sobota, 30 lipca 2016

Rozdział 18

Pam, pam, pam, przybywam do Was  z kolejnym rozdziałem! Zbetowany już pięknie przez Dominikę. :)
Takie krótkie ogłoszenia parafialne... Otóż wyruszam na cudowne i wspaniałe praktyki (będę kopać w ziemi i grzebać w brudzie - juhu!) i nie będzie mnie cały miesiąc. Oczywiście zatacham ze sobą laptopa, bo jak tu żyć bez seriali i książek? No, ale wracając do tematu to nie mam zielonego pojęcia czy dorwę się do jakiegokolwiek internetu w otchłani zwanej granicą Polsko-Czeską *.* Postaram się oczywiście i wtedy będę nadal wstawiać rozdziały (zrobiłam sobie małe zapasy, hehe), ale myślę, że max. 1 tygodniowo. Tak, tak, moje serce również płacze, a dusza krwawi, ale co poradzę?
Wespnę się na wyżyny swoich możliwości żeby wracać do Was co kilka dni! :)
No nic, wiadomości przekazane to teraz zapraszam na nowy rozdział i miłego czytania Kochani! <3

****************************************************

O mój Boże, Alexander zginął.
Zaklęłam w myślach i żałowałam tego młodego mężczyzny, ale nic już nie mogłam poradzić. Zgodził się iść, nikt go nie zmuszał… Jednak wciąż odczuwałam lekkie wyrzuty z tego powodu. Szybko się rozwiały, gdy przypomniałam sobie stan, w jakim był Snape.
Wylądowałam twardo na ziemi, przygnieciona przez jego ciało, a moje kości zaprotestowały zgrzytem. Z niepokojem odgarnęłam mu włosy z twarzy.
Oczy miał zamknięte, ale gdy położyłam go na ziemi, odetchnęłam - jego pierś unosiła się i opadała miarowo, jakby spał spokojnie.
Nie zdążyłam mu się przyjrzeć, bo sekundę po mnie zjawił się cztery postacie - jedna z nich martwa.
- Granger, jesteście cali? -zapytał Moody, zerkając zdrowym okiem na nas, a to drugie powędrowało do ciała Alexandra, które położył Lupin na ziemi.
Przełknęłam nerwowo ślinę.
- Tak. Snape jest nieprzytomny, ale żyje... Źle z nim, musimy go zabrać do środka!
Nawet nie zauważyłam, kiedy Hestia padła przy nim na kolana. Gdy spojrzałam na nią pochyloną tak blisko... Złość do niej znowu się pojawiła, a moja ręka niebezpiecznie zacisnęła się na różdżce.
A co mi tam, spalę jej te kudły!
Ale nie było teraz czasu na babskie przepychanki, bo każda minuta jego cierpień przybliżała go do śmierci.
- Hermiona! Leć, zawiadom wszystkich, a my go przetransportujemy - powiedział Lupin, podchodząc do Snape'a.
Chciałam się kłócić, bo niby dlaczego to ja miałam iść?! Nie mogłam go przecież zostawić...
- Granger! - warknął Moody.
Zacisnęłam dłonie w pięści i popędziłam ile sił w nogach do kwatery.
Molly razem z mężem czekali przy stole, a McGonagall razem z Pomfrey kręciła się niespokojnie po salonie.
- Hermiona?! - zawołało kilka osób, a zza rogu wyłonił się Harry i porwał mnie w ramiona.
- Merlinie, tak się bałem o ciebie! Przepraszam za...
- Harry, potem! Snape... jest ranny... ciężko - wydyszałam, ale Poppy natychmiast zrozumiała i pobiegła do swojego gabinetu. - A-Alexander... on nie żyje.
W pokoju zapadła niezręczna cisza, którą przerwały dopiero głosy z zewnątrz.
Stałam oparta o ścianę, analizując wszystkie wydarzenia i raz po razie powtarzając sobie, że nic nie mogłam zrobić.
Do środka weszło dwoje czarodziejów i jedna czarownica. Lupin lewitował ciało Alexa, a Moody nieprzytomnego Snape'a.
Serce mi się krajało na ten widok, a zduszone okrzyki pani Weasley mówiły mi wyraźnie, że nie tylko ja jestem przerażona.
Tym razem nie zamierzałam go zostawiać. Choćbym miała wtargnąć tam i obezwładnić ich wszystkich swoim zabójczym uśmiechem.
Ruszyłam pewnym krokiem do gabinetu Pomfrey, gdzie wylądował na łóżku szpitalnym. Nie wiem, jak oni to robili, ale to wyglądało tak, jakbyśmy byli w pomniejszonej wersji skrzydła szpitalnego z Hogwartu.
- Kiepsko to wygląda - mruknęła, przeciągając nad nim różdżką.
Stałyśmy z Jones pod ścianą, wpatrując się w nieprzytomne ciało - ja obgryzając paznokcie, a ona bez żadnego wyrazu, reprezentując swoje opanowanie. Czas najwyższy.
Moody usiadł na krześle i westchnął ciężko, kręcąc głową, gdy spojrzał na martwego Alexandra.
- Co z nim będzie Poppy? - zapytał, gdy sięgnęła po tajemnicze butelki ze stolika i zajęła się opatrywaniem długiego rozcięcia na przedramieniu.
- Nie wiem Alastorze. Jestem pod wrażeniem, że w ogóle żyje. Jeśli odzyska przytomność...
- Był przytomny - przerwałam jej, podchodząc bliżej. - Tam w celi... mamrotał, ale poznał mnie i wyszedł o własnych siłach. Dopiero przy teleportacji stracił przytomność. - Spojrzałam ze smutkiem na jego poranioną twarz i musiałam walczyć z chęcią dotknięcia go.
Jak ktoś taki jak Severus Snape mógł zostać sprowadzony tak brutalnie do parteru? Zmieszali go z błotem, jakby był nikim. A przecież nie był.
- To bardzo... zaskakujące. Ma mnóstwo obrażeń. Wygląda na to, że pan Malfoy był dość... skąpy w swoim opisie tortur. Musiały trwać nieprzerwanie przez wiele godzin. Jego organizm jest na skraju wyczerpania, prawie wszystkie żebra ma połamane i tak wiele obrażeń wewnętrznych. Nie wspominając już o tych zewnętrznych... Trochę to potrwa, nim się z tego wyliże. Jeśli się wyliże.
Hestia zaciągnęła się głośno powietrzem, ale ja byłam zbyt zajęta wpatrywaniem się w zmęczoną twarz mężczyzny na łóżku. Nie, musiał dać rade. Skoro dotrwał do tego momentu, to nie mógł umrzeć. Po prostu nie mógł!
- Poradzi sobie - powiedziałam cicho, marszcząc gniewnie brwi.
Odwróciłam się i ogromnie zaskoczyła mnie obecność Dumbledore'a w pomieszczeniu. Nawet nie wiem, kiedy się zjawił, ale mogłam się założyć o pudełko czekoladowych żab, że właśnie o to mu chodziło.
- Dobra robota, panno Granger - uśmiechnął się pokrzepiająco, ale po chwili podszedł do łóżka, na którym spoczywał Alexander.
- Co się stało? - zapytał, nie kryjąc smutku.
- Bellatriks - rzucił z nienawiścią Lupin.
W tej samej chwili drzwi otwarły się i wbiegła do środka Tonks, zarzucając mu ręce na szyję.
- Remusie! Nigdy więcej tego nie rób! Nigdy więcej nie idź gdziekolwiek beze mnie!
Zagroziła mu palcem, a on tylko przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno.
Nie mogło mnie to nie poruszyć. W całej tej gonitwie za zwycięstwem, udało im się odnaleźć siebie nawzajem. Ja za to miałam co najwyżej czadową różdżkę i blondynkę na ogonie.
- Dobrze, starczy tego! Severus musi odpoczywać, wszyscy sio stąd!
Ociągałam się z wyjściem tak samo zresztą jak Hestia, ale Moody zgarnął ją ramieniem.
- Musimy go pogrzebać, zasłużył...
Dalszej części nie słyszałam, gdy zniknęli za drzwiami, ale przysięgam, że gdyby Szalonooki nie był tak… odrzucający, to wycałowałabym go.
Pani Pomfrey przyglądała mi się ze złością, więc z miną niewiniątka spojrzałam na nią.
- Proszę pani, czy... czy mogę przy nim posiedzieć?
- Wszyscy to wszyscy Hermiono. Zaufaj mi, dobrze się nim zajmę.
Poklepała mnie po ramieniu, ale nie zamierzałam opuszczać.
- Nie wątpię, ale bardzo panią proszę... Tylko kilka minut. Mogę przemyć mu twarz, cokolwiek. Proszę pozwolić mi zostać...
Zamrugałam, zagryzając wargę i robiąc taką minę, jakbym się miała rozpłakać.
No dalej, przecież nie chcę go pożreć!
- Dobrze już, dobrze! Ale tylko chwila! Przyniosę ci ciepłą wodę z wywarem, który przyspieszy leczenie ran i zajmij się jego twarzą, a ja pójdę... No po potrzebne leki!
Uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami, po chwili wracając z małą miską.
-Tylko bądź delikatna! - upomniała i znowu wyszła.
Podeszłam niepewnie do Snape'a, bojąc się, że choćby za głośne chodzenie sprawia mu ból.
Byłam wykończona, obolała i pokryta brudem, ale w tej chwili potrzebowałam tylko jego obecności.
- Tak mi przykro - zaczęłam, przesuwając mokrą szmatką po jego czole. - Nie chciałam, żeby to się tak skończyło... To wszystko moja wina - westchnęłam, odsuwając samotne kosmyki włosów z jego policzka. - Chciałam dobrze... Chciałam ratować Harrego... Powinnam była cię posłuchać, a potem nie zostawiać Luny i Neville'a. Mogłam wcześniej ruszyć za tobą… - Przerwałam, przyglądając się mu ze smutkiem.
Teraz, gdy jego twarz pokrywały tylko rany wyglądał znacznie lepiej, ale wciąż... To nie był ten sam Snape, co kilka dni temu.
Cóż mogłam jeszcze zrobić? Nic.

Ktoś szarpał moje ramię, więc z niechęcią otworzyłam oczy i zaciągnęłam się powietrzem, gdy napotkałam tak przerażającą twarz Snape’a…
- Hermiono? – uniosłam wzrok. To pani Pomfrey stała nade mną, uśmiechając się ciepło. – Idź, dziecko, odpocznij. Ja się nim zajmę. Zrobiłaś już wystarczająco.
O matko, zasnęłam. Zasnęłam przy nim.
- Nie, nie, wszystko w porządku. Chcę tu… - ziewnęłam szeroko na potwierdzenie jej słów i westchnęłam. – Nie chcę go zostawiać – powiedziałam cicho, odwracając wzrok od kobiety.
Pokrzepiająco potarła moje ramię.
- Nie pomożesz mu słaniając się na nogach przy jego łóżku. Musisz odpocząć. Jest w naprawdę dobrych rękach, zaufaj mi, dziecko. - Chciałam jej wierzyć. Bardzo. – Zawiadomię cię, jak coś się zmieni, a teraz uciekaj do łóżka. Już świta.
Westchnęłam, wstałam i pozwoliłam sobie na jeszcze jedno spojrzenie na zmęczoną i ranną twarz mężczyzny, który spoczywał nieruchomo na łóżku.
- Obiecuje pani? – Uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Obiecuję. Idź już.
Musiałam zmusić swoje nogi do wyjścia.
Kiedy wdrapałam się na górę, nie miałam siły nawet na szybki prysznic, tylko padłam na łóżko i zasnęłam, dręczona koszmarami.
*
Słońce wisiało już wysoko na niebie, gdy w końcu otworzyłam oczy. Przez chwilę leżałam nieruchomo, przywołując do siebie wspomnienia ostatniej nocy.
Alexander nie żył. A Snape był ciężko ranny.
Dzień zapowiadał się niezwykle wesoło.
Weszłam pod prysznic, gdzie stałam z zamkniętymi oczami, a strumienie wody spływały po mnie, obmywając z brudu i strachu.
Owinięta w puchaty ręcznik, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Włosy urosły mi już do ramion, ale wciąż tworzyły lekkie fale. Nie wyglądałam chociaż jak baran. Chyba powinnam je ściąć. Przywykłam już do krótkich, nieplączących się wszędzie włosów. Moja twarz generalnie… zmieniła się. Nie była już dziecinna i łagodna jak kilka miesięcy temu. Rysy zaostrzyły się, a białe blizny na skroni dodawały mi charakterku. Skóra przestała być miękka w dotyku, gładka i czysta. Nie żebym od razu była brzydka, czy też wyglądała jak Moody albo prawdziwy pirat, ale zdecydowanie patrząc na tę twarz, mogłabym powiedzieć, że nie miała lekko w ostatnim czasie.
Na ramionach miałam kilka zadrapań i siniaków, ale to ten na policzku mnie zaskoczył. Musiałam sobie go zafundować, gdy spadliśmy ze schodów.
Poza tym byłam obolała. Wysiłek, jaki musiałam włożyć, by wyprowadzić go stamtąd, odbił się na moich mięśniach. Ale to było niczym w porównaniu z tym, co Snape musiał czuć.
Dopiero kiedy bardzo powolnie wkładałam ubranie, uświadomiłam sobie, że zwlekam z momentem zejścia na dół. Bałam się tego, co mogę zobaczyć lub usłyszeć. Bałam się zmierzyć ze śmiercią Alexandra, której po części byłam winna… Co gorsza – nie żałowałam. Nie żałowałam jego życia, bo gdybym miała wybierać raz jeszcze między nim, a Snape’m… Wybrałabym tak samo. I to gryzło mnie najbardziej.
Nie mogłam się jednak ukrywać wiecznie, więc pozbierałam się do kupy.
Przy stole nie było nikogo, co mi wcale nie przeszkadzało. Gdy tylko weszłam do jadalni, znikąd wyrosła pani Weasley i porwała mnie w ramiona. Skrzywiłam się z bólu, ale zacisnęłam zęby i pozwoliłam się wyściskać.
- Jesteś niesamowita, Hermiono! Rodzice byliby z ciebie tacy dumni! – Odsunęła się i przetarła oczy, w których wezbrały łzy. – Nie wiem dziecko, co my byśmy zrobili bez ciebie.
Zagryzłam wargę i westchnęłam.
- Pani Weasley, ja nic takiego nie zrobiłam… Byliśmy tam razem i…
- Taka skromna! – Wyrzuciła ręce w górę i pociągnęła nosem. – Siadaj dziecko, zaraz przyniosę ci herbaty. – Nim zdążyłam ją zatrzymać, zniknęła w kuchni.
Zrezygnowana, opadłam na krzesło i rozejrzałam się. Było zaskakująco cicho i nikt się nie kręcił.
Brązowy stół wręcz uginał się pod ilością przygotowanego jedzenia, a jednak było pusto. Widocznie wszyscy stracili apetyt albo postanowili omijać mnie szerokim łukiem. Jak widać, przyciągałam śmierć niczym magnes.
Zemdliło mnie na myśl, że Hestia pewnie czuwa przy łóżku Snape’a… To ja powinnam przy nim być. Ja powinnam być (a raczej chciałam być) przy nim, gdy się obudzi.
Ale powstrzymałam się od chęci wypędzenia wszystkich z pokoju i potrząsania nim tak długo, aż otworzy oczy.
Teoretycznie to nie była taka zła opcja… Chociaż zajęłabym czymś ręce. Ale musiałam być cierpliwa i po prostu czekać. A no i oczywiście pozwolić innym się nim zająć, bo póki co nie sprawdzałam się w roli opiekunki.
- Pani Wealsey? – zapytałam, gdy po razy kolejny przeszła pospiesznie przez jadalnie, jakby starała się uniknąć konfrontacji ze mną.
- Tak, kochanie? – Zatrzymała się, a w jej ramionach czaiło się napięcie.
- Gdzie są wszyscy? Wyjątkowo tu dziś… pusto.
Przez chwilę wahała się – widziałam to. Otworzyła usta, ale nic z nich nie wypłynęło. W końcu zamrugała i przywołała sztuczny uśmiech, całkiem nie w jej stylu.
- Na pogrzebie. – Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. Chyba nie… umarł? – Och, na pogrzebie Alexandra. Postanowili załatwić to jak najszybciej, a nikt nie chciał cię budzić. Nie martw się.
Odeszła, a ja opadłam na oparcie krzesła z poczuciem ulgi, chociaż sumienie właśnie ogryzało mi kawałek ręki.
Dzięki ci, Merlinie.
*
Przez kilka następnych dni wciąż się nie obudził. Pani Pomfrey mówiła, że to dobrze, bo regeneruje w ten sposób siły, ale mnie jakoś nie przekonywało to do końca, zwłaszcza, że jej twarz pozostawała napięta i gdy myślała, że mnie nie ma – mamrotała do siebie pod nosem. Po za tym za każdym razem, gdy go widziałam, wyglądał tak samo źle jak wcześniej. Może jego rany odrobinę się zagoiły, ale jak, do diabła, to miało mu pomóc się ocknąć?!
Nie wątpiłam w to, że Poppy robi wszystko, co w jej mocy, ale to mi nie wystarczało. Musiałam coś zrobić, cokolwiek! Okropnie znosiłam brak zajęcia, a jakby tego było mało, to nie miałam szansy zbyt często posiedzieć przy nim, bo Hestia nie odstępowała go na krok. Po naszym chwilowym zawieszeniu broni nie było śladu i z każdym dniem coraz bardziej działała mi na nerwy.
Tak więc ćwiczyłam. Biegałam, pojedynkowałam się z każdym, kto mi się napatoczył, aż w końcu Harry i Ginny czmychali daleko, gdzie pieprz rośnie na mój widok.
Któregoś wieczoru, gdy w końcu wszyscy zniknęli w pokojach (Alleluja!) albo zajęci byli planowaniem dalszych poczynań z Dumbledore’m, wśliznęłam się do Snape’a.
Pani Pomfrey nie było i Blond Kudły też na szczęście opuściły posterunek.
A szkoda, bo aż mnie ręka świerzbiła, żeby komuś przyłożyć.
Usiadłam na brzegu łóżka i miałam nareszcie okazję się mu przyjrzeć.
Ślady na twarzy goiły się błyskawicznie i praktycznie nie było po nich śladu. Wciąż był niezwykle blady i wyglądał na wycieńczonego walką o życie, ale wiedziałam, że się nie poddawał.
Długa szrama na przedramieniu nie prezentowała się dobrze. Poppy mówiła, że zostało potraktowane czarnomagicznym zaklęciem, jakby ktoś próbował wyrwać coś z jego wnętrza… Brzegi skóry zeszły się już, ale rana wciąż była czerwona i pokryta strupami, a z jej wnętrza sączyła się ropa.
Westchnęłam i przesunęłam dłonią po jego włosach.
- Mógłbyś się w końcu obudzić – mruknęłam, przyglądając się mu z nadzieją. – Trochę tu nudno bez ciebie… Powoli wychodzę z wprawy, wiesz? Zobacz, nawet nie mam już sińców po tobie. – Wskazałam swój bark, ale on nadal nie dawał znaku życia. Westchnęłam. – Ile można grać Śpiącą Królewnę? Jeśli liczysz na pocałunek prawdziwej miłości, to chyba się nie doczekasz. – Uśmiechnęłam się pod nosem, gładząc go po zimnym policzku. -  A tak serio… To tęsknię za tobą. Nie sądzisz, że wystarczy już tego odpoczywania? Wiem, że tu nie jest kolorowo, ale… Potrzebujemy cię. Ja cię potrzebuję – dodałam cicho i zamknęłam oczy.
Nigdy w życiu nie przyznałabym się do tych słów przed nim. Ale i tak tego nie słyszał. I tak leżał tutaj jak warzywo. Był daleko we własnym świecie. Zamknięty w szczelnej bańce.
Łzy zaszkliły w moich oczach, ale przełknęłam je, zaciskając dłonie na kołdrze.
A co jeśli on cierpiał? Co jeśli żałował, że go uratowaliśmy? Co jeśli… chciał umrzeć?
Pociągnęłam nosem.
Tak wiele przeszedł w życiu… Miał okropne dzieciństwo, potem nie znalazł szczęścia w szkole… Zatracił się w czarnej magii, stracił swoją jedyną miłość… Blizny na jego ciele nie świadczyły raczej o tym, że rzucał się pluszakami ze śmierciożercami. A teraz znowu go dorwali… Służył dwóm panom, potem się wyrwał spod ich mocy, ale nadal walczył. I jak mogłam kazać mu odnaleźć siłę? Wątpię, że ja bym ją znalazła w sobie. Już dawno odpuściłabym sobie. Był zmęczony. Na pewno był. Ja bym była.
Co jeśli chciał po prostu umrzeć i w końcu odpocząć?
Czy byłam samolubna, wyciągając go stamtąd i skazując na dalsze życie? Zrobiłam to tylko dlatego, że JA nie mogłam się pogodzić z jego odejściem? Nie wiem, ale świadomość tego, ile znosił przez całe życie… Jak bardzo był znienawidzony i niedoceniony… To rozdzierało mi serce.
- Przepraszam – szepnęłam i potarłam dłonią oczy.
Musiałam wziąć się w końcu w garść.
Musiałam zacząć walczyć i zachowywać się jak ktoś godzien magii, która we mnie drzemała. Nie mogłam dłużej być rozchwianą emocjonalnie nastolatką, którą wiecznie wszyscy musieli upominać i ganić jak dziecko.
Musiałam zasłużyć na poświęcenie, którego się dopuścił.
- Przyjdę jutro. Korzystaj z mojej nieobecności póki możesz. – Wstałam z łóżka i pogładziłam go po policzku. – Do zobaczenia.
Ruszyłam do drzwi, otulając się ramionami. Miałam dosyć.
- N-naprawdę jesteś… idiotką.
Serce zabiło mi tak mocno, że prawie wyskoczyło z piersi.
Odwróciłam się.
No ładnie, to teraz już mam halucynacje?
Snape leżał wciąż w tej samej pozycji, ale jego oczy były otwarte i wpatrywały się we mnie, a usta rozciągały w bladym uśmiechu.
Z powrotem dopadłam jego łóżka i kucnęłam przy nim.
Słodki Jezu, jeśli to tylko moja wyobraźnia, to dziękuję za tak barwny umysł.
- Przyganiał kocioł garnkowi – rzuciłam z uśmiechem, odsuwając włosy, które opadły mu na oczy.
Prychnął i zamrugał.
- Igrasz ze śmiercią – powiedział słabo, kręcąc nieznacznie głową. – Widać nawet… Merlin nie chce… cię po drugiej stronie… Pewnie zagderałabyś go… na śmierć.
Zaśmiałam się, nie przestając gładzić jego miękkich włosów. A jednak pani Pomfrey spisała się, dbając o niego. Jak mogłam zwątpić?
- Założę się, że jest zazdrosny o moją sławę. Poza tym, jakże mogłabym tak ułatwić ci życie, co?
Uśmiechnął się nieco szerzej.
- Jesteś… stuknięta. – Skrzywił się i z trudem odetchnął. – Nie powinnaś… była tego robić. To… Brak mi… słów. A-ale dziękuję.
Serce mi się krajało, gdy z takim trudem mówił, ale jednocześnie rozpierała mnie radość, bo w końcu się obudził i wrócił do nas.
Wyciągnęłam różdżkę i wyczarowałam srebrną wydrę.
- Do pani Pomfrey: Snape się obudził.
Odprowadziłam ją wzrokiem, gdy leniwie ruszyła w stronę drzwi i z powrotem spojrzałam na Snape’a. Nie uśmiechał się już, ale wciąż wpatrywał we mnie, jakby to była ostatnia rzecz, którą zobaczy przed śmiercią.
I wcale mógł się nie mylić tak bardzo.
Nie chciałam jego wdzięczności. Chciałam tylko, żeby żył. Choćby nie wiem jak samolubne miało to być – potrzebowałam go. Zrobiłam sobie coś, czego nie powinnam była i teraz przyjdzie mi za to zapłacić.
- Pani Pomfrey się tobą zajmie. Odpoczywaj. Nie będę cię już męczyć, starczy ci na dzisiaj.
Uniósł z trudem rękę i złapał mnie za nadgarstek. Pokręcił lekko głową.
Wypuściłam powietrze z płuc.
- Mam zostać?
Skinął w odpowiedzi, więc usiadłam na brzegu jego łóżka, a serce podeszło mi do gardła.
Po chwili wpadła Poppy, w towarzystwie Hestii i Dumbledore’a. Blondynka obrzuciła mnie jednym spojrzeniem, ale uśmiechnęła się promiennie, gdy podeszła do łóżka. Żmija.
- Severusie! – zawołała pani Pomfrey, przepychając się między nami i przyłożyła dłoń do jego czoła.
Wstałam, by zrobić jej miejsce, ale jego oczy ciągle mnie śledziły. Aż miałam ochotę z triumfem wybuchnąć śmiechem w twarz Hestii.
Granger - jeden, Kudły – zero.
- Severusie, dobrze, że już do nas wróciłeś – powiedział spokojnie Dumbledore, klepiąc go po nodze.
Ten tylko przewrócił oczami, na co uśmiechnęłam się nieznacznie.
- Co z nim, Poppy? – zapytała Hestia. – Poprawiło się?
- Tak. Nie ma gorączki i skoro odzyskał przytomność, to już nic mu nie grozi. Poleży tu jeszcze trochę, ale niedługo będzie mógł wstać.
- P-przestaniecie mówić… tak, jakby mnie… tu nie było? – warknął cicho.
Wracał do siebie, teraz byłam tego pewna.
- Och Severusie, nie jęcz mi tu! – Pomfrey pokręciła głową, ale jej usta drgnęły. – Potrzebuje spokoju i czasu, ale będzie dobrze. – Odwróciła się do mnie. – Miałaś rację, panno Granger. Twardy z niego zawodnik.
Skinęłam głową, przepełniona szczęściem.
- Dobrze, myślę, że skoro już wszystko wiemy, to powinniśmy dać mu odpocząć – powiedział Dumbledore i ruszył w stronę drzwi. – Panno Jones?
Hestia obrzuciła go spojrzeniem, którego nie powstydziłby się sam bazyliszek, a ja odtańczyłam w myślach sambę.
- A-ale Seve…
- Myślę, że ma zapewnioną dobrą opiekę – posłał mi lekki uśmiech. – A chciałbym omówić z tobą jeszcze pewne plany. Może napijesz się u mnie herbaty?
Nie sądziłam, że kiedykolwiek Dumbledore zapunktuje u mnie tak bardzo, ale w tej chwili byłam skłonna wybaczyć mu wszystko.
Westchnęła i zacisnęła wargi, ale skinęła głową.
- Dobrze, już idę. – Spojrzała na Snape’a i posłała mu uśmiech. – Jutro do ciebie przyjdę.
I wyszła.
Nie byłam pewna, ale chyba się skrzywił.
- No cóż, dobranoc paniom – powiedział Dumbledore i wyszedł za nią.
- Rozumiem, że cię stąd nie wyrzucę? – zapytała pani Pomfrey, spoglądając na mnie z ukosa.
Pokręciłam głową, a ona westchnęła.
- Ta młodzież – mruknęła i zostawiła nas samych.
- Grabię sobie przez ciebie – jęknęłam z wyrzutem, a Snape wymownie spojrzał w sufit.
Przysunęłam sobie krzesło i usiadłam na nim.
- Muszę przyznać, że prawdziwy z ciebie dżentelmen – spojrzał na mnie pytająco, a ja wzruszyłam ramionami. – No co? Śpisz sobie na wygodnym łóżku, a mi przypadło twarde krzesło. Świetnie po prostu.
Uniósł brew i poruszył się, triumfalnie zajmując jeszcze więcej miejsca.
Parsknęłam śmiechem, gdy poprawił głowę na poduszce uśmiechając się pod nosem i zamknął oczy.
- Dupek – mruknęłam, ale po chwili oparłam głowę na swoim ramieniu i nawet nie wiem, kiedy odpłynęłam.
*
- Granger, daruj sobie te marne próby, bo jesteś beznadziejnym opiekunem – warknął Snape, gdy dwa dni później po raz kolejny pomagałam mu dojść dalej niż do sąsiedniego łóżka.
Wybuchłam śmiechem, nie mogąc się powstrzymać na widok grymasu pomieszanego z rezygnacją
- Nic nie poradzę na to, że się nie starasz! – powiedziałam, ocierając łzy z oczu. Merlinie, kto by pomyślał, że tak waleczny facet jak Snape będzie miał problem z pozbieraniem swojego tyłka?
- Gdybyś tyle nie gderała i nie podstawiała mi specjalnie nogi, to już dawno bym chodził o własnych siłach – mruknął oburzony i znowu spróbował wstać.
- Nie moja wina, że potykasz się o własne nogi – przewróciłam oczami, nie kryjąc szerokiego uśmiechu. – No dalej, przestań zgrywać takiego ważniaka i po prostu oprzyj się na mnie.
Zrobił się czerwony i otworzył usta, zamknął je, po chwili znowu otworzył, ale w końcu westchnął, zmarszczył brwi i z miną godną niewolnika idącego na ścięcie, pozwolił zarzucić swoje ramię na moje barki i z trudem się podniósł.
Zrobił krok do przodu i zachwiał się, czym zasłużyłam na pełne gniewu spojrzenie. Westchnęłam i przytrzymałam go.
Dupek.
Czułam, że stara się na mnie nie opierać, jakby chciał udowodnić, że sam sobie poradzi ze wszystkim. Co prawda moje barki protestowały pod jego ciężarem, ale tak samo jak on, nie zamierzałam odpuszczać.
Po kilku małych krokach sapnął, a ja uśmiechnęłam się zachęcająco.
- Już niedaleko – powiedziałam, spoglądając na niego.
I wtedy nogi znowu się pod nim ugięły i oboje wylądowaliśmy na ziemi.
- Granger! – ryknął na mnie jakbym była winna, kiedy parsknęłam śmiechem.
Nie potrafiłam zachować przy nim powagi. Nie, gdy znowu był bezpieczny, cały i zdrowy.
- P-przepraszam – wyjąkałam, zakrywając dłonią usta i klęknęłam przy nim. – Może powinnam zawołać Harrego, co? On jest silniejszy, dłużej cię…
- Ani mi się waż! – krzyknął oburzony, nadymając się ze złości.
- Jak sobie życzysz – powiedziałam, siląc się na powagę, ale usta wciąż samowolnie wyginały się w uśmiech. – Dobra, wstajemy. – Podniosłam się i wyciągnęłam do niego omdlałe z wysiłku ręce.
Był trochę jak dziecko, które uczy się chodzić. Biorąc pod uwagę dni, które spędził, leżąc i połamane kości w kilku miejscach, byłam i tak pod wrażeniem tego, że był w stanie iść o własnych siłach w dworze Malfoy’ów.
Westchnął zrezygnowany.
- Dosyć tego. Wracam do łóżka.
Skrzyżowałam ramiona, patrząc na niego z góry.
- Poważnie? Naprawdę się poddajesz? Niewiarygodne, a miałam cię za twardziela. Jak widać trochę za szybko wydałam osąd.
Wpatrywał się we mnie nachmurzony.
Widziałam, jak walczy ze sobą. Zacisnął zęby i z morderczym wzrokiem, chwycił moje ręce i podciągnął się do góry.
- Pożałujesz tego, jak tylko stąd wyjdę – mruknął, znowu zarzucając mi ramię na szyję.
- Och, to chyba trochę potrwa – zachichotałam pod nosem i powtórzyliśmy cały proces.

O dziwo – Hestia przestała wchodzić mi w drogę, jakby zupełnie straciła zainteresowanie Snape’m. Nie żeby mi to znowu przeszkadzało, ale zastanawiała mnie tak nagła zmiana jej zachowania.
Dni mijały spokojnie, a każdą wolną chwilę poświęcałam Snape’owi, pomagając mu wrócić do formy, jednocześnie doprowadzając do białej gorączki przy każdym naszym spotkaniu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak lekka, jak wtedy, gdy patrzyłam na jego roześmiane oczy, chociaż starał się udawać obrażonego na cały świat.
Po tygodniu Poppy wreszcie pozwoliła mu wyjść z tego ponurego miejsca. Dostał pokój na parterze, bo schody to było wyzwanie, którego nawet się nie podjął. Cudem zaczął chodzić o własnych siłach i muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem jego determinacji.
Podziwiałam siłę, którą miał, jakby czerpał ją z nieskończonego źródła.
Znowu siedział obok mnie przy kolacji i szturchał przy każdej okazji, co kończyło się zazwyczaj awanturą, bo przy nim nie potrafiłam panować nad sobą. Kilka razy złapałam Hestię na tym, że przyglądała nam się z ponurą miną, mściwie mordując raz po razie warzywa na swoim talerzu, ale starałam się ją ignorować i wcale, ale to WCALE nie nosić się dumnie jak paw.
Śmierć Alexandra jakoś gładko przeszła wszystkim po kilku dniach, chociaż nie ukrywam, że pojawiało się lekkie poczucie winy. Na wieść o tym, że zginął, Snape tylko skinął głową i nie odzywał się przez wiele godzin, jakby obwiniał o to siebie. Nie kazałam mu wtedy rozmawiać ze sobą, jakbym była terapeutką. Wiedziałam, że przełknie to jak wszystko inne, ale co poradzić, że gorycz i tak się pojawiała? Snape nie był typem człowieka, który potrzebował kogoś, żeby się nim opiekował. To on wolał być opiekunem, a niebezpieczeństwo brać na swoje barki. Był człowiekiem gotowym do poświęcenia, a jednocześnie nie pozwalał innym na to samo. Typowy facet.
Sielanka została zburzona dopiero wtedy, gdy pewnego wieczoru do mojego w pokoju wpadł srebrny lis i przemówił głosem Grindelwad’a:
- Moja mała przyjaciółko, przyszedł czas, byś wypełniła swoją obietnicę. Dziś o północy spotkajmy się przy wieży.
Po tych słowach rozmył się. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, że jego patronus jest niezwykle adekwatny do charakteru, ale dopiero po chwili uświadomiłam sobie znaczenie tej wiadomości.
Chciał spłaty długu, który zaciągnęłam.
Jakim cudem to zawsze mnie spotykało wszystko, co najgorsze?
Usiadłam na łóżku, a nieprzyjemne uczucie pojawiło się w podbrzuszu.
Czego mógł chcieć? Merlinie, jaka byłam głupia, zawierając z nim umowę… Teoretycznie niczego nie podpisałam ani nie było Wieczystej Przysięgi… Ale coś mi podpowiadało, że złożona obietnica Gellertowi Grindewald’owi to coś, po co przyjdzie bez wahania i weźmie sobie sam.
Więc nie pozostało mi nic innego, jak wymknąć się i pójść na spotkanie z nim.
Może wcale nie chce niczego strasznego? Może Dumbledore przeciągnął go całkowicie na naszą stronę?
Ta, jasne. Prędzej piekło zamarznie.

Upewniwszy się, że salon jest czysty, przeszłam przez niego. Na korytarzu rzuciłam krótkie spojrzenie na drzwi do pokoju Snape’a, ale zacisnęłam zęby i wyszłam na dwór. Gdyby wiedział, to chyba by mnie zabił.
Odpędzając zgubne myśli, podążyłam ścieżką w stronę wieży, przy której mieliśmy się spotkać.
Tak jak się spodziewałam, czekał tam czarodziej w podeszłym wieku, odziany w krwisto czerwoną szatę. Jak milusio…
- Przyszłaś – powiedział, gdy mnie zobaczył i uśmiechnął się szeroko. – Już myślałem, że może złamiesz swoją obietnicę. Brawo dla ciebie za bycie słowną.
- Czego chcesz? – zapytałam, krzyżując ramiona na piersi.
- Och, widzę, że chcesz od razu przejść do rzeczy? – Podszedł do mnie pewnym krokiem. Wyglądał dużo młodziej od Dumbledore’a, ale zdecydowanie bardziej mnie przerażał. – Jak się miewa nasz uroczy profesor Snape? Słyszałem, że nieźle załatwiłaś drogiego Albusa. – Zaśmiał się i zaczął cicho klaskać.
Ja jednak milczałam, wpatrując się w niego wyczekująco.
- Taka niecierpliwa… - mruknął do siebie, przybierając maskę powagi. – Dobrze już, dobrze. Przyszedł czas, abyś spełniła moją jedną prośbę. – Uniosłam brwi, a on uśmiechnął się tak, że przeszły mnie ciarki. – Widzisz, kochana… Dumbledore ma coś, co może mi pomóc zdobyć pewną rzecz, na której mi niezwykle zależy… I musisz mu to wykraść, a potem wyruszyć ze mną na poszukiwania.
Zamrugałam. Że co proszę?
- Żartujesz chyba – powiedziałam cicho, a kamień utknął w moim gardle.
- Ależ skądże! – zawołał radośnie i zacmokał. – To żadna wielka sprawa, przecież nie każę ci nikogo zabić…
- Ale to zdrada! – Krzyknęłam i pokręciłam głową. – Nic z tego.
- Pamiętaj, że złożyłaś obietnicę, a ja bardzo nie lubię oszustów. Nie chciałbym przypadkiem kogoś skrzywdzić w akcie złości…
Zacisnęłam wargi i westchnęłam. Miałam inne wyjście niż pójść na jego warunki?
Punkt dla niego.
- Co to takiego?
- Otóż mój drogi druh rok temu zdobył pewien przedmiot… Zapewne wiesz, czym są horkruksy, prawda? - Skinęłam niepewnie głową, a niepokój wypełnił całe moje wnętrze. – Tym przedmiotem był pewien medalion. Jak mniemam, panu Potter’owi i Albusowi udało się go zniszczyć, czy tak? - Ponownie skinęłam, czekając, aż rozwinie swoją myśl. Uśmiechnął się szeroko. – Świetnie! Cudownie wręcz! A więc musisz go dla mnie wykraść.
- Po co ci on? Jest zniszczony, na nic ci się zda.
Zacmokał i pokiwał palcem przed moją twarzą.
- Widzisz moja mała, chcę znaleźć kolejnego, bo jest to dla mnie… niezwykle ważne. – Błysk w jego oku spowodował, że zadrżałam. – Dzięki jednemu horkruksowi da się wytropić następnego.
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Jak to?! Dlaczego Dumbledore tego nie zrobił?!
- Ach, moja droga! Ponieważ jest to bardzo… tajemnicza dziedzina magii. Lata zajęło mi odszukanie tak dawno zapomnianych czarów. To nie jest zwykłe zaklęcie lokalizujące, to dość… zaawansowana magia. I do tego potrzebuję ciebie.
Wstrzymałam oddech i wpatrywałam się w niego jak zaczarowana.
- Niech podsumuję… - powiedziałam spokojnie. – Mam wykraść zniszczonego horkruksa Dumbledore’owi, a potem pomóc ci rzucić zaklęcie lokalizujące ze starej księgi, czy gdzie tam je masz i znaleźć kolejnego, którego użyjesz, do Merlin jeden wie, czego. Dobrze rozumiem?
- Doskonale. Widzę, że twoja inteligencja nie jest tylko pogłoską.
- Do czego jest ci potrzebny?
- Ale, ale, moja droga! Trochę zaufania nie zaszkodzi. Żadnych pytań. To już mój interes. Ty masz swoją działkę do wykonania.
- Wiesz, że potrzebujemy tych horkruksów! Musimy je zniszczyć!
- Ach, zniszczycie. W swoim czasie.
- Dumbledore ci zaufał… - powiedziałam błagalnie, wciąż mając nadzieję, że może zmieni zdanie, że nie będę musiała tego robić…
Zacmokał, kręcąc głową.
- Moja droga, ja i Albus mamy długą historię za sobą i na zawsze pozostanie moim druhem. Nie zamierzam go zdradzić i wciąż stoję po tej stronie w wojnie z Czarnym Panem… Ale to nie znaczy, że zaniecham własnych planów.
- On nie pozwoli panu po tym wszystkim wrócić.
- A kto mu powie, że to ja?! – zawołał zaskoczony, a ja zamarłam. – Bo chyba nie ty, panienko, zgadza się?
No i tu mnie miał.
Merlinie, czemu ja? Czemu to ja się zawsze pakowałam w takie bagno?
- Zgodzę się, ale pod jednym warunkiem.
Zaskoczony, uśmiechnął się lekko.
- Byłbym zawiedziony, gdybyś nie stawiała własnych żądań, chociaż jak mniemam, nie przysługuje ci prawo do negocjacji.
- Miałeś jedno życzenie. A to, o co mnie prosisz, a raczej do czego mnie zmuszasz, to dwie rzeczy. Stawka wzrosła, więc chcę czegoś w zamian.
Westchnął i skinął.
- No dobrze, masz rację. Czego byś chciała, moja mała? Złota? Pokoju na świecie?
- Chcę zostać z tobą tak długo, aż wykorzystasz horkruksa do swoich celów i zaraz potem go zniszczę.
Ha! Tego się nie spodziewał. Stał, wpatrując się we mnie z rozchylonymi ustami.
- I porzucisz swoich przyjaciół? Swojego nauczyciela?
Musiałam zdusić w sobie zalążek żalu na myśl, że go… to znaczy ich zostawię.
- Takie są moje warunki.
Zastanawiał się chwilę, ale w końcu na jego usta wypłynął leniwy uśmiech i wyciągnął do mnie rękę.
- Umowa stoi. – Podszedł bliżej, a w jego oczach coś błysnęło. – No to do dzieła,
partnerko.

8 komentarzy:

  1. Tego się nie spodziewałam, biedna Hermiona z deszczu pod rynnę :/ Czyżby Hestia zauważyła, że nie ma z Herm szans? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie ma dziewczyna łatwo. :/ Ale jaka nagroda na nią czeka, kto by nie chciał Sevcia dostać? :D

      Usuń
  2. Wreszcie Sev wyzdrowiał ❤ ^.^. Biedna Hermi musi teraz łazić z tym starym Gellertem nikt ( oprócz ciebie ) nie wie gdzie. Najpewniej Snape'a szlak trafi jak się o tym wszystkim dowie. Nasza kochana Hestia zauwarzyła że nie ma szans z Mioną. Nie wiem tylko czemu mi się wydaje, że ta Jones kręci z Dropsem..... XDDDDD Jones i Albus zakochana para 😂😂😂 XDDDDD. Szkoda, że wyjeżdżasz aż na miesiąc ( KOBIETO JA LEDWO PRZEŻYŁAM TE TWOJE TESTY I WYJAZD!!!!!! )
    No cóż, to już chyba tyle.
    Pozdrawiam i weny życzę
    ❤Różowy dementor❤

    OdpowiedzUsuń
  3. O w mordę hipogryfa! Nowy rozdział?! Dzisiaj?! Do Gwiazdki jeszcze daleko, a tu już prezenciki! No to do dzieła! Czytam!

    Kilka pierwszych akapitów sprawiło, że po prostu popłynęłam przez ten rozdział. Już sam Severus sprawia, że mogłabym piać z zachwytu przez bardzo, bardzo długi czas. A tu jeszcze tyle perełek wszelkiego rodzaju. No, bo wiesz… „A co mi tam, spalę jej te kudły!” mnie rozłożyło, przy " Widać nawet… Merlin nie chce… cię po drugiej stronie… Pewnie zagderałabyś go… na śmierć" zaczęłam bardzo niekobieco rechotać, natomiast „Granger - jeden, Kudły – zero” to mnie już z krzesła zepchnęło. Kurcze, kobieto, skąd ci się takie teksty biorą?

    Pomysł Różowego Dementora co do romansu kudłatej Hestii i starego Dumbla bardzo mi się spodobał, odwaliłaby się wreszcie od Severusa! Namolna baba! Więc może, droga autorko, skorzystasz z podrzuconego wątku…

    Dzięki za miłą niespodziankę i do następnego rozdziału! Tylko niechże on nie będzie za miesiąc, bo z ciekawości same kosteczki ze mnie zostaną (ciekawość pożera!)… Ja wiem, wykopki super sprawa. Zazdroszczę, bo sama chciałam być takim Indianą Jonesem. Ale miejże w sobie też coś z miłosiernego samarytanina i podrzuć nam, żebrzącym o następny rozdział, choć jakiś ochłap tekstu na pocieszenie…

    ILoveSnowCake

    OdpowiedzUsuń
  4. Moja pierwsza myśl: Mam nadzieję że ten staruch nie chce spłaty długu w naturze yy ble!! Rozdział super ale tak mi szkoda Hermiony...
    Martyna

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam internet!!! Mam interneeetttt!!! Nananana!

    Rozdział znowu mnie zachwyca i znowu aż mnie korci, aby wymusi na tobie kolejny rozdział. 😯 No, ale cóż, niech Ci będzie. 😂
    Grindelwald i jego szalone idee powracają, czy mi się oczy mylą? A może zemsta za wsadzenie do Numregardu?...
    Nie wiem, ale czekam na dalsze losy Hermi i Seva, przede wszystkim Seva... A ja tym czasem Idę skonstruować kawałek rozdziału...

    Pozdrawiam i weny życzę,
    Lisiasta.

    Ps: Ty grzebiesz w brudzie i ziemi, a ja wygrzebuję swoje nogi z pod ziemi. 😅

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaskoczylaś mnie tym, że tak szybko Grindenwald zarządał spłaty długu. Mam cichą nadzieje, że Sev dowie się o wszystkim i będzie próbował wymusić na staruchu,że bez niego Hermiona nigdzie nie idzie (bo wiesz... wtedy będzie więcej możliwych scen z tą dwójką ;-) ).
    No cóż, życzę miłego kopania w ziemi i mam nadzieję, że pomimo przeszkód uda Ci się wstawić szybko kolejny świeży rozdzialik :D
    Pozdrawiam
    WampDam

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzisiaj nadrobiłam zaległości w czytaniu między innymi twojego opowiadania ^.^ No i się wyjaśniło, czego chciał od Hermi ten Grindenwald... No takiej spłaty długu to ja się nie spodziewałam, ale Severus może zaprotestuje czy coś zrobi? Przecież to by mogło być niebezpieczne ;-) Miłego wyjazdu (czy jak ty tam nazywasz: kopania w ziemi), weny do tak wspaniałych rozdziałów i pozdrowienia dla ciebie! Kate

    OdpowiedzUsuń