiesznie zbiegłam po schodach i upewniwszy się, że nikogo nie ma, wtargnęłam do gabinetu Dumbledore’a. Tak jak się spodziewałam – nie był zamknięty.
Pospiesznie zaczęłam przeszukiwać szuflady, starając się by nic nie naruszyć. Chociaż i tak będzie wiedział, kto to… W końcu coś zaświtało mi w głowie.
Przecież medalion nie był już horkruksem i nie był niczym chroniony. Wyciągnęłam różdżkę.
- Accio medalion! – Z walącym sercem czekałam na rezultaty. Nagle złoty medalion uniósł się w powietrze i wylądował gładko w mojej dłoni.
Odetchnęłam i wcisnęłam go do torebki. Merlinie, nie wiem, czy kiedykolwiek byłam tak przerażona i jednocześnie zdeterminowana jak dzisiaj. Nie chciałam spotkać nikogo z domowników. Nie chciałam ich okradać. Nie chciałam ich zdradzić. Ale miałam nóż na gardle i musiałam zebrać w sobie resztki odwagi, która jak na złość uciekała ode mnie.
Zamarłam, gdy drzwi do gabinetu otworzyły się.
Błagam! Błagam, tylko nie on!
Snape zmarszczył brwi i rozejrzał się, po czym jego wzrok zatrzymał się na mnie, stojącej po środku miejsca zbrodni.
No i masz babo placek.
- Granger? – zapytał zdziwiony.
Zamknęłam oczy, ale zdążyło mi mignąć niedowierzanie na jego twarzy, gdy uniosłam różdżkę i obezwładniłam go.
Padł na ziemię, ale jego oczy wpatrywały się we mnie ze złością.
- Przepraszam – szepnęłam, pochylając się nad nim. – Nie chciałam tego robić, uwierz mi, proszę… Obliviate! – patrzyłam jak zrozumienie znika z jego twarzy i zastępuje je mgła i zwykłe otępienie.
Nie było szans, żeby mi to wybaczył, ale to było coś, z czym musiałam poradzić sobie później.
Wybiegłam z domu i skierowałam się w przeciwnym kierunku niż biała wieża, gdzie na spotkanie udał się Dumbledore. Kiedy znalazłam się za zabezpieczeniami, obejrzałam się przez ramię, a żal ścisnął mnie za serce.
Zrobiłaś się miękka. Słaba.
Westchnęłam. Musiałam się na powrót wyzbyć tych uczuć. Z determinacją odwróciłam wzrok i deportowałam się.
*
Grindelwald uśmiechnął się szeroko, gdy położyłam na stole medalion, na którym tak mu zależało. Czułam się bardzo nieswojo w domu, do którego się teleportowałam. Chyba należał do niego, bo ściany pokrywała cała masa zdjęć z młodych lat, a z kilku wesoło machał do mnie Albus Dumbledore. Kuchnia była przestronna, ale całkiem przytulnie urządzona. Bardziej bym się spodziewała łańcuchów zwisających ze ścian i ludzkich czaszek na parapecie niż kwiatów, ale cóż…
Stał przy niedużym stole, który otaczały drewniane krzesła. Trzeba było mu przyznać, że miał całkiem dobre wyczucie stylu.
- Brawo, jestem z ciebie dumny – powiedział, obracając swój skarb w dłoniach, z najwyższą czcią. – Zechciej teraz odpocząć. Muszę coś jeszcze… zdobyć, a później zajmiemy się zaklęciem. Jak dobrze pójdzie to za dwa – góra trzy dni wrócisz do swoich przyjaciół.
Prychnęłam z pogardą, odrywając wzrok od młodego Dumbledore’a, śmiejącego się u boku niższej o głowę dziewczynki.
- Zapomniałeś chyba o naszej umowie. – Przechyliłam głowę, a kąciki moich ust uniosły się nieznacznie. – Nie zapominaj, że nie tylko ty masz w tym swój interes.
Roześmiał się i zgarnął medalion, wsuwając go do kieszeni.
- Muszę przyznać, że coraz to bardziej mnie zaskakujesz panienko. – Skinął ręką z uznaniem. – Oczywiście, oczywiście. Jesteśmy partnerami, pamiętasz?  - Uniosłam brew i nie skomentowałam tego. – Rozgość się w moich skromnych progach, ale ostrzegam: nie dotykaj niczego, co do ciebie nie należy. Jest tutaj mnóstwo zaklęć, o których zapewne nie słyszałaś. – Uśmiechnął się nieszczerze. – Rzecz jasna książki są do twojej dyspozycji. Dbam o swoich gości.
Wstał od stołu, rzucił mi jeszcze jedno spojrzenie, po czym zniknął za drzwiami.
Nie miałam pojęcia, dokąd się udał. Miałam tylko nadzieję, że jego zaklęcia ochronne powstrzymają patronusa Snape’a przed odnalezieniem mnie, bo to mogłoby się dla niego naprawdę źle skończyć.
Weszłam do salonu. Był większy niż kuchnia, a wszystkie ściany pokrywała beżowa tapeta, a na niej regał obok regału, zawalone książkami. Nie było telewizora. Tylko dwa fotele, obite w ciemnoczerwoną skórę, stolik i nieduży kominek w rogu. Gdybym nie wiedziała, do kogo należy ten dom, pomyślałabym, że mieszka tu przemiła staruszka, która niegdyś nauczała. Jak pozory mogły mylić!
Usiadłam na kanapie zrezygnowana.
Miałaś wziąć się w garść! Przestań się mazać jak dziecko i zacznij działać, zacznij myśleć!
Westchnęłam i rozejrzałam się po pokoju.
Skoro już to byłam, to chyba mogłam z czystym sumieniem skorzystać z tak bogatej biblioteki, prawda?
Czas dłużył mi się w nieskończoność, gdy siedziałam sama, zakopana po uszy w książkach. Od tylu miesięcy tego nie robiłam, że nawet nie przypuszczałam, jak bardzo brakuje mi buszowania po stronnicach. Postawiłam na praktykę w ostatnim czasie, zupełnie odtrącając swoich dawnych przyjaciół, ale teraz, gdy nie miałam nikogo innego, były prawdziwym pocieszeniem.
Takich lektur, jakie posiadał Grindelwald, Hogwart chyba nawet nie widział. Przesiąknięte były czarną magią, ale też całą masą zaklęć, których nie znałam – tych dobrych, jak i złych.
Zaciekawiło mnie zwłaszcza jedno z nich.
Klątwa Caeculis zaklęcie całkowicie niewerbalne, powoduje przejściową ślepotę tego, na kogo została rzucona. Przeciwnik nie jest w stanie zorientować się, że niedowidzi, bo widzi kłamliwie, podstawione obrazy. Często zdarza się, że bierze swoich sojuszników za wrogów i w przypływie gniewu błędnie atakuje. Jest niezwykle trudną klątwą. Wymaga ogromnej wiedzy oraz doświadczenia rzucającego czar. Źle wykonana może spowodować długą i bolesną śmierć rzucającego klątwę.”
Zadrżałam, ale zakodowałam sobie w głowie, powtarzając je kilka razy.
Nigdy nie wiadomo, co się może przydać.
Znalazłam też niezwykle fascynujące zaklęcie z zakresu białej magii, które niweluje wszelkie - nawet te nieznane - skutki każdej klątwy. To było niezwykle zaskakujące odkrycie. Sądząc po okładce, księga musiała mieć setki lat, więc miałam naprawdę szczęście, że trafiła w moje ręce.
- Vaculuum – powtórzyłam cicho, wpatrując się w zaklęcie.
Zatrzasnęłam z hukiem księgę, gdy do środka wszedł Grindelwald, a w dłoniach trzymał kilka buteleczek i opasły wolumin.
Czyżby zamierzał coś ugotować?
- Bierzmy się do pracy – rzucił z uśmiechem, a ja z bardziej ponurą miną, ciskając piorunami, poszłam za nim do kuchni.
*
Musiałabym skłamać, gdybym powiedziała, że nie ciekawiło mnie zaklęcie, którego mieliśmy użyć. Otworzył praktycznie rozsypującą się książkę. Pochyliłam się nad nim, by dokładnie widzieć pożółkłe stronice. Moje książkowe ja odzywało się natychmiast, gdy tylko w moje ręce wpadało coś tak niespotykanego i nawet udało mi się na moment zapomnieć o tym, dlaczego i dla kogo to robię.
Brawo, Hermiona, tak łatwo cię przekupić! To ja - mistrzyni asertywności!
- Widzę, że przyciągnąłem twoją uwagę – powiedział, zerkając w moją stronę.
Puściłam mimo uszu tę uwagę i wczytałam się w tekst.
Po kilku minutach oderwałam wzrok i przekonana o tym, że zwariował, spojrzałam na niego.
- Ty jesteś bardziej walnięty niż mogłam przypuszczać – skomentowałam, niedowierzając temu, co przeczytałam. – Jeśli myślisz, że uda mi się rzucić to zaklęcie…
- Ale, ale! Nikt nie powiedział, że zrobisz to sama. Połączymy nasze siły.
Westchnęłam zrezygnowana.
- Nic z tego. Nie zamierzam ryzykować utratą rozumu dla twoich zachcianek!
- Ale to nie jest prośba. – Spojrzał na mnie twardo. – Zrobisz to, czy chcesz, czy nie. Teraz pomóż mi przygotować potrzebne składniki.
Zerknęłam na zestaw noży kuchennych i przysięgam, że miałam wielką ochotę zobaczyć jeden z nich zatopiony pomiędzy jego oczami.
Rozwinął płótno, w które było zawinięte kilka przedmiotów, w tym pokryty krwią róg jednorożca i jeszcze rozgrzane łuski smoka.
Aż bałam się pytać, skąd ma te wszystkie rzeczy. Wyraźnie było widać, że są zupełnie świeże.
- Od tego zionie taką czarną magią, że na kilometr ją czuć – mruknęłam, biorąc się z obrzydzeniem za ucieranie rogu.
Zeszło nam kilka godzin na przygotowaniu podstawy do eliksiru. Mieszałam go, nie do końca pewna tego, co robimy, ale Snape byłby dumny, gdyby widział…
Stop! Snape jest daleko stąd, a ty masz zadanie!
Westchnęłam i wróciłam do swojego zajęcia, na którym starałam się całkowicie skupić.
Po chwili Grindelwald wyraźnie podniecony wszedł do środka i rzucił okiem do kociołka.
- No ładnie. Wygląda na to, że jesteś naprawdę uzdolniona w każdym kierunku! – zawołał zachwycony, patrząc na mnie jak na wyjątkowo rzadki okaz.
Powinnam teraz zemdleć z wrażenia, czy jak?
Skrzywiłam się i odwróciłam od niego.
- Nie ma pewności, że to zadziała – powiedziałam z nadzieją, ale on tylko zacmokał, nie tracąc tego dziecięcego podniecenia.
- Uda się, kochana, zobaczysz! – Gdy się odsunęłam, sięgnął po medalion i zawiesił go nad eliksirem. – Różdżka w dłoń. Masz otwartą odpowiednią stronę?
Z niechęcią spojrzałam na księgę i skinęłam, obracając różdżkę w palcach.
- Rozumiem, że całe zaklęcie należy do mnie, tak?
- No cóż, wolę nie ryzykować swoim umysłem. Jestem starszy i mam nieco więcej do stracenia – dodał z uśmiechem, a ja tylko przewróciłam oczami.
No jasne, czego innego mogłam się spodziewać…
Co innego mi pozostało? Raczej nie miałam wyjścia, a w najgorszym wypadku mogłam po prostu… umrzeć. Dzień jak co dzień.
- Przyniosłeś pergamin? – zapytałam nim zaczęłam czytać słowa inkantacji.
Wyciągnął zwitek, który uniósł za pomocą różdżki nad eliksirem, tuż obok medalionu, który czekał jako następny składnik.
Nabrałam powietrza do płuc i po chwili wypuściłam je powoli. Nie było odwrotu.
Zaczęłam czytać zaklęcie, powtarzając ten proces kilka razy. Eliksir zmienił barwę z ciemnogranatowej na szkarłatną i wtedy Grindelwald upuścił do niego medalion. Przerwałam, gdy zaczął energicznie bulgotać, by po chwili wyrzucić obłoki pary.
- Kontynuuj – powiedział cicho, wpatrując się zauroczony w nasze dzieło.
Przełknęłam ślinę i przesuwając różdżką to w lewo, to w prawo, zawijając dziwne kształty – czytałam dalej.
Zawartość kociołka zmieniła znowu barwę i tym razem był biały. Przypominał mi swą barwą mleko. Ponownie buchnęła z niego para, ale tym razem wciągnęła pergamin, niczym macki potężnej kałamarnicy.
Widziałam szeroki uśmiech i zachwyt na twarzy Grindelwald’a. Eliksir zabulgotał i nagle uspokoił się, zmieniając w srebrzystą taflę niczym lustro.
- Na brodę Merlina! – Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. – Jesteś… Twoja aura…
Nie wiedziałam, o co mu chodzi, dopóki nie spojrzałam na swoją rękę. Otaczała mnie złocista mgiełka. Serce przyspieszyło mi gwałtownie, ale nie mogłam przerwać.
Odchrząknęłam, by oczyścić gardło i przeszłam do dalszej części. Mamrocząc cicho zaklęcie, wpatrywałam się w kociołek, który znieruchomiał. Grindelwald stracił zainteresowanie eliksirem i teraz z lubością utkwił oczy we mnie.
- Skończyłam – rzekłam, gdy nie było już więcej tekstu do odczytania.
Zmarszczył brwi i w końcu spojrzał na kociołek. Wpatrywaliśmy się w niego oboje, wyczekując tego, co ma się stać.
Nie udało się! Cholera, nie udało się nam! Teraz nigdy nie dostanie tego, czego…
Eliksir zmienił raz jeszcze barwę – tym razem stał się purpurowy i wyrzucił chmurę dymu. Zaczęłam kaszleć, a łzy napłynęły mi do oczu.
Usłyszałam radosny okrzyk Grindelwald’a, a gdy udało mi się rozgonić obłoki kolorowej pary, dostrzegłam dymiący pergamin w jego dłoni.
Po prostu kociołek wypluł go w bardzo podobny sposób jak Czara Ognia, gdy wybierała zawodników.
- Udało się! Panienko, udało ci się rzucić jedno z najtrudniejszych zaklęć wszechczasów.
Podniósł wzrok na mnie i nagle poczułam się bardzo niepewnie, z taką magią we władaniu.
- Ee, masz tę lokalizację?
Skinął głową i pokazał mi pergamin, na którym wypisanych było kilka słów. Chyba to było konkretne miejsce, podobnie opisane jak w wiadomości o nowej kwaterze od Dumbledore’a.
- Pakuj się przyjaciółko. Wygląda na to, że czeka nas podróż.
Przełknęłam ślinę, gdy spojrzał na mnie złowrogo.
No to mam przechlapane.
*
Nie miałam tak naprawdę pojęcia, co jest celem naszej podróży, ale zdawało mi się, że Grindelwald doskonale wie, dokąd podążamy. W pośpiechu zgarnął jakieś rzeczy i już po chwili staliśmy pomiędzy domami, na przedmieściach Londynu. Trochę dziwiło mnie, że horkruks jest ukryty tak na widoku, ale z drugiej strony Voldemort raczej nie był kimś, kto lubił zatajać swoje wielkie czyny.
- Dokąd idziemy? – zapytałam, doganiając Grindelwald’a, który z szerokim uśmiechem kroczył, oświetloną przez latarnie, drogą.
Londyńczycy, drżyjcie przed nami, oto nadchodzimy!
- Zaraz się przekonasz, moja droga. Aż ciężko uwierzyć, że sam nie wpadłem na to miejsce, ale wydawało mi się zbyt oczywiste! – Był tak podniecony odnalezieniem horkruksa, że to przerażało mnie najbardziej.
Szliśmy dalej w milczeniu, a ja wciąż trzymałam w pogotowiu różdżkę, chociaż nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek się szwędał tutaj poza nami.
Ciemne budynki majaczyły po bokach drogi, którą szliśmy. Nie była to zbyt dobra dzielnica, sądząc po stanie domów. To nie było jedno z tych miejsc, które zamieszkują rodziny, chcące się wyrwać z serca miasta, ale być blisko. Nie, to było to miejsce, które zamieszkiwali ludzie, których życie nie do końca potoczyło się tak, jakby tego chcieli.
Po kilku minutach zatrzymał się i westchnął głośno.
- Jesteśmy na miejscu.
Uniosłam głowę i odczytałam rozpadający się napis nad bramą. „Sierociniec Wool’s”. Przeczytałam raz jeszcze i wciąż nie mogłam przypomnieć sobie, skąd znam tę nazwę. Gdzieś już ją kiedyś słyszałam… Na pewno ją słyszałam!
Zmarszczyłam brwi i nagle rozjaśniło się w mojej głowie.
- To tutaj dorastał Tom Riddle! – zawołałam zaskoczona, a on skinął i pchnął bramę, która zaskrzypiała.
O żesz ty….
- Zgadza się. Od lat to miejsce jest opuszczone i z tego, co wiem, to próbowali je zburzyć, ale cóż… Dziwne rzeczy się wtedy działy.
Och, nie chciałam tam wchodzić, bardzo nie chciałam. Byłam przekonana o tym, kto zniszczył to miejsce i zapewne zamordował jego ówczesnych mieszkańców. Poza tym już stąd czułam czarną magię, aż włoski stawały mi dęba.
Ale nie miałam wyboru, więc ruszyłam za Grindelwald’em, który nie wyglądał na specjalnie przejętego. Momentami miałam wrażenie, że Voldemort jest dla niego rozpieszczonym dzieckiem, które mógłby zdmuchnąć jednym machnięciem ręki.
Doskonale wiedział, dokąd iść.
W środku było jeszcze straszniej niż na zewnątrz. Wszędzie walały się sterty śmieci, a ściany wyglądały tak, jakby miały runąć lada moment i pogrzebać nas tu żywcem.
Przyspieszyłam kroku i niepewnie wspięłam się po niekończącej ilości schodów. Nie posądziłabym go o taką formę, ale z energią dwudziestolatka pokonywał kolejne kondygnacje, nie przystając choćby na krótką chwilę.
W końcu wyszliśmy z klatki schodowej i znaleźliśmy się na długim korytarzu, pokrytym licznymi drzwiami. Musiały być to sypialnie dzieci, które zajmowały sierociniec.
Było to strasznie przygnębiające miejsce i jeśli wcześniej wyglądało podobnie do tego, co teraz widziałam, to potrafiłam nieco lepiej zrozumieć, skąd tyle nienawiści do świata wzięło się w Tomie Riddle’u.
- To tutaj – szepnął przejęty, zatrzymując się przed drzwiami do jednego z pokoi.
Wyglądały… nieco inaczej niż cała reszta. Nie umiałam stwierdzić, w czym tkwiła różnica, ale patrzenie na nie napawało mnie strachem.
- Coś jest nie tak. – Przełknęłam ślinę i podniosłam wzrok.
- Myślałaś, że Voldemort nie zapieczętuje tego miejsca? – Uśmiechnął się krzywo. – Ale wierzę, że je otworzysz.
Zamrugałam zdziwiona.
- Czemu sam tego nie zrobisz?
- Ach te odwieczne pytania! Widzę, że masz problem ze spełnianiem poleceń – mruknął niezadowolony. – Pokazałaś już, na co cię stać. Nie wątpię, że poradzisz sobie z niebezpieczeństwem, a ja wówczas przełamię czar. To zadanie dla dwóch osób.
Merlinie, w co ja się wpakowałam? W ciągu jednej dobry naraziłam swoje życie więcej razy niż przez cały rok, a on kazał mi zrobić to kolejny raz.
Spojrzałam na niego pełna nienawiści, ale nie miałam już sił kłócić się, bo wiedziałam, że i tak musimy zdobyć tego przeklętego horkruksa, a ja przegram z nim jak zwykle.
Zacisnęłam zęby i złapałam za klamkę. Serce waliło mi w piersi niczym młot, ale nic się nie stało.
Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się w stronę mężczyzny, ale zamiast jego twarzy ujrzałam błękitne oczy, ukryte za grubymi szkłami.
- H-Harry? – wykrztusiłam, niedowierzając oczom. – Co… Skąd się tu wziąłeś? – zapytałam niepewnie, ale on stał niewzruszony i wtedy u jego boku zjawił się znikąd Snape.
Przełknęłam ślinę.
Merlinie, miej mnie w opiece!
Spojrzeli na siebie z nienawiścią. Wtedy Harry wyciągnął różdżkę i skierował ją prosto w pierś Snape’a. Chciałam się rzucić na niego, ale nie mogłam drgnąć. Cała byłam spętana linami i nie byliśmy już w sierocińcu tylko w lochach Hogwartu.
Zimny kamień wbijał mi się boleśnie w kolana.
Otworzyłam usta, ale wtedy mój język cofnął się do gardła i zaczęłam się nim dławić. Łzy z przerażenia napłynęły mi do oczu, a Harry odrzucił różdżkę. W jego dłoni pojawił się długi, zakrzywiony nóż, który zatopił po samą rękojeść w brzuchu Snape’a.
Zemdliło mnie, gdy z jego gardła wyrwał się krzyk, ale nawet się nie ruszył. Wciąż stał, krzywiąc się z bólu, a Harry powtórzył czynność, wbijając nóż obok. Z rany popłynął szkarłatny strumień, brudząc jego koszulę i kapiąc na buty.
Kap, kap, kap.
Chciałam to przerwać, kazać im przestać, ale nie mogłam nic zrobić. Wpatrywałam się zrozpaczona w krew, która spływała po szacie Snape’a, a łzy ciekły mi po policzkach.
Kap, kap, kap.
Wiedziałam, że Harry go zabije. Nie wiem skąd, ale czułam to w kościach. O ile się prędzej nie wykrwawi…
Harry z nienawiścią zatapiał nóż, by po chwili wyciągnąć go i zrobić to raz jeszcze. Snape krzyczał i wił się w agonii, ale nadal nie uciekał. Po prostu stał, chwiejąc się co chwila. To była istna rzeź. Nóż wchodził w jego ciało jak w masło. Paskudny zapach unosił się w powietrzu, a od zimnych ścian odbijał się echem krzyk, kalecząc moje uszy.
Nie mogłam tego znieść. Nie mogłam już nawet dłużej płakać. Chciałam umrzeć. Umrzeć razem z nim i to jak najszybciej.
W końcu cała jego szata nasiąkła krwią i chyba nie było miejsca, w które by nie wbił noża… Wtedy Harry podszedł bliżej i bez słowa przesunął nim po gardle mężczyzny. Krzyczałam w duszy, gdy zaczął charczeć, a z rany wypływały strumienie krwi.
Miałam ochotę wydłubać sobie oczy, bo nie mogłam ich zamknąć. Snape opadł na kolana, a po chwili na twarz. Głowę miał przekrzywioną na bok, a jego oczy, wielkie jak galeon wpatrywały się we mnie puste.
- To twoja wina  - krzyczały. Tak samo jak oczy Rona, gdy wracał do mnie w nocnych koszmarach.
Harry obrócił się do mnie i… zaczął robić to samą ze sobą. Patrzyłam z przerażeniem, jak nóż wysuwa się z jego ciała i ponownie zatapia…
Nie mogłam zacisnąć powiek. Nie mogłam się wyłączyć z tego i kawałek po kawałku moja dusza umierała.
Wciąż stałam spętana linami, a język tkwił mi w głęboko w gardle. Tylko oczy… Patrzyłam na niego zrozpaczona, a ten obraz zakorzenił się tak głęboko we mnie… Co mogłam zrobić? Mój koszmar, to, czego bałam się najbardziej, właśnie się spełniał. Umierali. Oni wszyscy. A ja mogłam tylko patrzeć i brodzić w ich rozlanej krwi.
- Ocknij się! Granger! – Zapadła ciemność i dopiero po chwili zorientowałam się, że mam zamknięte oczy. Bałam się je otworzyć. – Wracaj dziewczyno!
Łapiąc z trudem powietrze, otworzyłam oczy i prześliznęłam się pod ścianę. Policzki miałam przemoczone od łez, ale nigdzie nie było ciała ani Snape’a, ani Harrego.
Przez chwilę wpatrywałam się w swoje dłonie, starając się opanować drżenie i przerażenie.
- C-co to, kurwa mać, było?! – krzyknęłam, gdy podał mi rękę i pomógł wstać.
- Zapewne jedna z niespodzianek Toma – odpowiedział, lustrując mnie wzrokiem. – Zaczęłaś się cała rzucać, krzyczeć i płakać, jakby ktoś cię żywcem obdzierał ze skóry. Co widziałaś?
Pokręciłam głową, odpędzając od siebie ten obraz. Wciąż było mi niedobrze.
- Nieważne – powiedziałam szybko, a on tylko wzruszył ramionami. – Udało się otworzyć drzwi?
Skinął głową.
- Tak, przyjęłaś klątwę na siebie i kilka prostych zaklęć wystarczyło. Teraz wchodzimy. – Drżałam na całym ciele i jęknęłam, gdy uchylił drzwi i skłonił się lekko. – Panie przodem.
Łzy wciąż wypływały z moich oczu i jedyne, czego pragnęłam to uciec z tego miejsca i upewnić się, że z Harrym i Snape’m wszystko w porządku…
Wyciągnęłam przed siebie różdżkę i przekroczyłam próg. Jedyne, co zastałam to ciemność, nawet światło z różdżki zgasło.
- Grindelwald? – zapytałam, ale odpowiedziała mi cisza.
To znowu się dzieje…
Nie widziałam nawet ręki tuż przed nosem. Nie słyszałam bicia własnego serca. Próbowałam dotknąć ściany, ale jej też nie było… Tylko głos w mojej głowie. Mój własny głos.
Mój Boże, straciłam zmysły.
Nie czułam niczego. Podłogi pod sobą, nie słyszałam żadnego dźwięku, nie było zapachu ani światła… Wszystko utonęło w mroku, a ja tkwiłam w nicości.
Znowu chciałam płakać. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, czy stoję, czy wiszę, czy może leżę… Mój własny umysł zaczął podsuwać mi przerażające obrazy i powoli traciłam rozum…
Weź się w garść! To kolejna pułapka, przecież jesteś na to za mądra!
Wzięłam wdech i powoli wypuściłam powietrze, nie czując nawet tego.
I wtedy przypomniałam sobie lekcje ze Snape’m.
To twój umysł. To wszystko dzieje się w twojej głowie. No dalej, złap jakąś myśl i zapanuj nad tym. Uda ci się!
Przywołałam wspomnienie czarnych oczu, które wpatrywały się we mnie, a usta ich właściciela rozciągały się w pogodnym uśmiechu. Jego twarz była blada, ale pełna życia, a kosmyki włosów zadziornie opadały mu na czoło, wpadając do oczu, jednak zdawał się tym zupełnie nie przejmować…
Westchnęłam, uśmiechając się do swoich myśli i teraz przywołałam obraz korytarza w sierocińcu. Przyprawiał mnie o dreszcze, ale chociaż wyglądał znajomo i to był mój punkt zaczepienia.
Zamrugałam i odetchnęłam, gdy znowu poczułam swoje ciało, a zmysły wróciły do mnie.
Różdżka rzucała jasne światło na pomieszczenie. Odwróciłam się i napotkałam zaciekawione spojrzenie Grindelwald’a.
- Przyznam, że z każdą chwilą zaskakujesz mnie coraz bardziej – powiedział, wyraźnie czymś zainteresowany. – Nie sądziłem, że z tym zadaniem sobie poradzisz. To nie lada wyczyn zapanować nad swoim umysłem.
- Miałam dobrego nauczyciela – mruknęłam w odpowiedzi i odwróciłam się od niego. – Czego właściwie szukamy?
Może by tak czegoś, czym mogę ci przywalić?
- Nie wiem, ale z pewnością będzie do przedmiot związany z jego dzieciństwem. Skoro zdecydował się go ukryć w tym miejscu…
Zaczęliśmy się rozglądać po niewielkim pomieszczeniu. Zajrzałam pod łóżko, ale prócz zdechłego szczura i pokrywy kurzu nic więcej tam nie było. Grindelwald przeglądał śmieci na biurku, więc podeszłam do szafy, która stała samotnie pod ścianą.
Otworzyłam ją z niepokojem i krzyknęłam, gdy wyleciało z niej czarne widomo i przeniknęło przeze mnie, odbierając mi na chwilę oddech.
- Mam dosyć! – wrzasnęłam, dusząc w sobie łzy.
- Jesteśmy blisko – odpowiedział i podszedł do mnie. Pochylił się i zaciągnął ze świstem powietrzem.
- Co tym razem?! – krzyknęłam, odsuwając się. Tak na wypadek…
- Jest. Jest i on! – zawołał radośnie, otwierając niewielkie pudełko.
W środku spoczywał samotny kielich. Nie był nawet ładny. Zwykły, metalowy kielich, jakich używano kiedyś do wieczerzy.
- To horkruks? – Nie musiałam pytać, bo czułam czarną magię, która biła od niego z ogromną mocą.
Spojrzałam na Grindelwald’a, który milczał, a jego oczy świeciły pożądaniem w mroku.
I wtedy zrozumiałam.
On nie chciał ich zniszczyć. Nie obchodziło go, co się z nimi stanie, chciał ich dla siebie. Chciał odkryć, jak Voldemort je stworzył i zyskać nad nim przewagę… Stworzyć coś lepszego.
Brawo Granger, dedukcja roku! Szkoda tylko, że tak późno…
Wycelowałam w niego różdżką.
- Oddaj mi go – warknęłam, ale wygiął usta w zadziornym uśmiechu.
- Nie taka była umowa, moja droga.
- Mam to w dupie. Oddaj mi go!
Westchnął i uniósł własną różdżkę.
- A miałem nadzieję, że zechcesz się do mnie przyłączyć. We dwoje bylibyśmy niepokonani.
Roześmiałam się histerycznie.
- Och jasne i co jeszcze? Może Dumbledore dał się nabrać na te gierki, ale nie ze mną te numery. Wiem, o co ci chodzi. Chcesz być potężniejszy od Voldemort’a, tak?
Teraz to on zaczął się śmiać.
- Naprawdę myślisz, że on cokolwiek znaczy? Jest niczym przy naszej potędze. Fascynują mnie jego pomysły, ale to nic więcej niż dziecinne sztuczki.
Nie wierzyłam w to, co słyszę. Jak Dumbledore mógł mu zaufać?! Jak JA mogłam mu zaufać?!
- Nie wyjdziesz stąd z tym horkruksem.
- Nie byłbym takie pewny. – Uśmiechnął się i wtedy stało się niemożliwe.
W progu stanął Snape z przerażającą powagą wypisaną na twarzy.
Ja pierdolę.
Przelało się w tej sekundzie przeze mnie tyle uczuć, że nie wiedziałam czy paść mu w ramiona, czy uciekać.
- Jest słaby, pomożesz mu tylko puszczając mnie wolno – powiedział spokojnie, a jego ręka, w której trzymał różdżkę przesunęła się na niego.
No pięknie – mierzyliśmy we dwójkę w Grindelwald’a a to wciąż on wygrywał.
Czy ten dzień mógł być gorszy?
Spojrzałam na Snape’a, który próbował wejść do środka, ale nie mógł. Napotykał niewidzialną ścianę.
- Ostatnia szansa.
Spoglądałam to na Snape’a, to na puchar w rękach tego potwora.
Zacisnęłam wargi i opuściłam różdżkę.
Idiotka.
- Dobra decyzja – rzucił i wycelował w ścianę obok.
Masa cegieł zasypała mnie, gdy rozbił ją zaklęciem i przeskoczył próg, po czym deportował się.
Nie mogłam w to uwierzyć. Wszystko stracone. Cały mój misterny plan poszedł na nic.
Masz jeszcze szanse go odzyskać!
Obejrzałam się za siebie. Snape wśliznął się do środka i stanął przede mną. Widziałam w jego oczach, że chce mnie zamordować, obedrzeć ze skóry i zakopać głęboko pod ziemią.
Nie mogłam mu na to pozwolić. Jeszcze nie.
- Teraz pójdziesz ze mną – warknął tonem nieznoszącym sprzeciwu i ruszył w moją stronę.
Automatycznie wycofałam się i przeskoczyłam przez dziurę w murze.
- Nie ścigaj mnie – powiedziałam cicho i zamknęłam oczy, by nie patrzeć dłużej na to rozczarowanie i deportowałam się.

8 komentarzy:

  1. No nie wierzę! Jeszcze nikt nie skomentował rozdziału? Jestem pierwsza!!! No to dalej! Zbyt konstruktywnie nie będzie, bo mózg wysiada mi po nieprzespanej nocy (zarwałam nockę na czytaniu HP i Cursed Child, ale naprawdę nie żałuję).

    Rozdział znów mnie zaskoczył, wręcz wprawił w osłupienie. Jeszcze świat nie uporał się z Voldim,a tu mamy kolejnego szaleńca... A w dodatku Hermiona odchodzi. Nie zgadzam się na taki obrót sprawy!!! Boję się, że jej moc może okazać się zbyt cenna dla Grindewalda, żeby nie próbował jej wykorzystać do własnych celów.

    Kurcze, jak ja przeżyję do poniedziałku :(

    ILoveSnowCake

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam ten rozdział dwa razy, bo nie mogłam uwierzyć:/ Przerwałaś w takim momencie :(
    Biedna Hermiona, wykorzystywana z każdej strony. Szkoda mi jej. Ale jest silna i ma ogromną moc i pewnie nie jednego skopie.
    Ciekawi mnie co Sevcio jej powie i czy do czegoś dojdzie xD (ah te moje myśli �� )I czy Dropsik się dowie wszystkiego. Zapowiada się bardzo ciekawie! Nie wiem jak wytrzymam do poniedziałku :(
    To opowiadanie jest takie cudowne, że można je chłonąć. Nakazuje mi tutaj codziennie wracać i jeszcze raz czytać dany rozdział i oczekiwać na kolejny.
    Czekam na więcej i nie wiem jak przeżyje do pon. :D
    Pozdrawiam i życzę weny,
    Cz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oh wczoraj skomentowałam i się nie zapisało no ale cóż, napiszę jeszcze raz xD Po prostu brak mi słów do tego rozdziału! Świetnie napisany i prawie każdy zwrot akcji na nowo mnie zaskakiwał. Rozwalił mnie ten tekst "Brawo Hermiona, tak łatwo cię przekupić. To ja- mistrzyni asertywności". Nie wiem skąd ty to bierzesz ;-) No i ten koniec! Hermionka się deportowała, a byłam prawie pewna, że Sev ją zabierze i w kwaterze będzie czekał Albus i reszta osób z zakonu... Jestem ciekawa, co będzie robić Hermiona samotnie, tam gdzie się deportuje :/ Czekam do następnego rozdziału, już się nie mogę doczekać do poniedziałku. Życzę mnóstwa weny i pozdrawiam. Kate :)

    OdpowiedzUsuń
  4. :( Smutno! Rozdział ładnie napisany ale po raz kolejny wprowadzasz mnie w doła....
    Martyna

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG dalej Hermiona! Dopadnij drania! :D
    Świetny rozdział i super niespodzianka bo nie spodziewałam się go tak szybko :D

    Pozdrawiam, Kora

    OdpowiedzUsuń
  6. Zabiję Cię. 😟
    Jak można w takim momencie jebać mi końcówkę?! 😭 Ja tu zmęczona, po górach latam, by w schronisku złapać internet- guzik. 😤 Okej, wracam, czytam. I... Martaaaaaa?? A gdzie dalsza część??? 😭😵

    Pozdrawiam Cię i i tak cię wielbię,
    Lisiasta.

    PS: I choć autokorekta chciała zrobić ze mnie Kisiastą, to jestem, aby skomentować! 😘

    OdpowiedzUsuń
  7. O masakra... to się porobiło... mam nadzieję ze Snape jej wybaczy za to co zrobiła... Biedna Miona :(
    Życzę weny na ciąg dalszy
    Pozdrawiam
    -Darietta

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział. Trzymaj tak dalej :-)
    Tylko trochę za mało Seva
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń