Po odczytaniu wszystkich płaczliwych komentarzy, gróźb kierowanych do mojej osoby, próśb, błagań i tak dalej, i ta dalej postanowiłam dodać rozdział, co prawda późnym wieczorem, ale już dzisiaj!
I tak Fox - Twój spam miał z tym dużo wspólnego. *.*
Mam nadzieję, że żałoba narodowa po tym rozdziale zostanie odwołana, ale nic nie zdradzam!
Zapraszam do czytania. <3
PS. Betowała Dominika, za co jestem dozgonnie wdzięczna. :3
******************************************************
Nie wiem, jak ani kiedy znalazłam się z powrotem w
domu. Hestia wciąż płakała, a ja siedziałam w fotelu, gapiąc się w ogień i
powtarzając sobie w głowie słowa Neville’a. Tylko, że wciąż nie mogłam w to
uwierzyć.
Snape nie żył? Nie, to nie mogła być pieprzona prawda! Przecież to on mnie uczył! To on mnie chronił! To była moja wina… To moja wina, gdybym go nie wysłała… Gdybym go posłuchała i siedziała spokojnie czekając na wiadomość…
Wstałam i nie zwracając uwagi na nikogo, wspięłam się po schodach i zatrzasnęłam za sobą drzwi do sypialni mojej i Ginny. Zwinęłam się w kłębek na łóżku i zamknęłam oczy.
Nie płakałam. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie choćby jednej łzy.
Byłam wściekła. Rozżalona.
Znowu kogoś straciłam. Znowu nie byłam w stanie go ochronić… Byłam potężna, a wciąż byłam nikim i nie umiałam pomóc, uratować… Snape nie żył przeze mnie.
Zdusiłam w sobie cały żal i rozpacz, które targały moim wnętrzem, przysięgając sobie, że następną osobą, która zginie, będę tylko i wyłącznie ja.
Snape nie żył? Nie, to nie mogła być pieprzona prawda! Przecież to on mnie uczył! To on mnie chronił! To była moja wina… To moja wina, gdybym go nie wysłała… Gdybym go posłuchała i siedziała spokojnie czekając na wiadomość…
Wstałam i nie zwracając uwagi na nikogo, wspięłam się po schodach i zatrzasnęłam za sobą drzwi do sypialni mojej i Ginny. Zwinęłam się w kłębek na łóżku i zamknęłam oczy.
Nie płakałam. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie choćby jednej łzy.
Byłam wściekła. Rozżalona.
Znowu kogoś straciłam. Znowu nie byłam w stanie go ochronić… Byłam potężna, a wciąż byłam nikim i nie umiałam pomóc, uratować… Snape nie żył przeze mnie.
Zdusiłam w sobie cały żal i rozpacz, które targały moim wnętrzem, przysięgając sobie, że następną osobą, która zginie, będę tylko i wyłącznie ja.
*
Ruszaj
naprzód i nie oglądaj się za siebie.
Ta jedna myśl rozbrzmiewała w mojej głowie przez cały czas, gdy ukrywałam się samotnie zakopana pod kołdrą. To znowu się stało. Znowu straciłam mężczyznę, na którym mi zależało… Znowu czułam tę pustkę, która zastąpiła organy wewnętrzne.
Moje myśli gnały w tę i z powrotem, od śmierci Rona do śmierci Snape’a. Gdy on zginął… Musiałam przetrwać. Musiałam walczyć, by odnaleźć przyjaciół, musiałam walczyć każdego dnia o życie i to nie pozwoliło mi upaść. A teraz? Teraz znowu byłam w cukierkowym świecie, otoczona zewsząd ochronnymi zaklęciami, a moim jedynym zajęciem było obserwowanie białego sufitu, jakby za chwilę miał spaść mi na głowę.
Byłam rozgoryczona i wciąż nie mogłam odpędzić myśli, że to przeze mnie umarł.
Prychnęłam. Tak, Hestia też nie omieszkała mi tego wygarnąć. Ale nie umiałam wściec się na nią bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ona też cierpiała. Zdecydowanie bardziej ode mnie. Nie umiałam opisać swoich uczuć, którymi darzyłam Snape’a, ale zdecydowanie jej były silniejsze, bo ona wcale się nie trzymała. Rozsypała się w drobny mak.
Ja natomiast starałam się zamknąć w swoim świecie i nie pozwolić dostać się do niego nikomu dopóki się nie ogarnę. Chociaż serce krajało mi się na myśl, że więcej nie skopie mi tyłka, że nie nabije nowych sińców, że już nigdy nie będę miała szansy namówić go do kolejnego pocałunku… Wspomnienie naszej wyprawy na bal maskowy było tak odległe, że zaledwie tydzień temu zdawało się być wiecznością. Wszystko zdążyło się spieprzyć.
- Hermiona?
Jęknęłam w duchu słysząc nad sobą głos Ginny. No i tyle, jeśli chodziło o moją izolację.
Westchnęłam i odrzuciłam kołdrę z głowy, stając z nią twarzą w twarz. Nie chciałam patrzeć na to współczucie, które malowało się w jej oczach.
- Tak? – zapytałam, zdziwiona obojętnością, która się pojawiła, zastępując rozpacz.
- Wiem, że już to mówiłam, ale… przykro mi. – Usiadła obok mnie, a ja wzruszyłam ramionami. Co miałam zrobić? Rozpłakać się na jej ramieniu? – Ja rozumiem. Widziałam, że nie był ci obojętny już od dawna. - Zacisnęłam wargi w wąską linię, ignorując gulę w moim gardle. – Domyślam się, że nie chcesz z nikim rozmawiać. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nie możesz się poddawać… Jesteśmy tu i potrzebujemy cię, wiesz? To nie koniec.
Przez chwilę milczałyśmy, a ja walczyłam z własnym gardłem, by bez strachu móc zacząć mówić.
- Doceniam to Ginny, ale naprawdę nic mi nie jest. Po prostu… To takie… dziwne, że go nie ma… Był od początku, gdy tu przybyłam i… sama nie wiem. – Zamknęłam oczy, odganiając wspomnienie jego twarzy. – To była moja wina. Nie powinnam była…
- Hermiona, to była wina tylko i wyłącznie Voldemort’a! – zawołała, chwytając mnie za ramiona.
Upór w jej oczach nie pozwolił mi zaprzeczyć.
- Co z Hestią? – zapytałam cicho, gdy emocje po chwili opadły.
- Kiepsko. Ale najdziwniejsze jest to, że nikt nie wie, co ich tak naprawdę łączyło… - pokręciła rozgoryczona głową. – Współczuję jej, bo chyba była w nim zakochana po uszy, ale nie zauważyłam, żeby on cokolwiek do niej czuł… Zresztą, Snape i uczucia?
Spojrzałam na nią z wyrzutem. Za dobrze wiedziałam, że miał uczucia, o które inni by go nie posądzili, a ona tak po prostu to ignorowała…
- Nie wiem Ginny, ale myślę, że ma prawo…
- A ja nie – powiedziała ze złością. – Wiesz jak już działa wszystkim na nerwy? Ja rozumiem, że rozpacza, ale niech robi to w swoim pokoju, a nie chodzi po całym domu i wypłakuje oczy! Niech się pozbiera, trwa wojna i nikt nie będzie znosił jej użalania się zbyt długo. Każdemu jest ciężko i wciąż czekamy na innych, którzy jeszcze nie dotarli… Ale taka atmosfera w domu wcale nie pomaga.
Nie mogłam się spierać, bo wiedziałam, że ma rację i pewnie moja zła strona też trochę za tym przemawiała. Właśnie z tego powodu starałam się nie mazać i trzymać w ryzach swoje rozgoryczenie. To była kolejna kreska na ścianie, którą postawiłam i zamierzałam opłakiwać zaraz po śmierci Voldemort’a. O ile uda mi się dotrwać do tego momentu.
Ta jedna myśl rozbrzmiewała w mojej głowie przez cały czas, gdy ukrywałam się samotnie zakopana pod kołdrą. To znowu się stało. Znowu straciłam mężczyznę, na którym mi zależało… Znowu czułam tę pustkę, która zastąpiła organy wewnętrzne.
Moje myśli gnały w tę i z powrotem, od śmierci Rona do śmierci Snape’a. Gdy on zginął… Musiałam przetrwać. Musiałam walczyć, by odnaleźć przyjaciół, musiałam walczyć każdego dnia o życie i to nie pozwoliło mi upaść. A teraz? Teraz znowu byłam w cukierkowym świecie, otoczona zewsząd ochronnymi zaklęciami, a moim jedynym zajęciem było obserwowanie białego sufitu, jakby za chwilę miał spaść mi na głowę.
Byłam rozgoryczona i wciąż nie mogłam odpędzić myśli, że to przeze mnie umarł.
Prychnęłam. Tak, Hestia też nie omieszkała mi tego wygarnąć. Ale nie umiałam wściec się na nią bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ona też cierpiała. Zdecydowanie bardziej ode mnie. Nie umiałam opisać swoich uczuć, którymi darzyłam Snape’a, ale zdecydowanie jej były silniejsze, bo ona wcale się nie trzymała. Rozsypała się w drobny mak.
Ja natomiast starałam się zamknąć w swoim świecie i nie pozwolić dostać się do niego nikomu dopóki się nie ogarnę. Chociaż serce krajało mi się na myśl, że więcej nie skopie mi tyłka, że nie nabije nowych sińców, że już nigdy nie będę miała szansy namówić go do kolejnego pocałunku… Wspomnienie naszej wyprawy na bal maskowy było tak odległe, że zaledwie tydzień temu zdawało się być wiecznością. Wszystko zdążyło się spieprzyć.
- Hermiona?
Jęknęłam w duchu słysząc nad sobą głos Ginny. No i tyle, jeśli chodziło o moją izolację.
Westchnęłam i odrzuciłam kołdrę z głowy, stając z nią twarzą w twarz. Nie chciałam patrzeć na to współczucie, które malowało się w jej oczach.
- Tak? – zapytałam, zdziwiona obojętnością, która się pojawiła, zastępując rozpacz.
- Wiem, że już to mówiłam, ale… przykro mi. – Usiadła obok mnie, a ja wzruszyłam ramionami. Co miałam zrobić? Rozpłakać się na jej ramieniu? – Ja rozumiem. Widziałam, że nie był ci obojętny już od dawna. - Zacisnęłam wargi w wąską linię, ignorując gulę w moim gardle. – Domyślam się, że nie chcesz z nikim rozmawiać. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nie możesz się poddawać… Jesteśmy tu i potrzebujemy cię, wiesz? To nie koniec.
Przez chwilę milczałyśmy, a ja walczyłam z własnym gardłem, by bez strachu móc zacząć mówić.
- Doceniam to Ginny, ale naprawdę nic mi nie jest. Po prostu… To takie… dziwne, że go nie ma… Był od początku, gdy tu przybyłam i… sama nie wiem. – Zamknęłam oczy, odganiając wspomnienie jego twarzy. – To była moja wina. Nie powinnam była…
- Hermiona, to była wina tylko i wyłącznie Voldemort’a! – zawołała, chwytając mnie za ramiona.
Upór w jej oczach nie pozwolił mi zaprzeczyć.
- Co z Hestią? – zapytałam cicho, gdy emocje po chwili opadły.
- Kiepsko. Ale najdziwniejsze jest to, że nikt nie wie, co ich tak naprawdę łączyło… - pokręciła rozgoryczona głową. – Współczuję jej, bo chyba była w nim zakochana po uszy, ale nie zauważyłam, żeby on cokolwiek do niej czuł… Zresztą, Snape i uczucia?
Spojrzałam na nią z wyrzutem. Za dobrze wiedziałam, że miał uczucia, o które inni by go nie posądzili, a ona tak po prostu to ignorowała…
- Nie wiem Ginny, ale myślę, że ma prawo…
- A ja nie – powiedziała ze złością. – Wiesz jak już działa wszystkim na nerwy? Ja rozumiem, że rozpacza, ale niech robi to w swoim pokoju, a nie chodzi po całym domu i wypłakuje oczy! Niech się pozbiera, trwa wojna i nikt nie będzie znosił jej użalania się zbyt długo. Każdemu jest ciężko i wciąż czekamy na innych, którzy jeszcze nie dotarli… Ale taka atmosfera w domu wcale nie pomaga.
Nie mogłam się spierać, bo wiedziałam, że ma rację i pewnie moja zła strona też trochę za tym przemawiała. Właśnie z tego powodu starałam się nie mazać i trzymać w ryzach swoje rozgoryczenie. To była kolejna kreska na ścianie, którą postawiłam i zamierzałam opłakiwać zaraz po śmierci Voldemort’a. O ile uda mi się dotrwać do tego momentu.
Wygramoliłam się z pokoju dopiero na obiad. Przy
stole wszyscy zachowywali się jak gdyby nigdy nic, chociaż ponure nastroje były
wyraźnie widoczne. Fred i George siedzieli cicho, a na ich twarzach pierwszy
raz w życiu widziałam powagę. Pani Weasley pomyliła się i do sosu dosypała
cukru zamiast soli, a gdy próbowała to naprawić zmieniła go w wodę. McGonagall
z miną cierpiętnika spoglądała na Hestię, która z gracją słoniątka smarkała
nos, a jej oczy były czerwone i zapuchnięte od płaczu. Nawet Harry był niewyraźny
i jakiś przygaszony, a Neville nie próbował tuszować swojego smutku i poczucia
winy. Chociaż tyle lat bał się Snape’a, to nie mógł przestać powtarzać, że jest
bohaterem i uratował jego i Lunę…
Tylko Ginny zdawała się być w tym wszystkim normalna.
Jedliśmy w ciszy przerywanej smarkaniem Hestii i chrząknięciami ze strony Moody’ego, którego ta sytuacja wyprowadzała z równowagi.
Dumbledore wszedł do jadalni i uśmiechnął się smutno, zasiadając przy stole, ale w tej samej chwili rozległ się dźwięk, który powiadamiał o aportacji w pobliżu.
Kilka osób zerwało się od stołu i wybiegło na dwór. Obejrzałam się za nimi i ze zdziwieniem stwierdziłam, że tyle razy pojawiali się w kwaterze, a ja nawet nie znam ich imion. Jeden z nich, o ile dobrze pamiętałam, to był Alexander, którego widziałam tuż przed samą ucieczką.
Spojrzałam na talerz i jakoś odechciało mi się jeść. Puste miejsce obok mnie było tak rażące… Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że każdy mógł je zająć, jednak siadywaliśmy w pewnym porządku i zwykle to miejsce zajmował Snape…
Tyle razy miałam nadzieję, że się udławi, opluje, albo chociaż obleje czymś, a jednak zawsze był taki spokojny i opanowany, a to ja zwykle robiłam z siebie pośmiewisko… Teraz brakowało mi tego szturchającego łokcia, który niby to przypadkiem wbijał się boleśnie w moje ramię.
Odłożyłam sztućce, a moje oczy powędrowały do Hestii, która z uporem maniaka protestowała całkowicie przeciwko jedzeniu i siedziała teraz z grobową powagą, wpatrując się przed siebie. Trochę przypominała mi dziecko, któremu kazano siedzieć przy stole tak długo, aż nie zje nieszczęsnego, zielonego groszku, zalegającego na talerzu.
Nikt nawet nie komentował jej zachowania ani nie zamrugał, gdy po kilku minutach wstała i wyszła. Wkurzała mnie, ale mimo to jej współczułam, bo wiedziałam aż za dobrze, jak się czuje…
Bardzo chciałam na powrót zamknąć się w swojej wieży i użalać się jeszcze długo nad sobą, ale obiecałam przecież, że ruszę na przód. Żył i umarł – tak mógł skończyć każdy z nas. A jednak, choć bardzo się starałam, poczucie tęsknoty wracało do mnie i do końca wciąż nie wierzyłam w to, że go już nie ma.
Jedliśmy w ciszy przerywanej smarkaniem Hestii i chrząknięciami ze strony Moody’ego, którego ta sytuacja wyprowadzała z równowagi.
Dumbledore wszedł do jadalni i uśmiechnął się smutno, zasiadając przy stole, ale w tej samej chwili rozległ się dźwięk, który powiadamiał o aportacji w pobliżu.
Kilka osób zerwało się od stołu i wybiegło na dwór. Obejrzałam się za nimi i ze zdziwieniem stwierdziłam, że tyle razy pojawiali się w kwaterze, a ja nawet nie znam ich imion. Jeden z nich, o ile dobrze pamiętałam, to był Alexander, którego widziałam tuż przed samą ucieczką.
Spojrzałam na talerz i jakoś odechciało mi się jeść. Puste miejsce obok mnie było tak rażące… Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że każdy mógł je zająć, jednak siadywaliśmy w pewnym porządku i zwykle to miejsce zajmował Snape…
Tyle razy miałam nadzieję, że się udławi, opluje, albo chociaż obleje czymś, a jednak zawsze był taki spokojny i opanowany, a to ja zwykle robiłam z siebie pośmiewisko… Teraz brakowało mi tego szturchającego łokcia, który niby to przypadkiem wbijał się boleśnie w moje ramię.
Odłożyłam sztućce, a moje oczy powędrowały do Hestii, która z uporem maniaka protestowała całkowicie przeciwko jedzeniu i siedziała teraz z grobową powagą, wpatrując się przed siebie. Trochę przypominała mi dziecko, któremu kazano siedzieć przy stole tak długo, aż nie zje nieszczęsnego, zielonego groszku, zalegającego na talerzu.
Nikt nawet nie komentował jej zachowania ani nie zamrugał, gdy po kilku minutach wstała i wyszła. Wkurzała mnie, ale mimo to jej współczułam, bo wiedziałam aż za dobrze, jak się czuje…
Bardzo chciałam na powrót zamknąć się w swojej wieży i użalać się jeszcze długo nad sobą, ale obiecałam przecież, że ruszę na przód. Żył i umarł – tak mógł skończyć każdy z nas. A jednak, choć bardzo się starałam, poczucie tęsknoty wracało do mnie i do końca wciąż nie wierzyłam w to, że go już nie ma.
Zadziwiające, ile osób mogło pomieścić się w tym
domu. Wciąż i wciąż przybywały nowe osoby i dopiero teraz widziałam, jak wielu
członków liczył Zakon. Zaskakiwały mnie coraz to nowsze twarze, ale Dumbledore
ani McGonagall nie dziwili się na ich widok.
Miałam tylko nadzieję, że nie zobaczę tu Grindelwald’a. Obawiałam się go i jego powodów, dla których przyłączył się do nas. Poza tym moje nerwy były tak zszargane, że brakowało tylko iskry, bym wybuchła.
Na moje nieszczęście późnym wieczorem właśnie ta iskra zawitała w naszych progach. Po kolejnym alarmie na zwiady udał się Moody i pan Weasley. Wspinałam się po schodach, by iść spać, gdy wpadli do środka, a razem z nimi Malfoy.
Nie wiem skąd pojawiła się nagle złość, ale patrząc na blond czuprynę przypomniał mi się przepełniony nienawiścią głos jego ojca, gdy nas osaczył.
Stałam, wpatrując się w niego z czystą furią. Ginny też patrzyła, ale w jej oczach płonęło coś zupełnie innego i to była ta kropla, która przelała czarę goryczy.
Zbiegłam na dół, wyminęłam mężczyzn i wpadłam prosto na Dracona, który zachwiał się, ale złapał mnie za nadgarstki.
- Co ty robisz wariatko?! – zawołał, zaskoczony moją wrogością.
- Byłeś tam bydlaku! Byłeś i nie mogłeś mu pomóc?! – wrzasnęłam, wyrywając się z jego uścisku i próbując się zamachnąć.
- Uspokój się Granger! Jesteś nienormalna! – Odepchnął mnie i wpadłam na ścianę, ale nim zdążyłam się ponownie na niego rzucić, Lupin złapał mnie na ramiona i przygwoździł w uścisku.
- Granger! – ryknął Moody, podchodząc do mnie.
Dyszałam wściekle, a moja pierś unosiła się i opadała. Oczywiście bardzo szybko zgromadziła się widownia, zapewne zainteresowana, co za idiota się tak wydziera…
- Był tam – wycharczałam, spoglądając ze złością na Lupina, który nadal mnie trzymał. – Był tam i pozwolił go zabić!
Czułam na sobie spojrzenia, ale skupiłam się tylko na błękitnych oczach Malfoy’a. Zamigotało w nich coś na sekundę przed tym jak odwrócił głowę.
- Snape żyje – powiedział spokojnie, a pokój przeszył krzyk Hestii.
- Co takiego? – Dumbledore podszedł do nas wyraźnie zaskoczony. – Jak to chłopcze? Jesteś pewny? Opowiedz nam.
- Granger ma rację, byłem tam. Otoczyli Snape’a zaraz po tym jak ta dwójka – wskazał na Lunę i Neville’a wciśniętych w kąt – deportowała się. Chcieli wiedzieć, dokąd ich wysłał, ale nie zdradził. Mieli go zabić, ale… wtedy zjawiła się Bellatriks i powiedziała, że Czarny Pan chce go przesłuchać. Więżą go w Malfoy Manor, więc… lepiej dla niego, żeby był już dawno martwy.
Snape żyje. Żyje.
Nie potrzebowałam niczego więcej. Ta jedna myśl była jak deska ratunkowa, która wypłynęła na powierzchnię oceanu rozpaczy i nie pozwalała mi zatonąć.
Przestałam się wyrywać i rozejrzałam po pokoju.
Wszyscy stali zdziwieni, ale nie ulgę dostrzegłam na ich twarzach, tylko strach i współczucie.
- Musimy go odbić! – powiedziała Hestia, nim zdążyłam otworzyć usta i pierwszy raz w życiu się z nią zgadzałam.
Lupin puścił mnie, widząc, że się uspokoiłam.
- Hestia ma rację. Musimy iść po niego! – Podeszłam do Moody’ego, który pokręcił głową.
- Nic z tego.
Zakręciło mi się w głowie. Jak mogli się wahać?! Po wszystkim, co zrobił, po jego oddaniu oni chcieli tu zostać i czekać na jego egzekucję…
- Alastor ma rację – wtrącił Dumbledore, ale wyglądał na zamyślonego.
- Dajcie spokój! – wybuchłam, wyrzucając ręce. – Ginny i Hestię stamtąd zabraliśmy! On był jednym z tych, którzy ryzykowali życie, a teraz co?!
- Granger – warknął Malfoy, więc odwróciłam się do niego. – Ty nie rozumiesz. Oni nie trzymają go tam, gdzie Ginny, tylko w naszej posiadłości, którą Czarny Pan zajął jako swoją kwaterę. Osobiście go uwięził.
Nadzieja zgasła we mnie równie szybko, co się pojawiła. I co ja sobie myślałam? Że wparuję tam i po prostu grzecznie poproszę żeby go zwrócili?
Zaprzeczenie w oczach Dumbledore’a wyraźnie mówiło mi, że nie mam tu czego szukać, więc gdy tylko zgromadzenie zaczęło się rozchodzić i ja udałam się do pokoju.
Usiadłam na łóżku, gorączkowo szukając wyjścia z tej sytuacji. Gdy ja sobie siedziałam tutaj bezpiecznie, on był pewnie torturowany i marzył o śmierci… Merlinie, wizja Snape’a wijącego się w bólu na ziemi była dla mnie tak okrutna, że nie mogłam dłużej tego znieść.
Rozległo się puknie do drzwi, ale zanim zdążyłam otworzyć, do środka wśliznęły się Blond Kudły. Zaskoczona, podniosłam się i założyłam ręce na piersiach.
- Hermiona wiem, że między nami różnie bywało, ale musimy go wyciągnąć – powiedziała, po czym ja zbierałam żuchwę z podłogi.
Hestia Jones przyszła mnie prosić o pomoc?
- Sama słyszałaś. Nie mamy szans.
- Przestań chrzanić! Przyszłaś po mnie i widziałam, co potrafisz! Jesteś jedyną osobą, która może przekonać Dumbledore’a! Wiele osób chce pomóc Severusowi, ale nikt nie pójdzie bez jego zgody… Proszę cię. Wiem, że nie jest ci obojętny, tak samo jak mnie.
Stałam jak słup, gapiąc się w nią. Nie spodziewałam się tego, że doceniła moją siłę, a już na pewno nie tego, jak na mnie patrzyła i chyba wcale nie była taka głupia, za jaką ją miałam.
- Ja wiem… Wiem, że byłam dla ciebie okropna i wiem, że padło wiele słów… Ale nie rób tego dla mnie, tylko dla niego, proszę cię… - kontynuowała, nie spuszczając z tonu. – On by to zrobił dla ciebie… Myślałam od dnia, w którym mnie uratowaliście, że poszedł tam po mnie, ale ja wiem, że on zrobił to tylko dla ciebie Hermiona… Proszę cię, pomóżmy mu.
Zamrugałam i musiałam wziąć kilka głębszych wdechów, żeby przyswoić sobie to, co usłyszałam. Snape poszedł ją ratować tylko dlatego, żeby mnie chronić?
Usiadłam na łóżku niezdolna dłużej ustać. Tak, wiedziałam, że byłby gotowy ruszyć za mną, ale nie jeśli miałoby ryzykować wiele osób. Poszedłby sam, zgrywając bohatera i pewnie by mnie wydostał. Jak mogłam pozwolić mu tam umrzeć bez chociażby podjęcia próby?
Skinęłam głową i z powrotem wstałam.
- Dobrze, pójdę do Dumbledore’a, ale nic nie obiecuję. – Podniosłam rękę, gdy chciała mi przerwać. – Jeśli się nie zgodzi, spróbuję namówić kilka osób… Być może skończy się to na naszej dwójce. Jesteś gotowa podjąć to ryzyko?
- Byłam aurorem od wielu lat i nie raz ryzykowałam życie w misjach beznadziejnych. Jestem mu coś winna i nie mogę pozwolić mu umrzeć. Nie po wszystkim, co dla mnie zrobił.
Korciło mnie żeby zapytać, co takiego właściwie zrobił, ale nie było teraz czasu na to. Musiałam ratować swojego partnera.
Miałam tylko nadzieję, że nie zobaczę tu Grindelwald’a. Obawiałam się go i jego powodów, dla których przyłączył się do nas. Poza tym moje nerwy były tak zszargane, że brakowało tylko iskry, bym wybuchła.
Na moje nieszczęście późnym wieczorem właśnie ta iskra zawitała w naszych progach. Po kolejnym alarmie na zwiady udał się Moody i pan Weasley. Wspinałam się po schodach, by iść spać, gdy wpadli do środka, a razem z nimi Malfoy.
Nie wiem skąd pojawiła się nagle złość, ale patrząc na blond czuprynę przypomniał mi się przepełniony nienawiścią głos jego ojca, gdy nas osaczył.
Stałam, wpatrując się w niego z czystą furią. Ginny też patrzyła, ale w jej oczach płonęło coś zupełnie innego i to była ta kropla, która przelała czarę goryczy.
Zbiegłam na dół, wyminęłam mężczyzn i wpadłam prosto na Dracona, który zachwiał się, ale złapał mnie za nadgarstki.
- Co ty robisz wariatko?! – zawołał, zaskoczony moją wrogością.
- Byłeś tam bydlaku! Byłeś i nie mogłeś mu pomóc?! – wrzasnęłam, wyrywając się z jego uścisku i próbując się zamachnąć.
- Uspokój się Granger! Jesteś nienormalna! – Odepchnął mnie i wpadłam na ścianę, ale nim zdążyłam się ponownie na niego rzucić, Lupin złapał mnie na ramiona i przygwoździł w uścisku.
- Granger! – ryknął Moody, podchodząc do mnie.
Dyszałam wściekle, a moja pierś unosiła się i opadała. Oczywiście bardzo szybko zgromadziła się widownia, zapewne zainteresowana, co za idiota się tak wydziera…
- Był tam – wycharczałam, spoglądając ze złością na Lupina, który nadal mnie trzymał. – Był tam i pozwolił go zabić!
Czułam na sobie spojrzenia, ale skupiłam się tylko na błękitnych oczach Malfoy’a. Zamigotało w nich coś na sekundę przed tym jak odwrócił głowę.
- Snape żyje – powiedział spokojnie, a pokój przeszył krzyk Hestii.
- Co takiego? – Dumbledore podszedł do nas wyraźnie zaskoczony. – Jak to chłopcze? Jesteś pewny? Opowiedz nam.
- Granger ma rację, byłem tam. Otoczyli Snape’a zaraz po tym jak ta dwójka – wskazał na Lunę i Neville’a wciśniętych w kąt – deportowała się. Chcieli wiedzieć, dokąd ich wysłał, ale nie zdradził. Mieli go zabić, ale… wtedy zjawiła się Bellatriks i powiedziała, że Czarny Pan chce go przesłuchać. Więżą go w Malfoy Manor, więc… lepiej dla niego, żeby był już dawno martwy.
Snape żyje. Żyje.
Nie potrzebowałam niczego więcej. Ta jedna myśl była jak deska ratunkowa, która wypłynęła na powierzchnię oceanu rozpaczy i nie pozwalała mi zatonąć.
Przestałam się wyrywać i rozejrzałam po pokoju.
Wszyscy stali zdziwieni, ale nie ulgę dostrzegłam na ich twarzach, tylko strach i współczucie.
- Musimy go odbić! – powiedziała Hestia, nim zdążyłam otworzyć usta i pierwszy raz w życiu się z nią zgadzałam.
Lupin puścił mnie, widząc, że się uspokoiłam.
- Hestia ma rację. Musimy iść po niego! – Podeszłam do Moody’ego, który pokręcił głową.
- Nic z tego.
Zakręciło mi się w głowie. Jak mogli się wahać?! Po wszystkim, co zrobił, po jego oddaniu oni chcieli tu zostać i czekać na jego egzekucję…
- Alastor ma rację – wtrącił Dumbledore, ale wyglądał na zamyślonego.
- Dajcie spokój! – wybuchłam, wyrzucając ręce. – Ginny i Hestię stamtąd zabraliśmy! On był jednym z tych, którzy ryzykowali życie, a teraz co?!
- Granger – warknął Malfoy, więc odwróciłam się do niego. – Ty nie rozumiesz. Oni nie trzymają go tam, gdzie Ginny, tylko w naszej posiadłości, którą Czarny Pan zajął jako swoją kwaterę. Osobiście go uwięził.
Nadzieja zgasła we mnie równie szybko, co się pojawiła. I co ja sobie myślałam? Że wparuję tam i po prostu grzecznie poproszę żeby go zwrócili?
Zaprzeczenie w oczach Dumbledore’a wyraźnie mówiło mi, że nie mam tu czego szukać, więc gdy tylko zgromadzenie zaczęło się rozchodzić i ja udałam się do pokoju.
Usiadłam na łóżku, gorączkowo szukając wyjścia z tej sytuacji. Gdy ja sobie siedziałam tutaj bezpiecznie, on był pewnie torturowany i marzył o śmierci… Merlinie, wizja Snape’a wijącego się w bólu na ziemi była dla mnie tak okrutna, że nie mogłam dłużej tego znieść.
Rozległo się puknie do drzwi, ale zanim zdążyłam otworzyć, do środka wśliznęły się Blond Kudły. Zaskoczona, podniosłam się i założyłam ręce na piersiach.
- Hermiona wiem, że między nami różnie bywało, ale musimy go wyciągnąć – powiedziała, po czym ja zbierałam żuchwę z podłogi.
Hestia Jones przyszła mnie prosić o pomoc?
- Sama słyszałaś. Nie mamy szans.
- Przestań chrzanić! Przyszłaś po mnie i widziałam, co potrafisz! Jesteś jedyną osobą, która może przekonać Dumbledore’a! Wiele osób chce pomóc Severusowi, ale nikt nie pójdzie bez jego zgody… Proszę cię. Wiem, że nie jest ci obojętny, tak samo jak mnie.
Stałam jak słup, gapiąc się w nią. Nie spodziewałam się tego, że doceniła moją siłę, a już na pewno nie tego, jak na mnie patrzyła i chyba wcale nie była taka głupia, za jaką ją miałam.
- Ja wiem… Wiem, że byłam dla ciebie okropna i wiem, że padło wiele słów… Ale nie rób tego dla mnie, tylko dla niego, proszę cię… - kontynuowała, nie spuszczając z tonu. – On by to zrobił dla ciebie… Myślałam od dnia, w którym mnie uratowaliście, że poszedł tam po mnie, ale ja wiem, że on zrobił to tylko dla ciebie Hermiona… Proszę cię, pomóżmy mu.
Zamrugałam i musiałam wziąć kilka głębszych wdechów, żeby przyswoić sobie to, co usłyszałam. Snape poszedł ją ratować tylko dlatego, żeby mnie chronić?
Usiadłam na łóżku niezdolna dłużej ustać. Tak, wiedziałam, że byłby gotowy ruszyć za mną, ale nie jeśli miałoby ryzykować wiele osób. Poszedłby sam, zgrywając bohatera i pewnie by mnie wydostał. Jak mogłam pozwolić mu tam umrzeć bez chociażby podjęcia próby?
Skinęłam głową i z powrotem wstałam.
- Dobrze, pójdę do Dumbledore’a, ale nic nie obiecuję. – Podniosłam rękę, gdy chciała mi przerwać. – Jeśli się nie zgodzi, spróbuję namówić kilka osób… Być może skończy się to na naszej dwójce. Jesteś gotowa podjąć to ryzyko?
- Byłam aurorem od wielu lat i nie raz ryzykowałam życie w misjach beznadziejnych. Jestem mu coś winna i nie mogę pozwolić mu umrzeć. Nie po wszystkim, co dla mnie zrobił.
Korciło mnie żeby zapytać, co takiego właściwie zrobił, ale nie było teraz czasu na to. Musiałam ratować swojego partnera.
Dumbledore wyglądał tak, jakby mnie wyczekiwał, gdy
weszłam do jego gabinetu. Nim usiadłam, pokręcił głową i westchnął.
- Odpowiedź brzmi „nie”, Hermiono. Nie mogę wysłać ludzi w gniazdo węży.
- Ale oni chcą iść! Snape zrobiłby to samo dla nas. – Skrzyżowałam ramiona na piersiach i spróbowałam uspokoić walące serce. Na Dumbledore’a nie działało płakanie szczeniaka.
- Być może, ale to zbyt ryzykowne. Już i tak straciliśmy zbyt wiele osób, a teraz miałbym kazać im iść na ścięcie?
- Snape pracował jako szpieg, tak samo jak Draco teraz i jakoś się pan nie przejmował tym, jak bardzo ryzykują.
Przez chwilę przyglądał mi się i w końcu skinął.
- Zgadza się, ale to była inna sytuacja. Severus wiedział, jak wielka jest stawka i na pewno nie chciałby, żeby zginęło więcej osób. Pogódź się z tym, panno Granger, że on już do nas nie wróci.
Spokój w jego głosie był jak miliony igieł, które wbijały się w moją skórę.
- Nie pogodzę się z tym, dopóki istnieje choćby promyk nadziei na to, że można go wydostać.
- Wydawało mi się, że go zgasiłem i chyba nie ma sensu na nowo wzniecać tego ognia, nie sądzisz moja droga?
- Panie profesorze, czy się pan zgodzi czy nie – pójdę tam. – Nachyliłam się nad biurkiem, które nas dzieliło i z całych sił starałam się nie spuścić wzroku.
Złączył dłonie na biurku i uśmiechnął się krzywo.
- Zdaję sobie z tego sprawę i nie mogę cię zatrzymać, choć nie ukrywam, że byłaby to wielka strata.
- Więc może lepiej byłoby wysłać ze mną kilku wykwalifikowanych czarodziejów, którzy byliby wsparciem? Szanse na moją rychłą śmierć znacznie by spadły.
Mierzyliśmy się spojrzeniami, ale żadne z nas nie zamierzało odpuścić.
- Naprawdę oczekujesz ode mnie, że rozkażę członkom Zakonu wejść do Malfoy Manor i wydostać stamtąd Severusa?
- Wie pan – wyciągnęłam na biurko swoją czarną różdżkę dla lepszego efektu, a jego oczy momentalnie rozbłysły – to jest coś, co daje mi sporą przewagę. Mogę go stamtąd wyciągnąć. Sam pan mówił, że któregoś dnia dorównam Merlinowi, więc dlaczego nie zrobić użytku z tego, co dostałam?
Zamrugał i oderwał wzrok od różdżki leżącej między nami.
- To prawda, jesteś niezwykle potężna i masz coś, czego innym brakuje. – Uśmiechnął się, gdy uniosłam brew. – Nadzieję Hermiono, nadzieję. Inni już dawno ją stracili, a ty wciąż świecisz przykładem i starasz się robić to, czego inni od ciebie oczekują. Nie męczy cię już to?
Nie do końca rozumiałam, o co mu chodzi, ale energicznie pokręciłam głową.
- Nie proszę pana, nie męczy mnie to. Jeśli to ma być powód, dla którego ludzie pójdą za mną i staną do walki, to mogę robić to do chwili, gdy umrę.
Wyprostowałam się na krześle, dumnie wypinając pierś.
- Zdaję sobie sprawę lepiej niż ktokolwiek inny z twojej potęgi. Wiesz, co mnie łączyło kiedyś z Grindelwaldem? – Zaprzeczyłam, a on wstał i zaczął się przechadzać. No to sobie wybrał porę na opowieści... – Oboje pragnęliśmy mocy. Chcieliśmy być silni i podzielaliśmy… dość podobne poglądy dla tych, które dzisiaj napędzają Voldemort’a. Wierzyliśmy, że jesteśmy niepokonani i to było dla mnie jasne już w pierwszych latach szkoły, gdy przejawiałem wyjątkowe umiejętności. W końcu jednak poróżniliśmy się, a to skończyło się jego uwięzieniem. I śmiercią mojej siostry. – Zamrugałam zaskoczona, że o tym mówi, ale nie przerwałam mu. - Jak teraz wiemy, nigdy nie doszło do jego uwięzienia, ale to inna historia. Dążę do tego, panno Granger, że od samego początku objawiałaś niezwykły talent do czarów. Od pierwszego roku obserwowałem cię z niepokojem, gdy rosłaś w siłę u boku Harrego Potter’a i obawiałem się, że któregoś dnia poróżnicie się tak jak ja i Gellert, a co gorsza – że sprowadzisz Harrego na drogę podobną do tej, którą kroczą śmierciożercy. Szybko się okazało, że twoja determinacja i oddanie przyjacielowi są niepowtarzalne. Gasłaś w blasku chwały Harrego – przerwał i spojrzał w moją stronę z dziwnym wyrazem twarzy. – Wiedziałem, że zostaniesz kimś wielkim, ale nie sądziłem, że tak ogromne pokłady magicznej mocy się w tobie gromadzą. I zanim pójdziesz rzucić się w paszczę lwa, by ratować Severusa, to chciałbym ci o czymś powiedzieć. – Usiadł na powrót za biurkiem, a ja nie wiedziałam, co jeszcze takiego może mi oznajmić po wszystkim, co właśnie usłyszałam. – Harry wspomniał ci zapewne, że jego status uległ małej… zmianie, prawda? – Skinęłam głową, a on uśmiechnął się. – Otóż wciąż to on jest tym, który jest w stanie zabić Voldemort’a, ale ty również masz tę szansę. Widzisz, twoja magia jest o wiele potężniejsza od jego i jeśli o mnie chodzi, to postawiłbym swoją posadę dyrektora, że to ty będziesz tą, która go zgładzi.
Zapadła cisza, chociaż mi huczało w uszach. JA miałam zabić Voldemort’a? JA? Przecież całe lata wszyscy bronili Harrego, przygotowywali go do tego…
- Dlaczego więc nie mogę zrobić tego dzisiaj? – zapytałam, a rumieniec wypłynął na moje policzki. To było naprawdę głupie z mojej strony.
- Ponieważ wciąż istnieją horkruksy, które musimy zniszczyć, aby Voldemort stał się śmiertelny. Czy teraz zrozumiesz moją obawę o twoje życie? Jesteś naszą łodzią ratunkową.
Tego było zbyt wiele. Nie potrafiłam poukładać sobie w głowie wszystkiego, co właśnie powiedział, ale wiedziałam, że to wciąż nie czas na to.
- Panie profesorze… Doceniam, że pan mi to wszystko powiedział, ale mój status nie zmienia tego, że Snape leży w lochach i być może właśnie umiera. Skoro jestem tak potężna i mam pociągnąć za sobą ludzi, być dla nich przykładem… to nie mam prawa nie spróbować.
Westchnął i poprawił połówki na swoim nosie.
- Rozumiem, że to twoje ostateczne zdanie?
- Tak, spróbuję, czy mi pan na to pozwoli, czy też nie.
Zamyślił się na chwilę, po czym wyciągnął różdżkę, a z jej końca wystrzelił srebrzysty feniks.
- Idź, znajdź Remusa, pannę Jones, Moddy’ego, Alexandra oraz młodego Malfoy’a i przekaż moje słowa: Proszę byście się zjawili w moim gabinecie.
Zamknęłam na chwilę oczy, gdy uświadomiłam sobie, że właśnie szykuje małą armię, która pójdzie na ratunek Snape’owi. Albo zbiera ludzi, którzy złapią mnie i upewnią się, że nigdzie nie pójdę…
Siedzieliśmy w milczeniu, ale przezornie trzymałam u swojego boku różdżkę, gdyby moje obawy co do ekipy ratunkowej się potwierdziły.
Po kilku minutach drzwi się otworzyły, i nie kryjąc zaskoczenia, po kolei weszli do gabinetu.
- O co chodzi Albusie? – zapytał Lupin, spoglądając na mnie niepewnie.
- Panna Granger zamierza zorganizować misję ratunkową dla Severusa. Czy popieracie ją w tym?
Cholera, tego się nie spodziewałam. Wiedziałam, że Hestia jak najbardziej mnie poprze, ale cała reszta?
Zacisnęłam mocniej palce wokół różdżki, szykując się do ewentualnej ucieczki.
- Snape i ja zawsze mieliśmy na pieńku – zaczął Lupin, a ja utraciłam w tym momencie resztki nadziei. – Ale nie raz pokazał, że jest wart tego, by żyć i pewnie zajęczałby się na śmierć, ale zrobiłby to samo dla mnie. Dlatego jeśli o mnie chodzi, to jestem całym sercem z Hermioną.
Spojrzałam na niego z taką wdzięcznością, że aż mi gardło ścisnęło, gdy uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.
- Rozumiem. Alastorze?
- Myślę, że to totalna głupota i ładowanie się bez sensu na egzekucję, ale Snape poświęcił więcej niż każdy z nas. Poza tym nie pozwolę, by dziewiętnastolatka była odważniejsza od aurora – mruknął pod nosem tak niezadowolony, że aż musiałam zdusić chichot.
Pozostali również wyrazili chęć wzięcia udziału w misji ratunkowej, a Hestia mało się nie rozpłakała i dziękowała im bez końca, aż kazali się jej zamknąć.
- Panie Malfoy, rozumie pan, że to bardzo ryzykowne, prawda? Nie mogą się zorientować, że to pan przekazał nam informację o tym, że Severus żyje. Najlepiej będzie, jeśli wróci pan tam i porządnie da w kość naszym, gdy się zjawią.
Mogłam przysiąc, że się uśmiechnął, ale gdy ponownie na niego patrzyłam, miał zupełnie obojętny wyraz.
- Odpowiedź brzmi „nie”, Hermiono. Nie mogę wysłać ludzi w gniazdo węży.
- Ale oni chcą iść! Snape zrobiłby to samo dla nas. – Skrzyżowałam ramiona na piersiach i spróbowałam uspokoić walące serce. Na Dumbledore’a nie działało płakanie szczeniaka.
- Być może, ale to zbyt ryzykowne. Już i tak straciliśmy zbyt wiele osób, a teraz miałbym kazać im iść na ścięcie?
- Snape pracował jako szpieg, tak samo jak Draco teraz i jakoś się pan nie przejmował tym, jak bardzo ryzykują.
Przez chwilę przyglądał mi się i w końcu skinął.
- Zgadza się, ale to była inna sytuacja. Severus wiedział, jak wielka jest stawka i na pewno nie chciałby, żeby zginęło więcej osób. Pogódź się z tym, panno Granger, że on już do nas nie wróci.
Spokój w jego głosie był jak miliony igieł, które wbijały się w moją skórę.
- Nie pogodzę się z tym, dopóki istnieje choćby promyk nadziei na to, że można go wydostać.
- Wydawało mi się, że go zgasiłem i chyba nie ma sensu na nowo wzniecać tego ognia, nie sądzisz moja droga?
- Panie profesorze, czy się pan zgodzi czy nie – pójdę tam. – Nachyliłam się nad biurkiem, które nas dzieliło i z całych sił starałam się nie spuścić wzroku.
Złączył dłonie na biurku i uśmiechnął się krzywo.
- Zdaję sobie z tego sprawę i nie mogę cię zatrzymać, choć nie ukrywam, że byłaby to wielka strata.
- Więc może lepiej byłoby wysłać ze mną kilku wykwalifikowanych czarodziejów, którzy byliby wsparciem? Szanse na moją rychłą śmierć znacznie by spadły.
Mierzyliśmy się spojrzeniami, ale żadne z nas nie zamierzało odpuścić.
- Naprawdę oczekujesz ode mnie, że rozkażę członkom Zakonu wejść do Malfoy Manor i wydostać stamtąd Severusa?
- Wie pan – wyciągnęłam na biurko swoją czarną różdżkę dla lepszego efektu, a jego oczy momentalnie rozbłysły – to jest coś, co daje mi sporą przewagę. Mogę go stamtąd wyciągnąć. Sam pan mówił, że któregoś dnia dorównam Merlinowi, więc dlaczego nie zrobić użytku z tego, co dostałam?
Zamrugał i oderwał wzrok od różdżki leżącej między nami.
- To prawda, jesteś niezwykle potężna i masz coś, czego innym brakuje. – Uśmiechnął się, gdy uniosłam brew. – Nadzieję Hermiono, nadzieję. Inni już dawno ją stracili, a ty wciąż świecisz przykładem i starasz się robić to, czego inni od ciebie oczekują. Nie męczy cię już to?
Nie do końca rozumiałam, o co mu chodzi, ale energicznie pokręciłam głową.
- Nie proszę pana, nie męczy mnie to. Jeśli to ma być powód, dla którego ludzie pójdą za mną i staną do walki, to mogę robić to do chwili, gdy umrę.
Wyprostowałam się na krześle, dumnie wypinając pierś.
- Zdaję sobie sprawę lepiej niż ktokolwiek inny z twojej potęgi. Wiesz, co mnie łączyło kiedyś z Grindelwaldem? – Zaprzeczyłam, a on wstał i zaczął się przechadzać. No to sobie wybrał porę na opowieści... – Oboje pragnęliśmy mocy. Chcieliśmy być silni i podzielaliśmy… dość podobne poglądy dla tych, które dzisiaj napędzają Voldemort’a. Wierzyliśmy, że jesteśmy niepokonani i to było dla mnie jasne już w pierwszych latach szkoły, gdy przejawiałem wyjątkowe umiejętności. W końcu jednak poróżniliśmy się, a to skończyło się jego uwięzieniem. I śmiercią mojej siostry. – Zamrugałam zaskoczona, że o tym mówi, ale nie przerwałam mu. - Jak teraz wiemy, nigdy nie doszło do jego uwięzienia, ale to inna historia. Dążę do tego, panno Granger, że od samego początku objawiałaś niezwykły talent do czarów. Od pierwszego roku obserwowałem cię z niepokojem, gdy rosłaś w siłę u boku Harrego Potter’a i obawiałem się, że któregoś dnia poróżnicie się tak jak ja i Gellert, a co gorsza – że sprowadzisz Harrego na drogę podobną do tej, którą kroczą śmierciożercy. Szybko się okazało, że twoja determinacja i oddanie przyjacielowi są niepowtarzalne. Gasłaś w blasku chwały Harrego – przerwał i spojrzał w moją stronę z dziwnym wyrazem twarzy. – Wiedziałem, że zostaniesz kimś wielkim, ale nie sądziłem, że tak ogromne pokłady magicznej mocy się w tobie gromadzą. I zanim pójdziesz rzucić się w paszczę lwa, by ratować Severusa, to chciałbym ci o czymś powiedzieć. – Usiadł na powrót za biurkiem, a ja nie wiedziałam, co jeszcze takiego może mi oznajmić po wszystkim, co właśnie usłyszałam. – Harry wspomniał ci zapewne, że jego status uległ małej… zmianie, prawda? – Skinęłam głową, a on uśmiechnął się. – Otóż wciąż to on jest tym, który jest w stanie zabić Voldemort’a, ale ty również masz tę szansę. Widzisz, twoja magia jest o wiele potężniejsza od jego i jeśli o mnie chodzi, to postawiłbym swoją posadę dyrektora, że to ty będziesz tą, która go zgładzi.
Zapadła cisza, chociaż mi huczało w uszach. JA miałam zabić Voldemort’a? JA? Przecież całe lata wszyscy bronili Harrego, przygotowywali go do tego…
- Dlaczego więc nie mogę zrobić tego dzisiaj? – zapytałam, a rumieniec wypłynął na moje policzki. To było naprawdę głupie z mojej strony.
- Ponieważ wciąż istnieją horkruksy, które musimy zniszczyć, aby Voldemort stał się śmiertelny. Czy teraz zrozumiesz moją obawę o twoje życie? Jesteś naszą łodzią ratunkową.
Tego było zbyt wiele. Nie potrafiłam poukładać sobie w głowie wszystkiego, co właśnie powiedział, ale wiedziałam, że to wciąż nie czas na to.
- Panie profesorze… Doceniam, że pan mi to wszystko powiedział, ale mój status nie zmienia tego, że Snape leży w lochach i być może właśnie umiera. Skoro jestem tak potężna i mam pociągnąć za sobą ludzi, być dla nich przykładem… to nie mam prawa nie spróbować.
Westchnął i poprawił połówki na swoim nosie.
- Rozumiem, że to twoje ostateczne zdanie?
- Tak, spróbuję, czy mi pan na to pozwoli, czy też nie.
Zamyślił się na chwilę, po czym wyciągnął różdżkę, a z jej końca wystrzelił srebrzysty feniks.
- Idź, znajdź Remusa, pannę Jones, Moddy’ego, Alexandra oraz młodego Malfoy’a i przekaż moje słowa: Proszę byście się zjawili w moim gabinecie.
Zamknęłam na chwilę oczy, gdy uświadomiłam sobie, że właśnie szykuje małą armię, która pójdzie na ratunek Snape’owi. Albo zbiera ludzi, którzy złapią mnie i upewnią się, że nigdzie nie pójdę…
Siedzieliśmy w milczeniu, ale przezornie trzymałam u swojego boku różdżkę, gdyby moje obawy co do ekipy ratunkowej się potwierdziły.
Po kilku minutach drzwi się otworzyły, i nie kryjąc zaskoczenia, po kolei weszli do gabinetu.
- O co chodzi Albusie? – zapytał Lupin, spoglądając na mnie niepewnie.
- Panna Granger zamierza zorganizować misję ratunkową dla Severusa. Czy popieracie ją w tym?
Cholera, tego się nie spodziewałam. Wiedziałam, że Hestia jak najbardziej mnie poprze, ale cała reszta?
Zacisnęłam mocniej palce wokół różdżki, szykując się do ewentualnej ucieczki.
- Snape i ja zawsze mieliśmy na pieńku – zaczął Lupin, a ja utraciłam w tym momencie resztki nadziei. – Ale nie raz pokazał, że jest wart tego, by żyć i pewnie zajęczałby się na śmierć, ale zrobiłby to samo dla mnie. Dlatego jeśli o mnie chodzi, to jestem całym sercem z Hermioną.
Spojrzałam na niego z taką wdzięcznością, że aż mi gardło ścisnęło, gdy uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.
- Rozumiem. Alastorze?
- Myślę, że to totalna głupota i ładowanie się bez sensu na egzekucję, ale Snape poświęcił więcej niż każdy z nas. Poza tym nie pozwolę, by dziewiętnastolatka była odważniejsza od aurora – mruknął pod nosem tak niezadowolony, że aż musiałam zdusić chichot.
Pozostali również wyrazili chęć wzięcia udziału w misji ratunkowej, a Hestia mało się nie rozpłakała i dziękowała im bez końca, aż kazali się jej zamknąć.
- Panie Malfoy, rozumie pan, że to bardzo ryzykowne, prawda? Nie mogą się zorientować, że to pan przekazał nam informację o tym, że Severus żyje. Najlepiej będzie, jeśli wróci pan tam i porządnie da w kość naszym, gdy się zjawią.
Mogłam przysiąc, że się uśmiechnął, ale gdy ponownie na niego patrzyłam, miał zupełnie obojętny wyraz.
I w ten sposób następną godzinę spędziliśmy na
planowaniu. Było już dawno po północy, ale nikt nie zamierzał iść spać, w końcu
mieliśmy przed sobą misję ratunkową.
Ze świeżym zapałem stwierdziłam, że doświadczenie Hestii jako aurora jest
bardzo przydatne i musiałam jej przyznać, że jest świetnym strategiem. Nie było
śladu po tej rozhisteryzowanej, stukniętej blondynce, którą była chwilę temu.
Malfoy przygotował plany domu i zaraz potem zniknął. Nie chciałam mówić tego głośno, a już na pewno nie w jego obecności, ale byłam mu bardzo wdzięczna. Nie żebym od razu go polubiła czy coś, ale akceptacja to chyba odpowiednie słowo.
Byliśmy gotowi, by wyruszyć w każdej chwili.
- Nocą ich zaskoczymy – powiedziałam, gdy Moody raz po razie przeglądał drogę do piwnicy, gdzie trzymali Snape’a. – Sam tak mówił, dlatego poszliśmy w nocy po Hestię. Nie byli przygotowani, a nie sądzę, że przypuszczają, że ośmielimy się iść po niego.
- Hermiona ma rację, ale mimo wszystko powinniśmy się wstrzymać i…
- Nie ma na co czekać! W każdej chwili może być martwy, a już i tak straciliśmy dość czasu! – warknęła Hestia, obrzucając morderczym spojrzeniem Lupina.
Wpatrywali się w siebie, ale w końcu ten uniósł ręce.
- Dobra, zrobimy, jak chcecie.
- Powtórzmy wszystko od początku – zaczął Moody, a ja po raz dziesiąty przewróciłam oczami. Plan znaliśmy na pamięć, ale skoro to miało mu pomóc… - Wchodzimy od frontu. Najpierw idzie Jones i Lupin, musicie przełamać pierwsze zaklęcia i dostać się do środka.
- Jasne – mruknęli oboje, pochylając się nad planami domu.
- Dalej wchodzę ja i Norton – spojrzał na Alexandra, który skinął ochoczo. – Musimy odwrócić ich uwagę i rozproszyć. Na pewno domyślą się, po co przyszliśmy, wtedy Granger musisz prześliznąć się niezauważona i do tego używasz peleryny niewidki. – Wskazał podbródkiem na czarną pelerynę wciśniętą w moją dłoń. - Jeśli dojdzie do starcia z Voldemortem… Może się zrobić nieciekawie. Twoim zadaniem jest zabrać stamtąd Snape’a i znikasz, jasne? Żadnego bohaterowania jak przy odbijaniu Jones, zrozumiałaś?
Wpatrywał się we mnie jednym okiem, gdy drugie kręciło się to w lewo, to w prawo. Nienawidziłam tego spojrzenia, ale zdobyłam się na to, żeby przytaknąć.
- Nie ma sprawy – odpowiedziałam.
Szczerze? Nie sądziłam, że po kogokolwiek wrócę, gdy będę miała ręce pełne rannego Snape’a. Z opisu Draco jasno wynikało, że nie miewa się zbyt dobrze, a herbatki z Voldemortem naszpikowane są klątwami.
- Granger, tylko ty prawdopodobnie jesteś w stanie dostać się do celi, w której go przetrzymują. Nikt ci nie pomoże, gdy tam będziemy – dodał po chwili.
- Wiem Moody, martwcie się o siebie – odpowiedziałam, na co skinął głową.
- W takim razie ruszamy. Gotowi?
Każdy przytaknął, ale drobne napięcie wkradło się między nas. Jeśli to nie była misja samobójcza, to już naprawdę nie wiedziałam, co może nią być. Musiałam się skupić na swoim zadaniu, a resztę pozostawić im. Nie miałam innego wyjścia.
Malfoy przygotował plany domu i zaraz potem zniknął. Nie chciałam mówić tego głośno, a już na pewno nie w jego obecności, ale byłam mu bardzo wdzięczna. Nie żebym od razu go polubiła czy coś, ale akceptacja to chyba odpowiednie słowo.
Byliśmy gotowi, by wyruszyć w każdej chwili.
- Nocą ich zaskoczymy – powiedziałam, gdy Moody raz po razie przeglądał drogę do piwnicy, gdzie trzymali Snape’a. – Sam tak mówił, dlatego poszliśmy w nocy po Hestię. Nie byli przygotowani, a nie sądzę, że przypuszczają, że ośmielimy się iść po niego.
- Hermiona ma rację, ale mimo wszystko powinniśmy się wstrzymać i…
- Nie ma na co czekać! W każdej chwili może być martwy, a już i tak straciliśmy dość czasu! – warknęła Hestia, obrzucając morderczym spojrzeniem Lupina.
Wpatrywali się w siebie, ale w końcu ten uniósł ręce.
- Dobra, zrobimy, jak chcecie.
- Powtórzmy wszystko od początku – zaczął Moody, a ja po raz dziesiąty przewróciłam oczami. Plan znaliśmy na pamięć, ale skoro to miało mu pomóc… - Wchodzimy od frontu. Najpierw idzie Jones i Lupin, musicie przełamać pierwsze zaklęcia i dostać się do środka.
- Jasne – mruknęli oboje, pochylając się nad planami domu.
- Dalej wchodzę ja i Norton – spojrzał na Alexandra, który skinął ochoczo. – Musimy odwrócić ich uwagę i rozproszyć. Na pewno domyślą się, po co przyszliśmy, wtedy Granger musisz prześliznąć się niezauważona i do tego używasz peleryny niewidki. – Wskazał podbródkiem na czarną pelerynę wciśniętą w moją dłoń. - Jeśli dojdzie do starcia z Voldemortem… Może się zrobić nieciekawie. Twoim zadaniem jest zabrać stamtąd Snape’a i znikasz, jasne? Żadnego bohaterowania jak przy odbijaniu Jones, zrozumiałaś?
Wpatrywał się we mnie jednym okiem, gdy drugie kręciło się to w lewo, to w prawo. Nienawidziłam tego spojrzenia, ale zdobyłam się na to, żeby przytaknąć.
- Nie ma sprawy – odpowiedziałam.
Szczerze? Nie sądziłam, że po kogokolwiek wrócę, gdy będę miała ręce pełne rannego Snape’a. Z opisu Draco jasno wynikało, że nie miewa się zbyt dobrze, a herbatki z Voldemortem naszpikowane są klątwami.
- Granger, tylko ty prawdopodobnie jesteś w stanie dostać się do celi, w której go przetrzymują. Nikt ci nie pomoże, gdy tam będziemy – dodał po chwili.
- Wiem Moody, martwcie się o siebie – odpowiedziałam, na co skinął głową.
- W takim razie ruszamy. Gotowi?
Każdy przytaknął, ale drobne napięcie wkradło się między nas. Jeśli to nie była misja samobójcza, to już naprawdę nie wiedziałam, co może nią być. Musiałam się skupić na swoim zadaniu, a resztę pozostawić im. Nie miałam innego wyjścia.
*
Nigdy wcześniej nie byłam w rezydencji Malfoy’ów,
ale trzeba im przyznać, że mieli niezły gust. I masę złota.
Gigantyczna posiadłość rozpościerała się na końcu długiej ścieżki, biegnącej przez ogromny ogród. Coś mignęło mi tuż za płotem i miałam ochotę się roześmiać na widok kolorowego pawia, ale mina Moody’ego mnie powstrzymała.
Brama była pierwszą przeszkodą, którą musieliśmy pokonać. Malfoy wspominał, że tylko mając Mroczny Znak można przejść, ale skoro była brama to z pewnością dało się ją otworzyć.
- Mówiłam, że lepiej będzie, jeśli dam się złapać – syknęłam, a Moody pokręcił głową.
- I wtedy mielibyśmy dwa trupy zamiast jednego.
- Albo zamiast sześciu – skomentował z uśmiechem Alexander.
Trzeba przyznać, że gość miał poczucie humoru.
- Jones, Lupin, wkraczacie. Zbombardujcie tę bramę, czym się da, a potem ruszajcie dalej! – warknął, a oni skinęli głowami i po chwili już ich nie było.
Przyglądaliśmy się z ukrycia jak usiłują przebić się przez barierę. Malfoy powiedział, że to jego ojciec nakładał te osłony, więc nie powinny być trudne do przebicia. Nieco nam to ułatwiało zadanie, co innego gdyby Voldemort się tym zajął…
Rozległ się zgrzyt i jedno skrzydło potężnej bramy rozwarło się. Hestia obróciła się i uniosła kciuk, po czym zniknęła w mroku, biegnąc z Lupinem w stronę domu.
Brak straży był dla mnie zaskakujący, ale w sumie to kto normalny wkradał się w środku nocy do posiadłości największego czarnoksiężnika, otoczonego zgrają morderczych fanatyków?
- Idziemy Jones. Granger, pilnuj się, nie zamierzam zbierać cię z podłogi!
Skinęłam głową i posłałam mu nikły uśmiech.
- Tak jest.
I już ich nie było. Zostałam sama. Zarzuciłam na siebie pelerynę niewidkę, błagając Merlina, by nie spadła z moich ramion. Odpędzając strach, zebrałam w sobie całą odwagę i ruszyłam biegiem w stronę domu z wysoko uniesioną różdżką. Początek szedł gładko, bo póki co nikt się nie zorientował, że tu jesteśmy, ale sytuacja zmieniła się, gdy wtargnęliśmy do długiego holu.
Ja pierdolę, ile tu jest drzwi!
W duchu dziękowałam Malfoy’owi za tak dokładną lokalizację piwnicy, bo nie miałabym szans odnaleźć właściwego wejścia.
Cała nasza piątka stała w pogotowiu, ale na spotkanie wyszedł nam ten przeklęty zdrajca, Glizdogon.
Wrzasnął na nasz widok i nim zdążyliśmy zaatakować, drzwi na końcu rozwarły się i wypadł przez nie Lucjusz Malfoy w towarzystwie uroczej Bellatriks.
- Zdrajcy! Plugawe karaluchy w moim domu! – ryknęła wściekle, ale Moody odwrócił się do mnie i jedno jego spojrzenie wystarczyło mi żeby wiedzieć, że czas na mnie.
W sumie jakby nie patrzeć, to byłam w świetnym położeniu, bo nikt nie wiedział o mojej obecności.
Cała czwórka wycofała się, wyciągając ich na zewnątrz. Przylgnęłam do ściany i niepostrzeżenie ruszyłam przed siebie, licząc drzwi. W końcu zatrzymałam się przed jednymi i chwyciłam za klamkę, gdy przeszedł mnie prąd i wylądowałam pod sąsiednią ścianą.
No dobra, nie mogło pójść tak łatwo.
Podniosłam się z ziemi, rozmasowując stłuczone ramię i podeszłam z powrotem, wyciągając przed siebie różdżkę.
- No dalej, nie zawiedź mnie – szepnęłam, gdy wypłynął z niej błękitny promień.
Po chwili całe drzwi otoczyła niebieska mgła i nim zdążyłam mrugnąć, rozpadła się. Odetchnęłam i chwyciłam ponownie gałkę, która bez żadnych przeszkód się przekręciła.
Punkt dla Granger.
Zbiegłam po stromych schodach prosto do ciemnej, przesiąkniętej wilgocią piwnicy. Nie pasowała do całego domu, bo była stara i zniszczona.
- Lumos – na końcu różdżki rozbłysło jasne światło i ruszyłam przed siebie labiryntem cel. Nie było tutaj nikogo. Widocznie te cele były przeznaczone dla wyjątkowych gości…
Dopiero za kratami na końcu jednego z korytarzy zauważyłam drobny ruch.
Serce podeszło mi do gardła i skierowałam światło w tamtą stronę.
Miałam ochotę się rozpłakać.
Snape siedział oparty o ścianę, z nogami wyrzuconymi do przodu. Nie spał, ale ciężko stwierdzić, czy był do końca przytomny. Jego czarne włosy były przemoczone i brudne, a twarz cała posiniaczona i umazana krwią. Ramiona zresztą wyglądały podobnie. Najbardziej przeraziła mnie długa rana, ciągnąca się na przedramieniu od łokcia po nadgarstek. To tam kiedyś widniał Mroczny Znak.
Nie mogłam dłużej na to patrzeć.
Zsunęłam z siebie pelerynę, a on obrócił głowę w stronę światła. Nie wyglądał na przerażonego, jak ja byłam w tej chwili. Patrzył spokojnie, nie ruszając się choćby o milimetr, a jego oczy bez obawy wodziły po mojej twarzy.
- Snape? – szepnęłam, a on wzdrygnął się i odwrócił głowę.
Merlinie, był tutaj trochę ponad dobę, a wyglądał jak wrak człowieka.
- Snape, proszę cię, odezwij się! – pisnęłam błagalnie, kucając przy kratach.
Znowu na mnie spojrzał, a jego twarz była pusta od wszelkich emocji.
- Odejdź – warknął, chociaż brzmiało to jak charkot starego, schorowanego człowieka.
- Snape to ja, Granger! – szepnęłam, odpędzając łzy.
Merlinie, wiele widziałam przez ostatni rok, ale widok jego złamanego… To było coś, obok czego nie umiałam przejść obojętnie.
Znowu wpatrywał się w ścianę przed siebie. Sapnęłam i wstałam, celując różdżkę w drzwi celi.
- Wyciągnę cię stąd – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Ręka mi drżała i musiałam skupić całą swoją uwagę na przeklętym zamku, który był zaczarowany. Dumbledore powiedział, że zwykłe zaklęcie otwierające Alohomora powinno wystarczyć, ale muszę włożyć w nie dużo mocy, bo tylko z mojej ręki będzie na tyle potężne.
- Alohomora! – wyrzuciłam z siebie, mając ciągle przed oczami jego pustą twarz.
Przez chwilę nic się nie działo, ale w końcu rozległo się szczęknięcie zamka i kraty uchyliły się.
Zalała mnie fala ulgi. Ale to nie był jeszcze koniec mojego zadania.
Na drżących nogach weszłam do środka i klęknęłam przy nim. Wyglądał przerażająco. Nie mogłam nawet sobie wyobrazić tego, co tu przeszedł.
Uniosłam dłoń i dotknęłam jego policzka. Wzdrygnął się, jakby go bolało, ale nawet nie spojrzał na mnie.
- Snape, błagam cię popatrz na mnie. To ja, Hermiona. Proszę… - szeptałam, odgarniając mu włosy z twarzy.
- Odejdź – powtórzył nieco głośniej, jakby próbował ze mną walczyć słownie.
- Zabiorę cię stąd, zabiorę!
Tylko jak do cholery?!
Nie sądziłam, że będzie w tak strasznym stanie, a nie było szans, byśmy się stąd deportowali.
Ujęłam jego twarz w dłonie i siłą zmusiłam, by odwrócił głowę. Gdy nasze oczy w końcu się spotkały, jakby rozjaśniło mu to w głowie. Zamrugał i rozchylił usta.
Poczułam jego dłoń na kolanie i ścisnęło mnie w sercu.
- G-Granger? – wyszeptał i chyba próbował zmarszczyć brwi. – C-co ty… jesteś… skończoną…
- Tak wiem, jestem skończoną idiotką – dokończyłam za niego, a radość wybuchła we mnie.
Ocknął się i mnie poznał.
- U-uciekaj… s-stąd! – zaczął nerwowo błądzić oczami po mojej twarzy.
- Bez ciebie nigdzie nie idę. Dalej, musisz się podnieść. – Wstałam i wyciągnęłam do niego dłonie, ale nadal nie wyglądał na przekonanego. – Och dalej Snape! Nie po to wlokłam swój tyłek taki kawał, żebyś mi powiedział, że chcesz zostać.
Skrzyżowałam ramiona z nadzieją, że normalne traktowanie podziała na niego. Musiało. Przecież miał siłę, zawsze! Miał siłę za wszystkich, więc i teraz musiał ją odnaleźć.
Zacisnął wargi w wąską linię tak mocno, że zniknęły pod brudem pokrywającym jego twarz i z trudem, ale uniósł ręce. Chwyciłam go i podciągnęłam do góry.
- Na gacie Merlina, przytyłeś? – zapytałam z wyrzutem, a on się skwasił i oparł na moim ramieniu.
Jakimś cudem udało mi się zarzucić na nas pelerynę niewidkę. Założę się, że nasze stopy musiały być niezwykle ciekawym zjawiskiem, gdy poruszały się bez reszty ciała, ale to było lepsze niż nic.
Wolnym, bardzo wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę wyjścia. Zastanawiałam się jak pokonamy schody, ale to musiało poczekać, bo przed nami wyrosło dwóch Śmierciożerców.
Jak widać stopy były dla nich wystarczającym znakiem, bo po sekundzie gnały w naszą stronę klątwy. Pchnęłam Snape’a na ścianę, zrzucając z siebie pelerynę i przepełniona nienawiścią, posłałam dwie Avady z satysfakcją, patrząc, jak ich ciała padają bez życia na ziemię.
Podeszłam do Snape’a i znowu podciągnęłam go do góry, chociaż był już nieco bardziej skory do ruchu. Chyba załapał, że to ucieczka, a nie spacer po domu starców.
Wśliznęłam się pod pelerynę, zarzucając sobie jego ramię i nieco szybszym krokiem ruszyliśmy do drzwi.
- W-wróciłaś… po mnie – wyszeptał przy moim uchu.
- Oczywiście. Zawsze wrócę, Snape – odpowiedziałam, nie patrząc na niego.
Nic więcej nie mówił, wkładając cała energię w to, żeby przebierać nogami. Nie mogłam uwierzyć w to, co zrobili z nim w tak krótkim czasie. Z nim. Ze Snape’m. Z najtwardszym człowiekiem na ziemi.
Nie chciałam nawet myśleć, w jakim ja byłabym stanie.
Wdrapaliśmy się na szczyt schodów, ale tam mało co nie oberwaliśmy Śmiercionośnym Zaklęciem. Szarpnęłam go za sobą w dół i wylądowaliśmy w połowie schodów. Bałam się choćby spojrzeć na niego, bo musiał okropnie cierpieć.
- Dalej Snape, musimy iść! – Podciągnęłam go w górę i ponownie pokonywaliśmy stopień za stopniem.
Nieznany mi śmierciożerca celował właśnie w plecy Lupina, ale byłam szybsza i padł martwy. Remus zerknął za siebie.
- Odwrót! Wynosimy się stąd! – Nie trzeba było naszym dwa razy powtarzać.
Moody zaczął pospiesznie kuśtykać w stronę wyjścia, a ja odrzucając zaklęcia, chroniłam nas oboje.
Malfoy u boku ojca, Nott’a i swojej cioci obrzucali nas całą masą klątw.
Za nami został tylko Alexander, który do ostatniej chwili osłaniał tyły. Wypadłam ze Snape’m na dwór i z trudem zaczęłam ciągnąć go do bramy. Peleryna niezwykle mi wadziła, ale bynajmniej mało kto nas zauważył, co ułatwiło mi zadanie.
Znaleźliśmy się za bramą i w końcu mogłam odetchnąć z ulgą, ale wtedy śmierciożercy wylali się z domu niczym karaluchy i ruszyli w naszą stronę.
- Granger, zjeżdżajcie stąd! – ryknął Moody, wychodząc przed nas.
Spojrzałam na Snape’a i chwyciłam go mocno.
- Zabieram cię stąd – szepnęłam.
W momencie, gdy znikaliśmy, mignął mi zielony błysk i z poczuciem winy patrzyłam, jak martwe ciało Alexandra pada na ziemię.
Gigantyczna posiadłość rozpościerała się na końcu długiej ścieżki, biegnącej przez ogromny ogród. Coś mignęło mi tuż za płotem i miałam ochotę się roześmiać na widok kolorowego pawia, ale mina Moody’ego mnie powstrzymała.
Brama była pierwszą przeszkodą, którą musieliśmy pokonać. Malfoy wspominał, że tylko mając Mroczny Znak można przejść, ale skoro była brama to z pewnością dało się ją otworzyć.
- Mówiłam, że lepiej będzie, jeśli dam się złapać – syknęłam, a Moody pokręcił głową.
- I wtedy mielibyśmy dwa trupy zamiast jednego.
- Albo zamiast sześciu – skomentował z uśmiechem Alexander.
Trzeba przyznać, że gość miał poczucie humoru.
- Jones, Lupin, wkraczacie. Zbombardujcie tę bramę, czym się da, a potem ruszajcie dalej! – warknął, a oni skinęli głowami i po chwili już ich nie było.
Przyglądaliśmy się z ukrycia jak usiłują przebić się przez barierę. Malfoy powiedział, że to jego ojciec nakładał te osłony, więc nie powinny być trudne do przebicia. Nieco nam to ułatwiało zadanie, co innego gdyby Voldemort się tym zajął…
Rozległ się zgrzyt i jedno skrzydło potężnej bramy rozwarło się. Hestia obróciła się i uniosła kciuk, po czym zniknęła w mroku, biegnąc z Lupinem w stronę domu.
Brak straży był dla mnie zaskakujący, ale w sumie to kto normalny wkradał się w środku nocy do posiadłości największego czarnoksiężnika, otoczonego zgrają morderczych fanatyków?
- Idziemy Jones. Granger, pilnuj się, nie zamierzam zbierać cię z podłogi!
Skinęłam głową i posłałam mu nikły uśmiech.
- Tak jest.
I już ich nie było. Zostałam sama. Zarzuciłam na siebie pelerynę niewidkę, błagając Merlina, by nie spadła z moich ramion. Odpędzając strach, zebrałam w sobie całą odwagę i ruszyłam biegiem w stronę domu z wysoko uniesioną różdżką. Początek szedł gładko, bo póki co nikt się nie zorientował, że tu jesteśmy, ale sytuacja zmieniła się, gdy wtargnęliśmy do długiego holu.
Ja pierdolę, ile tu jest drzwi!
W duchu dziękowałam Malfoy’owi za tak dokładną lokalizację piwnicy, bo nie miałabym szans odnaleźć właściwego wejścia.
Cała nasza piątka stała w pogotowiu, ale na spotkanie wyszedł nam ten przeklęty zdrajca, Glizdogon.
Wrzasnął na nasz widok i nim zdążyliśmy zaatakować, drzwi na końcu rozwarły się i wypadł przez nie Lucjusz Malfoy w towarzystwie uroczej Bellatriks.
- Zdrajcy! Plugawe karaluchy w moim domu! – ryknęła wściekle, ale Moody odwrócił się do mnie i jedno jego spojrzenie wystarczyło mi żeby wiedzieć, że czas na mnie.
W sumie jakby nie patrzeć, to byłam w świetnym położeniu, bo nikt nie wiedział o mojej obecności.
Cała czwórka wycofała się, wyciągając ich na zewnątrz. Przylgnęłam do ściany i niepostrzeżenie ruszyłam przed siebie, licząc drzwi. W końcu zatrzymałam się przed jednymi i chwyciłam za klamkę, gdy przeszedł mnie prąd i wylądowałam pod sąsiednią ścianą.
No dobra, nie mogło pójść tak łatwo.
Podniosłam się z ziemi, rozmasowując stłuczone ramię i podeszłam z powrotem, wyciągając przed siebie różdżkę.
- No dalej, nie zawiedź mnie – szepnęłam, gdy wypłynął z niej błękitny promień.
Po chwili całe drzwi otoczyła niebieska mgła i nim zdążyłam mrugnąć, rozpadła się. Odetchnęłam i chwyciłam ponownie gałkę, która bez żadnych przeszkód się przekręciła.
Punkt dla Granger.
Zbiegłam po stromych schodach prosto do ciemnej, przesiąkniętej wilgocią piwnicy. Nie pasowała do całego domu, bo była stara i zniszczona.
- Lumos – na końcu różdżki rozbłysło jasne światło i ruszyłam przed siebie labiryntem cel. Nie było tutaj nikogo. Widocznie te cele były przeznaczone dla wyjątkowych gości…
Dopiero za kratami na końcu jednego z korytarzy zauważyłam drobny ruch.
Serce podeszło mi do gardła i skierowałam światło w tamtą stronę.
Miałam ochotę się rozpłakać.
Snape siedział oparty o ścianę, z nogami wyrzuconymi do przodu. Nie spał, ale ciężko stwierdzić, czy był do końca przytomny. Jego czarne włosy były przemoczone i brudne, a twarz cała posiniaczona i umazana krwią. Ramiona zresztą wyglądały podobnie. Najbardziej przeraziła mnie długa rana, ciągnąca się na przedramieniu od łokcia po nadgarstek. To tam kiedyś widniał Mroczny Znak.
Nie mogłam dłużej na to patrzeć.
Zsunęłam z siebie pelerynę, a on obrócił głowę w stronę światła. Nie wyglądał na przerażonego, jak ja byłam w tej chwili. Patrzył spokojnie, nie ruszając się choćby o milimetr, a jego oczy bez obawy wodziły po mojej twarzy.
- Snape? – szepnęłam, a on wzdrygnął się i odwrócił głowę.
Merlinie, był tutaj trochę ponad dobę, a wyglądał jak wrak człowieka.
- Snape, proszę cię, odezwij się! – pisnęłam błagalnie, kucając przy kratach.
Znowu na mnie spojrzał, a jego twarz była pusta od wszelkich emocji.
- Odejdź – warknął, chociaż brzmiało to jak charkot starego, schorowanego człowieka.
- Snape to ja, Granger! – szepnęłam, odpędzając łzy.
Merlinie, wiele widziałam przez ostatni rok, ale widok jego złamanego… To było coś, obok czego nie umiałam przejść obojętnie.
Znowu wpatrywał się w ścianę przed siebie. Sapnęłam i wstałam, celując różdżkę w drzwi celi.
- Wyciągnę cię stąd – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Ręka mi drżała i musiałam skupić całą swoją uwagę na przeklętym zamku, który był zaczarowany. Dumbledore powiedział, że zwykłe zaklęcie otwierające Alohomora powinno wystarczyć, ale muszę włożyć w nie dużo mocy, bo tylko z mojej ręki będzie na tyle potężne.
- Alohomora! – wyrzuciłam z siebie, mając ciągle przed oczami jego pustą twarz.
Przez chwilę nic się nie działo, ale w końcu rozległo się szczęknięcie zamka i kraty uchyliły się.
Zalała mnie fala ulgi. Ale to nie był jeszcze koniec mojego zadania.
Na drżących nogach weszłam do środka i klęknęłam przy nim. Wyglądał przerażająco. Nie mogłam nawet sobie wyobrazić tego, co tu przeszedł.
Uniosłam dłoń i dotknęłam jego policzka. Wzdrygnął się, jakby go bolało, ale nawet nie spojrzał na mnie.
- Snape, błagam cię popatrz na mnie. To ja, Hermiona. Proszę… - szeptałam, odgarniając mu włosy z twarzy.
- Odejdź – powtórzył nieco głośniej, jakby próbował ze mną walczyć słownie.
- Zabiorę cię stąd, zabiorę!
Tylko jak do cholery?!
Nie sądziłam, że będzie w tak strasznym stanie, a nie było szans, byśmy się stąd deportowali.
Ujęłam jego twarz w dłonie i siłą zmusiłam, by odwrócił głowę. Gdy nasze oczy w końcu się spotkały, jakby rozjaśniło mu to w głowie. Zamrugał i rozchylił usta.
Poczułam jego dłoń na kolanie i ścisnęło mnie w sercu.
- G-Granger? – wyszeptał i chyba próbował zmarszczyć brwi. – C-co ty… jesteś… skończoną…
- Tak wiem, jestem skończoną idiotką – dokończyłam za niego, a radość wybuchła we mnie.
Ocknął się i mnie poznał.
- U-uciekaj… s-stąd! – zaczął nerwowo błądzić oczami po mojej twarzy.
- Bez ciebie nigdzie nie idę. Dalej, musisz się podnieść. – Wstałam i wyciągnęłam do niego dłonie, ale nadal nie wyglądał na przekonanego. – Och dalej Snape! Nie po to wlokłam swój tyłek taki kawał, żebyś mi powiedział, że chcesz zostać.
Skrzyżowałam ramiona z nadzieją, że normalne traktowanie podziała na niego. Musiało. Przecież miał siłę, zawsze! Miał siłę za wszystkich, więc i teraz musiał ją odnaleźć.
Zacisnął wargi w wąską linię tak mocno, że zniknęły pod brudem pokrywającym jego twarz i z trudem, ale uniósł ręce. Chwyciłam go i podciągnęłam do góry.
- Na gacie Merlina, przytyłeś? – zapytałam z wyrzutem, a on się skwasił i oparł na moim ramieniu.
Jakimś cudem udało mi się zarzucić na nas pelerynę niewidkę. Założę się, że nasze stopy musiały być niezwykle ciekawym zjawiskiem, gdy poruszały się bez reszty ciała, ale to było lepsze niż nic.
Wolnym, bardzo wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę wyjścia. Zastanawiałam się jak pokonamy schody, ale to musiało poczekać, bo przed nami wyrosło dwóch Śmierciożerców.
Jak widać stopy były dla nich wystarczającym znakiem, bo po sekundzie gnały w naszą stronę klątwy. Pchnęłam Snape’a na ścianę, zrzucając z siebie pelerynę i przepełniona nienawiścią, posłałam dwie Avady z satysfakcją, patrząc, jak ich ciała padają bez życia na ziemię.
Podeszłam do Snape’a i znowu podciągnęłam go do góry, chociaż był już nieco bardziej skory do ruchu. Chyba załapał, że to ucieczka, a nie spacer po domu starców.
Wśliznęłam się pod pelerynę, zarzucając sobie jego ramię i nieco szybszym krokiem ruszyliśmy do drzwi.
- W-wróciłaś… po mnie – wyszeptał przy moim uchu.
- Oczywiście. Zawsze wrócę, Snape – odpowiedziałam, nie patrząc na niego.
Nic więcej nie mówił, wkładając cała energię w to, żeby przebierać nogami. Nie mogłam uwierzyć w to, co zrobili z nim w tak krótkim czasie. Z nim. Ze Snape’m. Z najtwardszym człowiekiem na ziemi.
Nie chciałam nawet myśleć, w jakim ja byłabym stanie.
Wdrapaliśmy się na szczyt schodów, ale tam mało co nie oberwaliśmy Śmiercionośnym Zaklęciem. Szarpnęłam go za sobą w dół i wylądowaliśmy w połowie schodów. Bałam się choćby spojrzeć na niego, bo musiał okropnie cierpieć.
- Dalej Snape, musimy iść! – Podciągnęłam go w górę i ponownie pokonywaliśmy stopień za stopniem.
Nieznany mi śmierciożerca celował właśnie w plecy Lupina, ale byłam szybsza i padł martwy. Remus zerknął za siebie.
- Odwrót! Wynosimy się stąd! – Nie trzeba było naszym dwa razy powtarzać.
Moody zaczął pospiesznie kuśtykać w stronę wyjścia, a ja odrzucając zaklęcia, chroniłam nas oboje.
Malfoy u boku ojca, Nott’a i swojej cioci obrzucali nas całą masą klątw.
Za nami został tylko Alexander, który do ostatniej chwili osłaniał tyły. Wypadłam ze Snape’m na dwór i z trudem zaczęłam ciągnąć go do bramy. Peleryna niezwykle mi wadziła, ale bynajmniej mało kto nas zauważył, co ułatwiło mi zadanie.
Znaleźliśmy się za bramą i w końcu mogłam odetchnąć z ulgą, ale wtedy śmierciożercy wylali się z domu niczym karaluchy i ruszyli w naszą stronę.
- Granger, zjeżdżajcie stąd! – ryknął Moody, wychodząc przed nas.
Spojrzałam na Snape’a i chwyciłam go mocno.
- Zabieram cię stąd – szepnęłam.
W momencie, gdy znikaliśmy, mignął mi zielony błysk i z poczuciem winy patrzyłam, jak martwe ciało Alexandra pada na ziemię.
Wchodzę sobie znowu przeczytać poprzedni rozdział .. przygotować się emocjonalnie na kolejny (który miał być czwartek/piątek) ... a TU TAKA NIESPODZIANKA <3
OdpowiedzUsuńjestem wzruszona:
"W-wróciłaś… po mnie – wyszeptał przy moim uchu.
- Oczywiście. Zawsze wrócę, Snape "
Łzy w oczach była *.* Coś pięknego, jestem zakochana, a tym opowiadaniu <3
Hestia- taka miła, walcząca .. proszę Cię .. każdy wie, że to wredna małpa (zwykle).. ale te "nieznane relacje" są doprawdy ciekawe ^^
Jest cud, miód i orzeszki .. czekam na następny rozdział .. całuski :*
Hihi, właśnie o to chodziło - cieszę się, że zwróciłaś uwagę na ten tekst, myślałam, że zaginie w całości. :3
UsuńHaha, ta biedna Hestia niedługo się potnie xD
Dziękuję bardzo! <3
Ten rozdział był po prostu cudowny...Tyle emocji...
OdpowiedzUsuńMożna się wczuć...
I czytać wiele razy i za każdym z nich wczuwać się na nowo. Aż serce szybciej bije.
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Te opisy, piękne, opisane w cudowny sposób zostaną w mojej głowie na dłużej.
Bardzo dobrze, że więzi pomiędzy Hermioną, a Sevem narastają powoli. To bardziej budzi wyobraźnię i pozwala się bardziej wczuć w emocje bohaterów. Dodaj szybciutko kolejny, bo łzy w oczach się mienią. CUDO!
Pozdrawiam, Cz. ☺
Bardzo dziękuję, staram się jak mogę ukazać emocje i uczucia. :) Cieszę się, że trafiam w sedno u niektórych! :D
UsuńPrawda? Też mi się wydaje, że jednak taka zabawa w kotka i myszkę jest lepsza niż gdyby padli sobie w ramiona od razu!
Dziękuję, dziękuję, dziękuję. <3
Również pozdrawiam!
Wczesna pobudka, kawa, kawa, kawa, komp… Weź się, kobieto, do pracy! Dooooobra, już… minutka… Sprawdzę, nowy miał być w czwartek… Merlinie Wspaniały, JEST!!! Rzucam wszystko w kąt… praca poczeka… i czytam… czytam z szeroko otwartymi oczami, chłonąc całą sobą każde słowo.
OdpowiedzUsuńKretynko! Przecież wiesz, że nic MU się nie stało!!! Żyje! ON jest tu przecież najważniejszy! HP bez Snape'a to jak beret bez antenki, jak poranek bez kawy, jak…
A potem słowa Malfoya… i ta ulga… głupia, przecież wiedziałaś…
Rozdział mocny. Prawdziwy. Łapie za gardło i dusi, bardziej niż cytrynkę. Pięknie oddałaś rozpacz i przerażenie Hermiony (o Hestii nie zamierzam pisać, bunt!), i takie zupełne nieprzygotowanie na to, co będzie. To musiało boleć. I nie chciałabym znaleźć się na jej miejscu. Bo chyba nie ma nic bardziej przerażającego od chwili, w której wali się świat i nie wiadomo, co zrobić i w którą stronę pójść, i w ogóle co myśleć, bo wszystko wydaje się kompletnie pozbawione sensu, celu, i tak dalej.
I wreszcie to zdanie: „Zawsze wrócę, Snape” – nie da się go zepchnąć na margines. Zapada w pamięć. Piękne wyznanie miłości…
Niech Pan Wen Cię nie opuszcza i czekam z niecierpliwością na więcej. I jeszcze więcej!
ILoveSnowCake
P.S. Sev żyje, masz u mnie duże kremowe! (a jest naprawdę pyyyyyszne, miałam niedawno okazję wychylić kufelek)
Obiecałam, że będzie happy end to będzie, chociaż to nie znaczy, że po drodze trochę ich nie przeczołgam po żwirze XD
UsuńBardzo się cieszę, że tak do Ciebie dotarł i poświęciłaś poranek na czytania zamiast zajmowanie się pracą (akysz z obowiązkami! - są wakacje!). :)
Pan Wena i ja mamy się świetnie, ale Pan Czas i ja nieco się rozmijamy znowu. :C
Pozdrawiam! <3
PS. Uuuuuuuu, ale zazdroszczę i w takim razie czekam na sowę z paczką. :3 Robiłaś sama z przepisy czy też gdzieś takowe dostałaś? :D
Marzenia się spełniają!!! To było właśnie takie wielkie spełnione marzenie :D Wizyta w "Making of Harry Potter" w Warner Bros Studio pod Londynem. Przy sali eliksirów stałam chyba z godzinę i chłonęłam każdy szczegół...
OdpowiedzUsuńA piwko było w połowie zwiedzania (Backlot Cafe) :)
I wiesz,jak tylko wyszłam, to chciałam tam wrócić następnego dnia... ale najbliższe bilety były dopiero na sierpień :(
Więc teraz mam kolejne marzenie: pojechać tam jeszcze raz... Może w międzyczasie pojawi się już ławeczka Alana Rickmana w Kensington Gardens...
Papaśki! <3
ILoveSnowCake
Och nie, umrzyj Ty! To jest moje marzenie i aż mnie w ścisnęło w dołku, że Ty tam byłaś - ja nie! :C
UsuńMoże się wybiorę w przyszłym roku i wtedy rzucę Ci tym w twarz, a masz! *.*
Tak... bo Snape nawet w stanie półżywym potrafi z siebie wykrzesać standardowe "ty idiotko" ;) To było naprawdę piękne i wzruszające ( znaczy rozdział a nie tekst Seva ). To niedowierzenie:
OdpowiedzUsuń-W-wróciłaś po mnie, no poprostu zbiera się na płacz. Cofam zarzuty, to było piękne
Martyna
No oczywiście, że zdołał to z siebie wykrzesać! Czymże byłby Snape bez swojego zgryźliwego języka? Na pewno nie sobą!
UsuńDziękuję i pozdrawiam. :)
Mój spam powiadasz. No, cóż milordzie, ale moja decyzja co do frugo i cięcia się mydłem pozostaje ta sama. Może nie ,,umarnę" podczas drogi. ;)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, to mój jedyny komentarz był taki - JEST! KU*WA JEST! (Autentycznie, tylko później rodzice się patrzyli na mnie jakbym zgwałciła im matki w masce jednorożca lub coś... xD)
Ś W I E T N E
G E N I U S Z
Pozdrawiam,
Lisiasta.
PS: Spam osiągnął swój poziom xD Cieszę się, że poprawiłam Ci humor (bo ja sobie nie.).
Mydło... Hm, brzmi groźnie - muszę przyznać. *.*
UsuńHahahaha, Twoi rodzice mają z Tobą naprawdę przechlapane! xD
Dziękuję i również pozdrawiam. <3
PS. Bardzo nawet bym powiedziała i mam nadzieję, że jakoś się trzymasz!
Dwie rywalki w akcji ratunkowej - to cud, że się po drodze same nie pozabijały. Ale cel wyższy jednoczy ;D
OdpowiedzUsuńDołączę do grona wzruszonych słowami "W-wróciłaś… po mnie". Tak z pozoru proste zdanie, a totalnie rozwala.
Czekam niecierpliwie na kolejny!
Ratowanie Sevcia ponad wszystkie zgrzyty!
UsuńCieszę się, że i Ciebie to zachwyciło, nie sądziłam, że aż tak duży odbiór tego będzie *.*
Jeden rozdział, a tyle emocji... no po prostu cudne. Razem z Hermioną przeżywałam rozpacz po "śmierci" Snape'a. A następnie ten nikły promyczek nadzieji, że gdzieś tam daleko On jednak żyje i da się go jeszcze uratować. Aż w końcu akcja ratunkowa, którą pięknie i emocjonalnie opisalaś :-)
OdpowiedzUsuńZaskoczyła mnie postać Hestii, to że była w stanie zwrócić się o pomoc i to do Hermiony. Ale ten jeden gest nie zmieni mojego nastawienia do niej i nadal jej nie trawię (teraz tak na 98% xD)
Oczywiście, tak samo jak reszta czytelników, zwróciłam uwagę na te najważniejsze słowa w tym rozdziale: "W-wróciłaś... po mnie", "Oczywiście. Zawsze wrócę, Snape". Bardzo mnie wzruszyły.Niby zwykłe zdanie, ale ile znaczy.
Z niecierpliwością czekam na następny!
PS. Oby szybko się pojawił xD
Chciałam trochę światła pchnąć na Hestię, żeby nie była taka znienawidzona, ale spokojnie - jeszcze pokaże pazurki jedna i druga :D
UsuńCieszę się, że podobał Ci się rozdział i przeżywałaś go tak bardzo. :3 Niezwykle to miłe dla mnie!
Hermiona dogadująca się z Hestią o.O bardziej mnie to zdziwiło niż żyjący Snape xD Mam nadzieję, że będzie to przełom dla ich relacji i dużo weny życzymy :D
OdpowiedzUsuńHhahahaha, nie mogłabym lepiej tego podsumować xD Spokojnie, to nie była misja pokojowa także jeszcze pokażą na co stać zazdrosną kobietę. :)
UsuńOj biedny Aleksander... Ledwo go poznaliśmy i trochę liczyłam na to, że jakoś się jeszcze wkręci jego wątek w opowieść :(
OdpowiedzUsuńmogłaś zgładzić Hestię :P
pozdrawiam,
Kora :)
Prawdę mówiąc to chciałam go wkręcić, ale potem sobie pomyślałam, że co to za misja, na której nikt nie zginie? Chciałam też uśmiercić pannę Jones, ale w sumie trochę smutno byłoby bez niej. :D
UsuńPozdrawiam również. :)
Jestem tutaj nowa, ale jakże zakochana w Twoim opowiadaniu! Jest tak bardzo wciągające, że nie ma się co dziwić, iż wszyscy chcą Cię uśmiercić za czekanie na kolejne rozdziały :)
OdpowiedzUsuńCiekawa fabuła, mocno odbiegającą od standardowych opowiadań Sevmione, pewnie dlatego tak bardzo przyciąga.
Uwielbiam w Twoim opowiadaniu to, że tak dobrze przelewa na czytelnika uczucia bohaterów. Czytając historię, odnosi się wrażenie, że samemu bierze się udział w rozgrywce. Ogromny atut :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę duużo weny twórczej
Oczywiście dołączam do grona stałych czytelników :)
Jejejeje, nowa czytelniczka, ach jakie to wspaniałe!
UsuńCzasami sobie myślę, że zaczerpnęłam tylko postacie, a cała reszta to jeden, wielki kosmos i niewiele ma wspólnego z HP xD Ale no cóż, dopóki się Wam to podoba, tak długo będę to ciągnąć. :)
Bardzo mnie cieszą Twoje słowa i również pozdrawiam!
Piękny rozdział;) bardzo emocjonujący;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nikola
Dziękuję bardzo!
UsuńPozdrawiam również. :)