Przepraszam, że musieliście czekać tyle dni na kolejny rozdział, ale praca odbiera mi życie. :c Niestety pewnie właśnie w takich odstępach będą się pojawiać. Za dwa tygodnie zaczynają się zajęcia plus praca weekendowo i ciężko ogarnąć to wszystko naraz. *.* Ale obiecuję, że Was nie porzucę! Będę prowadzić bloga choćbym miała sypiać tylko dwie godziny na dobę! xD
Bez zbędnego paplania, zapraszam na rozdział. :)
*******************************************************************
Nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, żeby
poskarżyć się na Hestię. Snape pewnie zareagowałby niekoniecznie cenzuralnie i
zmył mi głowę za zajmowanie się takimi głupotami. W środku bez dwóch zdań
obrósłby w piórka i nadymał się dumnie jak paw. Dwie kobiety walczące o niego?
O nie, może o tym zapomnieć!
Późnym popołudniem w końcu zebraliśmy się do drogi. Cieszyło mnie to, bo miałam dosyć ukrywania się już w sypialni. Cały dzień unikałam Harry'ego. Wiedziałam, jak skończy się rozmowa z nim - nie musiałam być wieszczką, żeby to przewidzieć. Choćby podali sobie ręce ze Snapem, nigdy nie zrozumiałby tego, co nas połączyło. Jak mógłby, skoro sama do końca nie pojmowałam tego, co się stało?
Szliśmy w milczeniu do punktu aportacyjnego. Wydawało mi się, że pani Weasley mnie unikała i tym razem nie zapakowała nam zapasów żywnościowych. Właściwie to nie sądzę, by wiedziała, dokąd się wybieramy. Dumbledore nie mówił nikomu o naszej wyprawie, a ja tylko napomknęłam Ginny, że musimy wyjechać i kilka dni może nas nie być. Jakoś nie ciągnęło mnie do zwierzeń, a wręcz cieszyłam się, że oderwę się choć na chwilę od bycia na celowniku. Stało w końcu jakieś zadanie przed nami.
- Gotowa? – Usłyszałam nad głową, gdy dotarliśmy do latarni.
Podniosłam wzrok i przytaknęłam. Snape wyciągnął do mnie rękę, którą bez wahania chwyciłam.
Biorąc pod uwagę fakt, że kilkanaście godzin temu pozbawił mnie dziewictwa, byłoby nieco dziwne, gdybym się stresowała jego bliskością. Zresztą – dawno mi to przeszło. Nim się na dobre zaczęło.
- Prowadź – rzuciłam żartobliwie, na co przewrócił oczami.
Poczułam charakterystyczne ssanie w brzuchu, które przywoływało na myśl mdłości. Otchłań sięgnęła po nas swoimi mackami i zatraciliśmy się w jej wnętrzu.
Nim zdążyłam mrugnąć okiem, szarpnięcie ściągnęło mnie na ziemię.
Trochę potrwa, nim przywyknę do podróżny na takie odległości.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział Snape.
Tym razem przemyślałam sprawę i od razu ubrałam się w ciepłą kurtkę. Ze względu na różnicę czasu, było już ciemno. Duży księżyc wisiał nad nami, oświetlając drogę.
- Dokąd teraz? Do tego obskurnego baru Dimitra?
Snape spojrzał na mnie przelotnie. Na jego ustach czaił się drwiący uśmieszek. Fakt, ostatnim razem wizyta w tym barze nie skończyła się dla mnie za dobrze. Całe szczęście, że Snape wyciągnął mnie stamtąd na czas. Boże, ile razy on już uratował mi życie? Chyba więcej, niż byłam w stanie spamiętać.
- Nie, spotkamy się z nim w jego domu. Nie odzywaj się za wiele. Jego syn to dość drażliwy temat, a chcemy załatwić to po cichu.
Skrzyżowałam ramiona w proteście, ale nic nie powiedziałam. Oczywiście, musiał założyć, że palnę coś głupiego, no w końcu nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił.
Westchnęłam i posłusznie powłóczyłam nogami za nim.
Po szarych, pogrążonych w mroku ulicach przewijały się pojedyncze osoby. Było to małe miasteczko u podnóża gór, a ludzie mieli ważniejsze sprawy niż spotkania na mieście. Szare kwadratowe budynki zlewały się w jedno, a gdzieniegdzie majaczyły kolorystyczne akcenty na murach, jakby ktoś chciał ożywić to miejsce. Drewniane domy, ukryte na tyłach bezbarwnych kostek wyglądały tak, jakby miały zawalić się przy najmniejszym podmuchu wiatru.
Właśnie tam zmierzaliśmy. Przecisnęliśmy się przez wąską uliczkę między dwoma prawie identycznie wyglądającymi budynkami i wyszliśmy na plac obsypany żwirem. Stare, zardzewiałe auta, stały tu porzucone, czekając na rozkład.
- To miejsce mnie przeraża – powiedziałam cicho, rozglądając się ze smutkiem.
Może jednak bardziej mnie przygnębiało. Gdyby przyszło mi żyć w takim miejscu… Cóż, nie dziwiłam się teraz temu, że godzinami przesiadywali w barze Dimitra, który wyglądał w środku o niebo lepiej niż te budynki.
- Nie przyjechaliśmy tu na wycieczkę – upomniał mnie Snape, swoim oschłym tonem.
Wczuł się już w rolę, to nie ma nic wspólnego z tobą!
Mimo to poczułam nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Starałam się go zignorować, jednak rodziło się we mnie pełne zwątpienia uczucie.
Nie czas na to. Skup się na zadaniu!
Odetchnęłam. Fakt, teraz musiałam zająć się czymś innym. Potem będę roztrząsać swoje beznadziejne życie osobiste.
Jedna z drewnianych konstrukcji wydawała się być w lepszym stanie niż inne. Była też nieco większa, a drewno zakonserwowane, bo jeszcze nie przegniło. Do tego podwórko oświetlała pomazana lampa uliczna. To chyba pierwsza, jaką tu widziałam.
Płot natomiast był w zdecydowanie opłakanym stanie. Pordzewiałe druty sterczały ponad nim, a na furtce wisiała tabliczka z czerwonym napisem. Nie musiałam znać cyrylicy, żeby wiedzieć, ze to raczej nie jest zaproszenie na kawę.
Snape bez wahania pchnął bramkę i wszedł na porośnięty trawą chodnik. Doszliśmy do schodków na ganku i po chwili staliśmy przed szarymi drzwiami.
Cóż za oryginalność…
Snape zastukał. Przestąpiłam z nogi na nogę, gdy po drugiej stronie usłyszałam szczęknięcie zamka. W progu stanęła pulchna, niska kobieta, o czarnych włosach i niebieskim spojrzeniu.
- Chto? – zapytała szorstko, a raczej warknęła, łypiąc na nas groźnie. Nie rozumiałam, co do nas mówi, ale nie brzmiało mi to jak zaproszenie.
Zerknęłam na Snape’a, który zdawał się, jak zwykle, niczym nie przejmować.
Powiedział kilka słów po rosyjsku, z czego wyłapałam tylko „Severus Snape” i „Dimitri”.
Kobieta zmrużyła powieki, wskazała krępym palcem na mnie i znowu się odezwała. Nie podobało mi się to, że nie wiedziałam, o czym mówią. Mogłam się jedynie domyślać, że Snape się przedstawił, ale czego ona chciała ode mnie?
Spojrzałam niepewnie na niego, a on tylko wzruszył ramionami i rzucił coś od niechcenia.
Nie panikuj, Granger, nie panikuj.
- Musisz tu zaczekać – odezwał się w końcu. Przez ułamek sekundy nie zarejestrowałam, że mówi do mnie, a kiedy to do mnie dotarło, nie mogłam uwierzyć.
- Co? Chyba sobie żartujesz! – wyrzuciłam z siebie, przenosząc wzrok z niego na nią i odwrotnie.
Kobieta tylko przyglądała mi się ze swego rodzaju obrzydzeniem. Znowu się to działo. Czy kobiety nie miały tutaj za grosz szacunku do innych?
- To żona Dimitra. Nie chce, żebyś wchodziła, mówi, że masz w sobie złego ducha.
- Że co?! – No teraz to oficjalnie mnie wkurzyła. – A ty to niby co? Wcielenie cnót? – zapytałam zgryźliwie, na co tylko prychnął.
- Posłuchaj, Granger, to jest ich dom i to oni ustalają zasady. Po prostu postój tu chwilę i postaraj się nie wpakować w kłopoty.
- Naprawdę zamierzasz mnie tutaj zostawić? Snape, to oni prosili o naszą pomoc, powinni się chyba dostosować do nas, a nie…
- Po pierwsze to prosili mnie o pomoc. Ty jesteś po prostu w pakiecie. A teraz przestań jęczeć i zaczekaj na mnie. – Gdybym mogła otworzyć buzię ze zdziwienia szerzej, to chyba przywaliłaby o ten rozsypujący się pod nami podest. – To nie potrwa długo. Wypytam tylko, o co chodzi, a potem pójdziemy do gospody. – Odwrócił się i poszedł za żoną Dimitra. W progu zerknął na mnie przez ramię i wtedy całe napięcie uszło ze mnie. W jego oczach dostrzegłam to, na co czekałam.
Niepokój.
A więc wciąż bał się o mnie. To dobrze, bo przez moment miałam bardzo głupie wrażenie, że „zdobył” bazę i stałam się dla niego bezwartościowa.
- Uważaj na siebie, Granger – mruknął i zniknął za drzwiami.
Idiotka z ciebie.
- No wiem… - powiedziałam cicho do siebie i oparłam się o ścianę.
Zimny wiatr nieprzyjemnie smagał moją twarz. Związałam włosy w krótki kucyk, bo nieznośnie wpadały mi do oczu. Otuliłam się rękami, kątem oka sprawdzając, czy torebka nadal bezpiecznie wisi przy biodrze. Nie wiem nawet, kiedy sięgnęłam po różdżkę, ale jakimś cudem zaciskałam właśnie na niej palce. Dodawała mi odrobiny otuchy, gdy czułam jej ciężar i ciepło na skórze.
Rozejrzałam się wokół. Nie była to przyjemna okolica. Ciemność zapanowała na całej ulicy i tylko niewielki okrąg oświetlała lampa. Wszędzie gdzie wzrok sięgał walały się śmieci, pordzewiałe płoty przechylały niebezpiecznie, a puste chodniki raziły po oczach. Jedynie, co przyciągało mnie w tym miejscu, to zakryte chmurami szczyty dookoła, które zdawały się sięgać księżyca. Wyglądały przepięknie. Całych ich majestat i ogrom prezentował się jak na dłoni. Czułam się taka mała i bezbronna wobec nich. Chyba właśnie dlatego tak bardzo mi się podobały.
Nie było szans, by to one ugięły się przede mną. Mogłam walczyć, mogłam zabijać, mogłam pokonać każdego. Ale góry były nieosiągalne dla czyjejkolwiek potęgi. Rządziły się własnymi regułami i nawet ktoś taki jak Voldemort czy Grindelwald nie byli w stanie ich poskromić.
Nikt nie był.
Powoli zaczynałam dygotać z zimna. Snape znowu zabronił mi używać czarów, bo uznał, że za łatwo nas wtedy wykryją. Zwłaszcza że teraz Voldemort wie, czego szukać. Nie mogłam się z nim nie zgodzić, chociaż w głowie rozbrzmiewały mi wciąż jego słowa: tylko w ostateczności.
Czy zostanie porzuconą i zamarzającą na śmierć liczyło się jako ostateczność?
Westchnęłam. Nie, dla niego na pewno nie.
Tak więc przebierałam nogę za nogą, szczekając zębami z zimna. Był już wrzesień i nawet irlandzka pogoda stała się nieco bardziej kapryśna, no ale żeby na dworze było zaledwie kilka stopni powyżej zera? Aż na taki chłód się nie przygotowałam… Brakowało mi tylko deszczu albo śniegu.
Po wiekach spędzonych na otwartej przestrzeni, Snape w końcu wypełzł z ciepłego gniazdka. Spojrzał zdziwiony na moje drżące wargi i prychnął.
- Możemy już iść. Wiem wszystko, czego potrzebujemy – powiedział i zbiegł po schodkach.
Skostniała i obolała od ciągłego napinania mięśni, nienaturalnie sztywnym krokiem ruszyłam za nim.
- Z-zaczekaj, ty p-padalcu! – warknęłam, a raczej starałam się to zrobić. Brzmiałam niezwykle żałośnie. Zniecierpliwiony, zatrzymał się i obejrzał przez ramię. – O-o c-co chodzi? C-czego c-c-chcą od nas?
- Opowiem ci, jak już będziemy w gospodzie. Nie zamierzam niczego omawiać na dworze, gdzie ktoś może nas podsłuchać. – Posłał mi karcące spojrzenie i westchnął, widząc, jak pocieram ramiona. – Masz – mruknął, zdejmując swoją kurtkę.
Podziękowałam i wtuliłam się w puch, a temperatura mojego ciała momentalnie powróciła do normy. Widzicie? Wystarczyło być tylko miłym.
Późnym popołudniem w końcu zebraliśmy się do drogi. Cieszyło mnie to, bo miałam dosyć ukrywania się już w sypialni. Cały dzień unikałam Harry'ego. Wiedziałam, jak skończy się rozmowa z nim - nie musiałam być wieszczką, żeby to przewidzieć. Choćby podali sobie ręce ze Snapem, nigdy nie zrozumiałby tego, co nas połączyło. Jak mógłby, skoro sama do końca nie pojmowałam tego, co się stało?
Szliśmy w milczeniu do punktu aportacyjnego. Wydawało mi się, że pani Weasley mnie unikała i tym razem nie zapakowała nam zapasów żywnościowych. Właściwie to nie sądzę, by wiedziała, dokąd się wybieramy. Dumbledore nie mówił nikomu o naszej wyprawie, a ja tylko napomknęłam Ginny, że musimy wyjechać i kilka dni może nas nie być. Jakoś nie ciągnęło mnie do zwierzeń, a wręcz cieszyłam się, że oderwę się choć na chwilę od bycia na celowniku. Stało w końcu jakieś zadanie przed nami.
- Gotowa? – Usłyszałam nad głową, gdy dotarliśmy do latarni.
Podniosłam wzrok i przytaknęłam. Snape wyciągnął do mnie rękę, którą bez wahania chwyciłam.
Biorąc pod uwagę fakt, że kilkanaście godzin temu pozbawił mnie dziewictwa, byłoby nieco dziwne, gdybym się stresowała jego bliskością. Zresztą – dawno mi to przeszło. Nim się na dobre zaczęło.
- Prowadź – rzuciłam żartobliwie, na co przewrócił oczami.
Poczułam charakterystyczne ssanie w brzuchu, które przywoływało na myśl mdłości. Otchłań sięgnęła po nas swoimi mackami i zatraciliśmy się w jej wnętrzu.
Nim zdążyłam mrugnąć okiem, szarpnięcie ściągnęło mnie na ziemię.
Trochę potrwa, nim przywyknę do podróżny na takie odległości.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział Snape.
Tym razem przemyślałam sprawę i od razu ubrałam się w ciepłą kurtkę. Ze względu na różnicę czasu, było już ciemno. Duży księżyc wisiał nad nami, oświetlając drogę.
- Dokąd teraz? Do tego obskurnego baru Dimitra?
Snape spojrzał na mnie przelotnie. Na jego ustach czaił się drwiący uśmieszek. Fakt, ostatnim razem wizyta w tym barze nie skończyła się dla mnie za dobrze. Całe szczęście, że Snape wyciągnął mnie stamtąd na czas. Boże, ile razy on już uratował mi życie? Chyba więcej, niż byłam w stanie spamiętać.
- Nie, spotkamy się z nim w jego domu. Nie odzywaj się za wiele. Jego syn to dość drażliwy temat, a chcemy załatwić to po cichu.
Skrzyżowałam ramiona w proteście, ale nic nie powiedziałam. Oczywiście, musiał założyć, że palnę coś głupiego, no w końcu nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił.
Westchnęłam i posłusznie powłóczyłam nogami za nim.
Po szarych, pogrążonych w mroku ulicach przewijały się pojedyncze osoby. Było to małe miasteczko u podnóża gór, a ludzie mieli ważniejsze sprawy niż spotkania na mieście. Szare kwadratowe budynki zlewały się w jedno, a gdzieniegdzie majaczyły kolorystyczne akcenty na murach, jakby ktoś chciał ożywić to miejsce. Drewniane domy, ukryte na tyłach bezbarwnych kostek wyglądały tak, jakby miały zawalić się przy najmniejszym podmuchu wiatru.
Właśnie tam zmierzaliśmy. Przecisnęliśmy się przez wąską uliczkę między dwoma prawie identycznie wyglądającymi budynkami i wyszliśmy na plac obsypany żwirem. Stare, zardzewiałe auta, stały tu porzucone, czekając na rozkład.
- To miejsce mnie przeraża – powiedziałam cicho, rozglądając się ze smutkiem.
Może jednak bardziej mnie przygnębiało. Gdyby przyszło mi żyć w takim miejscu… Cóż, nie dziwiłam się teraz temu, że godzinami przesiadywali w barze Dimitra, który wyglądał w środku o niebo lepiej niż te budynki.
- Nie przyjechaliśmy tu na wycieczkę – upomniał mnie Snape, swoim oschłym tonem.
Wczuł się już w rolę, to nie ma nic wspólnego z tobą!
Mimo to poczułam nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Starałam się go zignorować, jednak rodziło się we mnie pełne zwątpienia uczucie.
Nie czas na to. Skup się na zadaniu!
Odetchnęłam. Fakt, teraz musiałam zająć się czymś innym. Potem będę roztrząsać swoje beznadziejne życie osobiste.
Jedna z drewnianych konstrukcji wydawała się być w lepszym stanie niż inne. Była też nieco większa, a drewno zakonserwowane, bo jeszcze nie przegniło. Do tego podwórko oświetlała pomazana lampa uliczna. To chyba pierwsza, jaką tu widziałam.
Płot natomiast był w zdecydowanie opłakanym stanie. Pordzewiałe druty sterczały ponad nim, a na furtce wisiała tabliczka z czerwonym napisem. Nie musiałam znać cyrylicy, żeby wiedzieć, ze to raczej nie jest zaproszenie na kawę.
Snape bez wahania pchnął bramkę i wszedł na porośnięty trawą chodnik. Doszliśmy do schodków na ganku i po chwili staliśmy przed szarymi drzwiami.
Cóż za oryginalność…
Snape zastukał. Przestąpiłam z nogi na nogę, gdy po drugiej stronie usłyszałam szczęknięcie zamka. W progu stanęła pulchna, niska kobieta, o czarnych włosach i niebieskim spojrzeniu.
- Chto? – zapytała szorstko, a raczej warknęła, łypiąc na nas groźnie. Nie rozumiałam, co do nas mówi, ale nie brzmiało mi to jak zaproszenie.
Zerknęłam na Snape’a, który zdawał się, jak zwykle, niczym nie przejmować.
Powiedział kilka słów po rosyjsku, z czego wyłapałam tylko „Severus Snape” i „Dimitri”.
Kobieta zmrużyła powieki, wskazała krępym palcem na mnie i znowu się odezwała. Nie podobało mi się to, że nie wiedziałam, o czym mówią. Mogłam się jedynie domyślać, że Snape się przedstawił, ale czego ona chciała ode mnie?
Spojrzałam niepewnie na niego, a on tylko wzruszył ramionami i rzucił coś od niechcenia.
Nie panikuj, Granger, nie panikuj.
- Musisz tu zaczekać – odezwał się w końcu. Przez ułamek sekundy nie zarejestrowałam, że mówi do mnie, a kiedy to do mnie dotarło, nie mogłam uwierzyć.
- Co? Chyba sobie żartujesz! – wyrzuciłam z siebie, przenosząc wzrok z niego na nią i odwrotnie.
Kobieta tylko przyglądała mi się ze swego rodzaju obrzydzeniem. Znowu się to działo. Czy kobiety nie miały tutaj za grosz szacunku do innych?
- To żona Dimitra. Nie chce, żebyś wchodziła, mówi, że masz w sobie złego ducha.
- Że co?! – No teraz to oficjalnie mnie wkurzyła. – A ty to niby co? Wcielenie cnót? – zapytałam zgryźliwie, na co tylko prychnął.
- Posłuchaj, Granger, to jest ich dom i to oni ustalają zasady. Po prostu postój tu chwilę i postaraj się nie wpakować w kłopoty.
- Naprawdę zamierzasz mnie tutaj zostawić? Snape, to oni prosili o naszą pomoc, powinni się chyba dostosować do nas, a nie…
- Po pierwsze to prosili mnie o pomoc. Ty jesteś po prostu w pakiecie. A teraz przestań jęczeć i zaczekaj na mnie. – Gdybym mogła otworzyć buzię ze zdziwienia szerzej, to chyba przywaliłaby o ten rozsypujący się pod nami podest. – To nie potrwa długo. Wypytam tylko, o co chodzi, a potem pójdziemy do gospody. – Odwrócił się i poszedł za żoną Dimitra. W progu zerknął na mnie przez ramię i wtedy całe napięcie uszło ze mnie. W jego oczach dostrzegłam to, na co czekałam.
Niepokój.
A więc wciąż bał się o mnie. To dobrze, bo przez moment miałam bardzo głupie wrażenie, że „zdobył” bazę i stałam się dla niego bezwartościowa.
- Uważaj na siebie, Granger – mruknął i zniknął za drzwiami.
Idiotka z ciebie.
- No wiem… - powiedziałam cicho do siebie i oparłam się o ścianę.
Zimny wiatr nieprzyjemnie smagał moją twarz. Związałam włosy w krótki kucyk, bo nieznośnie wpadały mi do oczu. Otuliłam się rękami, kątem oka sprawdzając, czy torebka nadal bezpiecznie wisi przy biodrze. Nie wiem nawet, kiedy sięgnęłam po różdżkę, ale jakimś cudem zaciskałam właśnie na niej palce. Dodawała mi odrobiny otuchy, gdy czułam jej ciężar i ciepło na skórze.
Rozejrzałam się wokół. Nie była to przyjemna okolica. Ciemność zapanowała na całej ulicy i tylko niewielki okrąg oświetlała lampa. Wszędzie gdzie wzrok sięgał walały się śmieci, pordzewiałe płoty przechylały niebezpiecznie, a puste chodniki raziły po oczach. Jedynie, co przyciągało mnie w tym miejscu, to zakryte chmurami szczyty dookoła, które zdawały się sięgać księżyca. Wyglądały przepięknie. Całych ich majestat i ogrom prezentował się jak na dłoni. Czułam się taka mała i bezbronna wobec nich. Chyba właśnie dlatego tak bardzo mi się podobały.
Nie było szans, by to one ugięły się przede mną. Mogłam walczyć, mogłam zabijać, mogłam pokonać każdego. Ale góry były nieosiągalne dla czyjejkolwiek potęgi. Rządziły się własnymi regułami i nawet ktoś taki jak Voldemort czy Grindelwald nie byli w stanie ich poskromić.
Nikt nie był.
Powoli zaczynałam dygotać z zimna. Snape znowu zabronił mi używać czarów, bo uznał, że za łatwo nas wtedy wykryją. Zwłaszcza że teraz Voldemort wie, czego szukać. Nie mogłam się z nim nie zgodzić, chociaż w głowie rozbrzmiewały mi wciąż jego słowa: tylko w ostateczności.
Czy zostanie porzuconą i zamarzającą na śmierć liczyło się jako ostateczność?
Westchnęłam. Nie, dla niego na pewno nie.
Tak więc przebierałam nogę za nogą, szczekając zębami z zimna. Był już wrzesień i nawet irlandzka pogoda stała się nieco bardziej kapryśna, no ale żeby na dworze było zaledwie kilka stopni powyżej zera? Aż na taki chłód się nie przygotowałam… Brakowało mi tylko deszczu albo śniegu.
Po wiekach spędzonych na otwartej przestrzeni, Snape w końcu wypełzł z ciepłego gniazdka. Spojrzał zdziwiony na moje drżące wargi i prychnął.
- Możemy już iść. Wiem wszystko, czego potrzebujemy – powiedział i zbiegł po schodkach.
Skostniała i obolała od ciągłego napinania mięśni, nienaturalnie sztywnym krokiem ruszyłam za nim.
- Z-zaczekaj, ty p-padalcu! – warknęłam, a raczej starałam się to zrobić. Brzmiałam niezwykle żałośnie. Zniecierpliwiony, zatrzymał się i obejrzał przez ramię. – O-o c-co chodzi? C-czego c-c-chcą od nas?
- Opowiem ci, jak już będziemy w gospodzie. Nie zamierzam niczego omawiać na dworze, gdzie ktoś może nas podsłuchać. – Posłał mi karcące spojrzenie i westchnął, widząc, jak pocieram ramiona. – Masz – mruknął, zdejmując swoją kurtkę.
Podziękowałam i wtuliłam się w puch, a temperatura mojego ciała momentalnie powróciła do normy. Widzicie? Wystarczyło być tylko miłym.
Dostaliśmy ten sam pokój, co ostatnim razem. Nawet
nie zwracałam już uwagi na groźne spojrzenie gospodyni, które otrzymałam po raz
kolejny tego wieczoru.
Snape machnął kilka razy różdżką w pomieszczeniu. Od razu zrobiło się cieplej i przyjemniej. Mogłam w końcu zrzucić z siebie warstwy ubrań, które czyniły ze mnie cebulę.
Kiedy w końcu usiadł przy stole, zajęłam miejsce obok. To był czas odpowiedzi i tym razem nie zamierzałam pozwolić mu się wywinąć.
- No i? Powiesz mi w końcu, o co chodzi?
- Dimitri i Roza mają jednego syna – Vladimira. Opowiadałem ci o tym, jak wpakował się do kręgu Czarnego Pana, a ja i Dumbledore go stamtąd wyciągnęliśmy, pamiętasz? – Potwierdziłam skinieniem głowy. – Nim się tu zjawiliśmy, ktoś nas uprzedził w przeciągnięciu Olbrzymów na swoją stronę. Przy okazji odnaleźli tego przeklętego chłopaka i chcieli go zwerbować znowu albo chociaż ukarać. Dimitri zdołał mu pomóc i zamknął w domu, pełnym zabezpieczeń, ale zaraz po naszej wizycie na świat wypełzli zwolennicy Czarnego Pana. Mała mieścina, a jest ich tutaj więcej, niż mogłoby się zdawać. Żyją wśród mugoli, wtapiają się w to niewielkie społeczeństwo, a dzięki temu uzyskują ważne informacje jak na przykład, kto i dlaczego chce wejść w te góry. To jeden z niewielu szlaków, z których można wyruszyć, dlatego Czarny Pan chce je mieć pod kontrolą. – Przerwał na chwilę. Przyglądałam się jak zahipnotyzowana, gdy stukał miarowo palcem o brodę. – Wiedzieli już o naszej wizycie i dlatego wtedy zamiast ludzi Dimitra pojawili się śmierciożercy. Trochę czasu zajęło mu dowiedzenie się o tym wszystkim, ale teraz jest pewien. Uznał, że sprawa ucichła, a jego syn znowu wypełzł z domu. Swoją drogą, gdybym był jego ojcem, sprałbym go na kwaśne jabłko. – Skrzywił się, kręcąc głową. Ja za to przełknęłam ślinę i zatrzymałam się na słowach „gdybym był jego ojcem”. Czyżby Hestia miała rację? Czyżby Snape poważnie myślał o ustatkowaniu się i założeniu rodziny…? – Wyszedł z bezpiecznego domu i znowu go dorwali. Dimitri mówi, że żyje i udało mu się zbiec, prawdopodobnie w góry. Zna je od dziecka i nie mają szans z nim, jeśli faktycznie tak zrobił.
- Wszystko pięknie, ale powiedz mi – co my mamy z tym wspólnego?
- Daj mi dokończyć – mruknął, przewracając oczami. – Właśnie do tego zmierzam. Po części nasza wizyta tutaj zapoczątkowała te wydarzenia i dlatego moim zadaniem jest odnaleźć Vladimira, a potem zabrać go ze sobą. W Zakonie będzie bezpieczny i osobiście mam gdzieś, co się mu stanie, ale Dumbledore zapewnił Dimitra, że zagwarantujemy mu bezpieczeństwo. Dimitri sam nie może go szukać, bo wie, że ma ogon i śmierciożercy pójdą za nim.
Świetnie. Myślałam, że to będzie krótka, lekka przygoda, tymczasem musieliśmy znowu iść w góry, odnaleźć jakiegoś rozchwianego psychicznie nastolatka, a potem niańczyć go jak dziecko.
Dlaczego takie rzeczy przytrafiają się właśnie mnie?
- Zaraz, zaraz – powiedziałam, gdy coś do mnie dotarło. – Skąd Dimitri wie, że Dumbledore żyje? Kiedy byliśmy tu ostatnim razem, był święcie przekonany, że zginął.
- Dumbledore bez niczyjej wiedzy i konsultacji skontaktował się z nim. Zaraz po naszej wyprawie. Uznał, że można mu ufać i jest nieocenioną pomocą, więc napisał do niego. Stary dureń.
Zamrugałam i nie wiedziałam, co powiedzieć. Za dobrze znałam Dumbledore’a, żeby nie wiedzieć, że ma jakieś ukryte zamiary. On niczego nie robił bez powodu, a już na pewno nie ujawniał tego, że żyje. Tylko Zakon o tym wiedział. I założę się, że na każdego (również na mnie…) zostało nałożone zaklęcie, przez które nikomu nie mogliśmy o tym powiedzieć bez jego zgody.
- Czyli… czeka nas wycieczka w góry? Znowu.
Snape spiął się lekko i wbił we mnie twarde spojrzenie.
- Właściwie to mnie czeka. Twoja rola kończy się teraz. Wracasz do Kwatery.
Otworzyłam buzię. Chyba sobie żartował, prawda? Niestety nie dostrzegłam na jego twarzy cienia rozbawienia.
- Nie. Nie wracam.
- Tak, wracasz. To nie podlega dyskusji. Niepotrzebnie cię tutaj ciągnąłem, a teraz wiedząc, że śmierciożercy węszą nawet tutaj… Nie jesteś bezpieczna.
- Snape.
- Powiedziałem, że wracasz. To nie było…
- Snape.
- To nie była prośba, Granger.
- Snape!
- Co?! – Zwrócił w końcu na mnie uwagę, a w jego oczach rozbłysła złość.
- Nigdzie nie wracam. – Uniosłam rękę, gdy próbował mi wejść w słowo. – Jesteśmy partnerami, tak? Mam gdzieś to, co mi każesz, bo nie będziesz mi mówił, co mam robić. Jeśli chcesz odejść to super, miłej podróży. Ale ja się stąd nie ruszam i zamierzam odnaleźć tego całego Vlada tak czy siak. Z tobą albo bez ciebie.
Furia przelewała się przez jego twarz. Robił się na przemian biały i czerwony, a wyglądał, jakby szukał odpowiednich słów, by zmusić mnie do wyjazdu.
Nie zamierzałam odpuścić. Już dawno przestałam uciekać, a nikt nie miał prawa mówić mi, jak mam żyć. Choćby każda żyjąca istota na tym świecie mnie ścigała, wciąż to była moja i tylko moja decyzja.
- Nie zgadzam się – powiedział w końcu, wyjątkowo opanowany. – Zamknij się, teraz ja mówię. Nie zgadzam się, bo jesteś na pieprzonym celowniku. Każdy, kto wie jak wyglądasz i usłyszał ofertę Czarnego Pana, będzie chciał cię złapać. Nie wątpię, że jesteś dobrze wytrenowana i potrafisz walczyć, ale jeśli dorwie cię staruszka? To co, zabijesz ją? Albo matka kilkorga dzieci, które będzie chciała chronić? Opowie ci ckliwą historyjkę i będziesz gotowa poświęcić się dla nich. Bo taka właśnie jesteś, tacy są w większości Gryfoni. – Zmarszczył brwi i powoli wypuścił powietrze z płuc. – Wiem, że już o tym dyskutowaliśmy, ale nie mogę patrzeć, jak kolejny raz umiera kobieta, której nie mogę uratować.
Dotknęłam jego dłoni, którą zacisnął w pięść. Troska w jego głosie nie pozwoliła mi się wściec, ale jednocześnie nie mogłam pozwolić, żeby to wpływało na moje decyzje.
- Snape, nigdzie się nie ruszam. Wiem, że potrafisz mnie chronić i ja też potrafię się bronić. Nie umiem siedzieć z założonymi rękami. Gdyby chodziło o ciebie, zrobiłbyś to? Wróciłbyś bezpiecznie do Zakonu i przesiadywał przy książce, gdybym to ja została tu sama i musiała się zmierzyć z wszelkimi niebezpieczeństwami?
- To nie jest to samo, Granger. Ja jestem dużo starszy, dużo bardziej doświadczony i nie tak łatwo mnie zranić – warknął, wyrywając rękę z mojego uścisku.
A chciałam zrobić to delikatnie.
- Mnie też nie, Snape. Nie jestem krucha ani z porcelany. Niech to w końcu do ciebie dotrze. Nie jestem bezbronną Lily Potter, Evans, czy jak jej tam było. Nie jestem Hermioną, którą byłam dwa lata temu. Zrozum w końcu, że nie jestem potulnym barankiem i nie będę się z tobą zgadzać ani cię słuchać, jeśli nie masz racji.
Zazgrzytał zębami i wstał z krzesła.
- Czemu raz, jeden, pieprzony raz, nie możesz mnie, kurwa, posłuchać, co?! – krzyknął, wyrzucając ręce w górę. – Pozwól mi się tym zająć, bo zamiast nim, będę się martwił tobą, idiotko!
Zamknęłam oczy. Martwił się o mnie, a to sprawiało, że naprawdę chciałam mu tego oszczędzić.
Ale czy mogłam to zrobić? Oczywiście, że nie!
- Innym razem. – Wstałam i objęłam go w pasie rękami. – Będziesz się martwił, czy będę tutaj, czy tam. Pozwól mi pomóc. Następnym razem zostanę w Kwaterze, dobra? Obiecuję. Ale skoro już tu jesteśmy… Przydam ci się. Wiesz o tym. Jestem silna, a poza tym trzeba będzie przekonać Vladimira, żeby poszedł z nami, prawda? Myślę, że zrobię to lepiej niż ty. Przydam ci się, Snape.
Napiął ciało, a ja czekałam. Czekałam na wybuch z jego strony. Jednak ten wcale nie nadszedł. Snape zrobił coś dużo gorszego. Wyplątał się z moich objęć, usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach.
Na to nie mogłam patrzeć. Nie umiałam spokojnie stać i pozwolić mu się łamać. Nie jemu. Nie człowiekowi, który był twardszy niż stal. Dużo bardziej wolałam, kiedy krzyczał i pojedynkował się ze mną. Milczenia z jego strony nie umiałam znieść.
- Nie wiesz jak to jest – zaczął cicho, gdy usiadłam obok niego – kiedy masz tylko jeden promyk w garści i twoim jedynym zadaniem jest zatroszczyć się o niego. – Westchnął i spojrzał na mnie tak pustym wzrokiem, że ścisnęło mnie w gardle. – Schrzaniłem nawet coś tak prostego. Jak więc możesz twierdzić, że jestem w stanie cię chronić?
- Bo pokazałeś mi nieraz, że rzucisz wszystko, byleby wyciągnąć mój tyłek z tarapatów. Poza tym miałam świetnego nauczyciela i sama też umiem o siebie zadbać. Proszę, nie każ mi wracać. Wiesz, że to bez sensu, a tylko tracimy czas.
Jego oczy przesuwały się po mojej twarzy, jakby szukał na niej cienia wątpliwości. W końcu mruknął coś pod nosem i skinął głową.
- I tak zrobisz, jak zechcesz. Jesteś nieznośna i przysięgam, że kiedyś przyprawisz mnie o zawał.
- Chyba nie jest aż tak źle… - powiedziałam, uśmiechając się złośliwie.
Odwzajemnił ten gest i prychnął.
- Jest jeszcze gorzej.
Snape machnął kilka razy różdżką w pomieszczeniu. Od razu zrobiło się cieplej i przyjemniej. Mogłam w końcu zrzucić z siebie warstwy ubrań, które czyniły ze mnie cebulę.
Kiedy w końcu usiadł przy stole, zajęłam miejsce obok. To był czas odpowiedzi i tym razem nie zamierzałam pozwolić mu się wywinąć.
- No i? Powiesz mi w końcu, o co chodzi?
- Dimitri i Roza mają jednego syna – Vladimira. Opowiadałem ci o tym, jak wpakował się do kręgu Czarnego Pana, a ja i Dumbledore go stamtąd wyciągnęliśmy, pamiętasz? – Potwierdziłam skinieniem głowy. – Nim się tu zjawiliśmy, ktoś nas uprzedził w przeciągnięciu Olbrzymów na swoją stronę. Przy okazji odnaleźli tego przeklętego chłopaka i chcieli go zwerbować znowu albo chociaż ukarać. Dimitri zdołał mu pomóc i zamknął w domu, pełnym zabezpieczeń, ale zaraz po naszej wizycie na świat wypełzli zwolennicy Czarnego Pana. Mała mieścina, a jest ich tutaj więcej, niż mogłoby się zdawać. Żyją wśród mugoli, wtapiają się w to niewielkie społeczeństwo, a dzięki temu uzyskują ważne informacje jak na przykład, kto i dlaczego chce wejść w te góry. To jeden z niewielu szlaków, z których można wyruszyć, dlatego Czarny Pan chce je mieć pod kontrolą. – Przerwał na chwilę. Przyglądałam się jak zahipnotyzowana, gdy stukał miarowo palcem o brodę. – Wiedzieli już o naszej wizycie i dlatego wtedy zamiast ludzi Dimitra pojawili się śmierciożercy. Trochę czasu zajęło mu dowiedzenie się o tym wszystkim, ale teraz jest pewien. Uznał, że sprawa ucichła, a jego syn znowu wypełzł z domu. Swoją drogą, gdybym był jego ojcem, sprałbym go na kwaśne jabłko. – Skrzywił się, kręcąc głową. Ja za to przełknęłam ślinę i zatrzymałam się na słowach „gdybym był jego ojcem”. Czyżby Hestia miała rację? Czyżby Snape poważnie myślał o ustatkowaniu się i założeniu rodziny…? – Wyszedł z bezpiecznego domu i znowu go dorwali. Dimitri mówi, że żyje i udało mu się zbiec, prawdopodobnie w góry. Zna je od dziecka i nie mają szans z nim, jeśli faktycznie tak zrobił.
- Wszystko pięknie, ale powiedz mi – co my mamy z tym wspólnego?
- Daj mi dokończyć – mruknął, przewracając oczami. – Właśnie do tego zmierzam. Po części nasza wizyta tutaj zapoczątkowała te wydarzenia i dlatego moim zadaniem jest odnaleźć Vladimira, a potem zabrać go ze sobą. W Zakonie będzie bezpieczny i osobiście mam gdzieś, co się mu stanie, ale Dumbledore zapewnił Dimitra, że zagwarantujemy mu bezpieczeństwo. Dimitri sam nie może go szukać, bo wie, że ma ogon i śmierciożercy pójdą za nim.
Świetnie. Myślałam, że to będzie krótka, lekka przygoda, tymczasem musieliśmy znowu iść w góry, odnaleźć jakiegoś rozchwianego psychicznie nastolatka, a potem niańczyć go jak dziecko.
Dlaczego takie rzeczy przytrafiają się właśnie mnie?
- Zaraz, zaraz – powiedziałam, gdy coś do mnie dotarło. – Skąd Dimitri wie, że Dumbledore żyje? Kiedy byliśmy tu ostatnim razem, był święcie przekonany, że zginął.
- Dumbledore bez niczyjej wiedzy i konsultacji skontaktował się z nim. Zaraz po naszej wyprawie. Uznał, że można mu ufać i jest nieocenioną pomocą, więc napisał do niego. Stary dureń.
Zamrugałam i nie wiedziałam, co powiedzieć. Za dobrze znałam Dumbledore’a, żeby nie wiedzieć, że ma jakieś ukryte zamiary. On niczego nie robił bez powodu, a już na pewno nie ujawniał tego, że żyje. Tylko Zakon o tym wiedział. I założę się, że na każdego (również na mnie…) zostało nałożone zaklęcie, przez które nikomu nie mogliśmy o tym powiedzieć bez jego zgody.
- Czyli… czeka nas wycieczka w góry? Znowu.
Snape spiął się lekko i wbił we mnie twarde spojrzenie.
- Właściwie to mnie czeka. Twoja rola kończy się teraz. Wracasz do Kwatery.
Otworzyłam buzię. Chyba sobie żartował, prawda? Niestety nie dostrzegłam na jego twarzy cienia rozbawienia.
- Nie. Nie wracam.
- Tak, wracasz. To nie podlega dyskusji. Niepotrzebnie cię tutaj ciągnąłem, a teraz wiedząc, że śmierciożercy węszą nawet tutaj… Nie jesteś bezpieczna.
- Snape.
- Powiedziałem, że wracasz. To nie było…
- Snape.
- To nie była prośba, Granger.
- Snape!
- Co?! – Zwrócił w końcu na mnie uwagę, a w jego oczach rozbłysła złość.
- Nigdzie nie wracam. – Uniosłam rękę, gdy próbował mi wejść w słowo. – Jesteśmy partnerami, tak? Mam gdzieś to, co mi każesz, bo nie będziesz mi mówił, co mam robić. Jeśli chcesz odejść to super, miłej podróży. Ale ja się stąd nie ruszam i zamierzam odnaleźć tego całego Vlada tak czy siak. Z tobą albo bez ciebie.
Furia przelewała się przez jego twarz. Robił się na przemian biały i czerwony, a wyglądał, jakby szukał odpowiednich słów, by zmusić mnie do wyjazdu.
Nie zamierzałam odpuścić. Już dawno przestałam uciekać, a nikt nie miał prawa mówić mi, jak mam żyć. Choćby każda żyjąca istota na tym świecie mnie ścigała, wciąż to była moja i tylko moja decyzja.
- Nie zgadzam się – powiedział w końcu, wyjątkowo opanowany. – Zamknij się, teraz ja mówię. Nie zgadzam się, bo jesteś na pieprzonym celowniku. Każdy, kto wie jak wyglądasz i usłyszał ofertę Czarnego Pana, będzie chciał cię złapać. Nie wątpię, że jesteś dobrze wytrenowana i potrafisz walczyć, ale jeśli dorwie cię staruszka? To co, zabijesz ją? Albo matka kilkorga dzieci, które będzie chciała chronić? Opowie ci ckliwą historyjkę i będziesz gotowa poświęcić się dla nich. Bo taka właśnie jesteś, tacy są w większości Gryfoni. – Zmarszczył brwi i powoli wypuścił powietrze z płuc. – Wiem, że już o tym dyskutowaliśmy, ale nie mogę patrzeć, jak kolejny raz umiera kobieta, której nie mogę uratować.
Dotknęłam jego dłoni, którą zacisnął w pięść. Troska w jego głosie nie pozwoliła mi się wściec, ale jednocześnie nie mogłam pozwolić, żeby to wpływało na moje decyzje.
- Snape, nigdzie się nie ruszam. Wiem, że potrafisz mnie chronić i ja też potrafię się bronić. Nie umiem siedzieć z założonymi rękami. Gdyby chodziło o ciebie, zrobiłbyś to? Wróciłbyś bezpiecznie do Zakonu i przesiadywał przy książce, gdybym to ja została tu sama i musiała się zmierzyć z wszelkimi niebezpieczeństwami?
- To nie jest to samo, Granger. Ja jestem dużo starszy, dużo bardziej doświadczony i nie tak łatwo mnie zranić – warknął, wyrywając rękę z mojego uścisku.
A chciałam zrobić to delikatnie.
- Mnie też nie, Snape. Nie jestem krucha ani z porcelany. Niech to w końcu do ciebie dotrze. Nie jestem bezbronną Lily Potter, Evans, czy jak jej tam było. Nie jestem Hermioną, którą byłam dwa lata temu. Zrozum w końcu, że nie jestem potulnym barankiem i nie będę się z tobą zgadzać ani cię słuchać, jeśli nie masz racji.
Zazgrzytał zębami i wstał z krzesła.
- Czemu raz, jeden, pieprzony raz, nie możesz mnie, kurwa, posłuchać, co?! – krzyknął, wyrzucając ręce w górę. – Pozwól mi się tym zająć, bo zamiast nim, będę się martwił tobą, idiotko!
Zamknęłam oczy. Martwił się o mnie, a to sprawiało, że naprawdę chciałam mu tego oszczędzić.
Ale czy mogłam to zrobić? Oczywiście, że nie!
- Innym razem. – Wstałam i objęłam go w pasie rękami. – Będziesz się martwił, czy będę tutaj, czy tam. Pozwól mi pomóc. Następnym razem zostanę w Kwaterze, dobra? Obiecuję. Ale skoro już tu jesteśmy… Przydam ci się. Wiesz o tym. Jestem silna, a poza tym trzeba będzie przekonać Vladimira, żeby poszedł z nami, prawda? Myślę, że zrobię to lepiej niż ty. Przydam ci się, Snape.
Napiął ciało, a ja czekałam. Czekałam na wybuch z jego strony. Jednak ten wcale nie nadszedł. Snape zrobił coś dużo gorszego. Wyplątał się z moich objęć, usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach.
Na to nie mogłam patrzeć. Nie umiałam spokojnie stać i pozwolić mu się łamać. Nie jemu. Nie człowiekowi, który był twardszy niż stal. Dużo bardziej wolałam, kiedy krzyczał i pojedynkował się ze mną. Milczenia z jego strony nie umiałam znieść.
- Nie wiesz jak to jest – zaczął cicho, gdy usiadłam obok niego – kiedy masz tylko jeden promyk w garści i twoim jedynym zadaniem jest zatroszczyć się o niego. – Westchnął i spojrzał na mnie tak pustym wzrokiem, że ścisnęło mnie w gardle. – Schrzaniłem nawet coś tak prostego. Jak więc możesz twierdzić, że jestem w stanie cię chronić?
- Bo pokazałeś mi nieraz, że rzucisz wszystko, byleby wyciągnąć mój tyłek z tarapatów. Poza tym miałam świetnego nauczyciela i sama też umiem o siebie zadbać. Proszę, nie każ mi wracać. Wiesz, że to bez sensu, a tylko tracimy czas.
Jego oczy przesuwały się po mojej twarzy, jakby szukał na niej cienia wątpliwości. W końcu mruknął coś pod nosem i skinął głową.
- I tak zrobisz, jak zechcesz. Jesteś nieznośna i przysięgam, że kiedyś przyprawisz mnie o zawał.
- Chyba nie jest aż tak źle… - powiedziałam, uśmiechając się złośliwie.
Odwzajemnił ten gest i prychnął.
- Jest jeszcze gorzej.
*
Nie wiedzieliśmy, od czego zacząć nasze
poszukiwania. No cóż, ja zdolnościami detektywistycznymi raczej pochwalić się
nie mogłam. Rok zajęło mi szukanie ludzi, których znałam na wylot, a teraz
musiałam znaleźć chłopaka, o którym nie wiedziałam nic, w mieście, którego nie
znałam, ze śmierciożercami na karku.
Bułka z masłem, prawda?
Snape’owi wydawało się to wcale nie przeszkadzać. Właściwie to nie okazywał choćby cienia zmartwienia tym faktem, ale równie dobrze mógł panikować jak dziecko, a na twarzy mieć tą swoją obojętność.
Na całe szczęście odpuścił sobie już gderanie w stylu „jesteś taka bezbronna, idź schowaj się pod łóżkiem”, chociaż nie był w sielankowym nastroju (tak, jakby kiedykolwiek był).
- Chyba coś mamy – powiedział trzeciej nocy, gdy wrócił w końcu z tego obskurnego baru.
Siedziałam na łóżku, przeglądając mapy, które dostaliśmy od Dimitra. Musiałam sprawdzić wszelkie, potencjalne kryjówki.
Podniosłam wzrok na stojącego w progu Snape’a. Nie podobało mi się, że już drugi wieczór wracał w środku nocy, a mi kazał siedzieć w ciepłym pokoju. No dobra, może byłabym kulą u nogi w tym cholernym barze, ale gdyby coś mu się stało, nawet nie wiedziałabym o tym.
- Naprawdę? – zapytałam z nadzieją. Jak na razie nie szło nam najlepiej.
- Spotkałem dzisiaj faceta, który jest ojcem jednego z przyjaciół Vladimira. Opowiadał o tym, jak uciekali w góry jako dzieci. – Ściągnął swój płaszcz i zawiesił go na oparciu krzesła. – Jest tam podobno jaskinia, w której potrafili ukrywać się przez kilka dni.
- Myślisz, że tam się zaszył?
- Podobno ciężko ją znaleźć. – Podszedł do mnie i pochylił się nad rozłożonymi mapami. – A ty masz coś?
- Tak i nie. Te miejsca w czerwonych kółkach to potencjalne jaskinie, ale nie znam się na tym dobrze. Te mapy są stare i niezbyt dopracowane. Wydaje mi się, że tym szlakiem my podążaliśmy. – Wskazałam palcem na niebieską linię urywającą się gdzieś na środku.
Dzięki Bogu za kolorowe flamastry!
- To może być to – jego długi palec wylądował na jednym z czerwonych okręgów. – Ten mężczyzna wspominał, że było to poniżej głównego szlaku. Pamiętasz miejsce, gdzie zostawiliśmy samochód?
Skinęłam głową. Trudno było zapomnieć, gdzie skręcił karki dwóm śmierciożercom, a potem razem zrzuciliśmy ich z urwiska.
- Podobno niżej też jest szlak. Ciężko go znaleźć, a jeszcze ciężej się dostać, ale to już jakiś punkt zaczepienia.
- Czyli czeka nas wycieczka? – zapytałam, opadając na łóżko.
Materac ugiął się obok mnie. Nim zdążyłam się podnieść, zimne wargi zamknęły w uścisku moje. Objęłam Snape’a za szyję, przyciągając mocniej do siebie. Takie momenty jak ten, wymazywały wszelkie zgrzyty i wątpliwości, które pojawiały się w mojej głowie. Snape mógł być zimnym, wyrachowanym skurwysynem, ale gdy tylko otwierał się na swoje uczucia, stawał się kimś zupełnie innym. Subtelność i pożądanie przebijały się przez jego powłoki. Ściągał swoją maskę, by choć na chwilę móc ukazać prawdziwe oblicze. Chciałam wierzyć w to, że tylko ja je znałam, ale nie byłam naiwna.
- Chyba tak. Wyruszymy w południe, najpierw sen. – Uśmiechnął się w iście snape’owski sposób i znowu mnie pocałował.
Na pewno nie miałam teraz zamiaru iść spać.
Od naszej pierwszej, wspólnej nocy nic więcej się między nami nie zdarzyło. Od czasu do czasu skradał drobne pocałunki, chociaż bardziej to wyglądało jak z przymusu niż potrzeby bliskości. Ale dzisiaj było inaczej i nie zamierzałam tego zmarnować.
- Wiesz, myślę, że warto skorzystać z ostatniego prysznica, skoro mamy jeszcze szansę na bieżącą wodę – powiedziałam, przygryzając wargę.
Czasami sama nie wierzyłam w swoją rozwiązłość, która obudziła się kilka dni temu, ale no cóż, czy mogłam narzekać?
Snape na pewno nie. Jego oczy rozbłysły i nim się obejrzałam, wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki.
Postawił mnie na podłodze i przesunął leniwie wzrokiem. Miałam na sobie tylko spodnie od dresu i luźną koszulkę, przez którą prześwitywały sterczące sutki. Snape niespiesznie ściągnął swoją koszulkę, a potem spodnie, wciąż wpatrując się we mnie głodnym spojrzeniem.
Stanął przede mną nago i musiałam użyć wszystkich sił, żeby się nie zaczerwienić. I tak z trudem nie odwracałam wzroku. Nie przywykłam jeszcze do widoku nagiego mężczyzny, ale chyba padłby ze śmiechu, gdybym okazała choćby cień zażenowania.
Bez słowa zaczął i mnie rozbierać. Wpatrywał się przy tym mi prosto w oczy, a pożądanie rosło w moim podbrzuszu.
- Chyba trzeba cię umyć, panno Granger – powiedział, gdy i ja byłam już nago.
Zaśmiałam się pod nosem, przesuwając dłonią po jego torsie.
- Chyba ma pan rację, panie profesorze – rzuciłam, trzepocząc zalotnie rzęsami.
Zaatakował moje usta, wpychając nas do kabiny. Jedną ręką zamknął drzwi, a drugą odkręcił wodę.
Nie żeby był to jakiś duży prysznic, z super opcjami masaży. Właściwie to gdybym nie musiała się myć, najchętniej bym tego nie robiła. Niski brodzik, w którym staliśmy był już cały pordzewiały, ale chociaż spełniał swoją funkcję.
W tej chwili jednak mało nas obchodziło, jak obrzydliwie tu było.
Z słuchawki poleciała zimna woda. Snape obrócił mnie tyłem do siebie i przywarł do moich pleców, jednocześnie przyjmując chłodny strumień na siebie. Odchylił mi głowę na bok, a jego usta skrupulatnie zaczęły badać moją szyję. Jęknęłam, gdy przygryzł i zassał lekko skórę. Merlinie, ominęło mnie naprawdę wiele lat wspaniałych doznań.
Jego dłonie sięgnęły moich piersi i delikatnie zaczął je ugniatać, nie przestając całować szyi.
Kabina powoli wypełniała się parą od gorącej wody i naszych przyspieszonych oddechów. Przyznaję, że od temperatury panującej pod prysznicem i między nami, nieco zakręciło mi się w głowie. Zachwiałam się, ale wtedy Snape obrócił mnie twarzą, złapał na uda i podciągnął do góry. Oplotłam go nogami w pasie i pocałowałam głęboko, pozwalając by strumień wody spływał po moich włosach i plecach. Nie czekając ani chwili dłużej, wbił się we mnie, aż krzyknęłam. Cudownie było go poczuć znowu w sobie. Chyba pomyślał o tym samym, bo zamknął oczy, a z jego gardła wyrwał się warkot.
No cóż, tej nocy niekoniecznie się wyśpimy.
A kto by potrzebował snu?
Bułka z masłem, prawda?
Snape’owi wydawało się to wcale nie przeszkadzać. Właściwie to nie okazywał choćby cienia zmartwienia tym faktem, ale równie dobrze mógł panikować jak dziecko, a na twarzy mieć tą swoją obojętność.
Na całe szczęście odpuścił sobie już gderanie w stylu „jesteś taka bezbronna, idź schowaj się pod łóżkiem”, chociaż nie był w sielankowym nastroju (tak, jakby kiedykolwiek był).
- Chyba coś mamy – powiedział trzeciej nocy, gdy wrócił w końcu z tego obskurnego baru.
Siedziałam na łóżku, przeglądając mapy, które dostaliśmy od Dimitra. Musiałam sprawdzić wszelkie, potencjalne kryjówki.
Podniosłam wzrok na stojącego w progu Snape’a. Nie podobało mi się, że już drugi wieczór wracał w środku nocy, a mi kazał siedzieć w ciepłym pokoju. No dobra, może byłabym kulą u nogi w tym cholernym barze, ale gdyby coś mu się stało, nawet nie wiedziałabym o tym.
- Naprawdę? – zapytałam z nadzieją. Jak na razie nie szło nam najlepiej.
- Spotkałem dzisiaj faceta, który jest ojcem jednego z przyjaciół Vladimira. Opowiadał o tym, jak uciekali w góry jako dzieci. – Ściągnął swój płaszcz i zawiesił go na oparciu krzesła. – Jest tam podobno jaskinia, w której potrafili ukrywać się przez kilka dni.
- Myślisz, że tam się zaszył?
- Podobno ciężko ją znaleźć. – Podszedł do mnie i pochylił się nad rozłożonymi mapami. – A ty masz coś?
- Tak i nie. Te miejsca w czerwonych kółkach to potencjalne jaskinie, ale nie znam się na tym dobrze. Te mapy są stare i niezbyt dopracowane. Wydaje mi się, że tym szlakiem my podążaliśmy. – Wskazałam palcem na niebieską linię urywającą się gdzieś na środku.
Dzięki Bogu za kolorowe flamastry!
- To może być to – jego długi palec wylądował na jednym z czerwonych okręgów. – Ten mężczyzna wspominał, że było to poniżej głównego szlaku. Pamiętasz miejsce, gdzie zostawiliśmy samochód?
Skinęłam głową. Trudno było zapomnieć, gdzie skręcił karki dwóm śmierciożercom, a potem razem zrzuciliśmy ich z urwiska.
- Podobno niżej też jest szlak. Ciężko go znaleźć, a jeszcze ciężej się dostać, ale to już jakiś punkt zaczepienia.
- Czyli czeka nas wycieczka? – zapytałam, opadając na łóżko.
Materac ugiął się obok mnie. Nim zdążyłam się podnieść, zimne wargi zamknęły w uścisku moje. Objęłam Snape’a za szyję, przyciągając mocniej do siebie. Takie momenty jak ten, wymazywały wszelkie zgrzyty i wątpliwości, które pojawiały się w mojej głowie. Snape mógł być zimnym, wyrachowanym skurwysynem, ale gdy tylko otwierał się na swoje uczucia, stawał się kimś zupełnie innym. Subtelność i pożądanie przebijały się przez jego powłoki. Ściągał swoją maskę, by choć na chwilę móc ukazać prawdziwe oblicze. Chciałam wierzyć w to, że tylko ja je znałam, ale nie byłam naiwna.
- Chyba tak. Wyruszymy w południe, najpierw sen. – Uśmiechnął się w iście snape’owski sposób i znowu mnie pocałował.
Na pewno nie miałam teraz zamiaru iść spać.
Od naszej pierwszej, wspólnej nocy nic więcej się między nami nie zdarzyło. Od czasu do czasu skradał drobne pocałunki, chociaż bardziej to wyglądało jak z przymusu niż potrzeby bliskości. Ale dzisiaj było inaczej i nie zamierzałam tego zmarnować.
- Wiesz, myślę, że warto skorzystać z ostatniego prysznica, skoro mamy jeszcze szansę na bieżącą wodę – powiedziałam, przygryzając wargę.
Czasami sama nie wierzyłam w swoją rozwiązłość, która obudziła się kilka dni temu, ale no cóż, czy mogłam narzekać?
Snape na pewno nie. Jego oczy rozbłysły i nim się obejrzałam, wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki.
Postawił mnie na podłodze i przesunął leniwie wzrokiem. Miałam na sobie tylko spodnie od dresu i luźną koszulkę, przez którą prześwitywały sterczące sutki. Snape niespiesznie ściągnął swoją koszulkę, a potem spodnie, wciąż wpatrując się we mnie głodnym spojrzeniem.
Stanął przede mną nago i musiałam użyć wszystkich sił, żeby się nie zaczerwienić. I tak z trudem nie odwracałam wzroku. Nie przywykłam jeszcze do widoku nagiego mężczyzny, ale chyba padłby ze śmiechu, gdybym okazała choćby cień zażenowania.
Bez słowa zaczął i mnie rozbierać. Wpatrywał się przy tym mi prosto w oczy, a pożądanie rosło w moim podbrzuszu.
- Chyba trzeba cię umyć, panno Granger – powiedział, gdy i ja byłam już nago.
Zaśmiałam się pod nosem, przesuwając dłonią po jego torsie.
- Chyba ma pan rację, panie profesorze – rzuciłam, trzepocząc zalotnie rzęsami.
Zaatakował moje usta, wpychając nas do kabiny. Jedną ręką zamknął drzwi, a drugą odkręcił wodę.
Nie żeby był to jakiś duży prysznic, z super opcjami masaży. Właściwie to gdybym nie musiała się myć, najchętniej bym tego nie robiła. Niski brodzik, w którym staliśmy był już cały pordzewiały, ale chociaż spełniał swoją funkcję.
W tej chwili jednak mało nas obchodziło, jak obrzydliwie tu było.
Z słuchawki poleciała zimna woda. Snape obrócił mnie tyłem do siebie i przywarł do moich pleców, jednocześnie przyjmując chłodny strumień na siebie. Odchylił mi głowę na bok, a jego usta skrupulatnie zaczęły badać moją szyję. Jęknęłam, gdy przygryzł i zassał lekko skórę. Merlinie, ominęło mnie naprawdę wiele lat wspaniałych doznań.
Jego dłonie sięgnęły moich piersi i delikatnie zaczął je ugniatać, nie przestając całować szyi.
Kabina powoli wypełniała się parą od gorącej wody i naszych przyspieszonych oddechów. Przyznaję, że od temperatury panującej pod prysznicem i między nami, nieco zakręciło mi się w głowie. Zachwiałam się, ale wtedy Snape obrócił mnie twarzą, złapał na uda i podciągnął do góry. Oplotłam go nogami w pasie i pocałowałam głęboko, pozwalając by strumień wody spływał po moich włosach i plecach. Nie czekając ani chwili dłużej, wbił się we mnie, aż krzyknęłam. Cudownie było go poczuć znowu w sobie. Chyba pomyślał o tym samym, bo zamknął oczy, a z jego gardła wyrwał się warkot.
No cóż, tej nocy niekoniecznie się wyśpimy.
A kto by potrzebował snu?
*
- Podniesiesz w końcu swój tyłek z łóżka?
Nie były to najpiękniejsze słowa, jakie mogły mnie obudzić, ale zawsze mogło być gorzej.
Widzicie? Szklanka do połowy pełna!
Niechętnie otworzyłam oczy i przeciągnęłam się. Zupełnie zapomniałam o tym, że jestem wciąż naga i dopiero jego prześlizgujące się po moim ciele spojrzenie, przypomniało mi o tym. Natychmiast naciągnęłam na siebie kołdrę.
- Dzień dobry – burknęłam, wzdychając. – Rozumiem, że czas na nas?
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru za dedukcję, Granger – powiedział rozbawiony, wciągając na siebie czarną koszulkę.
Cóż za oryginalny kolor, panie profesorze.
- No dobra – westchnęłam i owijając się kołdrą niczym tortilla, wstałam z łóżka i przeszłam do łazienki. Zaczerwieniłam się na wspomnienie nocy, którą spędziliśmy w tym miejscu. Zresztą nie tylko w tym. Zaczęło się pod prysznicem, a skończyło w łóżku, zahaczając też o biurko. Papiery wciąż leżały rozrzucone po ziemi. Widać Snape nie czuł potrzeby, żeby je uporządkować.
Szybko ogarnęłam się do stanu odpowiadającego codzienności i wyszłam, wpadając wprost na czekającego Snape’a. Omiótł mnie wzrokiem, cisnął we mnie kurtką i narzucił na siebie własną.
- Gotowa?
Skinęłam głową, ubierając się.
- Mamy transport? – zapytałam, przerzucając torebkę przez głowę.
- Tak, Dimitri tym razem podstawił nam własną terenówkę. Bez żadnych kierowców.
- To dobrze. Szkoda byłoby ich zabijać – mruknęłam, idąc za nim przez obskurny korytarz.
Spojrzał na mnie przez ramię i prychnął.
- Naprawdę masz z tym problem, Granger? Zabiłaś niejednego śmierciożercę, a tych dwóch ci szkoda?
- Nie o to chodzi, Snape. Prawie zawsze zabijałam w obronie własnej i to za pomocą czarów, a ty tak po prostu… No skręciłeś im karki – dodałam pospiesznie, chociaż wcale nie wyglądał na skruszonego.
Prawdę mówiąc, to ja chyba też nieszczególnie się przejmowałam ich śmiercią i to mnie nieco martwiło.
Kim się stałaś i co z sobą zrobiłaś?
- Przeszkadza ci to?
Zatrzymał się i spojrzał na mnie. Jego brwi powędrowały wysoko, jakby naprawdę rozważał to, czy zamierzam go odtrącić, bo jest mordercą.
A ty, to niby kim jesteś, co?
No właśnie. Nie miałam prawa go oceniać. Zresztą prawda jest taka, że wcale, ale to wcale nie przeszkadzało mi to.
- Nie - odpowiedziałam.
Przez chwilę przyglądał mi się, uważnie lustrując twarz, ale w końcu odwrócił się i zbiegł na dół po schodach.
Ruszyłam za nim, odczuwając dziwne napięcie. Czy właśnie się na mnie obraził? Nie, to przecież niemożliwe…
Ci faceci mnie kiedyś wykończą. Naprawdę.
Z tą myślą podążyłam za cudownym, jedynym w swoim rodzaju, wrednym, ale moim mężczyzną. Czekał już w zaparkowanym przed drzwiami aucie. Wyglądało bardzo podobnie do tego, którym jechaliśmy ostatnim razem. To dobrze, bo nieco obawiałam się ponownej jazdy ze Snapem. On natomiast, jak zawsze, zdawał się niczym nie martwić.
Wsiadłam od strony pasażera i szybko zerknęłam na niego.
- Wiesz, że życie moje, twoje i wielu członków Zakonu będzie usłane trupami, prawda?
To pytanie zbiło mnie z tropu. Nie spodziewałam się z jego strony tak poważnych przemyśleń, zwłaszcza teraz.
- Mam tą świadomość.
- Poradzisz sobie z tym?
Zaskoczyła mnie troska w jego oczach. Zamrugałam zdziwiona. Nie myślałam o tym wcześniej. To znaczy zastanawiałam się, jak będzie wyglądało moje życie po tej walce, ale nie do końca wierzyłam w to, że będzie jakieś potem.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem. To się okaże.
Skinął tylko głową i odpalił silnik.
- Ruszajmy. Czeka nas długa podróż.
Zapięłam pas i wygodnie rozsiadłam się w fotelu.
Nie jestem pewna, dokąd zmierzała ta rozmowa, ale najwyraźniej już się skończyła.
Nie były to najpiękniejsze słowa, jakie mogły mnie obudzić, ale zawsze mogło być gorzej.
Widzicie? Szklanka do połowy pełna!
Niechętnie otworzyłam oczy i przeciągnęłam się. Zupełnie zapomniałam o tym, że jestem wciąż naga i dopiero jego prześlizgujące się po moim ciele spojrzenie, przypomniało mi o tym. Natychmiast naciągnęłam na siebie kołdrę.
- Dzień dobry – burknęłam, wzdychając. – Rozumiem, że czas na nas?
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru za dedukcję, Granger – powiedział rozbawiony, wciągając na siebie czarną koszulkę.
Cóż za oryginalny kolor, panie profesorze.
- No dobra – westchnęłam i owijając się kołdrą niczym tortilla, wstałam z łóżka i przeszłam do łazienki. Zaczerwieniłam się na wspomnienie nocy, którą spędziliśmy w tym miejscu. Zresztą nie tylko w tym. Zaczęło się pod prysznicem, a skończyło w łóżku, zahaczając też o biurko. Papiery wciąż leżały rozrzucone po ziemi. Widać Snape nie czuł potrzeby, żeby je uporządkować.
Szybko ogarnęłam się do stanu odpowiadającego codzienności i wyszłam, wpadając wprost na czekającego Snape’a. Omiótł mnie wzrokiem, cisnął we mnie kurtką i narzucił na siebie własną.
- Gotowa?
Skinęłam głową, ubierając się.
- Mamy transport? – zapytałam, przerzucając torebkę przez głowę.
- Tak, Dimitri tym razem podstawił nam własną terenówkę. Bez żadnych kierowców.
- To dobrze. Szkoda byłoby ich zabijać – mruknęłam, idąc za nim przez obskurny korytarz.
Spojrzał na mnie przez ramię i prychnął.
- Naprawdę masz z tym problem, Granger? Zabiłaś niejednego śmierciożercę, a tych dwóch ci szkoda?
- Nie o to chodzi, Snape. Prawie zawsze zabijałam w obronie własnej i to za pomocą czarów, a ty tak po prostu… No skręciłeś im karki – dodałam pospiesznie, chociaż wcale nie wyglądał na skruszonego.
Prawdę mówiąc, to ja chyba też nieszczególnie się przejmowałam ich śmiercią i to mnie nieco martwiło.
Kim się stałaś i co z sobą zrobiłaś?
- Przeszkadza ci to?
Zatrzymał się i spojrzał na mnie. Jego brwi powędrowały wysoko, jakby naprawdę rozważał to, czy zamierzam go odtrącić, bo jest mordercą.
A ty, to niby kim jesteś, co?
No właśnie. Nie miałam prawa go oceniać. Zresztą prawda jest taka, że wcale, ale to wcale nie przeszkadzało mi to.
- Nie - odpowiedziałam.
Przez chwilę przyglądał mi się, uważnie lustrując twarz, ale w końcu odwrócił się i zbiegł na dół po schodach.
Ruszyłam za nim, odczuwając dziwne napięcie. Czy właśnie się na mnie obraził? Nie, to przecież niemożliwe…
Ci faceci mnie kiedyś wykończą. Naprawdę.
Z tą myślą podążyłam za cudownym, jedynym w swoim rodzaju, wrednym, ale moim mężczyzną. Czekał już w zaparkowanym przed drzwiami aucie. Wyglądało bardzo podobnie do tego, którym jechaliśmy ostatnim razem. To dobrze, bo nieco obawiałam się ponownej jazdy ze Snapem. On natomiast, jak zawsze, zdawał się niczym nie martwić.
Wsiadłam od strony pasażera i szybko zerknęłam na niego.
- Wiesz, że życie moje, twoje i wielu członków Zakonu będzie usłane trupami, prawda?
To pytanie zbiło mnie z tropu. Nie spodziewałam się z jego strony tak poważnych przemyśleń, zwłaszcza teraz.
- Mam tą świadomość.
- Poradzisz sobie z tym?
Zaskoczyła mnie troska w jego oczach. Zamrugałam zdziwiona. Nie myślałam o tym wcześniej. To znaczy zastanawiałam się, jak będzie wyglądało moje życie po tej walce, ale nie do końca wierzyłam w to, że będzie jakieś potem.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem. To się okaże.
Skinął tylko głową i odpalił silnik.
- Ruszajmy. Czeka nas długa podróż.
Zapięłam pas i wygodnie rozsiadłam się w fotelu.
Nie jestem pewna, dokąd zmierzała ta rozmowa, ale najwyraźniej już się skończyła.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie. Z niecierpliwością czekam na nowe rozdziały. I szara graficzna Twojego bloga z alanem po prostu super. Ogromnej weny życzę
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! Miło wiedzieć, że mam nową czytelniczkę. ♡
UsuńPrzeczytałam. Jak zawsze z wypiekami na twarzy. Ale komentarz będzie mało konstruktywny. Zbyt wiele emocji...
OdpowiedzUsuńSeverus. Niezmiennie przekonujący, twardy i chłodny, a jednocześnie poszukujący ciepła, przez co wydaje się bardziej ludzki.
I fantastyczna jak zawsze kreacja Hermiony, z jej wielką siłą, szczerością, płomienną złością i młodzieńczym brakiem rozsądku.
Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
ILoveSnowCake
P.S.
Ja Cię jak najbardziej rozumiem. Też cierpię na chroniczny brak czasu. Co za głupota, żeby doba miała 24 godziny! Chyba wyślę sowę do Ministerstwa z petycją o wydłużenie doby do 48 godzin, o!
Hej, a może by tak zmieniacz czasu zastosować?
Ach, uwielbiam Twoje komentarze. ♡ Zawsze mi się mordka cieszy, nawet jak wracam padnięta z pracy o północy!
UsuńHmmmm, nad zmieniaczem już myślałam, ale coś go nigdzie dostać nie mogę :/ A przyznam, że by się przydał...
Zaczynam teraz drugi kierunek studiów, więc kiedy ja znajde czas na życie? W sumie... Po co komu życie?
Bombowe! Komentarz krótki bo musze na lekcje
OdpowiedzUsuńMartyna
No dobra! Jestem już po lekcjach to mogę normalnie skomentować. Bardzo podoba mi się pomysł z samotną wyprawą, przynajmniej nikt nie będzie im przeszkadzał w pogłębianiu relacji. Hermiona jak zwykle świetna. Sevci też niczego sobie. A właśni, czy mogli by już mówić sobie po imieniu? Ja wiem, że kiedy tak mówią sobie po nazwisku to chodzi o to żeby nie przesłodzić i to zachowuje image twardzielki u Hermiony ale z drugiej strony było by mił gdyby posunęli się trochę dalej w relacjach. Mam nadziedzię że szybko będzie następny rozdział
OdpowiedzUsuńMartya
PS: Przepraszam że poprzedni komentarz taki krótki ale pisałam go wchodząc do sali z matematyki.
Bardzo dziękuję za komentarz i oczywiście nic nie szkodzi za te króciutki. :D
UsuńTak, już Dominika, która betuje też o to pytała. :) Myślałam nad tym, ale wydaje mi się, że to niw ten etap. Chodzi mi o to, że ich zwracanie do siebie po nazwiskach jest takie no... ich! Wszyscy mówią do Hermiony po imieniu, a poza tym wciąż nie wiedzą nic o swoich uczuciach. Mam nadzieje, że aż tak Ci to nie przeszkadza i obiecuje, że przyjdzie dzień, w którym zwrócą się do siebie jak trzeba! ♡
Nie ma sprawy! Spokojnie poczekam sobie :)
UsuńMartyna
Rozdział jak zawsze cudowny! Widzę ze uzylas imion z Akademii Wampirów! :3 Rose i Dimitri♡ Severus jak chce to potrafi pokazać uczucia! ;* Życzę weny na ciąg dalszy! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń-Darietta
O Jezusku drogi, faktycznie xD Kocham VA, ubóstwiam wręcz, ale szczerze to nawet się nie zorientowałam *.* To chyba tak podświadomie, hmmm...
UsuńA Dimitri to love forever ♡
Dziękuję i również pozdrawiam!
Rozdział jak zwykle świetny :D nie mam pojęcia jak to robisz ale jak czytam Twoje opowiadanie to całkowicie mnie ono pochłania, a kiedy rozdział jak zwykle zbyt szybko się kończy to od razu chce się więcej i więcej :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i tradycyjnie życzę dużo weny ;)
Z góry przepraszam, że dopiero teraz komentuję.Oczywiście przeczytałam od razu, lecz z braku czasu nie napisałam nic, a potem jakoś wyleciało mi z głowy.
OdpowiedzUsuńMimo, że nie zauważyłaś połączenia imion Rose i Dimitri, to cieszę się, że takie się pojawiły, gdyż uwielbiam serię VA! Całą serię pochłonęłam w mgnieniu oka i uwielbiam do niej wracać <3
Dobra, przechodzę już do rzeczy... Rozdział świetny, cudownie mi się go czytało (zresztą jak każdy inny :-) )To, że kocham kreację Twoich bohaterów to już pewnie wiesz. Jednak jest jeden minus w rozdziale, a mianowicie za szybko się skończył ;-)
Pozdrawiam i weny życzę!
Dzisiaj wstęp do czegoś większego słowem nie musze komentować i krytycznym okiem łypać
OdpowiedzUsuń