Cześć Kochani!
Wiecie co? Kocham swoje studia, swoje mieszkanie i swojego kota, ale są takie chwile kiedy oddałabym wszystko żeby już nie być dorosłą. :c Tak, mam za sobą pierwszy dzień w pracy i błagam, niech się zacznie już nowy rok akademicki. *.* O niebo bardziej wolę być zakopana po uszy w książkach i to dla nich zarywać nocki...
Dobra, żale wylane to teraz prezentuję Wam nowiutki, świeżutko zbetowany przez Dominikę rozdział. :) Jestem ciekawa jak Wam się spodobają dalsze losy naszej kochanej parki. :3 Oczywiście nie zamierzam im niczego ułatwiać i czeka ich dłuuuga, wyboista droga! :D
Zapraszam!
Czarne oczy śledziły każdy mój krok, każdy ruch, każde drżenie mięśni spowodowane bólem i zmęczeniem. Delikatny uścisk na moim nadgarstku wzmacniał się z każdą sekundą, gdy myślałam, że nie wytrzymam już tego słodkiego cierpienia. Chciałam, żeby to się skończyło, a jednocześnie sprawiało mi dziką satysfakcję, zwłaszcza kiedy wąskie wargi wygięły się w triumfalnym uśmiechu, a z jego gardła wyrwał się cichy pomruk. Mogłabym porównać go z kotem, który właśnie zdobył upragniony kawałek mięsa i z uniesioną dumnie głową patrzy z góry na inne dachowce. Ale Snape nie był kotem, oj nie. On był sadystycznym dupkiem, który właśnie kolejny raz tego wieczoru sprawił, że leżałam rozłożona na łopatki, ale nie z powodu jego powalającego seksapilu. Nie, po prostu skopał mi tyłek i z chorą satysfakcją przyglądał się mojej przegranej.
Wiecie co? Kocham swoje studia, swoje mieszkanie i swojego kota, ale są takie chwile kiedy oddałabym wszystko żeby już nie być dorosłą. :c Tak, mam za sobą pierwszy dzień w pracy i błagam, niech się zacznie już nowy rok akademicki. *.* O niebo bardziej wolę być zakopana po uszy w książkach i to dla nich zarywać nocki...
Dobra, żale wylane to teraz prezentuję Wam nowiutki, świeżutko zbetowany przez Dominikę rozdział. :) Jestem ciekawa jak Wam się spodobają dalsze losy naszej kochanej parki. :3 Oczywiście nie zamierzam im niczego ułatwiać i czeka ich dłuuuga, wyboista droga! :D
Zapraszam!
***************************************************************
Czarne oczy śledziły każdy mój krok, każdy ruch, każde drżenie mięśni spowodowane bólem i zmęczeniem. Delikatny uścisk na moim nadgarstku wzmacniał się z każdą sekundą, gdy myślałam, że nie wytrzymam już tego słodkiego cierpienia. Chciałam, żeby to się skończyło, a jednocześnie sprawiało mi dziką satysfakcję, zwłaszcza kiedy wąskie wargi wygięły się w triumfalnym uśmiechu, a z jego gardła wyrwał się cichy pomruk. Mogłabym porównać go z kotem, który właśnie zdobył upragniony kawałek mięsa i z uniesioną dumnie głową patrzy z góry na inne dachowce. Ale Snape nie był kotem, oj nie. On był sadystycznym dupkiem, który właśnie kolejny raz tego wieczoru sprawił, że leżałam rozłożona na łopatki, ale nie z powodu jego powalającego seksapilu. Nie, po prostu skopał mi tyłek i z chorą satysfakcją przyglądał się mojej przegranej.
- Musisz być szybsza – oznajmił oczywistą oczywistość, wyciągając do mnie drugą
rękę. – Zginiesz, jeśli wciąż będziesz się tak ślimaczyć – dodał niezadowolony,
podciągając mnie do pionu.
Uniosłam brew, otrzepując tył spodni z piachu i westchnęłam.
Czy to nie ty przypadkiem chciałaś go z całym wyposażeniem?
Hej! Gdybym wiedziała, że stanie się jeszcze gorszy, niż to było możliwe, to chyba przemyślałabym raz jeszcze kwestię naszego związku. Oj tak, wciąż nie mogło mi to przejść przez myśl, a co dopiero przez gardło…
- Jestem wykończona, Snape, katujesz mnie od trzech godzin. – Schowałam w proteście różdżkę do kieszeni, co spotkało się z kolejnym prychnięciem i zupełnie niezasłużonym zmrużeniem powiek.
- Myślałem, że jesteś dość inteligentną osobą – mruknął, krzywiąc się przy tym jak dziecko. – Najwyraźniej pomyliłem się co do tego. Chyba nawet Potter wie, że śmierciożercy nie zaczekają, aż sobie odsapniesz. Jak widać ty nie do końca zdajesz sobie z tego sprawę.
- Jesteś niesprawiedliwy! – Zaprotestowałam, wbijając w niego spojrzenie. – Walczyłam z nimi długo i jak widać żyję. Nie zamierzam zmieniać tego stanu, a teraz wybacz, ale chciałabym coś zjeść, bo nieprzytomna z głodu też się nie obronię.
Tak trzymaj, Hermiona! Pokaż mu, gdzie jego miejsce!
- Masz rację. – Wytrzeszczyłam na niego oczy, ale zbyt szybko się ucieszyłam i zrozumiałam swój błąd, gdy usłyszałam jego kolejne słowa. – Jak się stoczysz na nich z górki, to spokojnie przygnieciesz ich swoim ciężarem, jeśli nie przystopujesz z pulpecikami Molly.
Zginiesz.
Miałam ochotę tupnąć nogą, gdy złośliwy uśmieszek wypłynął na tę zarozumiałą twarz. Snape z poczuciem wygranej, wmaszerował do domu, pozostawiając mnie z naprawdę głupią miną na zewnątrz.
Poprzysięgłam sobie zemstę, oj tak. Jednocześnie nie mogłam powstrzymać mrowienia w brzuchu za każdym razem, gdy spoglądałam na mojego mężczyznę. Ach, życie z nim na pewno nie było łatwe. I tak właśnie wyglądało. Przepełnione przekomarzaniami, moimi sińcami, nocami spędzonymi na dyskusjach, przeradzających się w kłótnie, a kończących namiętnymi pocałunkami…
Przełknęłam ślinę na samo wspomnienie długich, zgrabnych palców wędrujących po moich ramionach, jakby uczyły się każdego skrawka skóry na pamięć… Nie mogłam się pozbyć z głowy bladych warg, muskających moje ucho i szyję w przypływie namiętności i…
- Ziemia do Hermiony!
Oblałam się rumieńcem, gdy zorientowałam się, że stoi przede mną Harry, z dość zmartwioną miną. Poczucie winy natychmiast zastąpiło całe pożądanie w głowie.
- Harry, przepraszam. Zamyśliłam się. Coś się stało?
Oczywiście ani ja, ani Snape nie zamierzaliśmy wparadować do salonu trzymając się za ręce i ogłaszając wszem i wobec, że zostaliśmy parą.
Fuj.
- Nic, po prostu zobaczyłem, jak się pojedynkujesz ze Snapem. – Skrzywił się lekko, a jego ramię wystrzeliło w moją stronę. – Świetnie ci idzie, ale on mógłby trochę odpuścić… Może z nim porozmawiać? – Otulił mnie i z całych sił powstrzymałam odruch, żeby go odepchnąć.
Zagryzłam policzki. Naprawdę miałam ochotę się roześmiać, gdy wyobraziłam sobie przyjaciela próbującego namówić Snape’a, żeby był trochę grzeczniejszy.
- Nic nie szkodzi, Harry, po prostu trenuje mnie bez taryfy ulgowej. Przynajmniej jestem coraz lepsza. – Wzruszyłam ramionami, dzięki czemu zgrabnie wymuskałam się z jego objęć. – Idziemy na kolację?
Skinął głową. Chyba coś go trapiło, ale nie umiałam odgadnąć jego miny.
- Widziałaś ostatnio Wiktora?
Nie uszło mojej uwadze, jak nagle zmienił temat, ale ten był faktycznie dość interesujący.
- Nie. Dumbledore wspominał, że gdzieś go musiał wysłać. Nie wiem, czy są od niego jakieś wieści.
- Nie rozumiem tego. – Zmarszczył brwi, intensywnie nad czymś rozmyślając. Niewiarygodne. – Najpierw ściągnął go tutaj, twierdząc, że potrzebuje ochrony, potem pozwolił mu uczestniczyć w spotkaniach Zakonu i tak dalej, a teraz Krum zniknął, a słuch o nim zaginął. Dumbledore sam milczy na ten temat, a nikt nic nie wie. Dziwne, prawda?
Zerknęłam na niego niepewnie. Owszem, bardzo mi się to wszystko nie podobało. Snape’owi zresztą też, ale w ostatnich dniach robił wszystko, żebym trzymała się z dala od Wiktora. Albo wiedział o czymś, o czym ja nie wiedziałam, albo wpadł w obsesję.
Jeśli o mnie chodzi, to mogłam się założyć z butelką Ognistej ukrytą pod łóżkiem Ginny, że chodziło o tę pierwszą opcję.
- Nie zawracaj sobie tym głowy. – No pięknie, zaczynałam brzmieć powoli jak Nietoperz. – W końcu to Dumbledore, zawsze ma jakiś plan, prawda? – Uśmiechnęłam się wbrew sobie, ale to musiało mu wystarczyć.
- Pewnie masz rację, chociaż i tak mi się to nie podoba. – Westchnął, przepuszczając mnie w drzwiach. Gentelman pełną parą. – Malfoy wpadł na kolację, postaraj się nie rozkwasić mu twarzy tym razem. – Szepnął i mogę przysiąc, że się zaśmiał pod nosem.
No dobra, może i zdarzyło mi się wybuchnąć i mu przyłożyć, ale cholera, zasłużył sobie! Dwa dni po mojej nieudanej próbie ratowania Abigail, która wciąż leżała w łóżku, nie zachował bezpiecznej odległości, wygłaszając niezbyt przyzwoite komentarze na temat mojej osoby. Można mnie winić? A raczej moją pięść? No oczywiście, że nie! Po prostu stał za blisko, a jego nos sam zderzył się z moją ręką.
Z uniesioną głową, ignorując blond kudły z jednej i z drugiej strony stołu, zajęłam swoje zwykłe miejsce u boku Snape’a, zachowując się zupełnie normalnie.
Dziwił mnie fakt, że nikt nie zorientował się jeszcze o naszych pogłębionych relacjach, ale z drugiej strony już wcześniej odbiegały one od normy, więc albo każdy spodziewał się tego, że coś się pojawi między nami, albo nikt nie dostrzegł niczego specjalnie wyjątkowego.
Dla mnie jednak zmieniło się wiele.
Choć wciąż byliśmy partnerami w walce ze złem, to staliśmy się również partnerami w życiu codziennym i choć oboje udawaliśmy, że nie zmieniło się nic, to zmieniło się wszystko.
Nie wiem, jak to się działo, ale świat jakby postanowił współgrać z naszą tajemnicą i zsynchronizował nas jak zależne od siebie koła zębate starego zegara.
A być może to ja zaczęłam doszukiwać się znaczenia tam, gdzie go po prostu nie było?
Być może to, że wyciągałam szklankę w tym samym momencie, w którym sięgał po dzbanek soku dyniowego, było zupełnym przypadkiem? Może fakt, że patrzył na mnie wtedy, gdy ja patrzyłam na niego, był zwykłym zrządzeniem losu?
To nie tak, że wszechświat nagle wstał i zaczął klaskać. Nikt nie dostał owacji na stojąco za cierpliwość do niego (a należało mi się!). Nikt nawet nie dostrzegał tych ukradkowych uśmieszków posyłanych w moją stronę, gdy nasze palce przypadkiem się zetknęły.
Zaczynasz wpadać w obsesję.
Westchnęłam, wpatrując się obojętnie w samotną truskawkę uwięzioną wśród innych, zmielonych na dżem.
- Pulpecika? – Uniosłam wzrok znad tosta na półmisek pulpetów w sosie pomidorowym, unoszący się tuż przed moją twarzą.
- Nie, dziękuję. Podobno źle wpływają na moją figurę.
- Jaką figurę? – zapytał Snape, uśmiechając się podstępnie i odstawił miskę z powrotem na stół.
Och, uważaj. Stąpasz po cienkim lodzie!
- Dupek – mruknęłam pod nosem. Znowu przegrałam, ale nie zamierzałam dać za wygraną. W końcu nie byłabym Hermioną Granger, gdybym odpuściła, prawda?
Dumbledore wkroczył do jadalni, jak zwykle uśmiechając się lekko. Gdybym nie miała go pod ciągłym obstrzałem, uznałabym, że jest zwykłym, serdecznym, starszym panem. Zupełnie zignorowałabym jego badawcze spojrzenie, którym raczył wszystkich za każdym razem, gdy tylko zjawiał się wśród ludzi. Mógł sprawiać pozory spokojnego i naiwnego, ale nauczyłam się już, że wiedział o każdym więcej, niż mówił. Obserwował, knuł i zatrzymywał dla siebie pewne informacje, choćby po to, żeby zrzucić potem na ciebie bombę, o której istnieniu nawet nie wiedziałeś.
- Dobry wieczór, kochani – powiedział zwykłym tonem, siadając na końcu stołu. – Chciałbym was poinformować, że wezwałem pozostałych członków Zakonu, ponieważ musimy zwołać spotkanie. – Zapadła cisza. Ginny zatrzymała widelec w pół drogi do ust i makaron spadł na talerz z głośnym plaśnięciem. Harry klepnął Tonks, której łzy płynęły z oczu, gdy się zakrztusiła, a profesor McGonagall zderzyła się z Pomfrey głowami, kiedy obie chciały podnieść kromkę chleba, która spadła Moddy’emu.
Ja sama zorientowałam się, że mam otwarte usta, a Snape spiął się cały. To nie była codzienna informacja. Dumbledore rzadko zwoływał oficjalne spotkania Zakonu, na których zjawiali się wszyscy. Zwykle po prostu informował nas on lub ktoś inny o poczynaniach i losach Zakonu.
- Albusie, czy coś się stało? – to pan Weasley zadał pytanie, którego wszyscy się bali.
- Nic takiego, po prostu dostałem pewne informacje, które chciałbym przekazać wam wszystkim. – Dumbledore rozejrzał się po zgromadzonych, zatrzymując wzrok na każdym przez krótką chwilę. – Severusie – powiedział, przeskakując spojrzeniem na bladą twarz bez wyrazu – chciałbym, abyś po kolacji poświęcił mi chwilę.
- Oczywiście – odparł Snape obojętnie. Nie musiałam być Sherlockiem, żeby patrząc na zbielałe knykcie od zaciskania pięści, wiedzieć, że nie spodziewa się opowieści przy ognisku.
- Wracajcie do kolacji, kochani – zakończył swój wywód i jak na komendę, wszyscy powrócili do przerwanych czynności.
Starałam się być dyskretna, ale sądzę, że wpatrywanie się w każdego z osobna, nie było zbyt subtelne. Strach pojawił się w oczach większości osób. Tylko Malfoy był zaskakująco milczący i niewyraźnie grzebał w swoim talerzu. To było podejrzane. Nawet obecność Ginny zdawała się po nim spływać, choć ruda wciąż starała się zwrócić jego uwagę.
Już się pogodziłam z tym dziwnym uczuciem, które zrodziło się pomiędzy tą dwójką. Rzecz jasna nie akceptowałam go i nawet nie byłam bliska temu stanowi, ale milczałam, bo nie byłam pieprzoną hipokrytką. Sama żyłam właśnie w najdziwniejszym związku, jaki mogłam sobie wyobrazić, ukrywając prawdę przed wszystkimi. Kim więc byłam, by ją oceniać, co?
Dalszy posiłek przebiegał bez nowych rewelacji. W którymś momencie Snape odłożył widelec i tak jak siedział, tak wstał i wyszedł. Powstrzymałam się przed obejrzeniem się za nim, choć bardzo mnie korciło.
Dumbledore wciąż jadł spokojnie, rozglądając się co jakiś czas po mieszkańcach. Dopiero cichy dźwięk zaburzył sielankę i wszystkie głowy poderwały się w stronę drzwi wejściowych.
- Wygląda na to, że Zakon się zbiera – mruknęła Molly, wstając od stołu.
- Fred, George, Harry – przygotujcie, proszę salon na zebranie. Panna Weasley razem z panną Lovegood mogą iść po naszych gości. W tych ciemnościach mogliby nie odnaleźć drogi.
Nie zbyt mi się podobało wysyłanie ich dwóch samych, ale najwyraźniej tylko ja miałam dziwne obawy, więc przemilczałam to i również wstałam od stołu.
Ginny z Luną zniknęły za drzwiami, a Harry powłóczył z bliźniakami, mamrocząc pod nosem i zajęli się salonem.
Pani Weasley krzątała się po kuchni niezadowolona, szykując ogromną ilość filiżanek na herbatę. Kingsley, Moody, Artur i Tonks stali ściśnięci pod ścianą i cicho o czymś rozmawiali. McGonagall razem z profesor Sprout wyszły do szklarni, zapewne sprawdzić, jak się mają rośliny, które tam hodowały razem z Pomfrey. Poppy, jak co godzinę, zniknęła za drzwiami do skrzydła szpitalnego, gdzie wciąż leżała Abigail.
Nadal żyła. Wszystkich zaskakiwała jej wola życia, a zwłaszcza mnie. Wciąż przechodziły mnie ciarki na wspomnienie chłodu i smutku, który od niej czułam. Nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy po tym, jak ją zawiodłam. Codziennie odwiedzałam ją w tym pustym pokoju, przesiąkniętym zapachem rozkładającego się ciała, ale nigdy nie była przytomna. Myślę, że powinniśmy byli pozwolić jej umrzeć, ale to, co ja myślałam nie miało żadnego znaczenia.
Nagle zorientowałam się, że stoję sama, jako jedyna nie mając nic do roboty. Jak do tego doszło? Zawsze byłam rzucana w wir wydarzeń, tymczasem miałam wrażenie, że wszyscy mnie ignorowali.
Coś tu śmierdzi. I to na pewno nie jest łajnobomba.
Nie mając za wiele do zrobienia, weszłam do salonu i usiadłam na jednym z krzeseł. Choć raz nie spóźniałam się na spotkanie. No i mogłam sobie wybrać miejsce!
To jednak wcale nie uspokajało mojego walącego serca. Intuicja mi podpowiadała, że niczego dobrego nie usłyszę tego wieczoru. Nawet myślenie pozytywne nie pomagało.
Pamiętaj, szklanka jest do połowy pełna!
Tak, ale w moim przypadku na pewno wypełniona trucizną.
Uniosłam brew, otrzepując tył spodni z piachu i westchnęłam.
Czy to nie ty przypadkiem chciałaś go z całym wyposażeniem?
Hej! Gdybym wiedziała, że stanie się jeszcze gorszy, niż to było możliwe, to chyba przemyślałabym raz jeszcze kwestię naszego związku. Oj tak, wciąż nie mogło mi to przejść przez myśl, a co dopiero przez gardło…
- Jestem wykończona, Snape, katujesz mnie od trzech godzin. – Schowałam w proteście różdżkę do kieszeni, co spotkało się z kolejnym prychnięciem i zupełnie niezasłużonym zmrużeniem powiek.
- Myślałem, że jesteś dość inteligentną osobą – mruknął, krzywiąc się przy tym jak dziecko. – Najwyraźniej pomyliłem się co do tego. Chyba nawet Potter wie, że śmierciożercy nie zaczekają, aż sobie odsapniesz. Jak widać ty nie do końca zdajesz sobie z tego sprawę.
- Jesteś niesprawiedliwy! – Zaprotestowałam, wbijając w niego spojrzenie. – Walczyłam z nimi długo i jak widać żyję. Nie zamierzam zmieniać tego stanu, a teraz wybacz, ale chciałabym coś zjeść, bo nieprzytomna z głodu też się nie obronię.
Tak trzymaj, Hermiona! Pokaż mu, gdzie jego miejsce!
- Masz rację. – Wytrzeszczyłam na niego oczy, ale zbyt szybko się ucieszyłam i zrozumiałam swój błąd, gdy usłyszałam jego kolejne słowa. – Jak się stoczysz na nich z górki, to spokojnie przygnieciesz ich swoim ciężarem, jeśli nie przystopujesz z pulpecikami Molly.
Zginiesz.
Miałam ochotę tupnąć nogą, gdy złośliwy uśmieszek wypłynął na tę zarozumiałą twarz. Snape z poczuciem wygranej, wmaszerował do domu, pozostawiając mnie z naprawdę głupią miną na zewnątrz.
Poprzysięgłam sobie zemstę, oj tak. Jednocześnie nie mogłam powstrzymać mrowienia w brzuchu za każdym razem, gdy spoglądałam na mojego mężczyznę. Ach, życie z nim na pewno nie było łatwe. I tak właśnie wyglądało. Przepełnione przekomarzaniami, moimi sińcami, nocami spędzonymi na dyskusjach, przeradzających się w kłótnie, a kończących namiętnymi pocałunkami…
Przełknęłam ślinę na samo wspomnienie długich, zgrabnych palców wędrujących po moich ramionach, jakby uczyły się każdego skrawka skóry na pamięć… Nie mogłam się pozbyć z głowy bladych warg, muskających moje ucho i szyję w przypływie namiętności i…
- Ziemia do Hermiony!
Oblałam się rumieńcem, gdy zorientowałam się, że stoi przede mną Harry, z dość zmartwioną miną. Poczucie winy natychmiast zastąpiło całe pożądanie w głowie.
- Harry, przepraszam. Zamyśliłam się. Coś się stało?
Oczywiście ani ja, ani Snape nie zamierzaliśmy wparadować do salonu trzymając się za ręce i ogłaszając wszem i wobec, że zostaliśmy parą.
Fuj.
- Nic, po prostu zobaczyłem, jak się pojedynkujesz ze Snapem. – Skrzywił się lekko, a jego ramię wystrzeliło w moją stronę. – Świetnie ci idzie, ale on mógłby trochę odpuścić… Może z nim porozmawiać? – Otulił mnie i z całych sił powstrzymałam odruch, żeby go odepchnąć.
Zagryzłam policzki. Naprawdę miałam ochotę się roześmiać, gdy wyobraziłam sobie przyjaciela próbującego namówić Snape’a, żeby był trochę grzeczniejszy.
- Nic nie szkodzi, Harry, po prostu trenuje mnie bez taryfy ulgowej. Przynajmniej jestem coraz lepsza. – Wzruszyłam ramionami, dzięki czemu zgrabnie wymuskałam się z jego objęć. – Idziemy na kolację?
Skinął głową. Chyba coś go trapiło, ale nie umiałam odgadnąć jego miny.
- Widziałaś ostatnio Wiktora?
Nie uszło mojej uwadze, jak nagle zmienił temat, ale ten był faktycznie dość interesujący.
- Nie. Dumbledore wspominał, że gdzieś go musiał wysłać. Nie wiem, czy są od niego jakieś wieści.
- Nie rozumiem tego. – Zmarszczył brwi, intensywnie nad czymś rozmyślając. Niewiarygodne. – Najpierw ściągnął go tutaj, twierdząc, że potrzebuje ochrony, potem pozwolił mu uczestniczyć w spotkaniach Zakonu i tak dalej, a teraz Krum zniknął, a słuch o nim zaginął. Dumbledore sam milczy na ten temat, a nikt nic nie wie. Dziwne, prawda?
Zerknęłam na niego niepewnie. Owszem, bardzo mi się to wszystko nie podobało. Snape’owi zresztą też, ale w ostatnich dniach robił wszystko, żebym trzymała się z dala od Wiktora. Albo wiedział o czymś, o czym ja nie wiedziałam, albo wpadł w obsesję.
Jeśli o mnie chodzi, to mogłam się założyć z butelką Ognistej ukrytą pod łóżkiem Ginny, że chodziło o tę pierwszą opcję.
- Nie zawracaj sobie tym głowy. – No pięknie, zaczynałam brzmieć powoli jak Nietoperz. – W końcu to Dumbledore, zawsze ma jakiś plan, prawda? – Uśmiechnęłam się wbrew sobie, ale to musiało mu wystarczyć.
- Pewnie masz rację, chociaż i tak mi się to nie podoba. – Westchnął, przepuszczając mnie w drzwiach. Gentelman pełną parą. – Malfoy wpadł na kolację, postaraj się nie rozkwasić mu twarzy tym razem. – Szepnął i mogę przysiąc, że się zaśmiał pod nosem.
No dobra, może i zdarzyło mi się wybuchnąć i mu przyłożyć, ale cholera, zasłużył sobie! Dwa dni po mojej nieudanej próbie ratowania Abigail, która wciąż leżała w łóżku, nie zachował bezpiecznej odległości, wygłaszając niezbyt przyzwoite komentarze na temat mojej osoby. Można mnie winić? A raczej moją pięść? No oczywiście, że nie! Po prostu stał za blisko, a jego nos sam zderzył się z moją ręką.
Z uniesioną głową, ignorując blond kudły z jednej i z drugiej strony stołu, zajęłam swoje zwykłe miejsce u boku Snape’a, zachowując się zupełnie normalnie.
Dziwił mnie fakt, że nikt nie zorientował się jeszcze o naszych pogłębionych relacjach, ale z drugiej strony już wcześniej odbiegały one od normy, więc albo każdy spodziewał się tego, że coś się pojawi między nami, albo nikt nie dostrzegł niczego specjalnie wyjątkowego.
Dla mnie jednak zmieniło się wiele.
Choć wciąż byliśmy partnerami w walce ze złem, to staliśmy się również partnerami w życiu codziennym i choć oboje udawaliśmy, że nie zmieniło się nic, to zmieniło się wszystko.
Nie wiem, jak to się działo, ale świat jakby postanowił współgrać z naszą tajemnicą i zsynchronizował nas jak zależne od siebie koła zębate starego zegara.
A być może to ja zaczęłam doszukiwać się znaczenia tam, gdzie go po prostu nie było?
Być może to, że wyciągałam szklankę w tym samym momencie, w którym sięgał po dzbanek soku dyniowego, było zupełnym przypadkiem? Może fakt, że patrzył na mnie wtedy, gdy ja patrzyłam na niego, był zwykłym zrządzeniem losu?
To nie tak, że wszechświat nagle wstał i zaczął klaskać. Nikt nie dostał owacji na stojąco za cierpliwość do niego (a należało mi się!). Nikt nawet nie dostrzegał tych ukradkowych uśmieszków posyłanych w moją stronę, gdy nasze palce przypadkiem się zetknęły.
Zaczynasz wpadać w obsesję.
Westchnęłam, wpatrując się obojętnie w samotną truskawkę uwięzioną wśród innych, zmielonych na dżem.
- Pulpecika? – Uniosłam wzrok znad tosta na półmisek pulpetów w sosie pomidorowym, unoszący się tuż przed moją twarzą.
- Nie, dziękuję. Podobno źle wpływają na moją figurę.
- Jaką figurę? – zapytał Snape, uśmiechając się podstępnie i odstawił miskę z powrotem na stół.
Och, uważaj. Stąpasz po cienkim lodzie!
- Dupek – mruknęłam pod nosem. Znowu przegrałam, ale nie zamierzałam dać za wygraną. W końcu nie byłabym Hermioną Granger, gdybym odpuściła, prawda?
Dumbledore wkroczył do jadalni, jak zwykle uśmiechając się lekko. Gdybym nie miała go pod ciągłym obstrzałem, uznałabym, że jest zwykłym, serdecznym, starszym panem. Zupełnie zignorowałabym jego badawcze spojrzenie, którym raczył wszystkich za każdym razem, gdy tylko zjawiał się wśród ludzi. Mógł sprawiać pozory spokojnego i naiwnego, ale nauczyłam się już, że wiedział o każdym więcej, niż mówił. Obserwował, knuł i zatrzymywał dla siebie pewne informacje, choćby po to, żeby zrzucić potem na ciebie bombę, o której istnieniu nawet nie wiedziałeś.
- Dobry wieczór, kochani – powiedział zwykłym tonem, siadając na końcu stołu. – Chciałbym was poinformować, że wezwałem pozostałych członków Zakonu, ponieważ musimy zwołać spotkanie. – Zapadła cisza. Ginny zatrzymała widelec w pół drogi do ust i makaron spadł na talerz z głośnym plaśnięciem. Harry klepnął Tonks, której łzy płynęły z oczu, gdy się zakrztusiła, a profesor McGonagall zderzyła się z Pomfrey głowami, kiedy obie chciały podnieść kromkę chleba, która spadła Moddy’emu.
Ja sama zorientowałam się, że mam otwarte usta, a Snape spiął się cały. To nie była codzienna informacja. Dumbledore rzadko zwoływał oficjalne spotkania Zakonu, na których zjawiali się wszyscy. Zwykle po prostu informował nas on lub ktoś inny o poczynaniach i losach Zakonu.
- Albusie, czy coś się stało? – to pan Weasley zadał pytanie, którego wszyscy się bali.
- Nic takiego, po prostu dostałem pewne informacje, które chciałbym przekazać wam wszystkim. – Dumbledore rozejrzał się po zgromadzonych, zatrzymując wzrok na każdym przez krótką chwilę. – Severusie – powiedział, przeskakując spojrzeniem na bladą twarz bez wyrazu – chciałbym, abyś po kolacji poświęcił mi chwilę.
- Oczywiście – odparł Snape obojętnie. Nie musiałam być Sherlockiem, żeby patrząc na zbielałe knykcie od zaciskania pięści, wiedzieć, że nie spodziewa się opowieści przy ognisku.
- Wracajcie do kolacji, kochani – zakończył swój wywód i jak na komendę, wszyscy powrócili do przerwanych czynności.
Starałam się być dyskretna, ale sądzę, że wpatrywanie się w każdego z osobna, nie było zbyt subtelne. Strach pojawił się w oczach większości osób. Tylko Malfoy był zaskakująco milczący i niewyraźnie grzebał w swoim talerzu. To było podejrzane. Nawet obecność Ginny zdawała się po nim spływać, choć ruda wciąż starała się zwrócić jego uwagę.
Już się pogodziłam z tym dziwnym uczuciem, które zrodziło się pomiędzy tą dwójką. Rzecz jasna nie akceptowałam go i nawet nie byłam bliska temu stanowi, ale milczałam, bo nie byłam pieprzoną hipokrytką. Sama żyłam właśnie w najdziwniejszym związku, jaki mogłam sobie wyobrazić, ukrywając prawdę przed wszystkimi. Kim więc byłam, by ją oceniać, co?
Dalszy posiłek przebiegał bez nowych rewelacji. W którymś momencie Snape odłożył widelec i tak jak siedział, tak wstał i wyszedł. Powstrzymałam się przed obejrzeniem się za nim, choć bardzo mnie korciło.
Dumbledore wciąż jadł spokojnie, rozglądając się co jakiś czas po mieszkańcach. Dopiero cichy dźwięk zaburzył sielankę i wszystkie głowy poderwały się w stronę drzwi wejściowych.
- Wygląda na to, że Zakon się zbiera – mruknęła Molly, wstając od stołu.
- Fred, George, Harry – przygotujcie, proszę salon na zebranie. Panna Weasley razem z panną Lovegood mogą iść po naszych gości. W tych ciemnościach mogliby nie odnaleźć drogi.
Nie zbyt mi się podobało wysyłanie ich dwóch samych, ale najwyraźniej tylko ja miałam dziwne obawy, więc przemilczałam to i również wstałam od stołu.
Ginny z Luną zniknęły za drzwiami, a Harry powłóczył z bliźniakami, mamrocząc pod nosem i zajęli się salonem.
Pani Weasley krzątała się po kuchni niezadowolona, szykując ogromną ilość filiżanek na herbatę. Kingsley, Moody, Artur i Tonks stali ściśnięci pod ścianą i cicho o czymś rozmawiali. McGonagall razem z profesor Sprout wyszły do szklarni, zapewne sprawdzić, jak się mają rośliny, które tam hodowały razem z Pomfrey. Poppy, jak co godzinę, zniknęła za drzwiami do skrzydła szpitalnego, gdzie wciąż leżała Abigail.
Nadal żyła. Wszystkich zaskakiwała jej wola życia, a zwłaszcza mnie. Wciąż przechodziły mnie ciarki na wspomnienie chłodu i smutku, który od niej czułam. Nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy po tym, jak ją zawiodłam. Codziennie odwiedzałam ją w tym pustym pokoju, przesiąkniętym zapachem rozkładającego się ciała, ale nigdy nie była przytomna. Myślę, że powinniśmy byli pozwolić jej umrzeć, ale to, co ja myślałam nie miało żadnego znaczenia.
Nagle zorientowałam się, że stoję sama, jako jedyna nie mając nic do roboty. Jak do tego doszło? Zawsze byłam rzucana w wir wydarzeń, tymczasem miałam wrażenie, że wszyscy mnie ignorowali.
Coś tu śmierdzi. I to na pewno nie jest łajnobomba.
Nie mając za wiele do zrobienia, weszłam do salonu i usiadłam na jednym z krzeseł. Choć raz nie spóźniałam się na spotkanie. No i mogłam sobie wybrać miejsce!
To jednak wcale nie uspokajało mojego walącego serca. Intuicja mi podpowiadała, że niczego dobrego nie usłyszę tego wieczoru. Nawet myślenie pozytywne nie pomagało.
Pamiętaj, szklanka jest do połowy pełna!
Tak, ale w moim przypadku na pewno wypełniona trucizną.
Kilkanaście minut minęło, nim w końcu salon się
wypełnił i mogłam już przestać oglądać swoje paznokcie. Nie żebym miała coś
lepszego do roboty…
Obróciłam głowę w tym samym momencie, w którym Snape wszedł do salonu. Widzicie? Mówiłam, że to chory magnetyzm.
Minę miał nietęgą i nie zapowiadała ona niczego dobrego, ale z pytaniami musiałam zaczekać do końca spotkania.
Rozejrzałam się po pokoju. Pojawiło się wiele twarzy, których nie znałam albo widziałam raz czy dwa. Nie potrafiłam określić, ilu właściwie członków liczył Zakon, ale najwyraźniej więcej, niż mi się wydawało. Jakim cudem informacja o zmartwychwstaniu Dumbledore’a nie wydostała się na zewnątrz? Nie mam pojęcia, ale to musiało być silne zaklęcie. Nie byłam aż tak głupia, żeby wierzyć w stuprocentową lojalność każdej osoby w tym pomieszczeniu. Nauczyłam się już, że ufać można tylko sobie.
Ewentualnie Snape’owi.
Dumbledore klasnął w dłonie i w salonie zapadła cisza, przerywana jedynie stukotem filiżanek, które rozstawiała Molly.
Uniosła ręce, gdy mąż spojrzał na nią znacząco i oburzyła się, ale nie wyszła, tylko stanęła w miejscu, obrzucając Dumbledore’a piorunującym wzrokiem. Ten jedynie uśmiechnął się przepraszająco i westchnął.
- Cieszę się, że prawie wszystkim udało się dzisiaj dotrzeć. – Zapewne miał na myśli Wiktora, którego tutaj nie było. A szkoda, bo miałam do niego naprawdę wiele pytań. – Nie chciałem was ściągać o tak późnej godzinie, ale pojawiły się pewne informacje, które ze względu na swoją wagę, nie mogą czekać. – Pomruk przelał się po salonie, ale Dumbledore nie protestował. Czekał spokojnie, aż ponownie zapadła cisza. Skręcało mi już wszystkie wnętrzności od tej niepewności i oczekiwania. – Jak już wszyscy wiemy, Hogwart nie zostanie w tym roku otwarty. Dowiedzieliśmy się natomiast, dzięki uprzejmości pana Malfoy’a, że jego rodzina planuje otworzyć tak zwany azyl, dla czarodziejów czystej krwi. – Siwy mężczyzna potarł skronie i pokręcił głową. – Jeszcze nie rozesłali tej informacji, ale oczywiście nie jest to dobra wiadomość dla nas. Im więcej młodzieży przeciągną na swoją stronę, tym ciężej będzie nam pokonać Toma Riddle’a. Mam nadzieję, że rozumiecie wagę tego zdarzenia?
Sądząc po minach, jakie miała połowa osób, nie rozumieli.
Ale ja wiedziałam aż za dobrze, co to oznacza. Świat został oficjalnie podzielony na szlamy i czystokrwistych. Miałam ochotę zakląć soczyście. Rodzice bez najmniejszego oporu oddadzą swoje dzieci pod opiekę Malfoyów i Lestrange. Będą chcieli je chronić, choćby za cenę ich duszy. Nie dziwiłam się temu, ale jednocześnie wypełniała mnie nienawiść do tych przestraszonych, tchórzliwych ludzi. Woleli sprzedać swoje dzieci diabłu, niż pozwolić im wybrać stronę, po której staną. Zabierali im wolną wolę, szansę na podjęcie własnych decyzji.
Voldemort po raz kolejny nas wykiwał i uderzył tam, gdzie się tego nie spodziewaliśmy. No dobra, może tylko ja się nie spodziewałam.
- Albusie, zamierzamy na to pozwolić? – zapytała McGonagall, ściskając dłonie razem.
- Nie mam możliwości manewru w tym przypadku, Minerwo. Chciałbym jakoś temu zaradzić, ale mam związane ręce. Wszyscy mamy.
- Możemy przecież uprzedzić rodziny, żeby tego nie robili – wykrzyknął ktoś z tłumu.
Przewróciłam oczami.
- To nic nie da. Rodzice zrobią wszystko, by uchronić swoje dzieci. Nawet jeśli to oznacza zniewolenie ich.
Zapadła cisza, której nikt już nie przerwał błyskotliwymi komentarzami i pomysłami.
I wtedy dotarła do mnie prawda. Przegrywaliśmy.
Mogliśmy siedzieć tutaj, tworzyć kółka wzajemnej adoracji, walczyć ze śmierciożercami, knuć za ich plecami, ale w tej szarej, smutnej rzeczywistości przegraliśmy już dawno temu.
Udawana śmierć Dumbledore’a wcale nie osłabiła Voldemort’a. Stał się brutalniejszy i pewniejszy w swoich decyzjach. Jak mieliśmy go pokonać, skoro nie nadarzyła się ku temu żadna okazja?
- Jest jeszcze coś – powiedział po kilku minutach, zatrzymując swoje spojrzenie na mnie.
Przełknęłam nerwowo ślinę, starając się nie wykręcić sobie palców ze stawów. Boże, ta wojna zrobiła ze mnie znerwicowaną nastolatkę. – Panie Malfoy?
Dobra, tego się nie spodziewałam. A już na pewno nie Dracona idącego na środek salonu. Teraz i on patrzył na mnie.
- Oni wiedzą – wyrzucił z siebie niczym torpeda.
- O czym wiedzą? – zapytała Molly, chwytając się za serce.
- O Granger. Wiedzą o jej mocy i o magii.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.
Żeż ty w mordę.
No tak, Malfoy. Lucjusz Malfoy kilka tygodni temu widział moją różdżkę. Musiał przekazać o tym Voldemortowi i pewnie chwilę im zajęło poskładanie tych informacji do kupy.
- Skąd…? – sapnął Lupin, patrząc to na mnie, to na niego.
- Mój ojciec.
- Jesteśmy pewni, że to nie Grindelwald? – zapytał Kingsley, marszcząc brwi.
- Gdyby to był Grindelwald, wiedzieliby, że profesor Dumbledore żyje. A wygląda na to, że nie wiedzą. – Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że ten spokojny, opanowany głos należy do mnie.
No i pięknie, teraz już każdy na mnie patrzył.
- Granger ma rację. Nikt nie wspominał o tym. Została wyznaczona nagroda za złapanie cię i dostarczenie Czarnemu Panu. – Wbił błękitne oczy w moje i gdy już myślałam, że gorzej być nie może, westchnął. – Każdy śmierciożerca, szmalcownik i zwykły czarodziej ma prawo ją dostać. Oferuje bezpieczeństwo, chwałę i bogactwo. Co kto woli. Do wyboru do koloru.
Serce waliło mi w piersi niczym młot. Spojrzałam na swoje dłonie, które spokojnie, zupełnie bez najmniejszego drżenia spoczywały na kolanach. Potrzebowałam chwili na przyswojenie tych informacji.
- Każdy czarodziej i czarownica będą cię teraz szukać – powiedział cicho Harry, wpatrując się we mnie w osłupieniu.
- Co jest, Potter, martwisz się o swoją sławę?
Obróciłam głowę w lewo. Nie wiem, kiedy Snape stanął u mojego boku, ale był tu. I widziałam po jego minie, że nikt więcej się nie zbliży.
- Zamknij się, ty dupku! – wybuchnął Harry, na co wytrzeszczyłam oczy. Czyżby koniec zawieszenia broni?
- Nie, to ty się zamknij, Potter -warknął Snape tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie kłóciłabym się z nim w tej chwili i Harry też musiał dostrzec zmianę na jego twarzy, bo usiadł, krzywiąc się i mamrocząc pod nosem przekleństwa, ale nic więcej nie zrobił.
- Severusie, nie ma potrzeby się unosić - powiedział spokojnie Dumbledore, przyglądając się nam znad swoich połówek.
- Tak? Jesteś tego pewny? - zapytał za złością, której źródła nie znałam. W sumie nie do końca rozumiałam skąd ta furia się wzięła. - Bo patrzę na połowę tych ludzi i widzę, jak zacierają ręce - syknął, obrzucając pokój piorunującym spojrzeniem.
- Severusie! – zawołała Hestia, spoglądając to na mnie, to na niego.
Och, królowa blondu za chwilę zacznie ocierać łzy rozpaczy!
Snape zignorował Jones, wciąż mierząc wzrokiem członków Zakonu. I właśnie wtedy olśniło mnie, dlaczego tak zareagował.
On się bał.
Siedzieliśmy w pokoju pełnym ludzi, których praktycznie nie znaliśmy. Na palcach mogłam policzyć ludzi, którzy by mnie nie skrzywdzili. A reszta? Obietnice Voldemorta'a niejednego już skusiły.
Odruchowo sięgnęłam po swoją różdżkę i wstałam z miejsca, siląc się na opanowanie. Nie mogli zobaczyć mojego strachu, o nie.
Moje życie należało do mnie i tylko do mnie, a żaden czarodziej czy czarownica nie odbiorą mi tego. Nikt nie zaprowadzi mnie przed oblicze Voldemort’a dopóki sama nie zdecyduję, że tak będzie.
- Snape, nikt jej tutaj nie chce skrzywdzić! - zawołał Lupin, również podnosząc się z krzesła. -Nie wpadajmy w paranoję, musimy sobie ufać. Wszyscy będziemy jej chronić. – Wyglądał na niezwykle wzburzonego i z jednej strony rozumiałam tę złość, ale z drugiej nie miał prawa stawiać mnie w takiej sytuacji.
Już otwierałam usta, ale Snape znowu wszedł mi w słowo. Najwyraźniej postanowił również mówić za mnie.
- Doprawdy? Ciekaw jestem, czy byłbyś taki pełen zaufania, gdyby chodziło o Tonks? - warknął, rzucając mu otwarte wyzwanie.
Pani Weasley zaklęła cicho w kącie, a Ginny pisnęła, gdy Harry wylał na nią herbatę. Tylko kilka osób, najwyraźniej tych inteligentniejszych, wyłapało w tym pytaniu deklarację.
Snape właśnie przyznał, że jestem dla niego kimś więcej niż byłą uczennicą.
Przysięgam, że gdyby nie okoliczności, nie zwracałabym uwagi na pokój pełen ludzi i pocałowała go od razu za to, co właśnie zrobił.
Spojrzałam na niego maślanymi oczami, choć nie pasowało do to panującej atmosfery.
Niestety, mieliśmy inne zmartwienia.
- Nie ochronisz jej sam, idioto - włączył sie Moody, gdy otrząsnął się po pierwszym szoku.
Och, cudownie. Czy ja już tutaj robiłam tylko za figurę stylistyczną?
- Hej, ja też chyba mam coś do powiedzenia, co?
- Przymknij się - mruknął Snape i zmrużył powieki, a jego długie palce zacisnęły się mocniej wokół różdżki. - A założysz się Moody? Zrobię to lepiej, niż ty kiedykolwiek byłeś w stanie. – Zimny głos brzmiał dla mnie prawie że obco, a jednocześnie sprawiał, że napięcie znikało z moich ramion.
Byłam bezpieczna. Cholernie, kurewsko bezpieczna u jego boku.
- Może powinniśmy zapytać Hermiony, co zamierza? - zapytał Artur, zachowując bezpieczną odległość od pola minowego o nazwie Snape.
Ten tylko prychnął, ale spojrzał na mnie wyczekująco.
Dzięki ci, o wielki Nietoperzu!
Ale akurat teraz nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć.
Nie żebym nie miała przygotowanej już całej batalii słów w głowie, ale mimo wszystko nie zamierzałam przysparzać sobie wrogów.
- Ja no eee... - Weź się w garść! Odetchnęłam i rozejrzałam się po pokoju. Niepokój i złość wypełniała każdą twarz. Nie wiem tylko, czy bali się o mnie, czy też tego, co zrobi im Snape, jeśli zbliżą się zanadto. - To nie tak, że nie ufam wam. Po prostu was nie znam. - Kilka osób prychnęło, a Snape wyraźnie się rozluźnił, choć nie wiedział, co jeszcze go czeka. - Nie zamierzam jednak nigdzie uciekać ani się kryć. Zbyt długo to robiłam i bardzo nie chcę do tego wracać. Mam różdżkę, której potrafię świetnie użyć i założę się, że większą część z was powaliłabym jednym zaklęciem. - Tym razem zaklął i ścisnął moje ramię, zdecydowanie za mocno. Zignorowałam go i zamiast się skulić, wypięłam dumnie pierś, wyciągając różdżkę wyżej. - Jeśli nie wierzycie, to możecie sprawdzić. Ale każdego, kto spróbuje się do mnie zbliżyć, zabiję. - Dla lepszego efektu rozejrzałam się po tych wściekłych twarzach i z niejasnych dla mnie powodów, chciałam pokazać Hestii język, gdy patrzyła na mnie jak na ruchomy cel.
Molly zatkała dłonią usta, pan Weasley podejrzliwie łypał na wszystkich, a Ginny uśmiechała się szeroko, zapewne dumna z moich gróźb. Tylko Dumbledore nie okazywał żadnych emocji. Tak, im zdecydowanie mogłam zaufać.
- Jeśli zobaczę kogokolwiek w pobliżu Granger, nie będę czekał, aż pierwszy wyciągnie różdżkę – warknął na koniec Snape i pociągnął mnie za ramię. - Idziemy - mruknął do mojego ucha i chociaż próbowałam się sprzeciwić, był zbyt silny.
Słyszałam już tylko jak rozgorzała dyskusja zaraz po naszym wyjściu z salonu, ale nie dane mi było podsłuchać. Najwyraźniej później będę musiała zrobić małe przesłuchanie mojej rudej przyjaciółce.
Zaciągnął mnie do swojego pokoju i dopiero tam puścił. Musiałam rozmasować ramię, gdy on zaczął krążyć w kółko po dywanie.
Nabrałam powietrza do płuc, wypuściłam je powoli i przybrałam najbardziej bojową pozę, na jaką mogłam się zdobyć.
- Powiesz mi, co to kurwa było?! -wybuchnęłam, gdy w końcu przystanął i zwrócił na mnie swoją uwagę.
- Wyrażaj się, Granger.
- No ty sobie chyba żartujesz! – Prychnęłam, krzyżując ramiona. O nie, tej walki nie miałam zamiaru przegrać. – Przestań traktować mnie jak dziecko, które potrzebuje ochrony, dobra? Urządziłeś tam prawdziwe przedstawienie i po co?
Snape zacisnął zęby. Przez chwilę patrzył na mnie, a napięcie wzbierało na jego twarzy.
No dobra, nie zapowiadało się, że odda mi to walkowerem.
- Choćby po to, ty pustogłowa kretynko, żebyś nie była łatwym celem. Naprawdę wierzysz, że ludzie w tamtym pomieszczeniu nie zaryzykują swojego oddania Zakonowi, jeśli mogą zdobyć azyl? Oni tylko na to czekają! Aż dostaną lepszą ofertę niż to, co ma dla nich Dumbledore! Ale nie, ty musisz zgrywać pieprzoną bohaterkę i twoja cholerna duma jest silniejsza niż instynkt przetrwania! Nie zamierzam patrzeć, jak któreś z nich zaciąga cię przed oblicze Czarnego Pana, rozumiesz?
- Snape, rozumiem to bardzo dobrze i zaufaj mi, że moim marzeniem też nie jest paść przed tym dupkiem na kolana – oznajmiłam spokojnie, chociaż ręce mi się trzęsły ze zdenerwowania. – Ale nie możesz grozić każdemu, kto spojrzy w moją stronę, że go zabijesz! Naprawdę potrafię o siebie zadbać i nie chcę już uciekać. Poza tym na zewnątrz będę bardziej bezpieczna niż w kwaterze Zakonu? Nie sądzę.
- Będziesz, jeśli pójdziesz ze mną. – Podszedł do mnie i jakimś niezwykle, szybkim ruchem, przygwoździł mnie do ściany za plecami. – Posłuchaj, powiedz tylko słowo, a nas tu nie ma. Ukryję cię i pomogę przeżyć, ale musisz mi na to pozwolić.
Desperacja w jego głosie przemawiała do mnie tak głęboko, że chciałam przytaknąć i po prostu pozwolić mu prowadzić. Gotowy był poświęcić swoją pozycję, swoją pokutę dla mnie. Ale nie mogłam mu na to pozwolić. Przez cały rok próbowałam pozostać silną, niezależną czarownicą, przestać żyć w strachu i cieniu. A on właśnie oferował mi powrót do tego. Oferował mi swoje oddanie, ale jednocześnie poddanie się i zostanie tchórzem.
Wyciągnęłam dłoń do jego policzka i spuściłam wzrok. Nie chciałam patrzeć w czarne oczy, świdrujące mnie na wylot.
- Nie mogę, Snape. Nie chcę.
- W takim razie – powiedział i odsunął się – nie zamierzam stać nikomu na drodze, jeśli nie chcesz pomocy.
Zamarłam. Mogę przysiąc, że moje serce zatrzymało się na ułamek sekundy.
- Snape, to nie tak, przecież…
- Nie, Granger. Straciłem jedną kobietę przez własną głupotę. Nie zamierzam stać z boku i patrzeć, jak tracę kolejną przez jej dumę.
Przełknęłam ślinę, gdy podniosłam w końcu wzrok i nasze oczy się spotkały.
Mój Boże, pierwszy raz w życiu poczułam się tak przerażona jak teraz. Nie bałam się śmierci, nie bałam się walki, nie bałam się stanąć przed obliczem Voldemort’a. Nie, bałam się utraty mężczyzny stojącego przede mną. A on bał się bólu po kolejnej stracie.
Czy naprawdę nie mogłam przełknąć swoich własnych zasad dla niego? Czy nie mogłam przez chwilę zgrywać księżniczki w opałach?
Nie.
- Przepraszam. Ale ja nie jestem Lily, Snape. – Nigdy nią nie będę.
On prychnął i skrzywił się.
- Naprawdę sądzisz, że o to chodzi? Nie wiem, co ja miałem w głowie. Teraz widzę, że jesteś po prostu dzieckiem.
- No teraz to przegiąłeś – warknęłam, podchodząc do niego. Wetknęłam groźnie palec w jego pierś, starając się powstrzymać łzy, które wzbierały ze złości w moich oczach. – Nie jestem dzieckiem, a to, że nie chcę się kryć jak przestraszona nastolatka, wcale temu nie zaprzecza. Jeśli tego nie rozumiesz, to najwyraźniej i ja się pomyliłam. Myślałam, że będziemy równi, że jesteśmy partnerami. A ty, co robisz? Sprowadzasz mnie na poziom pierwszoklasisty. Daruj sobie, Snape, po prostu sobie daruj.
Byłam pod wrażeniem opanowania we własnym głosie, chociaż dużo bardziej miałam ochotę po prostu wrzeszczeć na niego jak opętana. Jeśli jednak miałam udowodnić swoją dojrzałość, to była zdecydowanie lepsza droga ku temu.
- Dziewucho, jesteś…
Przerwał, gdy zmiażdżyłam jego wargi własnymi.
Miałam dosyć tego wieczoru, a zamiast się wspierać i wymyślić, co dalej, kłóciliśmy się o coś tak bezsensownego. Ja nie zamierzałam uciekać, on nie zamierzał mnie spuszczać z oka. To mi pasowało, ale na moich warunkach.
Ramiona Snape’a zamknęły mnie w żelaznym uścisku i nagle cała ta dyskusja wydała mi się absurdalna i gdy jego język wśliznął się do moich ust, gotowa byłam zamieszkać w namiocie choćby do końca życia.
Trochę szacunku, dziewczyno…
No dobra, może i nie byłam mistrzem asertywności, ale co z tego?
- Nie umiesz odpuszczać, co? – mruknął, gdy jego wargi znalazły się przy moim uchu.
Zadrżałam mimowolnie i potrząsnęłam głową.
- Żadne z nas nie umie – westchnęłam, kiedy przejechał językiem po mojej szyi. – Nie zamierzam ginąć, ale uciekać też nie.
- W takim razie przywiążę cię do łóżka i nikt się do ciebie nie zbliży.
Musiałam się uśmiechnąć. No po prostu musiałam.
- Mnie to pasuje.
Odsunął się na wyciągnięcie ramion, choć bardzo mi się nie spodobał ten nagły dystans.
- Tak? – uniósł wyzywająco brew, a łobuzerski uśmiech rozciągnął jego wargi.
Omiotłam go szybkim spojrzeniem i nie potrzebowałam więcej zachęty. Boże, pragnęłam go tak długo i jeśli miałam umrzeć w katuszach, to wpierw zamierzałam stracić dziewictwo.
- Tak – wyrzuciłam z siebie. Musiał dostrzec zmianę w moich oczach i zrozumiał, o czym mówiłam, bo nagle całe rozbawienie zniknęło z jego twarzy, a pojawiła się ostrożność.
Och, pal licho moją pruderyjność! Byłam w końcu kobietą z krwi i kości, a nie przestraszonym dzieckiem!
Zbliżyłam się na powrót do Snape’a i zarzuciłam mu ręce na szyję.
- Proszę – wyszeptałam przy jego uchu.
Mechanicznie przyciągnął mnie do siebie, ale napiął wszystkie mięśnie, jakby starał się kontrolować każdy, najmniejszy ruch.
- Proszę, pokaż mi, jak to jest być kobietą. Pokaż, że jestem twoja – mruknęłam, całkowicie wbrew wszystkim instynktom, które krzyczały, żebym się zamknęła. Moje policzki płonęły szkarłatem, ale jego przyspieszony oddech mówił mi, że się łamie. Musiałam to pociągnąć, bo jeszcze chwila wątpliwości z jego strony, a sama bym nakryła się kartonem i uciekła zażenowana własną rozwiązłością.
Przeklęte ciało mnie zdradzało.
- Granger, przestań, bo za chwilę nie będzie odwrotu.
Uśmiechnęłam się pod nosem i w dość jednoznacznym geście poruszyłam biodrami.
Z jego gardła wyrwał się warkot. Wiedziałam, że wygrałam tę bitwę, gdy opadł rozgrzanymi wargami na moje.
Obróciłam głowę w tym samym momencie, w którym Snape wszedł do salonu. Widzicie? Mówiłam, że to chory magnetyzm.
Minę miał nietęgą i nie zapowiadała ona niczego dobrego, ale z pytaniami musiałam zaczekać do końca spotkania.
Rozejrzałam się po pokoju. Pojawiło się wiele twarzy, których nie znałam albo widziałam raz czy dwa. Nie potrafiłam określić, ilu właściwie członków liczył Zakon, ale najwyraźniej więcej, niż mi się wydawało. Jakim cudem informacja o zmartwychwstaniu Dumbledore’a nie wydostała się na zewnątrz? Nie mam pojęcia, ale to musiało być silne zaklęcie. Nie byłam aż tak głupia, żeby wierzyć w stuprocentową lojalność każdej osoby w tym pomieszczeniu. Nauczyłam się już, że ufać można tylko sobie.
Ewentualnie Snape’owi.
Dumbledore klasnął w dłonie i w salonie zapadła cisza, przerywana jedynie stukotem filiżanek, które rozstawiała Molly.
Uniosła ręce, gdy mąż spojrzał na nią znacząco i oburzyła się, ale nie wyszła, tylko stanęła w miejscu, obrzucając Dumbledore’a piorunującym wzrokiem. Ten jedynie uśmiechnął się przepraszająco i westchnął.
- Cieszę się, że prawie wszystkim udało się dzisiaj dotrzeć. – Zapewne miał na myśli Wiktora, którego tutaj nie było. A szkoda, bo miałam do niego naprawdę wiele pytań. – Nie chciałem was ściągać o tak późnej godzinie, ale pojawiły się pewne informacje, które ze względu na swoją wagę, nie mogą czekać. – Pomruk przelał się po salonie, ale Dumbledore nie protestował. Czekał spokojnie, aż ponownie zapadła cisza. Skręcało mi już wszystkie wnętrzności od tej niepewności i oczekiwania. – Jak już wszyscy wiemy, Hogwart nie zostanie w tym roku otwarty. Dowiedzieliśmy się natomiast, dzięki uprzejmości pana Malfoy’a, że jego rodzina planuje otworzyć tak zwany azyl, dla czarodziejów czystej krwi. – Siwy mężczyzna potarł skronie i pokręcił głową. – Jeszcze nie rozesłali tej informacji, ale oczywiście nie jest to dobra wiadomość dla nas. Im więcej młodzieży przeciągną na swoją stronę, tym ciężej będzie nam pokonać Toma Riddle’a. Mam nadzieję, że rozumiecie wagę tego zdarzenia?
Sądząc po minach, jakie miała połowa osób, nie rozumieli.
Ale ja wiedziałam aż za dobrze, co to oznacza. Świat został oficjalnie podzielony na szlamy i czystokrwistych. Miałam ochotę zakląć soczyście. Rodzice bez najmniejszego oporu oddadzą swoje dzieci pod opiekę Malfoyów i Lestrange. Będą chcieli je chronić, choćby za cenę ich duszy. Nie dziwiłam się temu, ale jednocześnie wypełniała mnie nienawiść do tych przestraszonych, tchórzliwych ludzi. Woleli sprzedać swoje dzieci diabłu, niż pozwolić im wybrać stronę, po której staną. Zabierali im wolną wolę, szansę na podjęcie własnych decyzji.
Voldemort po raz kolejny nas wykiwał i uderzył tam, gdzie się tego nie spodziewaliśmy. No dobra, może tylko ja się nie spodziewałam.
- Albusie, zamierzamy na to pozwolić? – zapytała McGonagall, ściskając dłonie razem.
- Nie mam możliwości manewru w tym przypadku, Minerwo. Chciałbym jakoś temu zaradzić, ale mam związane ręce. Wszyscy mamy.
- Możemy przecież uprzedzić rodziny, żeby tego nie robili – wykrzyknął ktoś z tłumu.
Przewróciłam oczami.
- To nic nie da. Rodzice zrobią wszystko, by uchronić swoje dzieci. Nawet jeśli to oznacza zniewolenie ich.
Zapadła cisza, której nikt już nie przerwał błyskotliwymi komentarzami i pomysłami.
I wtedy dotarła do mnie prawda. Przegrywaliśmy.
Mogliśmy siedzieć tutaj, tworzyć kółka wzajemnej adoracji, walczyć ze śmierciożercami, knuć za ich plecami, ale w tej szarej, smutnej rzeczywistości przegraliśmy już dawno temu.
Udawana śmierć Dumbledore’a wcale nie osłabiła Voldemort’a. Stał się brutalniejszy i pewniejszy w swoich decyzjach. Jak mieliśmy go pokonać, skoro nie nadarzyła się ku temu żadna okazja?
- Jest jeszcze coś – powiedział po kilku minutach, zatrzymując swoje spojrzenie na mnie.
Przełknęłam nerwowo ślinę, starając się nie wykręcić sobie palców ze stawów. Boże, ta wojna zrobiła ze mnie znerwicowaną nastolatkę. – Panie Malfoy?
Dobra, tego się nie spodziewałam. A już na pewno nie Dracona idącego na środek salonu. Teraz i on patrzył na mnie.
- Oni wiedzą – wyrzucił z siebie niczym torpeda.
- O czym wiedzą? – zapytała Molly, chwytając się za serce.
- O Granger. Wiedzą o jej mocy i o magii.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.
Żeż ty w mordę.
No tak, Malfoy. Lucjusz Malfoy kilka tygodni temu widział moją różdżkę. Musiał przekazać o tym Voldemortowi i pewnie chwilę im zajęło poskładanie tych informacji do kupy.
- Skąd…? – sapnął Lupin, patrząc to na mnie, to na niego.
- Mój ojciec.
- Jesteśmy pewni, że to nie Grindelwald? – zapytał Kingsley, marszcząc brwi.
- Gdyby to był Grindelwald, wiedzieliby, że profesor Dumbledore żyje. A wygląda na to, że nie wiedzą. – Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że ten spokojny, opanowany głos należy do mnie.
No i pięknie, teraz już każdy na mnie patrzył.
- Granger ma rację. Nikt nie wspominał o tym. Została wyznaczona nagroda za złapanie cię i dostarczenie Czarnemu Panu. – Wbił błękitne oczy w moje i gdy już myślałam, że gorzej być nie może, westchnął. – Każdy śmierciożerca, szmalcownik i zwykły czarodziej ma prawo ją dostać. Oferuje bezpieczeństwo, chwałę i bogactwo. Co kto woli. Do wyboru do koloru.
Serce waliło mi w piersi niczym młot. Spojrzałam na swoje dłonie, które spokojnie, zupełnie bez najmniejszego drżenia spoczywały na kolanach. Potrzebowałam chwili na przyswojenie tych informacji.
- Każdy czarodziej i czarownica będą cię teraz szukać – powiedział cicho Harry, wpatrując się we mnie w osłupieniu.
- Co jest, Potter, martwisz się o swoją sławę?
Obróciłam głowę w lewo. Nie wiem, kiedy Snape stanął u mojego boku, ale był tu. I widziałam po jego minie, że nikt więcej się nie zbliży.
- Zamknij się, ty dupku! – wybuchnął Harry, na co wytrzeszczyłam oczy. Czyżby koniec zawieszenia broni?
- Nie, to ty się zamknij, Potter -warknął Snape tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie kłóciłabym się z nim w tej chwili i Harry też musiał dostrzec zmianę na jego twarzy, bo usiadł, krzywiąc się i mamrocząc pod nosem przekleństwa, ale nic więcej nie zrobił.
- Severusie, nie ma potrzeby się unosić - powiedział spokojnie Dumbledore, przyglądając się nam znad swoich połówek.
- Tak? Jesteś tego pewny? - zapytał za złością, której źródła nie znałam. W sumie nie do końca rozumiałam skąd ta furia się wzięła. - Bo patrzę na połowę tych ludzi i widzę, jak zacierają ręce - syknął, obrzucając pokój piorunującym spojrzeniem.
- Severusie! – zawołała Hestia, spoglądając to na mnie, to na niego.
Och, królowa blondu za chwilę zacznie ocierać łzy rozpaczy!
Snape zignorował Jones, wciąż mierząc wzrokiem członków Zakonu. I właśnie wtedy olśniło mnie, dlaczego tak zareagował.
On się bał.
Siedzieliśmy w pokoju pełnym ludzi, których praktycznie nie znaliśmy. Na palcach mogłam policzyć ludzi, którzy by mnie nie skrzywdzili. A reszta? Obietnice Voldemorta'a niejednego już skusiły.
Odruchowo sięgnęłam po swoją różdżkę i wstałam z miejsca, siląc się na opanowanie. Nie mogli zobaczyć mojego strachu, o nie.
Moje życie należało do mnie i tylko do mnie, a żaden czarodziej czy czarownica nie odbiorą mi tego. Nikt nie zaprowadzi mnie przed oblicze Voldemort’a dopóki sama nie zdecyduję, że tak będzie.
- Snape, nikt jej tutaj nie chce skrzywdzić! - zawołał Lupin, również podnosząc się z krzesła. -Nie wpadajmy w paranoję, musimy sobie ufać. Wszyscy będziemy jej chronić. – Wyglądał na niezwykle wzburzonego i z jednej strony rozumiałam tę złość, ale z drugiej nie miał prawa stawiać mnie w takiej sytuacji.
Już otwierałam usta, ale Snape znowu wszedł mi w słowo. Najwyraźniej postanowił również mówić za mnie.
- Doprawdy? Ciekaw jestem, czy byłbyś taki pełen zaufania, gdyby chodziło o Tonks? - warknął, rzucając mu otwarte wyzwanie.
Pani Weasley zaklęła cicho w kącie, a Ginny pisnęła, gdy Harry wylał na nią herbatę. Tylko kilka osób, najwyraźniej tych inteligentniejszych, wyłapało w tym pytaniu deklarację.
Snape właśnie przyznał, że jestem dla niego kimś więcej niż byłą uczennicą.
Przysięgam, że gdyby nie okoliczności, nie zwracałabym uwagi na pokój pełen ludzi i pocałowała go od razu za to, co właśnie zrobił.
Spojrzałam na niego maślanymi oczami, choć nie pasowało do to panującej atmosfery.
Niestety, mieliśmy inne zmartwienia.
- Nie ochronisz jej sam, idioto - włączył sie Moody, gdy otrząsnął się po pierwszym szoku.
Och, cudownie. Czy ja już tutaj robiłam tylko za figurę stylistyczną?
- Hej, ja też chyba mam coś do powiedzenia, co?
- Przymknij się - mruknął Snape i zmrużył powieki, a jego długie palce zacisnęły się mocniej wokół różdżki. - A założysz się Moody? Zrobię to lepiej, niż ty kiedykolwiek byłeś w stanie. – Zimny głos brzmiał dla mnie prawie że obco, a jednocześnie sprawiał, że napięcie znikało z moich ramion.
Byłam bezpieczna. Cholernie, kurewsko bezpieczna u jego boku.
- Może powinniśmy zapytać Hermiony, co zamierza? - zapytał Artur, zachowując bezpieczną odległość od pola minowego o nazwie Snape.
Ten tylko prychnął, ale spojrzał na mnie wyczekująco.
Dzięki ci, o wielki Nietoperzu!
Ale akurat teraz nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć.
Nie żebym nie miała przygotowanej już całej batalii słów w głowie, ale mimo wszystko nie zamierzałam przysparzać sobie wrogów.
- Ja no eee... - Weź się w garść! Odetchnęłam i rozejrzałam się po pokoju. Niepokój i złość wypełniała każdą twarz. Nie wiem tylko, czy bali się o mnie, czy też tego, co zrobi im Snape, jeśli zbliżą się zanadto. - To nie tak, że nie ufam wam. Po prostu was nie znam. - Kilka osób prychnęło, a Snape wyraźnie się rozluźnił, choć nie wiedział, co jeszcze go czeka. - Nie zamierzam jednak nigdzie uciekać ani się kryć. Zbyt długo to robiłam i bardzo nie chcę do tego wracać. Mam różdżkę, której potrafię świetnie użyć i założę się, że większą część z was powaliłabym jednym zaklęciem. - Tym razem zaklął i ścisnął moje ramię, zdecydowanie za mocno. Zignorowałam go i zamiast się skulić, wypięłam dumnie pierś, wyciągając różdżkę wyżej. - Jeśli nie wierzycie, to możecie sprawdzić. Ale każdego, kto spróbuje się do mnie zbliżyć, zabiję. - Dla lepszego efektu rozejrzałam się po tych wściekłych twarzach i z niejasnych dla mnie powodów, chciałam pokazać Hestii język, gdy patrzyła na mnie jak na ruchomy cel.
Molly zatkała dłonią usta, pan Weasley podejrzliwie łypał na wszystkich, a Ginny uśmiechała się szeroko, zapewne dumna z moich gróźb. Tylko Dumbledore nie okazywał żadnych emocji. Tak, im zdecydowanie mogłam zaufać.
- Jeśli zobaczę kogokolwiek w pobliżu Granger, nie będę czekał, aż pierwszy wyciągnie różdżkę – warknął na koniec Snape i pociągnął mnie za ramię. - Idziemy - mruknął do mojego ucha i chociaż próbowałam się sprzeciwić, był zbyt silny.
Słyszałam już tylko jak rozgorzała dyskusja zaraz po naszym wyjściu z salonu, ale nie dane mi było podsłuchać. Najwyraźniej później będę musiała zrobić małe przesłuchanie mojej rudej przyjaciółce.
Zaciągnął mnie do swojego pokoju i dopiero tam puścił. Musiałam rozmasować ramię, gdy on zaczął krążyć w kółko po dywanie.
Nabrałam powietrza do płuc, wypuściłam je powoli i przybrałam najbardziej bojową pozę, na jaką mogłam się zdobyć.
- Powiesz mi, co to kurwa było?! -wybuchnęłam, gdy w końcu przystanął i zwrócił na mnie swoją uwagę.
- Wyrażaj się, Granger.
- No ty sobie chyba żartujesz! – Prychnęłam, krzyżując ramiona. O nie, tej walki nie miałam zamiaru przegrać. – Przestań traktować mnie jak dziecko, które potrzebuje ochrony, dobra? Urządziłeś tam prawdziwe przedstawienie i po co?
Snape zacisnął zęby. Przez chwilę patrzył na mnie, a napięcie wzbierało na jego twarzy.
No dobra, nie zapowiadało się, że odda mi to walkowerem.
- Choćby po to, ty pustogłowa kretynko, żebyś nie była łatwym celem. Naprawdę wierzysz, że ludzie w tamtym pomieszczeniu nie zaryzykują swojego oddania Zakonowi, jeśli mogą zdobyć azyl? Oni tylko na to czekają! Aż dostaną lepszą ofertę niż to, co ma dla nich Dumbledore! Ale nie, ty musisz zgrywać pieprzoną bohaterkę i twoja cholerna duma jest silniejsza niż instynkt przetrwania! Nie zamierzam patrzeć, jak któreś z nich zaciąga cię przed oblicze Czarnego Pana, rozumiesz?
- Snape, rozumiem to bardzo dobrze i zaufaj mi, że moim marzeniem też nie jest paść przed tym dupkiem na kolana – oznajmiłam spokojnie, chociaż ręce mi się trzęsły ze zdenerwowania. – Ale nie możesz grozić każdemu, kto spojrzy w moją stronę, że go zabijesz! Naprawdę potrafię o siebie zadbać i nie chcę już uciekać. Poza tym na zewnątrz będę bardziej bezpieczna niż w kwaterze Zakonu? Nie sądzę.
- Będziesz, jeśli pójdziesz ze mną. – Podszedł do mnie i jakimś niezwykle, szybkim ruchem, przygwoździł mnie do ściany za plecami. – Posłuchaj, powiedz tylko słowo, a nas tu nie ma. Ukryję cię i pomogę przeżyć, ale musisz mi na to pozwolić.
Desperacja w jego głosie przemawiała do mnie tak głęboko, że chciałam przytaknąć i po prostu pozwolić mu prowadzić. Gotowy był poświęcić swoją pozycję, swoją pokutę dla mnie. Ale nie mogłam mu na to pozwolić. Przez cały rok próbowałam pozostać silną, niezależną czarownicą, przestać żyć w strachu i cieniu. A on właśnie oferował mi powrót do tego. Oferował mi swoje oddanie, ale jednocześnie poddanie się i zostanie tchórzem.
Wyciągnęłam dłoń do jego policzka i spuściłam wzrok. Nie chciałam patrzeć w czarne oczy, świdrujące mnie na wylot.
- Nie mogę, Snape. Nie chcę.
- W takim razie – powiedział i odsunął się – nie zamierzam stać nikomu na drodze, jeśli nie chcesz pomocy.
Zamarłam. Mogę przysiąc, że moje serce zatrzymało się na ułamek sekundy.
- Snape, to nie tak, przecież…
- Nie, Granger. Straciłem jedną kobietę przez własną głupotę. Nie zamierzam stać z boku i patrzeć, jak tracę kolejną przez jej dumę.
Przełknęłam ślinę, gdy podniosłam w końcu wzrok i nasze oczy się spotkały.
Mój Boże, pierwszy raz w życiu poczułam się tak przerażona jak teraz. Nie bałam się śmierci, nie bałam się walki, nie bałam się stanąć przed obliczem Voldemort’a. Nie, bałam się utraty mężczyzny stojącego przede mną. A on bał się bólu po kolejnej stracie.
Czy naprawdę nie mogłam przełknąć swoich własnych zasad dla niego? Czy nie mogłam przez chwilę zgrywać księżniczki w opałach?
Nie.
- Przepraszam. Ale ja nie jestem Lily, Snape. – Nigdy nią nie będę.
On prychnął i skrzywił się.
- Naprawdę sądzisz, że o to chodzi? Nie wiem, co ja miałem w głowie. Teraz widzę, że jesteś po prostu dzieckiem.
- No teraz to przegiąłeś – warknęłam, podchodząc do niego. Wetknęłam groźnie palec w jego pierś, starając się powstrzymać łzy, które wzbierały ze złości w moich oczach. – Nie jestem dzieckiem, a to, że nie chcę się kryć jak przestraszona nastolatka, wcale temu nie zaprzecza. Jeśli tego nie rozumiesz, to najwyraźniej i ja się pomyliłam. Myślałam, że będziemy równi, że jesteśmy partnerami. A ty, co robisz? Sprowadzasz mnie na poziom pierwszoklasisty. Daruj sobie, Snape, po prostu sobie daruj.
Byłam pod wrażeniem opanowania we własnym głosie, chociaż dużo bardziej miałam ochotę po prostu wrzeszczeć na niego jak opętana. Jeśli jednak miałam udowodnić swoją dojrzałość, to była zdecydowanie lepsza droga ku temu.
- Dziewucho, jesteś…
Przerwał, gdy zmiażdżyłam jego wargi własnymi.
Miałam dosyć tego wieczoru, a zamiast się wspierać i wymyślić, co dalej, kłóciliśmy się o coś tak bezsensownego. Ja nie zamierzałam uciekać, on nie zamierzał mnie spuszczać z oka. To mi pasowało, ale na moich warunkach.
Ramiona Snape’a zamknęły mnie w żelaznym uścisku i nagle cała ta dyskusja wydała mi się absurdalna i gdy jego język wśliznął się do moich ust, gotowa byłam zamieszkać w namiocie choćby do końca życia.
Trochę szacunku, dziewczyno…
No dobra, może i nie byłam mistrzem asertywności, ale co z tego?
- Nie umiesz odpuszczać, co? – mruknął, gdy jego wargi znalazły się przy moim uchu.
Zadrżałam mimowolnie i potrząsnęłam głową.
- Żadne z nas nie umie – westchnęłam, kiedy przejechał językiem po mojej szyi. – Nie zamierzam ginąć, ale uciekać też nie.
- W takim razie przywiążę cię do łóżka i nikt się do ciebie nie zbliży.
Musiałam się uśmiechnąć. No po prostu musiałam.
- Mnie to pasuje.
Odsunął się na wyciągnięcie ramion, choć bardzo mi się nie spodobał ten nagły dystans.
- Tak? – uniósł wyzywająco brew, a łobuzerski uśmiech rozciągnął jego wargi.
Omiotłam go szybkim spojrzeniem i nie potrzebowałam więcej zachęty. Boże, pragnęłam go tak długo i jeśli miałam umrzeć w katuszach, to wpierw zamierzałam stracić dziewictwo.
- Tak – wyrzuciłam z siebie. Musiał dostrzec zmianę w moich oczach i zrozumiał, o czym mówiłam, bo nagle całe rozbawienie zniknęło z jego twarzy, a pojawiła się ostrożność.
Och, pal licho moją pruderyjność! Byłam w końcu kobietą z krwi i kości, a nie przestraszonym dzieckiem!
Zbliżyłam się na powrót do Snape’a i zarzuciłam mu ręce na szyję.
- Proszę – wyszeptałam przy jego uchu.
Mechanicznie przyciągnął mnie do siebie, ale napiął wszystkie mięśnie, jakby starał się kontrolować każdy, najmniejszy ruch.
- Proszę, pokaż mi, jak to jest być kobietą. Pokaż, że jestem twoja – mruknęłam, całkowicie wbrew wszystkim instynktom, które krzyczały, żebym się zamknęła. Moje policzki płonęły szkarłatem, ale jego przyspieszony oddech mówił mi, że się łamie. Musiałam to pociągnąć, bo jeszcze chwila wątpliwości z jego strony, a sama bym nakryła się kartonem i uciekła zażenowana własną rozwiązłością.
Przeklęte ciało mnie zdradzało.
- Granger, przestań, bo za chwilę nie będzie odwrotu.
Uśmiechnęłam się pod nosem i w dość jednoznacznym geście poruszyłam biodrami.
Z jego gardła wyrwał się warkot. Wiedziałam, że wygrałam tę bitwę, gdy opadł rozgrzanymi wargami na moje.
Ahhh �� Narescie się przyznał!❤
OdpowiedzUsuńTe rozdział był cudowny! Czekam na następny!❤ Życzę weny!!! :* Pozdrawiam
-Darietta
Dziękuję bardzo!
UsuńPozdrawiam. :3
Cudowny rozdział!! Wreszcie był "oficjalny" coming out <3 :D Ale nie ukrywam że boli mnie że przerwałaś w takim kulminacyjnym momencie... :D Już nie mogę się doczekać co będzie dalej ;)
OdpowiedzUsuńPrzesyłam pozdrowienia i życzę weny aby następne rozdziały były co najmniej tak wspaniałe jak do tej pory ;)
Dziękuję bardzo! No czas najwyższy dla nich. :3 A nikt nie powiedział, że w kolejnym rozdziale nie będzie kontynuacji... ;>
UsuńPozdrawiam!
Dla każdego coś miłego troche psychiki zakochanej troche emocji Sevcia troche (choć jak dla mnie za mało) Hesti i wojna która się zmienia ale show must go on wiec tylko czekam na więcej
OdpowiedzUsuńWojna w tym opowiadaniu jest tylko tłem, także nie chcę się z nią jakoś specjalnie babrać. :D Ale chociaż jakieś dodatkowe atrakcje. :)
UsuńWOW!!!
OdpowiedzUsuńRozdział perfecto ❤❤❤
Snape w końcu przyznał się do swoich uczuć. I ta cudowna końcówka ;-)
Czekam na jeszcze więcej, wprost nie mogę się doczekać...
Czekam z niecierpliwością i liczę, że szybko wstawisz kolejny :-)
Życzę Ci dużo weny,czasu i wytrwałości w pracy :-)
WampDam
Dziękuję, dziękuję, dziękuję. <3
UsuńPostaram się zrobić to w weekend. :)
Pozdrawiam!
Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!
OdpowiedzUsuńJAK?! MOŻNA?! KOŃCZYĆ?! W TAKIM?! MOMENCIE?!!!
Ja się pytam: NO JAK?!!!
To jest okrucieństwo! Znęcanie się! Maltretowanie! Dręczenie! Pastwienie się! I… NO!
Pierwszy akapit. Już myślałam, że to wyczekane nie tylko przeze mnie Większe Co-Nieco. A tu masz babo placek! Pojedynkują się A taką miałam nadzieję… Zamiast tego porównanie Seva do kota, który „z uniesioną dumnie głową patrzy z góry na inne dachowce”? Normalnie oplułam kawą klawiaturę i spodnie!
Potem klopsiki Molly. Kwiiiiiiiiik!
Wreszcie „Po prostu stał za blisko, a jego nos sam zderzył się z moją ręką.” Hmmmm, gdybym nie wylegiwała się na kanapie, pewnie spadłabym z krzesła trzęsąc się z niekontrolowanego śmiechu. Czysta głupawka
Jak już się trochę uspokoiłam i zaczęłam czytać dalej, wpakowałaś Hermionkę w niezłe bagno. Voldi wie?! No tak, już zbyt długo było spokojnie. Trzeba skomplikować ludziom życie.
Końcówka… Wyznanie Snape’a… Jego strach… kłótnia… pocałunki…
…mogłoby się skończyć czymś więcej, ale znając naszą autorkę, to wykombinuje coś tam swojej główce, żeby przerwać Mionie i Severusowi wspólne chwile.
Idę teraz leczyć moje skołatane nerwy. (Chociaż najlepszym lekarstwem byłby kolejny rozdział).
Papaśki, ILoveSnowCake
Hahahaha, przysięgam, że jak czytam Twoje komentarze to moja mordka cieszy się niesamowicie! xD
UsuńAaaaa może zrobi się goręcej w kolejnym rozdziale? Ja nic nie mówię, nic nie wiem. *.*
Mam nadzieję, że jakoś uleczyłaś swoje nerwy. <3
Pozdrawiam!
Uuu cudo! Świetne napisane i super pomysł. Nakryć się kartonem... no nie mogę. Ludzie się na mnie gapią bo idę ulicą i chihocze jak opętana
OdpowiedzUsuńHaha dziękuję Ci bardzo. <3 Mam nadzieję, że nikt nie wziął Cię za psychopatkę. *.*
UsuńPozdrawiam! :3
What?! Czemu ja się nie podpisałam?!
UsuńMartyna
JAK MOGŁAŚ SKOŃCZYĆ W TAKIM MOMENCIE?!
OdpowiedzUsuńDAWAJ KOLEJNY! :D
~DeMonique
Bo jestem okropnym i niedobrym człowiekiem? :C
UsuńPozdrawiam. :3
Super rozdział. Czekam na kolejny. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńCudowny rozdział. Pochłonęłam go swoim umysłem w ułamek sekundy.. no może w dwa xD. Mam tak wykasowany mózg, że nie będę Ci tu wypisywała głupot (na Twoje szczęście!), bo mogłoby się to źle skończyć. Pisz dalej, a ja postaram się naskrobać coś u siebie ;-;
OdpowiedzUsuńW końcu się zjawiła. <3 Brakowało mi tu Ciebie, no ale co zrobisz... Wszyscy tacy zabiegani *.*
UsuńPisz, pisz, może nadrobię w następnym stuleciu! xD
Na to liczę!
UsuńMoże źle to zabrzmi ale Sev i Hermiona są po prostu słodcy <3
OdpowiedzUsuń