Dobra, udało mi się. :) W końcu ukończyłam rozdział i to tylko dlatego, że jestem chora i umieram, przez co nie poszłam do pracy xD No cóż - coś za coś. *.*
Kolejny pojawi się w następnym tygodniu, także spokojnie zaglądajcie w okolicach weekendu. :)
Dajcie znać jak się podoba!
Miłego czytania kochane Misie! Dziękuję, że czekacie. <3
*****************************************************
Snape czekał na nas, tak jak się tego spodziewałam.
Na dworze było już zupełnie ciemno, gdy w towarzystwie srebrzystego jastrzębia
przecisnęłam się przez tę przeklętą szparę. Podszedł do mnie szybkim krokiem i
zmierzył wściekłym spojrzeniem.
- Długo ci zeszło, Granger – warknął, ale jednocześnie rysy jego twarzy nieco zmiękły. – Nic ci nie jest? – dodał już o wiele łagodniej.
Skinęłam głową i wspięłam się na palce żeby go pocałować. Zaskoczył go ten gest, bo fakt – wcześniej tego nie robiłam. Jednak teraz chciałam poczuć go blisko i zapewnić, ze jestem cała i zdrowa. Tak, on zdecydowanie zbyt wiele nosił na swoich barkach i czas byśmy dźwignęli ten ciężar razem.
- Wszystko w porządku. Czemu mi nie powiedziałeś, że on jest cholernym anigmagiem?! – Zapytałam z wyrzutem, wskazując na czyszczącego pióra ptaka. Jak na zawołanie podniósł łeb i spojrzał na nas z wyrzutem.
- Bo nie wiedziałem. – Burknął Snape i skrzyżował ramiona. - Koniec zabawy Vladimir, czas dorosnąć. – Skarcił go i moim oczom znowu ukazał się ten irytujący szatyn.
- Severus! – Zawołał prawie że radośnie i ku mojemu zaskoczeniu, złapał mężczyznę za przeguby i objął go ramieniem.
Mogłam przysiąc, że kąciki ust Snape’a drgnęły w lekkim uśmiechu, ale zamiast tego, pojawił się udawany grymas.
Mężczyźni.
Poza tym Vlad był chyba pierwszą osobą w młodym wieku, do której Snape zwrócił się po imieniu. Poczułam lekkie ukłucie zazdrości, ale tak naprawdę nie znałam ich historii i nie miałam prawa w nią ingerować.
Bynajmniej tak to sobie tłumaczyłam.
- Ty stary skurczybyku, nie wpadłem nawet na to, że mój ojciec cię tu ściągnie. – Zaśmiał się Rosjanin i wymownie zerknął w moją stronę. – Widzę, że jednak poszedłeś za moją radą i znalazłeś sobie gołąbeczkę.
No dobra, jeśli wcześniej mówiłam, że go lubię to zdecydowanie to cofam. Jakie irytujące były te jego porównania do zwierząt i innych mięciutkich, pluszowych rzeczy…
- Gołąbeczką to bym jej nie nazwał. Raczej osłem. – Nie mogłam uwierzyć, gdy oboje parsknęli śmiechem.
Skrzyżowałam ramiona i odchrząknęłam by przypomnieć im o swojej obecności.
- Ogromnie się cieszę, że moja osoba jest obiektem waszych westchnień, ale czy nie powinniśmy wracać?
- Vor moyego serdsta, nikt o takiej porze nas tu nie znajdzie, a to niebezpieczne krążyć po górach w środku nocy.
Hę? Że jak mnie nazwał?
Snape uniósł brew i zerknął najpierw na niego, potem na mnie aż wreszcie ściągnął wargi w wąską linię i skinął głową.
- Vladimir ma rację. Rozbiłem już namiot i zabezpieczyłem teren. Powinniśmy być tutaj bezpieczni.
- Pozwolicie, że udam się na spoczynek trochę wyżej. Pewniej się czuję ze skrzydłami.
Nim zdążyliśmy odpowiedzieć, ponownie zmienił się w jastrzębia i wzbił w górę. Z głośnym krzykiem poszybował w dół, aby znowu wzlecieć wzwyż. Muszę przyznać, że robiło to niesamowite wrażenie.
Poszłam za Snapem do zakamuflowanego namiotu kilka metrów dalej. W środku o dziwo leżał tylko materac i duży śpiwór.
- Nie ma sensu zwracać niepotrzebnej uwagi – mruknął jakby na usprawiedliwienie i usiadł na ziemi.
Uśmiechnęłam się i wpełzłam za nim.
- Nie boisz się, że nam ucieknie?
Snape spojrzał na mnie i prychnął.
- Jeśli to zrobi to będzie głupcem, a popełnił już wiele błędów w życiu. Wierzę, że nie zrobi kolejnego. – Powiedział spokojnie i zlustrował mnie spojrzeniem. – Co tam się wydarzyło?
Zdziwiona uniosłam brew i położyłam się na materacu, czując, że powieki znowu mi ciążą. Ochota na sen wróciła ze zdwojoną siłą.
- Nic. Trochę się pojedynkowaliśmy, ale jak złamałam mu nos to uznał, że wygrałam. – Wzruszyłam ramionami, ziewając szeroko. Podniosłam się do siadu i spojrzałam na niego podejrzliwie. – Poza tym, odniosłam wcześniej wrażenie, że go nie lubisz… Co nie byłoby takie dziwne! – dodałam pospiesznie, gdy rzucił mi złowrogi wzrok. – A przed chwilą… Zachowywaliście się jak dawni przyjaciele. Wyjaśnisz mi to?
Snape zamrugał i usiadł obok mnie. Wydawało mi się, że jest spięty, a ten temat wcale nie jest dla niego wygodny.
No i co z tego? Chcesz wiedzieć to siedź cicho i czekaj!
Tak właśnie, musiałam dać mu chwilę żeby się otworzył. Widzicie jaka jestem wyrozumiała i dobroduszna?
- Poznałem Dimitra, gdy byłem jeszcze w Hogwarcie. Był starszy o cztery lata i gdy zaledwie raczkowałem w Hogwarcie, przyjechali z Koldostvoretz na wymianę uczniowską. – Westchnął i potarł zmęczone oczy. – Dumbledore był wtedy bardzo nastawiony na współpracę między szkołami. Czarny Pan dopiero rósł w siłę, a on jak zawsze chciał wszystkich jednoczyć. Pewnego dnia Dimitri… Pomógł mi. – Jego twarz wykrzywiła się w takim grymasie, jakby to słowo wypalało mu wnętrzności. Mężczyźni.
- Co takiego zrobił? – Zapytałam z nieukrywaną ciekawością. W czym szesnastolatek mógł pomóc dwunastolatkowi z Hogwartu?
- Obronił mnie. Przed Huncwotami.
Och. Zmieszany odwrócił wzrok, a ja zagapiłam się na niego w lekkim szoku. Od lat wiedziałam jak tata Harrego i Syriusz uprzykrzali życie Snape’owi, ale nigdy nie sądziłam, że posuwało się to tak daleko już na drugim roku. To straszne.
- Co się stało?
- Zaatakowali mnie. Nie byłem jakimś znowu lubianym uczniem z kolegami za plecami. – Wzruszył obojętnie ramionami, ale widziałam jak bardzo stara się ukryć ból związany z przeszłością. – To się stało koło jeziora. Była noc, a oni jak zwykle dopadli mnie w najmniej spodziewanym momencie. Lubiłem przesiadywać tam godzinami, zwłaszcza po zmroku. Tym razem nie było z nimi Lupina, który ich uspokajał. Nie, tylko Potter i Black. – Prawie że wypluł te słowa i westchnął. – Naprawdę musimy o tym mówić? To… żenujące.
Uśmiechnęłam się lekko i skinęłam głową. O nie, nie ma szans, że mu to odpuszczę!
- Hej, to było lata temu. Po prostu chcę wiedzieć co cię łączy z Dimitrem i jego synem.
Snape podniósł wzrok znad swoich dłoni i przeniósł go na mnie. W jego oczach czaił się ból, ale też swego rodzaju ulga, jakby faktycznie zrozumiał, że przeszłość została daleko za nim.
- Oni… Cóż, posunęli się daleko. Dwunastolatki mogą być naprawdę okrutne. W skrócie – próbowali mnie podtopić co im się prawie udało. Uciekli, a Dimitri wyciągnął mnie z jeziora. Następnego dnia zdarzyło im się kilka nieprzyjemnych rzeczy. Może i nie zyskałem starszego kolegi, ale chociaż miałem chwilę spokoju. – Uśmiechnął się złośliwie, ale ja drżałam. Nie ze strachu. Po prostu nie mieściło mi się w głowie jak dzieciaki mogły robić sobie nawzajem takie rzeczy. Nie mogłam pojąć, choć sama przeżyłam wiele okrucieństwa i nienawiści ze strony Ślizgonów, a wcześniej innych uczniów. Zarówno w Hogwarcie jak i mugolskiej szkole.
Bycie innym zawsze wiązało się z byciem gorszym, bo ludzie nienawidzą tego czego nie rozumieją. Boją się odmienności, a to rodzi niezrozumiałą agresję. Dlaczego? Sama chciałabym wiedzieć, a do dziś jest to dla mnie ogromną zagadką.
- Jak to się stało, że potem nawiązaliście kontakt? – powiedziałam po krótkiej chwili milczenia, w której wzajemnie się obserwowaliśmy.
- Dwa lata później wpadliśmy na siebie przypadkiem. Dopiero co skończył szkołę i wybrał się w podróż po świecie. Nadal mieszkałem z ojcem i uciekałem z domu, gdy tylko mogłem. Trochę spędziliśmy razem czasu. Był naprawdę… w porządku. Stał się swego rodzaju przyjacielem, chociaż nigdy bym go tak nie nazwał. – Wzruszył ramionami i opadł na posłanie, po czym kontynuował: - Nie widzieliśmy się przez kilka lat. Zostałem śmierciożercą i znowu się spotkaliśmy. Nie mogłem uwierzyć, że poślubił mugola. Pokłóciliśmy się wtedy i tak właściwie to zagroziłem jej śmiercią. Ciężki był ze mnie przypadek. Dopiero po… po śmierci Lily dotarło do mnie czym się stałem. Powiedzmy, że pomógł mi się podnieść i nie zrobić głupich rzeczy. Nawet nie wiem jak to się stało. – Położyłam się obok niego, a wszystko co powiedział powoli docierało do mnie.
A więc jednak Snape nie był aż tak samotny? Miał przyjaciela, miał kogoś kto chciał dla niego dobrze.
Ciepło rozlało się po moim wnętrzu i nagle poczułam nikłą sympatię do tego dziwnego Rosjanina. Nawet jeśli jego żona wyrzuciła mnie z domu.
- A Vladimir? Co z nim?
- Vladimir? Vladimir jest… moim chrześniakiem.
Mina Snape’a w tym momencie była nie do opisania. Mieszanina odrazy, radości i złości stworzyła coś niezwykle dziwnego na jego twarzy. Parsknęłam śmiechem, nie mogąc się dłużej opanować.
- Powiedziałeś o tym w taki sposób jakbyś co najmniej mówił o wypiciu eliksiru wieloskokowego z udziałem włosów trolla. – Grymas pogłębił się na jego ustach, ale delikatne rozbawienie rozbłysło w oczach. Tak, to był właśnie mój Snape. – Co w tym takiego strasznego, co?
- Ten dzieciak doprowadzi nas wszystkich do zawału.- Mruknął i ziewnął szeroko. – Starczy tego Granger, daj mi odpocząć. Nie wątpię, że spędziłaś przyjemnie godziny w towarzystwie tego młodziana, ale niektórzy mają już swoje lata.
- Nie wątpię. – Powiedziałam, odwracając się tyłem do niego. – Jak mnie nazwał wcześniej? Nie zrozumiałam ani słowa.
Poczułam jak Snape otacza mnie ramieniem. Jego usta znalazły się tuż przy moim uchu i owinął mnie ciepły oddech.
- Złodziejko mojego serca. – Wyszeptał w odpowiedzi.
- Długo ci zeszło, Granger – warknął, ale jednocześnie rysy jego twarzy nieco zmiękły. – Nic ci nie jest? – dodał już o wiele łagodniej.
Skinęłam głową i wspięłam się na palce żeby go pocałować. Zaskoczył go ten gest, bo fakt – wcześniej tego nie robiłam. Jednak teraz chciałam poczuć go blisko i zapewnić, ze jestem cała i zdrowa. Tak, on zdecydowanie zbyt wiele nosił na swoich barkach i czas byśmy dźwignęli ten ciężar razem.
- Wszystko w porządku. Czemu mi nie powiedziałeś, że on jest cholernym anigmagiem?! – Zapytałam z wyrzutem, wskazując na czyszczącego pióra ptaka. Jak na zawołanie podniósł łeb i spojrzał na nas z wyrzutem.
- Bo nie wiedziałem. – Burknął Snape i skrzyżował ramiona. - Koniec zabawy Vladimir, czas dorosnąć. – Skarcił go i moim oczom znowu ukazał się ten irytujący szatyn.
- Severus! – Zawołał prawie że radośnie i ku mojemu zaskoczeniu, złapał mężczyznę za przeguby i objął go ramieniem.
Mogłam przysiąc, że kąciki ust Snape’a drgnęły w lekkim uśmiechu, ale zamiast tego, pojawił się udawany grymas.
Mężczyźni.
Poza tym Vlad był chyba pierwszą osobą w młodym wieku, do której Snape zwrócił się po imieniu. Poczułam lekkie ukłucie zazdrości, ale tak naprawdę nie znałam ich historii i nie miałam prawa w nią ingerować.
Bynajmniej tak to sobie tłumaczyłam.
- Ty stary skurczybyku, nie wpadłem nawet na to, że mój ojciec cię tu ściągnie. – Zaśmiał się Rosjanin i wymownie zerknął w moją stronę. – Widzę, że jednak poszedłeś za moją radą i znalazłeś sobie gołąbeczkę.
No dobra, jeśli wcześniej mówiłam, że go lubię to zdecydowanie to cofam. Jakie irytujące były te jego porównania do zwierząt i innych mięciutkich, pluszowych rzeczy…
- Gołąbeczką to bym jej nie nazwał. Raczej osłem. – Nie mogłam uwierzyć, gdy oboje parsknęli śmiechem.
Skrzyżowałam ramiona i odchrząknęłam by przypomnieć im o swojej obecności.
- Ogromnie się cieszę, że moja osoba jest obiektem waszych westchnień, ale czy nie powinniśmy wracać?
- Vor moyego serdsta, nikt o takiej porze nas tu nie znajdzie, a to niebezpieczne krążyć po górach w środku nocy.
Hę? Że jak mnie nazwał?
Snape uniósł brew i zerknął najpierw na niego, potem na mnie aż wreszcie ściągnął wargi w wąską linię i skinął głową.
- Vladimir ma rację. Rozbiłem już namiot i zabezpieczyłem teren. Powinniśmy być tutaj bezpieczni.
- Pozwolicie, że udam się na spoczynek trochę wyżej. Pewniej się czuję ze skrzydłami.
Nim zdążyliśmy odpowiedzieć, ponownie zmienił się w jastrzębia i wzbił w górę. Z głośnym krzykiem poszybował w dół, aby znowu wzlecieć wzwyż. Muszę przyznać, że robiło to niesamowite wrażenie.
Poszłam za Snapem do zakamuflowanego namiotu kilka metrów dalej. W środku o dziwo leżał tylko materac i duży śpiwór.
- Nie ma sensu zwracać niepotrzebnej uwagi – mruknął jakby na usprawiedliwienie i usiadł na ziemi.
Uśmiechnęłam się i wpełzłam za nim.
- Nie boisz się, że nam ucieknie?
Snape spojrzał na mnie i prychnął.
- Jeśli to zrobi to będzie głupcem, a popełnił już wiele błędów w życiu. Wierzę, że nie zrobi kolejnego. – Powiedział spokojnie i zlustrował mnie spojrzeniem. – Co tam się wydarzyło?
Zdziwiona uniosłam brew i położyłam się na materacu, czując, że powieki znowu mi ciążą. Ochota na sen wróciła ze zdwojoną siłą.
- Nic. Trochę się pojedynkowaliśmy, ale jak złamałam mu nos to uznał, że wygrałam. – Wzruszyłam ramionami, ziewając szeroko. Podniosłam się do siadu i spojrzałam na niego podejrzliwie. – Poza tym, odniosłam wcześniej wrażenie, że go nie lubisz… Co nie byłoby takie dziwne! – dodałam pospiesznie, gdy rzucił mi złowrogi wzrok. – A przed chwilą… Zachowywaliście się jak dawni przyjaciele. Wyjaśnisz mi to?
Snape zamrugał i usiadł obok mnie. Wydawało mi się, że jest spięty, a ten temat wcale nie jest dla niego wygodny.
No i co z tego? Chcesz wiedzieć to siedź cicho i czekaj!
Tak właśnie, musiałam dać mu chwilę żeby się otworzył. Widzicie jaka jestem wyrozumiała i dobroduszna?
- Poznałem Dimitra, gdy byłem jeszcze w Hogwarcie. Był starszy o cztery lata i gdy zaledwie raczkowałem w Hogwarcie, przyjechali z Koldostvoretz na wymianę uczniowską. – Westchnął i potarł zmęczone oczy. – Dumbledore był wtedy bardzo nastawiony na współpracę między szkołami. Czarny Pan dopiero rósł w siłę, a on jak zawsze chciał wszystkich jednoczyć. Pewnego dnia Dimitri… Pomógł mi. – Jego twarz wykrzywiła się w takim grymasie, jakby to słowo wypalało mu wnętrzności. Mężczyźni.
- Co takiego zrobił? – Zapytałam z nieukrywaną ciekawością. W czym szesnastolatek mógł pomóc dwunastolatkowi z Hogwartu?
- Obronił mnie. Przed Huncwotami.
Och. Zmieszany odwrócił wzrok, a ja zagapiłam się na niego w lekkim szoku. Od lat wiedziałam jak tata Harrego i Syriusz uprzykrzali życie Snape’owi, ale nigdy nie sądziłam, że posuwało się to tak daleko już na drugim roku. To straszne.
- Co się stało?
- Zaatakowali mnie. Nie byłem jakimś znowu lubianym uczniem z kolegami za plecami. – Wzruszył obojętnie ramionami, ale widziałam jak bardzo stara się ukryć ból związany z przeszłością. – To się stało koło jeziora. Była noc, a oni jak zwykle dopadli mnie w najmniej spodziewanym momencie. Lubiłem przesiadywać tam godzinami, zwłaszcza po zmroku. Tym razem nie było z nimi Lupina, który ich uspokajał. Nie, tylko Potter i Black. – Prawie że wypluł te słowa i westchnął. – Naprawdę musimy o tym mówić? To… żenujące.
Uśmiechnęłam się lekko i skinęłam głową. O nie, nie ma szans, że mu to odpuszczę!
- Hej, to było lata temu. Po prostu chcę wiedzieć co cię łączy z Dimitrem i jego synem.
Snape podniósł wzrok znad swoich dłoni i przeniósł go na mnie. W jego oczach czaił się ból, ale też swego rodzaju ulga, jakby faktycznie zrozumiał, że przeszłość została daleko za nim.
- Oni… Cóż, posunęli się daleko. Dwunastolatki mogą być naprawdę okrutne. W skrócie – próbowali mnie podtopić co im się prawie udało. Uciekli, a Dimitri wyciągnął mnie z jeziora. Następnego dnia zdarzyło im się kilka nieprzyjemnych rzeczy. Może i nie zyskałem starszego kolegi, ale chociaż miałem chwilę spokoju. – Uśmiechnął się złośliwie, ale ja drżałam. Nie ze strachu. Po prostu nie mieściło mi się w głowie jak dzieciaki mogły robić sobie nawzajem takie rzeczy. Nie mogłam pojąć, choć sama przeżyłam wiele okrucieństwa i nienawiści ze strony Ślizgonów, a wcześniej innych uczniów. Zarówno w Hogwarcie jak i mugolskiej szkole.
Bycie innym zawsze wiązało się z byciem gorszym, bo ludzie nienawidzą tego czego nie rozumieją. Boją się odmienności, a to rodzi niezrozumiałą agresję. Dlaczego? Sama chciałabym wiedzieć, a do dziś jest to dla mnie ogromną zagadką.
- Jak to się stało, że potem nawiązaliście kontakt? – powiedziałam po krótkiej chwili milczenia, w której wzajemnie się obserwowaliśmy.
- Dwa lata później wpadliśmy na siebie przypadkiem. Dopiero co skończył szkołę i wybrał się w podróż po świecie. Nadal mieszkałem z ojcem i uciekałem z domu, gdy tylko mogłem. Trochę spędziliśmy razem czasu. Był naprawdę… w porządku. Stał się swego rodzaju przyjacielem, chociaż nigdy bym go tak nie nazwał. – Wzruszył ramionami i opadł na posłanie, po czym kontynuował: - Nie widzieliśmy się przez kilka lat. Zostałem śmierciożercą i znowu się spotkaliśmy. Nie mogłem uwierzyć, że poślubił mugola. Pokłóciliśmy się wtedy i tak właściwie to zagroziłem jej śmiercią. Ciężki był ze mnie przypadek. Dopiero po… po śmierci Lily dotarło do mnie czym się stałem. Powiedzmy, że pomógł mi się podnieść i nie zrobić głupich rzeczy. Nawet nie wiem jak to się stało. – Położyłam się obok niego, a wszystko co powiedział powoli docierało do mnie.
A więc jednak Snape nie był aż tak samotny? Miał przyjaciela, miał kogoś kto chciał dla niego dobrze.
Ciepło rozlało się po moim wnętrzu i nagle poczułam nikłą sympatię do tego dziwnego Rosjanina. Nawet jeśli jego żona wyrzuciła mnie z domu.
- A Vladimir? Co z nim?
- Vladimir? Vladimir jest… moim chrześniakiem.
Mina Snape’a w tym momencie była nie do opisania. Mieszanina odrazy, radości i złości stworzyła coś niezwykle dziwnego na jego twarzy. Parsknęłam śmiechem, nie mogąc się dłużej opanować.
- Powiedziałeś o tym w taki sposób jakbyś co najmniej mówił o wypiciu eliksiru wieloskokowego z udziałem włosów trolla. – Grymas pogłębił się na jego ustach, ale delikatne rozbawienie rozbłysło w oczach. Tak, to był właśnie mój Snape. – Co w tym takiego strasznego, co?
- Ten dzieciak doprowadzi nas wszystkich do zawału.- Mruknął i ziewnął szeroko. – Starczy tego Granger, daj mi odpocząć. Nie wątpię, że spędziłaś przyjemnie godziny w towarzystwie tego młodziana, ale niektórzy mają już swoje lata.
- Nie wątpię. – Powiedziałam, odwracając się tyłem do niego. – Jak mnie nazwał wcześniej? Nie zrozumiałam ani słowa.
Poczułam jak Snape otacza mnie ramieniem. Jego usta znalazły się tuż przy moim uchu i owinął mnie ciepły oddech.
- Złodziejko mojego serca. – Wyszeptał w odpowiedzi.
*
Jeśli myślałam, że droga w towarzystwie Snape’a
bywała ciężka i stanowiła wyzwanie, to teraz podwoiłam swoje wysiłki żeby
przetrwać i wciąż zachować zdrowy umysł.
Vladimir bez przerwy paplał i opowiadał ciekawe, acz momentami irytujące historie. Miałam wrażenie, że ten chłopak ma ego wysoko powyżej możliwości, które prezentował swoją osobą. Snape też miał dosyć. Skończył już nawet z docinkami, zwyczajnie na świecie się poddając. Droga dłużyła się za to w nieskończoność, a nadal czekała nas wspinaczka, którą naprawdę chciałam ominąć.
- Dlaczego nie możemy się deportować po prostu do Kwatery stąd? – Zapytałam w końcu, gdy postanowili ulżyć mojemu cierpieniu i zrobić kilkuminutową przerwę od marszu.
Spojrzeli tylko po sobie, a Snape mruknął w odpowiedzi jedynie coś o tym, że musimy dostać się na szlak.
Wiem, że nie był w nastroju do dyskusji, a zmęczenie dawało się wszystkim we znaki. Tylko, że ja tego nie ukrywałam, Vlad zabijał to gadaniem, a Nietoperz bluzgał pod nosem i ciskał piorunami we wszystko i w nas.
Pod wieczór dotarliśmy do miejsca, z którego startowaliśmy. Bez przekonania spojrzałam na wysoką skałę, ciągnącą się w nieskończoność. Pięknie, znowu musiałam się wspinać.
Doprawdy nie marzyłam o niczym innym jak górskiej wspinaczce na ogromniej wysokości i w dodatku bez użycia magii.
Dlaczego takie rzeczy spotykają właśnie mnie?
Bez zbędnego ociągania się, pozwoliłam Snape’owi owinąć mnie masą linek i sznurków, które w teorii miały uratować mi życie.
No właśnie – w teorii.
Vladimir najpierw trochę się pośmiał z pierwszych kroków w górę, które szły mi opornie, a o marudzącym przewodniku już nie wspominając. Po wspaniałym przedstawieniu, po prostu zmienił się w jastrzębia i jakby nic nie ważąc, wzbił się w górę. Bardzo mu zazdrościłam w tej chwili skrzydeł i obiecałam sobie, że animagia to coś nad czym muszę poćwiczyć.
Swoją drogą, ciekawe jakim zwierzęciem bym się stała?
Kiedy w końcu wtoczyliśmy się na szczyt, gdzie porzuciliśmy samochód, było już dawno po zmroku. Wspinaczka po ciemku okazała się być jeszcze trudniejsza, jeśli to w ogóle było możliwe.
Czułam się wyczerpana, poirytowana, głodna i brudna. Jedyne czego chciałam to znaleźć się już w swoim ciepłym łóżku, uprzednio napełniając swój brzuch pysznościami pani Weasley. Cholera, chyba nas trochę rozpuściła.
- Więc? Co dalej? – zapytałam, gdy zebraliśmy się przy pojeździe, a Vlad znowu był Vladem.
- Wracamy do miasta. Wasza dwójka deportuje się do Kwatery Zakonu. Ja muszę coś tu jeszcze załatwić. – Powiedział Snape, rzucając mi nieznoszące sprzeciwu spojrzenie.
No pięknie! Znowu szłam w odstawkę!
- Ale…!
- Cicho bądź. – Złapał mnie za ramiona i zmarszczył brwi. – Obiecałaś, że zostaniesz następnym razem. To jest ten raz. Wracasz z Vladimirem i koniec kropka. Zrozumiałaś?
Zaprzeczenie cisnęło mi się na język. Zagryzłam zęby i przez chwilę mierzyłam go wściekłym wzrokiem.
Niestety miał rację. Obiecałam mu to, a sobie przysięgłam, że poniosę ciężar jego strachu razem z nim. Moje bezpieczeństwo było jednym z tych obciążeń. Skoro więc tak bardzo mu zależało mogłam wrócić, choć bardzo, ale to bardzo nie chciałam tego robić. Jak mogłam jednak żądać od niego równego traktowania, gdybym łamała słowo i nadal zachowywała się jak nastolatka? Czas stać się dorosłym i odpowiedzialnym, a także przypomnieć sobie o panującej wojnie.
Merlinie, to uczucie między nami totalnie pomieszało w mojej głowie i priorytetach.
Westchnęłam i skinęłam głową.
- Zgoda. Zabierz nas na dół, a z wioski się deportujemy.
Snape zmrużył oczy jakby podejrzewał, że coś knuję. Tym razem jednak byłam czysta.
Wyminęłam go bez słowa i wsiadłam na tylne siedzenie. Niedługo musiałam na nich czekać, chociaż żaden się nie odezwał.
Świetnie. Mnie cisza pasuje.
Vladimir bez przerwy paplał i opowiadał ciekawe, acz momentami irytujące historie. Miałam wrażenie, że ten chłopak ma ego wysoko powyżej możliwości, które prezentował swoją osobą. Snape też miał dosyć. Skończył już nawet z docinkami, zwyczajnie na świecie się poddając. Droga dłużyła się za to w nieskończoność, a nadal czekała nas wspinaczka, którą naprawdę chciałam ominąć.
- Dlaczego nie możemy się deportować po prostu do Kwatery stąd? – Zapytałam w końcu, gdy postanowili ulżyć mojemu cierpieniu i zrobić kilkuminutową przerwę od marszu.
Spojrzeli tylko po sobie, a Snape mruknął w odpowiedzi jedynie coś o tym, że musimy dostać się na szlak.
Wiem, że nie był w nastroju do dyskusji, a zmęczenie dawało się wszystkim we znaki. Tylko, że ja tego nie ukrywałam, Vlad zabijał to gadaniem, a Nietoperz bluzgał pod nosem i ciskał piorunami we wszystko i w nas.
Pod wieczór dotarliśmy do miejsca, z którego startowaliśmy. Bez przekonania spojrzałam na wysoką skałę, ciągnącą się w nieskończoność. Pięknie, znowu musiałam się wspinać.
Doprawdy nie marzyłam o niczym innym jak górskiej wspinaczce na ogromniej wysokości i w dodatku bez użycia magii.
Dlaczego takie rzeczy spotykają właśnie mnie?
Bez zbędnego ociągania się, pozwoliłam Snape’owi owinąć mnie masą linek i sznurków, które w teorii miały uratować mi życie.
No właśnie – w teorii.
Vladimir najpierw trochę się pośmiał z pierwszych kroków w górę, które szły mi opornie, a o marudzącym przewodniku już nie wspominając. Po wspaniałym przedstawieniu, po prostu zmienił się w jastrzębia i jakby nic nie ważąc, wzbił się w górę. Bardzo mu zazdrościłam w tej chwili skrzydeł i obiecałam sobie, że animagia to coś nad czym muszę poćwiczyć.
Swoją drogą, ciekawe jakim zwierzęciem bym się stała?
Kiedy w końcu wtoczyliśmy się na szczyt, gdzie porzuciliśmy samochód, było już dawno po zmroku. Wspinaczka po ciemku okazała się być jeszcze trudniejsza, jeśli to w ogóle było możliwe.
Czułam się wyczerpana, poirytowana, głodna i brudna. Jedyne czego chciałam to znaleźć się już w swoim ciepłym łóżku, uprzednio napełniając swój brzuch pysznościami pani Weasley. Cholera, chyba nas trochę rozpuściła.
- Więc? Co dalej? – zapytałam, gdy zebraliśmy się przy pojeździe, a Vlad znowu był Vladem.
- Wracamy do miasta. Wasza dwójka deportuje się do Kwatery Zakonu. Ja muszę coś tu jeszcze załatwić. – Powiedział Snape, rzucając mi nieznoszące sprzeciwu spojrzenie.
No pięknie! Znowu szłam w odstawkę!
- Ale…!
- Cicho bądź. – Złapał mnie za ramiona i zmarszczył brwi. – Obiecałaś, że zostaniesz następnym razem. To jest ten raz. Wracasz z Vladimirem i koniec kropka. Zrozumiałaś?
Zaprzeczenie cisnęło mi się na język. Zagryzłam zęby i przez chwilę mierzyłam go wściekłym wzrokiem.
Niestety miał rację. Obiecałam mu to, a sobie przysięgłam, że poniosę ciężar jego strachu razem z nim. Moje bezpieczeństwo było jednym z tych obciążeń. Skoro więc tak bardzo mu zależało mogłam wrócić, choć bardzo, ale to bardzo nie chciałam tego robić. Jak mogłam jednak żądać od niego równego traktowania, gdybym łamała słowo i nadal zachowywała się jak nastolatka? Czas stać się dorosłym i odpowiedzialnym, a także przypomnieć sobie o panującej wojnie.
Merlinie, to uczucie między nami totalnie pomieszało w mojej głowie i priorytetach.
Westchnęłam i skinęłam głową.
- Zgoda. Zabierz nas na dół, a z wioski się deportujemy.
Snape zmrużył oczy jakby podejrzewał, że coś knuję. Tym razem jednak byłam czysta.
Wyminęłam go bez słowa i wsiadłam na tylne siedzenie. Niedługo musiałam na nich czekać, chociaż żaden się nie odezwał.
Świetnie. Mnie cisza pasuje.
Nie wiem dlaczego, ale jakimś cudem nagle znalazłam
się na błoniach Hogwartu. Szare wieże, bez oznak życia w środku, majaczyły w
oddali, a czarne niebo w tle dodawało im grozy. Rozejrzałam się niespokojnie.
Nawet znajome drzewa Zakazanego Lasu wyglądały straszniej niż kiedykolwiek, a
jednocześnie obiecywały swoim cieniem schronienie. Pusta chatka Hagrida tuż
przy linii drzew, była opuszczona. Brak dymu z komina i ciepłego światła z
wnętrza wywoływał dreszcze. Objęłam się ramionami i dopiero zorientowałam, że
stoję w koszulce na ramiączkach, a po kurtce nie ma śladu. Spojrzałam w dół na
swoje bose stopy i nagie nogi. Dlaczego do cholery byłam w krótkich spodenkach?
Skąd ja się u diabła tu wzięłam?
Porywisty wiatr szarpnął moimi włosami. Boleśnie smagały mnie w twarz i nie mogłam nad nimi zapanować.
W panice zaczęłam szukać różdżki, ale nie było jej nigdzie. Serce w piersi zaczęło walić mi z siłą młota pneumatycznego. Musiałam wziąć kilka, a nawet kilkanaście wdechów aby się uspokoić. Stany lękowe ani omdlenie nie były teraz na liście rzeczy do zrobienia.
Chciałam zawołać kogokolwiek, ale wtedy okazało się, że nie mogę. Język ugrzązł mi w gardle i nie wydobył się z niego żaden dźwięk.
Merlinie, miej mnie w opiece.
Zrobiłam krok naprzód, w stronę Zakazanego Lasu. Coś mnie niezwykle przyciągało w tym miejscu, ale nie wiem co.
Jęknęłam w myślach, gdy przeraźliwy ból przeszył moje stopy. Zerknęłam w dół i jedyne co zobaczyłam to szkarłat pokrywający liście i gałązki. Moje nogi krwawiły, jakbym przeszła właśnie po drodze pełnej ostrych kamieni.
Niech mi ktoś pomoże!
Łzy cisnęły mi się do oczu, gdy mimo głębokich ran, wciąż parłam do przodu. Żadna jednak nie spłynęła.
Obejrzałam się za siebie i moje spojrzenie padło na jezioro. Spokojna woda wyglądała jak srebrne lustro położone na ziemi. Przełknęłam ślinę na myśl o tym, że właśnie tam Snape mógł stracić życie.
Snape. O Boże, gdzie jest Snape?
Dlaczego w ogóle znalazłam się w Hogwarcie? Skąd się tutaj wzięłam?
Zakazany Las wciąż przyciągał i czułam tak jakby tam kryły się wszystkie odpowiedzi na moje pytania. Dlatego szłam dalej przed siebie, zaciskając boleśnie dłonie w pięści. Pierwsze drzewa były już za mną, gdy znikąd wyrósł potężny centaur.
Zatrzymałam się z niewątpliwym przerażeniem wypisanym w oczach. On za to patrzył na mnie złowrogo, jakby chciał za wszelką cenę pozbyć się intruza.
Ruszył w moją stronę. Sięgnęłam po różdżkę, zupełnie zapominając, że jej nie mam. No świetnie.
Ruszyłam biegiem w bok, choć krwawiące stopy wcale mi w tym nie pomagały. Nie mogłam stąd odejść, nie mogłam dać się zabić. Musiałam dotrzeć gdzieś, ale gdzie?
Pozwoliłam się ponieść nogom naprzód, ale stworzenie nie odpuszczało. Jego czarna sierść wyglądała jak zapowiedź rychłej śmierci, a wściekły wyraz twarzy tylko mnie upewniał w przekonaniu, że nie pożyję tak długo aby wykrwawić się przez rany na nogach.
Poczułam szarpnięcie i długie ręce centaura zwaliły mnie na ziemię. Odruchowo obróciłam się na plecy i zaczęłam czołgać po mokrej ziemi.
Merlinie, nie daj mi zginąć, błagam!
Otworzył usta, wykrzywione w gniewie, ale nie zdążył nic powiedzieć. Drugie stworzenie natarło na niego i odtrąciło na bok. Nie traciłam czasu na przyglądanie się pojedynkowi. Zerwałam się z ziemi i ruszyłam dalej przed siebie, wkładając tyle sił w mięśnie nóg, że bez udziału adrenaliny by mi się to nie udało.
Minęło dobre kilka minut odkąd im uciekłam, jednak nadal byłam na ich terytorium. Wciąż nie wiedziałam dlaczego, ale czułam, że nie mogę wyjść z lasu.
Rozejrzałam się. Moje serce zatrzymało się na ułamek sekundy, gdy twarz porośnięta czarnym zarostem przysunęła się do mojej.
Złapałam się za usta, z których nie wyrwał się żaden dźwięk, choć tego chciałam. Centaur zmierzył mnie tylko spojrzeniem i wyciągnął rękę.
- Nie bój się – powiedział, choć nie otworzył ust. Jego głos rozbrzmiał w mojej głowie. – Musisz mnie wysłuchać, moja droga.
- Kim jesteś? Dlaczego chcecie mnie zabić? Czy to Vol…
Przytknął dłoń do moich ust i pokręcił głową.
- Nie używaj tego imienia. Nie myśl nawet o nim. Ściągniesz na nas nieszczęście, dziecko.
- O czym ty mówisz? Kim do diabła jesteś?!
- Moja imię to Laurence. Na pewno znałaś mojego brata – Lorenzo.
Skinęłam głową. Tak, znałam go i to dość dobrze.
- Dlaczego on chciał mnie zabić?
- Bo się ciebie boi. Wszyscy się boją. Nadchodzą mroczniejsze czasy, a ty masz siłę by to powstrzymać.
- Co? Nie, to Harry…
- Harry Potter ma swoją rolę do odegrania, ale ty również Hermiono Granger. Jest sposób by GO powstrzymać, musisz mnie tylko wysłuchać. Nie mamy wiele czasu. Istoty z tego lasu są przerażone i nie chcą narażać się JEMU.
- Czy jesteśmy w Hogwarcie?
- Tak i nie. Mamy mało czasu. Słuchaj mnie teraz drogie dziecko, wszystko zależy od ciebie…
Porywisty wiatr szarpnął moimi włosami. Boleśnie smagały mnie w twarz i nie mogłam nad nimi zapanować.
W panice zaczęłam szukać różdżki, ale nie było jej nigdzie. Serce w piersi zaczęło walić mi z siłą młota pneumatycznego. Musiałam wziąć kilka, a nawet kilkanaście wdechów aby się uspokoić. Stany lękowe ani omdlenie nie były teraz na liście rzeczy do zrobienia.
Chciałam zawołać kogokolwiek, ale wtedy okazało się, że nie mogę. Język ugrzązł mi w gardle i nie wydobył się z niego żaden dźwięk.
Merlinie, miej mnie w opiece.
Zrobiłam krok naprzód, w stronę Zakazanego Lasu. Coś mnie niezwykle przyciągało w tym miejscu, ale nie wiem co.
Jęknęłam w myślach, gdy przeraźliwy ból przeszył moje stopy. Zerknęłam w dół i jedyne co zobaczyłam to szkarłat pokrywający liście i gałązki. Moje nogi krwawiły, jakbym przeszła właśnie po drodze pełnej ostrych kamieni.
Niech mi ktoś pomoże!
Łzy cisnęły mi się do oczu, gdy mimo głębokich ran, wciąż parłam do przodu. Żadna jednak nie spłynęła.
Obejrzałam się za siebie i moje spojrzenie padło na jezioro. Spokojna woda wyglądała jak srebrne lustro położone na ziemi. Przełknęłam ślinę na myśl o tym, że właśnie tam Snape mógł stracić życie.
Snape. O Boże, gdzie jest Snape?
Dlaczego w ogóle znalazłam się w Hogwarcie? Skąd się tutaj wzięłam?
Zakazany Las wciąż przyciągał i czułam tak jakby tam kryły się wszystkie odpowiedzi na moje pytania. Dlatego szłam dalej przed siebie, zaciskając boleśnie dłonie w pięści. Pierwsze drzewa były już za mną, gdy znikąd wyrósł potężny centaur.
Zatrzymałam się z niewątpliwym przerażeniem wypisanym w oczach. On za to patrzył na mnie złowrogo, jakby chciał za wszelką cenę pozbyć się intruza.
Ruszył w moją stronę. Sięgnęłam po różdżkę, zupełnie zapominając, że jej nie mam. No świetnie.
Ruszyłam biegiem w bok, choć krwawiące stopy wcale mi w tym nie pomagały. Nie mogłam stąd odejść, nie mogłam dać się zabić. Musiałam dotrzeć gdzieś, ale gdzie?
Pozwoliłam się ponieść nogom naprzód, ale stworzenie nie odpuszczało. Jego czarna sierść wyglądała jak zapowiedź rychłej śmierci, a wściekły wyraz twarzy tylko mnie upewniał w przekonaniu, że nie pożyję tak długo aby wykrwawić się przez rany na nogach.
Poczułam szarpnięcie i długie ręce centaura zwaliły mnie na ziemię. Odruchowo obróciłam się na plecy i zaczęłam czołgać po mokrej ziemi.
Merlinie, nie daj mi zginąć, błagam!
Otworzył usta, wykrzywione w gniewie, ale nie zdążył nic powiedzieć. Drugie stworzenie natarło na niego i odtrąciło na bok. Nie traciłam czasu na przyglądanie się pojedynkowi. Zerwałam się z ziemi i ruszyłam dalej przed siebie, wkładając tyle sił w mięśnie nóg, że bez udziału adrenaliny by mi się to nie udało.
Minęło dobre kilka minut odkąd im uciekłam, jednak nadal byłam na ich terytorium. Wciąż nie wiedziałam dlaczego, ale czułam, że nie mogę wyjść z lasu.
Rozejrzałam się. Moje serce zatrzymało się na ułamek sekundy, gdy twarz porośnięta czarnym zarostem przysunęła się do mojej.
Złapałam się za usta, z których nie wyrwał się żaden dźwięk, choć tego chciałam. Centaur zmierzył mnie tylko spojrzeniem i wyciągnął rękę.
- Nie bój się – powiedział, choć nie otworzył ust. Jego głos rozbrzmiał w mojej głowie. – Musisz mnie wysłuchać, moja droga.
- Kim jesteś? Dlaczego chcecie mnie zabić? Czy to Vol…
Przytknął dłoń do moich ust i pokręcił głową.
- Nie używaj tego imienia. Nie myśl nawet o nim. Ściągniesz na nas nieszczęście, dziecko.
- O czym ty mówisz? Kim do diabła jesteś?!
- Moja imię to Laurence. Na pewno znałaś mojego brata – Lorenzo.
Skinęłam głową. Tak, znałam go i to dość dobrze.
- Dlaczego on chciał mnie zabić?
- Bo się ciebie boi. Wszyscy się boją. Nadchodzą mroczniejsze czasy, a ty masz siłę by to powstrzymać.
- Co? Nie, to Harry…
- Harry Potter ma swoją rolę do odegrania, ale ty również Hermiono Granger. Jest sposób by GO powstrzymać, musisz mnie tylko wysłuchać. Nie mamy wiele czasu. Istoty z tego lasu są przerażone i nie chcą narażać się JEMU.
- Czy jesteśmy w Hogwarcie?
- Tak i nie. Mamy mało czasu. Słuchaj mnie teraz drogie dziecko, wszystko zależy od ciebie…
Potworny ból rozsadzał moją głowę od środka.
Potarłam czoło i otworzyłam oczy. Nie byliśmy w Hogwarcie tylko w samochodzie.
Snape prowadził a Vladimir siedział na miejscu pasażera, wesoło pogwizdując.
Ja natomiast miałam ochotę zwymiotować. Migrena nie pomagała przy szalonej jeździe autem, a słowa Laurenca wciąż rozbrzmiewały mi w myślach. Cholera, zrobiło się dość nieciekawie.
Odetchnęłam i oparłam czoło o zimną szybę. Od razu przyniosło upragnioną ulgę.
Teraz zaczynałam wątpić w to, czy aby na pewno nie śniłam. Hogwart, ból, chłód – wszystko to jednak było tak realne, że mogłam przysiąc o swojej obecności tam… A jednak, wciąż siedziałam w aucie, niewiadomo gdzie, na krańcu świata.
Spojrzałam w dół i jęknęłam nieświadomie.
- Co się dzieje? – Zapytał Snape, odwracając nagle głowę w moją stronę.
Spanikowana wzruszyłam ramionami i spojrzałam za okno.
- Nic. Uderzyłam się po prostu.
W odbiciu widziałam jak uniósł brew i przeniósł wzrok na drogę. Cholera jasna.
Tym razem przygotowana na to co zobaczę, zerknęłam w dół na swoje nogi. Buty stały obok, a z bosych stóp powoli kapały kropelki krwi.
Ja pierdolę, co się ze mną dzieje? Dlaczego RAZ, jeden raz nie mogę być normalna?
Sięgnęłam pospiesznie po plecak i starając się nie zwrócić uwagi pasażerów z przodu, wyciągnęłam niewielkie opatrunki. Cóż, czasami dobrze było być mugolakiem.
Schyliłam się i odwróciłam stopy. Podeszwy były pokryte drobnymi, ale jakże licznymi rankami. Przykleiłam duży plaster i naciągnęłam skarpetki, leżące w butach. Nie przypominam sobie żebym je w ogóle ściągała, ale musiałam to zrobić. No bo kto inny?
Ja natomiast miałam ochotę zwymiotować. Migrena nie pomagała przy szalonej jeździe autem, a słowa Laurenca wciąż rozbrzmiewały mi w myślach. Cholera, zrobiło się dość nieciekawie.
Odetchnęłam i oparłam czoło o zimną szybę. Od razu przyniosło upragnioną ulgę.
Teraz zaczynałam wątpić w to, czy aby na pewno nie śniłam. Hogwart, ból, chłód – wszystko to jednak było tak realne, że mogłam przysiąc o swojej obecności tam… A jednak, wciąż siedziałam w aucie, niewiadomo gdzie, na krańcu świata.
Spojrzałam w dół i jęknęłam nieświadomie.
- Co się dzieje? – Zapytał Snape, odwracając nagle głowę w moją stronę.
Spanikowana wzruszyłam ramionami i spojrzałam za okno.
- Nic. Uderzyłam się po prostu.
W odbiciu widziałam jak uniósł brew i przeniósł wzrok na drogę. Cholera jasna.
Tym razem przygotowana na to co zobaczę, zerknęłam w dół na swoje nogi. Buty stały obok, a z bosych stóp powoli kapały kropelki krwi.
Ja pierdolę, co się ze mną dzieje? Dlaczego RAZ, jeden raz nie mogę być normalna?
Sięgnęłam pospiesznie po plecak i starając się nie zwrócić uwagi pasażerów z przodu, wyciągnęłam niewielkie opatrunki. Cóż, czasami dobrze było być mugolakiem.
Schyliłam się i odwróciłam stopy. Podeszwy były pokryte drobnymi, ale jakże licznymi rankami. Przykleiłam duży plaster i naciągnęłam skarpetki, leżące w butach. Nie przypominam sobie żebym je w ogóle ściągała, ale musiałam to zrobić. No bo kto inny?
Na szczęście niedługo po tym dziwnym zdarzeniu
dojechaliśmy na miejsce. Snape zatrzymał samochód na skraju wioski i wysiadł z
niego, bacznie się rozglądając. Nie dość, że ja byłam poszukiwana to jeszcze
teraz mieliśmy przy sobie Vladimira – magnes na kłopoty.
- W porządku. Jest czysto. – Mruknął, otwierając drzwi z mojej strony. Nie żeby szarmanckie zachowania mnie odrzucały, ale do niego było to tak niepodobne, że aż kłuło po oczach.
- Nie wiem czy dam radę deportować naszą dwójkę. Nie robiłam tego wcześniej na taką odległość. – Wyrzuciłam z siebie zrezygnowana.
Zawsze to Snape brał to na siebie, a na tak dalekie wyprawy nie wyruszałam nawet sama.
- To nic, ja to zrobię. Musisz mnie tylko pokierować. – Powiedział Vlad, podchodząc do mnie z anielskim uśmiechem.
O tak, jeszcze chwila i pod jego spojrzeniem mogłabym się rozpuścić niczym kostka cukru.
- Ktoś was odbierze. Bądźcie ostrożni, nie mam ochoty kolejny raz ratować waszych tyłków. – Warknął wyraźnie poirytowany Snape, a jego spojrzenie zatrzymało się na mnie w dość znaczący sposób.
Zagryzłam wargę i zamiast mu odpyskować, podeszłam do niego i złapałam za rękę. Zdziwiony spojrzał na nasze splecione palce, a jego oczy rozbłysły.
- Będziemy. Ty też uważaj. Severus.
Zamrugał zdziwiony. Ja też byłam zaskoczona. Nie wiem skąd mi w ogóle to przyszło do głowy, ale nagle to jedno słowo cisnęło się na moje usta. Nigdy wcześniej nie czułam takiej potrzeby by wymówić jego imię, a teraz wydawało mi się bardzo głupie to jak długo z tym zwlekałam.
Skinął głową i przesunął wzrok ponad moją głowę.
Ciepłe dłonie na moich ramionach odciągnęły mnie w tył. Snape wsiadł za kierownicę, ale nie odjechał. Wpatrywał się w nas, oczekując naszego zniknięcia.
Niechętnie to robiłam, ale musiałam go zostawić. Musiałam zaufać, że sobie poradzi.
- Pamiętaj – myśl o Kwaterze. Nie znam namiarów więc musimy połączyć swoje siły. – Poinstruował Vladimir, chwytając moją dłoń.
Z oczami utkwionymi w czarnym spojrzeniu mężczyzny za kierownicą, skinęłam głową i uśmiechnęłam się pewnie.
Poradzi sobie. Ty też.
- Gotowa.
Ciemność zassała nas, a blada twarz rozmazała się jak cała reszta obrazu. Ssanie w brzuchu urosło w sile, a przeszywające igiełki bólu stawały się nie do zniesienia.
Uderzyłam stopami w twarde podłoże. Czyjeś ręce chwyciły mnie pod pachy i podciągnęły do pionu.
- Na Merlina, dziewczyno. Cała jesteś?
To było dobre pytanie. Miałam nieodpartą chęć pomacania się po ciele, żeby sprawdzić czy na pewno wszystko jest na swoim miejscu.
- Ch-chyba tak. – Wyjąkałam i zakaszlałam. – Czemu do cholery to było takie bolesne?
- Musiałem troszkę naruszyć twój umysł żeby wyciągnąć lokalizację Kwatery. Poza tym nie jestem tak dobry w teleportacji łącznej jak Severus, wybacz.
Uśmiechnął się przepraszająco, na co machnęłam ręką. W końcu to nie jego wina, że nie potrafię się przenosić na takie odległości. Oczywiście jeszcze nie potrafię. Do czasu!
- Dokąd teraz? – zapytał, rozglądając się z ciekawością.
Odetchnęłam i na chwiejnych nogach ruszyłam przed siebie.
- Za mną – poleciłam.
Na całe szczęście droga nie była daleka i już po kilkunastu minutach byliśmy w domu. Po szybkich wyjaśnieniach kim jest tenże uroczy młodzieniec, dostałam ogromną porcję pulpetów i stertę ziemniaków, jakbym co najmniej jadła za pięcioro.
- Svyatoy Merline, kimże jest ta zjawiskowa istota? – Usłyszałam nad uchem, gdy pakowałam do ust kolejną porcję. Spojrzałam w kierunku, gdzie patrzył Vlad, a sos pomidorowy spłynął po mojej brodzie.
Ze łzami w oczach przełknęłam gulę w gardle i pogroziłam mu widelcem.
- To, mój drogi, jest ktoś kto albo złamie ci serce albo skopie tyłek. A jeśli nie ona, to ja to zrobię, więc nie zbliżaj się do niej. Jasne?
- Smert dla mej duszy. To jest anioł, nie czarownica.
Jęknęłam w duchu. Miałam ochotę wbić sobie ten widelec w oko i najlepiej je wydłubać, zamiast patrzeć na to co nadeszło po chwili.
- Hermiona! – Zaświergotała radośnie Ginny, podchodząc do nas. Odrzuciła długie, rude włosy na plecy i z podejrzliwą miną wskazała na Rosjanina u mego boku. – A to kto? – Zapytała szorstko, ale Vlad zamiast się speszyć, to uśmiechnął się jeszcze szerzej, a jego obrzydliwie słodka aura uderzyła nawet we mnie.
- Vladimir Morozow, moja piękna – powiedział, wstając z krzesła.
- Eee, super. Jestem Ginny – wyciągnęła do niego dłoń, krzywiąc się lekko. Właśnie za to ją kochałam. Dostrzegała upośledzenie umysłowe tam gdzie i ja je widziałam.
- To syn przyjaciela Snape’a. Nie pytaj. – Rzuciłam, powracając do swojego posiłku.
Ginny opadła na krześle obok. Jej mina nie zapowiadała niczego dobrego. Za to Vlad wlepiał w nią ślepia jakby była kolejnym cudem świata. Jego uśmiech spokojnie mógłby zasilić w energię połowę Londynu.
- Apropo Snape’a… Harry jest wściekły. Naprawdę wściekły. Moi rodzice… - westchnęła widząc wyraz mojej twarzy – oni też nie są zadowoleni. Uznali, że to uraz po śmierci Rona i chcą z tobą rozmawiać… Uważaj na siebie, dobra?
Ze złością zacisnęłam palce wokół widelca. Zamiast w oczy mogłabym go sobie jeszcze wbić w uszy na przykład. Albo od razy w tętnicę szyjną – po co się ograniczać.
- Dzięki Ginny. Chyba sobie poradzę. – Wstałam od stołu i wzięłam talerze swoje i Vlada. – Pokażesz Vladimirowi gdzie może spać? Myślę, że woli twoje towarzystwo do mojego.
Ruda nie była zadowolona, ale skinęła tylko głową i zabrała rozanielonego chłopaka ze sobą po schodach.
Odstawiłam naczynia w zlewie kuchennym i przez chwilę przyglądałam się jak gąbka zaczyna je samoczynnie szorować.
Zmrok powoli zapadał za oknem. Duże słońce znikało mozolnie za linią horyzontu, rzucając pomarańczową poświatę na ocean w oddali.
Ciekawe gdzie był teraz Snape?
Westchnęłam i usiadłam na kuchennym blacie, przeklejając nos do okna. Moje powieki jakoś tak same opadły, a myśli pognały w stronę rodzinnego domu.
Jeszcze niedawno przesiadywałam tak z książką w salonie, przy cieple kominka, a moi rodzice krzątali się szykując kolację. Ścisnęło mnie w dołku. Naprawdę za nimi tęskniłam. Miałam świadomość tego jak daleko są od świata, w którym żyłam, ale były chwile, gdy pragnęłam stać się mugolem i żyć w hermetycznym świecie książek i nauki. Zero magii, zero przerażających czarnoksiężników, zero zabijania. A teraz? Teraz byłam tykającą bombą bez rodziny, bez przyjaciół, uwikłaną w romans z prawie czterdziestoletnim mężczyzną.
Czemu ciągle wlokłam się pod górkę, a gdy już myślałam, że pójdę w dół, spadałam i musiałam iść ponownie?
- Hermiona? Hermiona! – Obróciłam gwałtownie głowę i zeskoczyłam z blatu, gdy w progu stanął Harry. Miał szeroko otwarte oczy i szok wypisany na twarzy. Serce waliło mi jak oszalałe.
Tylko nie Sewerus, błagam tylko nie on.
- Harry? Co się dzieje?!
- Mamy go. Zniszczyliśmy go!
- Co?
- Horkruksa! Zniszczyliśmy kolejnego! Został jeszcze jeden i Naginii! Możesz w to uwierzyć?! – Porwał mnie w objęcia, zupełnie zapominając o nienawiści, jaką podobno mnie obdarzył w ostatnich dniach.
Z ulgą objęłam go za szyję. To była świetna wiadomość. Naprawdę dobra. Więc dlaczego strach ściskał mój żołądek na myśl o tym co się zbliża? Chciałam znaleźć inny sposób, inne wyjście, ale najwyraźniej to była jedyna opcja.
Wbrew sobie uśmiechnęłam się szeroko.
- To wspaniale! Teraz trzeba odnaleźć ten ostatni i koniec Harry. Załatwisz go, wierzę w ciebie. – On też się uśmiechał, przepełniony triumfem.
W końcu coś nam się udawało. W końcu pojawiła się nadzieja, że jednak możemy wygrać.
- W porządku. Jest czysto. – Mruknął, otwierając drzwi z mojej strony. Nie żeby szarmanckie zachowania mnie odrzucały, ale do niego było to tak niepodobne, że aż kłuło po oczach.
- Nie wiem czy dam radę deportować naszą dwójkę. Nie robiłam tego wcześniej na taką odległość. – Wyrzuciłam z siebie zrezygnowana.
Zawsze to Snape brał to na siebie, a na tak dalekie wyprawy nie wyruszałam nawet sama.
- To nic, ja to zrobię. Musisz mnie tylko pokierować. – Powiedział Vlad, podchodząc do mnie z anielskim uśmiechem.
O tak, jeszcze chwila i pod jego spojrzeniem mogłabym się rozpuścić niczym kostka cukru.
- Ktoś was odbierze. Bądźcie ostrożni, nie mam ochoty kolejny raz ratować waszych tyłków. – Warknął wyraźnie poirytowany Snape, a jego spojrzenie zatrzymało się na mnie w dość znaczący sposób.
Zagryzłam wargę i zamiast mu odpyskować, podeszłam do niego i złapałam za rękę. Zdziwiony spojrzał na nasze splecione palce, a jego oczy rozbłysły.
- Będziemy. Ty też uważaj. Severus.
Zamrugał zdziwiony. Ja też byłam zaskoczona. Nie wiem skąd mi w ogóle to przyszło do głowy, ale nagle to jedno słowo cisnęło się na moje usta. Nigdy wcześniej nie czułam takiej potrzeby by wymówić jego imię, a teraz wydawało mi się bardzo głupie to jak długo z tym zwlekałam.
Skinął głową i przesunął wzrok ponad moją głowę.
Ciepłe dłonie na moich ramionach odciągnęły mnie w tył. Snape wsiadł za kierownicę, ale nie odjechał. Wpatrywał się w nas, oczekując naszego zniknięcia.
Niechętnie to robiłam, ale musiałam go zostawić. Musiałam zaufać, że sobie poradzi.
- Pamiętaj – myśl o Kwaterze. Nie znam namiarów więc musimy połączyć swoje siły. – Poinstruował Vladimir, chwytając moją dłoń.
Z oczami utkwionymi w czarnym spojrzeniu mężczyzny za kierownicą, skinęłam głową i uśmiechnęłam się pewnie.
Poradzi sobie. Ty też.
- Gotowa.
Ciemność zassała nas, a blada twarz rozmazała się jak cała reszta obrazu. Ssanie w brzuchu urosło w sile, a przeszywające igiełki bólu stawały się nie do zniesienia.
Uderzyłam stopami w twarde podłoże. Czyjeś ręce chwyciły mnie pod pachy i podciągnęły do pionu.
- Na Merlina, dziewczyno. Cała jesteś?
To było dobre pytanie. Miałam nieodpartą chęć pomacania się po ciele, żeby sprawdzić czy na pewno wszystko jest na swoim miejscu.
- Ch-chyba tak. – Wyjąkałam i zakaszlałam. – Czemu do cholery to było takie bolesne?
- Musiałem troszkę naruszyć twój umysł żeby wyciągnąć lokalizację Kwatery. Poza tym nie jestem tak dobry w teleportacji łącznej jak Severus, wybacz.
Uśmiechnął się przepraszająco, na co machnęłam ręką. W końcu to nie jego wina, że nie potrafię się przenosić na takie odległości. Oczywiście jeszcze nie potrafię. Do czasu!
- Dokąd teraz? – zapytał, rozglądając się z ciekawością.
Odetchnęłam i na chwiejnych nogach ruszyłam przed siebie.
- Za mną – poleciłam.
Na całe szczęście droga nie była daleka i już po kilkunastu minutach byliśmy w domu. Po szybkich wyjaśnieniach kim jest tenże uroczy młodzieniec, dostałam ogromną porcję pulpetów i stertę ziemniaków, jakbym co najmniej jadła za pięcioro.
- Svyatoy Merline, kimże jest ta zjawiskowa istota? – Usłyszałam nad uchem, gdy pakowałam do ust kolejną porcję. Spojrzałam w kierunku, gdzie patrzył Vlad, a sos pomidorowy spłynął po mojej brodzie.
Ze łzami w oczach przełknęłam gulę w gardle i pogroziłam mu widelcem.
- To, mój drogi, jest ktoś kto albo złamie ci serce albo skopie tyłek. A jeśli nie ona, to ja to zrobię, więc nie zbliżaj się do niej. Jasne?
- Smert dla mej duszy. To jest anioł, nie czarownica.
Jęknęłam w duchu. Miałam ochotę wbić sobie ten widelec w oko i najlepiej je wydłubać, zamiast patrzeć na to co nadeszło po chwili.
- Hermiona! – Zaświergotała radośnie Ginny, podchodząc do nas. Odrzuciła długie, rude włosy na plecy i z podejrzliwą miną wskazała na Rosjanina u mego boku. – A to kto? – Zapytała szorstko, ale Vlad zamiast się speszyć, to uśmiechnął się jeszcze szerzej, a jego obrzydliwie słodka aura uderzyła nawet we mnie.
- Vladimir Morozow, moja piękna – powiedział, wstając z krzesła.
- Eee, super. Jestem Ginny – wyciągnęła do niego dłoń, krzywiąc się lekko. Właśnie za to ją kochałam. Dostrzegała upośledzenie umysłowe tam gdzie i ja je widziałam.
- To syn przyjaciela Snape’a. Nie pytaj. – Rzuciłam, powracając do swojego posiłku.
Ginny opadła na krześle obok. Jej mina nie zapowiadała niczego dobrego. Za to Vlad wlepiał w nią ślepia jakby była kolejnym cudem świata. Jego uśmiech spokojnie mógłby zasilić w energię połowę Londynu.
- Apropo Snape’a… Harry jest wściekły. Naprawdę wściekły. Moi rodzice… - westchnęła widząc wyraz mojej twarzy – oni też nie są zadowoleni. Uznali, że to uraz po śmierci Rona i chcą z tobą rozmawiać… Uważaj na siebie, dobra?
Ze złością zacisnęłam palce wokół widelca. Zamiast w oczy mogłabym go sobie jeszcze wbić w uszy na przykład. Albo od razy w tętnicę szyjną – po co się ograniczać.
- Dzięki Ginny. Chyba sobie poradzę. – Wstałam od stołu i wzięłam talerze swoje i Vlada. – Pokażesz Vladimirowi gdzie może spać? Myślę, że woli twoje towarzystwo do mojego.
Ruda nie była zadowolona, ale skinęła tylko głową i zabrała rozanielonego chłopaka ze sobą po schodach.
Odstawiłam naczynia w zlewie kuchennym i przez chwilę przyglądałam się jak gąbka zaczyna je samoczynnie szorować.
Zmrok powoli zapadał za oknem. Duże słońce znikało mozolnie za linią horyzontu, rzucając pomarańczową poświatę na ocean w oddali.
Ciekawe gdzie był teraz Snape?
Westchnęłam i usiadłam na kuchennym blacie, przeklejając nos do okna. Moje powieki jakoś tak same opadły, a myśli pognały w stronę rodzinnego domu.
Jeszcze niedawno przesiadywałam tak z książką w salonie, przy cieple kominka, a moi rodzice krzątali się szykując kolację. Ścisnęło mnie w dołku. Naprawdę za nimi tęskniłam. Miałam świadomość tego jak daleko są od świata, w którym żyłam, ale były chwile, gdy pragnęłam stać się mugolem i żyć w hermetycznym świecie książek i nauki. Zero magii, zero przerażających czarnoksiężników, zero zabijania. A teraz? Teraz byłam tykającą bombą bez rodziny, bez przyjaciół, uwikłaną w romans z prawie czterdziestoletnim mężczyzną.
Czemu ciągle wlokłam się pod górkę, a gdy już myślałam, że pójdę w dół, spadałam i musiałam iść ponownie?
- Hermiona? Hermiona! – Obróciłam gwałtownie głowę i zeskoczyłam z blatu, gdy w progu stanął Harry. Miał szeroko otwarte oczy i szok wypisany na twarzy. Serce waliło mi jak oszalałe.
Tylko nie Sewerus, błagam tylko nie on.
- Harry? Co się dzieje?!
- Mamy go. Zniszczyliśmy go!
- Co?
- Horkruksa! Zniszczyliśmy kolejnego! Został jeszcze jeden i Naginii! Możesz w to uwierzyć?! – Porwał mnie w objęcia, zupełnie zapominając o nienawiści, jaką podobno mnie obdarzył w ostatnich dniach.
Z ulgą objęłam go za szyję. To była świetna wiadomość. Naprawdę dobra. Więc dlaczego strach ściskał mój żołądek na myśl o tym co się zbliża? Chciałam znaleźć inny sposób, inne wyjście, ale najwyraźniej to była jedyna opcja.
Wbrew sobie uśmiechnęłam się szeroko.
- To wspaniale! Teraz trzeba odnaleźć ten ostatni i koniec Harry. Załatwisz go, wierzę w ciebie. – On też się uśmiechał, przepełniony triumfem.
W końcu coś nam się udawało. W końcu pojawiła się nadzieja, że jednak możemy wygrać.
Cudeńko! Jestem wzruszona. Użyła jego imienia! Świetny pomysł, mam nadzieję że severus szybko wróci. Pozdrawiam i życzę powrotu do zdrowia(chyba że wolisz zostać w domu ��)
OdpowiedzUsuńMartyna
Ach, cieszę się. Właśnie takie miało być - wyjątkowe. :)
UsuńDziękuję i pozdrawiam. <3
Coraz ciekawsze sie to robi! Mam nadzieje ze rozwiniesz umiejętność Hermiony żeby została animagiem ;3 ❤
OdpowiedzUsuńPisze z świetnie więc życzę Ci dużo weny :* Pozdrawiam
-Darietta
Myślę nad tym, chociaż wciąż zastanawiam się w jakie zwierzątko by ją wpakować. :D To musi być coś... zaskakującego. ;)
UsuńDziękuję i również pozdrawiam!
Świetny rozdział i ten "sen" Hermiony :D Daje do myślenia :) życzę dużo weny i wracaj do nas szybko z kolejnym rozdziałem :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kora
Mam pewne plany co do niego, ale jeszcze trochę nim je zdradzę. ;)
UsuńJutro postaram się dodać kolejny.
Pozdrawiam również!
Super rozdział :) Dałaś do myślenia tym 'snem' Hermiony, nie mogę się doczekać co będzie dalej ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i tradycyjnie życzę dużo weny ;)
Wszystko się wyjaśni, ale jeszcze trochę. :3
UsuńDziękuję i pozdrawiam. <3
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak późno, ale koszmarny brak czasu dopadł i mnie. Ofkors, że przeczytałam w czwartek, ale komentarz hipogryfy pożarły :(
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze cud, miód i malina. Tylko ten sen Hermiony mnie zaniepokoił. Sprawił wrażenie, że jest odłamkiem większej całości. I znów tyle niepewności... Ciekawe, co tym razem nasza Autorka knuje...
Aaaaaa i podobają mi się okrutnie wstawki z rosyjskiego. Aż sobie Okudżawę pod nosem nucić zaczęłam :D
Kociołków weny, Zmieniacza czasu i Pióra samonotującego życzę.
ILoveSnowCake
Zjadacz czasu dopada każdego w ostatnim czasie. :(
UsuńDziękuję bardzo! O moich planach dowiecie się niedługo, ale cierpliwości. :3 Szykuję kilka niespodzianek, co by nie było za nudno! :D
Tak, właśnie się zaczęłam uczyć i tak jakoś postanowiłam dodać to i owo żeby urozmaicić xD
Zmieniacz jak najbardziej,a piórem też nie pogardzę - zwłaszcza na wykładach. :C
Pozdrawiam!
Good job!
OdpowiedzUsuńRozdział cudny, świetnie mi się go czytało.
Wprowadzasz ciekawe wątki, które mogą trochę namieszać lub wręcz odwrotnie ;-)
Powodzenia i pozdrawiam
WampDam
Nie wiem czy namieszają, ale na pewno nie będzie nudno - już ja się o to postaram. :D
UsuńDziękuję i również pozdrawiam. <3
Jak to się dzieje, że wszystko co piszesz jest takie rewelacyjne? :D
OdpowiedzUsuń