wtorek, 21 czerwca 2016

Rozdział 9


Dzień dobry!

Jak ja kocham ten stan, gdy z czystym sumieniem mogę sobie zrobić dzień wolny :3 Dawno mnie to nie było, ale sesja wielkimi krokami dobiega końca. Dzisiaj trzeci egzamin odszedł w zapomnienie. Został już tylko jeden, ale to już formalność! Także od soboty wracam z pełnym wachlarzem pomysłów! <3
Tak sobie myślę, że chciałabym aby to opowiadanie było lekkie, wesołe, pełne Sevmione, ale bez przesadnego cukru, dlatego chciałabym skupić się głównie na ich relacji, a nie na pobocznej akcji jaką jest wojna z Voldkiem xD
No nic, zapraszam do czytania i miłej zabawy!


PS. Rozdział chciałabym zadedykować Lisiastej (dawna FP <3) , która stworzyła prześwietną, przenajlepszą i w ogóle wspaniałą miniaturkę specjalnie dla mnie! Dziękuję i życzę Ci więcej takich cudeniek :3 
****************************************************************************

Odetchnęłam z ulgą, że chociaż nie obudziłam się obok niego, bo zniknął. Merlinie, gdyby tylko zobaczył moją twarz w tym momencie to nawet nie musiałby się zastanawiać nad tym co mi się śniło. Nie powiem - miła odmiana od powtarzającego się przez rok koszmaru chociażby jakby się głębiej zastanowić to może jednak wolałam swój koszmar niż senne mary o Snape’ie w niezbyt przyzwoitej pozie ze mną w roli głównej…
Usiadłam gwałtownie i wstrzymałam oddech, próbując pozbyć się tego dziwnego uczucia, które pojawiło się gdzieś na dnie mojego brzucha.

Odetchnęłam po chwili, przeciągnęłam się ziewając i czułam w kościach, że to nie będzie miły dzień. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał trzecią i westchnęłam. Czas się zbierać.
Wyszłam z namiotu i zobaczyłam Snape’a, który… rozciągał się. Przygryzłam nieświadomie wargę na wspomnienie jego ramion owiniętych wokół mnie i… Nie! Stop!
Merlinie, myślałam, że padnę na ten widok. To było coś, zwłaszcza, że nie wyglądał jak starszy pan, który ma się zaraz złamać w pół – nie, on (ku mojej zgubie) wyglądał naprawdę… seksownie. 
Momentalnie poczułam rumieńce na policzkach. O czym ja w ogóle myślałam? Jak takie słowa mogłam zestawiać w jednym zdaniu ze Snape’m? 
Odchrząknęłam, a on się obejrzał na mnie, ale nie wyglądał na zakłopotanego – ćwiczył sobie dalej w najlepsze.
- Też byś się mogła poruszać. Czeka nas długa droga, a tam musisz być gotowa do ucieczki.
Wzruszyłam ramionami.
- Mam przecież różdżkę.
Wyprostował się, westchnął i podszedł do mnie z miną cierpiętnika.
- Nie używamy magii, nie zapominaj. 
- Nawet jeśli będą chciały rozgnieść nas jak karaluchy?- Nawet wtedy. Spanikują na nasz widok, ale muszą wiedzieć, że przychodzimy w pokojowych zamiarach. Dlatego dajmy ich chociaż dwa dni, a potem możesz jak dla mnie wsadzić im tę różdżkę nawet w tyłek. – Powaga na jego twarzy dodawała tym słowom naprawdę zabawnego charakteru. 
Uśmiechnęłam się i odruchowo zaczesałam kosmyk włosów za ucho. Mogłam przysiąc, że śledzi każdy ruch mojej dłoni.
- Dobrze, będę grzeczna.
Jego usta wykrzywiły się w tak dwuznacznym uśmiechu, że musiałam spuścić wzrok.
- Co kto lubi – mruknął i wciąż się durnowato uśmiechając, odwrócił się i odszedł. – Zbierz wszystko i zaraz ruszamy! – rzucił przez ramię, a ja mamrocząc przekleństwa (jakie tylko znałam) pod nosem, zabrałam się za pakowanie namiotu.

Niedługo potem byliśmy już w drodze. Słońce jeszcze nie wzeszło i właściwie to drogę oświetlał nad księżyc w pełni. Zadrżałam, gdy powiew wiatru wkradł się pod moją kurtkę i otuliłam się szczelniej. 

Droga nie była przyjemna. Wyboista, usłana skałami, kamieniami i co chwila musieliśmy pokonywać nowe przeszkody. Jedno trzeba im przyznać – potrafiły się ukryć. Normalny śmiertelnik na bank nie dotarłby tak daleko, a już na pewno nie widziałby w tym sensu. W końcu nie było tutaj zbyt wielu szczytów ani specjalnych miejsc, wartych zobaczenia. Góry jak góry, ale widok tak czy siak był niesamowity, zwłaszcza jeśli się nigdy nie zapuszczało tak daleko.
- Jaki mamy plan? – Zapytałam cicho, a Snape westchnął, jakbym była jakimś uporczywym wrzodem na tyłku.
- Po pierwsze to trzymasz się od nich z daleka, jasne?
- Hej! Zaraz, zaraz! Nie takie mieliśmy ustalenia! – Zatrzymałam się i zmierzyłam go wściekle. Nagle zaczął mnie traktować jak dziecko?
- Granger z łaski swojej rusz się i przestań zachowywać jak kretynka. Trzymasz się z daleka, bo to ja będę z nimi rozmawiał, a ty masz robić za wsparcie. Wiesz coś o tym? – uniósł brew, uśmiechając się wrednie i ruszył dalej, więc pobiegłam za nim. – Poza tym zareagują mniej agresywnie jeśli zjawi się jeden czarodziej a nie dwóch.
- To może właśnie ja powinnam iść? Wyglądam nieco… przyjaźniej.
- Ciebie nie potraktują poważnie więc musisz sobie znaleźć inną pozycję. Wątpię, że pierwszego dnia uda się nam ich przekonać, ale jeśli pójdzie dobrze to myślę, że za kilka dni będziemy w drodze powrotnej. 
- Myślisz, że nas wysłuchają? Że pójdą za Dumbledore’m?
Przyglądał mi się przez chwilę i w końcu wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Obawiam się, że może nie być tak kolorowo jak Albus sobie to wymyślił. Ale musimy spróbować, nie ma innego wyjścia. Nie po to szliśmy taki kawał żeby teraz tchórzyć, co Granger?
- Ja wcale nie tchórzę! – Gdyby nie to, że szliśmy tupnęłabym nogą, ale zamiast tego uśmiechnęłam się krzywo, gdy roześmiał się na głos.
Dalej szliśmy w ciszy, a ja czułam, że stres powoli mnie zżerał. Naprawdę obawiałam się o nasze życie, bo chociaż miałam różdżkę w zasięgu ręki, mogłam jej użyć tylko w ostateczności. A to mogło oznaczać, że będzie za późno dla którego z nas.
Robiło się coraz głośniej i nieprzyjemne skurcze w moim żołądku nasiliły się, gdy dotarło do mnie, że właściwie jesteśmy na miejscu. 
Snape przystanął, a ja wpadłam na niego, co skomentował tylko wściekłym spojrzeniem i przyłożył palec do ust, gdy otwierałam buzię by się odgryźć.
- Cicho bądź – szepnął i rozejrzał się niespokojnie wokół. – Robimy tak: ja idę do nich, a ty masz być w pogotowiu, jasne? Schowaj się tak żeby cię nie wyczuły i nie podchodź bliżej chyba, że zrobi się gorąco. Mogę na ciebie liczyć?
Zaskoczyło mnie to pytanie, ale od razu skinęłam. Co jak co – mogliśmy się nie lubić, wkurzać, ale skoro byliśmy partnerami (fuj!) to robiliśmy za wsparcie. A to opierało się w dużym stopniu na zaufaniu, którym musieliśmy się wzajemnie obdarzyć.
- Dobrze. W takim razie znajdź sobie ładny widok.
Mój żołądek protestował ze strachu, chociaż starałam się nie dać po sobie tego poznać.
Odwrócił się już, ale złapałam go za rękaw kurtki i gdy spojrzał na mnie, jak idiotka, oblałam się rumieńcem.
- Eeee, uważaj na siebie – mruknęłam, a on przez chwilę zawahał się, ale w końcu na jego ustach pojawił się zadziorny uśmiech.
- Nie martw się Granger, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz – odpowiedział i odszedł pospiesznie, a ja potrzebowałam chwili by odetchnąć.
Spojrzałam w górę i znalazłam sobie dobre miejsce do obserwacji tylko jeszcze musiałam się tam wdrapać, a powiedzmy sobie szczerze – to stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie.
Z trudem, wylewając pot i łzy (oczywiście w przenośni, gdzież bym płakała!) wlazłam na górę, rozcinając sobie przy tym rękaw kurtki. Rozejrzałam się i odnalazłam Snape’a, który pewnie kroczył przed siebie. 
Naprawdę nie chciałam żeby coś mu się stało. Oczywiście nie żebym się martwiła, po prostu nie uśmiechało mi się zostanie samej w tym przeklętym miejscu. A poza tym, co był powiedziała Dumbledore’owi? Olbrzymy go rozszarpały a ja nawiałam? Tak, już widzę jak przytakuje z rezygnacją głową. 
Położyłam się na zimnym kamieniu, wypuszczając powietrze z płuc. Nie pozostało mi nic jak tylko czekać.

Sytuacja nie wyglądała za dobrze. Miałam stąd świetny widok i muszę przyznać, że obraz Snape'a, który wszedł między olbrzymy był przerażający i wcale, ale to wcale nie uważałam tego za dobry plan.
Nie słyszałam za dobrze o czym rozmawiają, ale większość trzymała się na dystans. Tylko dwóch twardo wpatrywało się w mężczyznę, co jakiś czas wybuchając gromkim śmiechem od którego włos jeżył się na głowie. Dobra, to nie zapowiadało niczego dobrego i miałam dziwne przeczucie, że jesteśmy na straconej pozycji. Tylko zmarnowaliśmy czas...
Jeden z nich pochylił się niebezpiecznie blisko Snape'a i nawet nie wiem kiedy moja ręka przesunęła się na udo i wyciągnęłam z kieszeni różdżkę. Spojrzałam na nią zaciskając wargi, westchnęłam i naprawdę wiele mnie kosztowało żeby wsunąć ja z powrotem do spodni. Zresztą, z tej odległości na niewiele mogłam się zdać, musiałam się zbliżyć. 
Podniosłam się z zimnej skały i ruszyłam wzdłuż krawędzi, mając nadzieję, że żaden przeklęty kamień nie osunie się spod mojej stopy. Po pierwsze mogłam zaalarmować tym te monstra, a po drugie mogłam najzwyczajniej w świecie runąć w przepaść. 
Nie żeby Snape zauważył moje zniknięcie gdyby coś... Momentalnie ścisnęło mnie w dołku, gdy pomyślałam o nim, a przed oczami zawirował mi obraz ze snu z nim w roli głównej. 
Przystanęłam i dysząc ze zmęczenia ale też zażenowania własnymi myślami, spojrzałam w dół. 
Stąd było dużo bliżej. Może nieco za bardzo się zbliżyłam, ale miałam chociaż szanse mu pomóc gdyby coś się działo. 
-...od Dumbledore'a. Przyjmij je. - I nawet słyszałam co się działo. 
Snape wysunął przed siebie podarek, a jeden z olbrzymów chwycił go swoimi ogromnymi paluchami. Musiał się nieźle namęczyć bo to było dla niego prawie tak trudne jak złapać igłę z długimi paznokciami.
- Mam nadzieje, że nie próbujesz nas oszukać - Warknął, odkładając podarki na bok.
- Daj sobie spokój Garlock, to plugawy czarodziej! - ryknął ten obok przywódcy. Mówił dziwną mieszanką akcentów, ale punkt dla niego, że znał angielski.
- Daj mu mówić - Warknął i spojrzał ponownie na Snape'a, który wydał mi się nieco spięty. Nawet ten jego cholerny uśmieszek zniknął mu z ust.
- Prosił byście wsparli nas swoją siłą i potęga. 
Przełknęłam ślinę, gdy wokół rozległy się głośne śmiechy, aż skały wokół się zatrzęsły.
- Widzisz, nie przybyłeś tu czarodzieju pierwszym. Ktoś nam zdążył złożyć ofertę. Dosyć ciekawą.
O żesz - pomyślałam, a gula urosła  w moim gardle. Voldemort nas uprzedził. 
No to mieliśmy przechlapane po całej linii i bez dwóch zdań Snape był w bardzo niewygodnej pozycji w tej chwili.
- Sam widzisz człowieczku. Ale możesz zostać naszą przekąską - towarzysz Garlock'a nachylił się, szczerząc żółte, przerażającej wielkości zęby. 
W jednej sekundzie wiedziałam co zrobić, dlatego zerwałam się z ziemi, sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam różdżkę, ale gdy znowu spojrzałam na Snape’a, który stał tam niewzruszony, zawahałam się. 
Miałam tam wparować na pomoc? Przecież miał własną różdżkę i na pewno...
Krzyknęłam przerażona, gdy coś zacisnęło się wokół mnie, wyciskając resztki powietrza.
O kurwa
To jedno słowo wypełniło moje myśli, gdy uniosłam się nad ziemię.
Olbrzym, który mnie chwycił,  zsunął się niezgrabnie po zboczu i już po chwili stał w dolinie obok Snape'a, mrucząc coś po swojemu do reszty.
Mężczyzna spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Nie wiem czy był zły czy przerażony, ale ja zdecydowanie miałam ochotę płakać ze strachu.
Byłam uwieziona i nie miałam nawet jak dosięgnąć różdżki a poza tym jakie mieliśmy szanse w starciu z nimi?
Brakowało mi tchu i mogę przysiąc, że co najmniej ze dwa żebra miałam już połamane. Merlinie, jak tak dalej pójdzie to nie dożyję chwili gdy…
Runęłam z impetem na ziemie i jęknęłam z bólu gdy moja noga w nie naturalnej pozie wykrzywiła się pode mną, a łzy mimowolnie napłynęły do oczu. 
No to z ucieczki nici. Czułam się jakby dopiero co przebiegło po mnie stado hipogryfów, ale Snape nie ruszył się nawet z miejsca, chociaż obserwował mnie z uwagą i czymś nieznanym dla mnie w oczach, spoglądając niepewnie na Garlocka, który wlepił wzrok we mnie.
- A więc będą dwie przekąski! – Uśmiechnął się szeroko jeśli uśmiechem można było to nazwać. Zupełnie nie obchodziły go moje żałosne jęki. -  Chciałem darować ci życie, ale przyprowadziłeś ze sobą pomoc, więc zostaniecie tu oboje. - Warknął i ryknął coś po swojemu, a reszta zaczęła rechotać aż ziemia zadrżała.
Zacisnęłam zęby próbując wstać i dzięki Bogu za adrenalinę, bo chyba tylko to trzymało mnie w tej chwili w jednym kawałku. Musiałam się pozbierać i to jak najszybciej.
Snape w końcu podszedł do mnie i objął w talii, pomagając ustać. Starałam się zignorować uczucie, które pojawiło się we mnie pomimo strachu, gdy jego ręka owinęła się na moim biodrze.
- Idiotka - mruknął mi do ucha, a ja wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu.
Niewiarygodne! Nawet w takiej chwili wyglądał i brzmiał na tak pewnego siebie, że właściwie mogłabym rozłożyć koc i napić się herbaty.
Spojrzałam na niego pytająco, zastanawiając się co dalej.  Tamci byli zajęci własną radością żeby zauważyć jak powolnie cofam się, ciągnięta przez niego. 
Nie spuszczał wzroku z olbrzymów i byłam pewna, że już ma w głowie plan. Merlinie, to był ten moment gdy dziękowałam za to, że jest u mego boku, bo chociaż byłam twarda, czułam że wszelka nadzieja i energia mnie opuszcza. Pęknięte żebra i skręcona kostka nie pomagały myśleć pozytywnie.
- Przygotuj różdżkę. Musisz uciekać. - Szepnął mi do ucha, umacniając uścisk na moim biodrze.
- A co z tobą? - zapytałam z przerażeniem, chociaż coś mi mówiło, że to o siebie powinnam się bardziej martwić.
Wykrzywił usta w nietoperzastym uśmiechu i westchnął cicho, wyciągając różdżkę. 
Olbrzymy nawet nie zwracały na nas uwagi, chyba zbyt pewne swojej nagrody.
No najmądrzejsi to oni nie byli, żeby się tak odwracać od dwójki czarodziejów plecami, ale nie miałam czasu się nad tym rozwodzić, bo nagle Snape puścił mnie i pchnął lekko, a sam wyciągnął różdżkę przed siebie i czerwony promień przeszył powietrze, uderzając z hukiem w skałę. 
Ruszyłam przed siebie, zaciskając zęby z bólu. Ale biegłam kuśtykając i modląc się żebyśmy oboje z tego wyszli.
Wiadomo jaki był rezultat zabiegów Snape’a – zapanował istny chaos.
Skała osunęła się robiąc dużo hałasu i kurzu, a olbrzymy w popłochu rozbiegły się, rycząc wściekle. Kusiło mnie żeby obrócić się za siebie i odnaleźć w tym wszystkim Snape’a, ale ledwo dawałam radę sama ze sobą więc jak niby miałam mu pomóc?
Zacisnęłam dłoń na różdżce, którą wyciągnęłam i pomimo bólu, udało mi się oddalić na w miarę bezpieczną odległość. 
Przynajmniej tak mi się wydawało.
Przystanęłam dysząc ciężko i odwróciłam się w stronę naszych oprawców. Krótkie „och” wyrwało się z mojego gardła na widok ściany kurzu, która przesłoniła mi wszystko co działo się dalej. Tylko, że Snape’a jak nie było tak wciąż się nie pojawił.
Nie wiem skąd, ale na dnie mojego brzucha urósł głaz wielkości piłki i niezdolna dłużej ustać, usiadłam na ziemi. 
Merlinie pomóż mu – powtarzałam w myślach, pełna nadziei, że w końcu się zjawi.

Nie wiem, nie mam pojęcia ile czasu tam siedziałam, ale chyba ktoś mnie miał w opiece, bo na całe szczęście żaden olbrzym nie ruszył za mną. Tylko, że ten tłustowłosy dupek też nie!
- No dalej Snape, dalej – mruczałam bardziej do siebie pod nosem, odganiając łzy.
To niewiarygodne, że się o niego martwiłam i pustka jaką odczułam na myśl, że mógłby nie wrócić…
Dlatego mało nie zemdlałam, gdy wyłonił się zza ściany dymu, kaszląc i obrzucił mnie tak wściekłym spojrzeniem… Ale radość jaka mnie wypełniła była zbyt wielka żeby przejąć się furią wymalowaną na jego twarzy.
- Granger! Ty pustogłowa idiotko! Kretynko! Ty się uważasz za mądrą, wielką, potężną czarownicę?! – Ryknął, gdy tylko doszedł do mnie, a uśmiech od razu spełzł z moich ust. – Czy ty wiesz co mogło się stać? Czy do cholerny jasnej „nie mieszaj się” jest zbyt trudnym sformułowaniem dla ciebie? Wy i ta wasza gryfońska odwaga – prychnął z pogardą, a ja zagryzłam wargę czekając na ciąg dalszy. – Nie wiem co ci strzeliło do tego durnego łba, ale mogły cię rozgnieść jak robaka!
- Bałam się o ciebie, dobra?! – Wrzasnęłam w końcu, nie mogąc wytrzymać dłużej złości, którą wyładowywał na mnie. Sama siebie zaskoczyłam tymi słowami, a na ułamek sekundy w jego oczach pojawiło się coś czego nie potrafiłam zrozumieć.
- Mam to gdzieś! Powinnaś była tam siedzieć, a nie mieszać się!
- Mieliśmy współpracować! A ty oczywiście uznałeś, że będziesz zgrywał bohatera! – Ach, poczucie niesprawiedliwości zastąpiło resztki ulgi, która pojawiła się wcześniej.
Prychnął i uśmiechnął się wrednie.
- Widzisz Granger, chciałem ci właśnie tego zaoszczędzić – warknął, wskazując na moją siną, opuchniętą nogę, o której zupełnie zapomniałam w tym zamieszaniu,  a on skutecznie mi przypomniał.
- Świetnie, wyszło ci jak cholera – mruknęłam pod nosem, dysząc ze złości.
- Jesteś idiotką, jakbyś mnie słuchała to by do tego nie doszło.
- Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że cię to obchodzi – spojrzałam mu w oczy i przez chwilę nic nie powiedział, tylko obserwował mnie uważnie.
Speszona odwróciłam głowę.
- Zamknij tą cholerną jadaczkę i ruszajmy stąd. Musimy znaleźć jakieś schronienie.
- Nie pójdę.
- Bo?
- Bo, szanowny panie profesorze, nie jestem w stanie ustać, a co dopiero iść?
Westchnął zirytowany, rozmasował skronie, wstał i wyciągnął do mnie rękę.
- Nie uleczę cię tu, bo mamy mało czasu nim ruszą za nami. 
Chwyciłam jego ciepłą dłoń i z pomocą podniosłam się. 
Bardzo, ale to cholernie bardzo chciałam odepchnąć od siebie chore myśli, które wypełniły moją głowę, gdy jego ręką znowu owinęła się wokół mojej talii.
Co się z tobą dzieje kretynko?


Nie była to przyjemna podróż i trwała zdecydowanie dłużej niż poprzednia. Po kilku godzinach uporczywego marszu, a raczej włóczenia nogami za Snape’m, który ani na chwilę nie odpuszczał, miałam serdecznie dosyć. Nie dość, że wciąż wyżywał się na mnie to nie dawał choćby sekundy wytchnienia. Ale oczywiście moja „gryfońska duma” jak to nazwał, nie pozwoliła mi prosić go o przerwę i dlatego z ulgą padłam na ziemię, gdy dotarliśmy do naszej jaskini.

- Zaraz się tobą zajmę – mruknął, rozkładając w pośpiechu namiot. 
- Co z magią? – zapytałam, obserwując go obojętnie.
- Czarny Pan nas wyprzedził jak widać, więc nie ma sensu się dłużej ukrywać. Ale nie afiszujmy się z nią za bardzo, bo nas szybko znajdą.
- A nie możemy po prostu teleportować się do Anglii? – nadzieja w moim głosie wywołała u niego lekki uśmiech.
- Najpierw musimy dostać się do miasta. Muszę coś jeszcze załatwić z Dimitrem, a nie radziłbym teleportacji w górach. Chyba, że chcesz przypadkiem spaść z dużej wysokości.
Uśmiech zmienił się w szeroki, rozmarzony i prychnęłam, bo aż za dobrze wiedziałam, że w myślach obserwuje jak spadam w przepaść.
- Dobra, czyli musimy powtórzyć naszą wycieczkę. Będzie super – mruknęłam pełna wątpliwości i spojrzałam na swoją nogę. Nie wyglądała za dobrze.
- A teraz Granger – powiedział, podchodząc do mnie z czarnym pudełkiem – rozbieraj się. 
O Merlinie, nie musiał nawet nic robić, bo sposób w jaki to powiedział wywołał krwiste rumieńce na moich policzkach. Uśmiechnął się wrednie, jakby świetnie wiedział co śniło mi się poprzedniej nocy.
- Eeee... ale po co? – Brzmiałam jak totalna idiotka, ale naprawdę nie rwałam się do striptizu. Znowu.
- A jak mam się zająć twoją pieprzoną nogą, co? – Mruknął poirytowany, kucając obok mnie.
- Dobra, no już… - i niechętnie sięgnęłam do zamka dżinsów, rozpięłam je i robiąc to naprawdę niezgrabnie, zsunęłam je z nóg.
O tak, jeśli chciał mnie upokorzyć to wybrał sobie świetną opcję.
Nie podobał mi się sposób w jaki przesunął wzrokiem po moich nogach, ale oparłam się jedynie rękami do tyłu i odrzuciłam głowę, błagając żeby ten dzień dobiegł końca.
Jeśli wcześniej myślałam, że zrobiłam z siebie totalną kretynkę, to moment, w którym zaciągnęłam się głośno powietrzem, gdy tylko przesunął dłonią po mojej nodze, był zgubą.
Zaczął mamrotać coś pod nosem, jedną ręką przytrzymując moją nogę, a w drugiej trzymał różdżkę. 
Niechętnie, ale musiałam przyznać, że podobał mi się jego dotyk. Wpatrywałam się w jego długie palce, które zgrabnie owijały się wokół mojej łydki, delikatnie ją gładząc i sama nie wiedziałam czy robi to świadomie czy nie.
Zwariowałaś chyba, że podoba ci się jego dotyk? To przecież Snape!
Westchnęłam głośno, a to zwróciło jego uwagę. Poderwał głowę i jakby dopiero zorientował się, że jego dłoń wciąż jest na mojej nodze. 
Wokół kostki pojawiły się bandaże, a on wstał gwałtownie i odszedł bez słowa jakbym zrobiła coś złego.
Zamrugałam i przez chwilę tkwiłam w tej pozycji. A jemu co znowu odwaliło?
Poruszyłam niepewnie stopą i z ulgą przyjęłam, że jest całkowicie zdrowa. Zrobił to szybko i bezboleśnie, ale zupełnie zapomnieliśmy o moich żebrach.
No trudno, będę sobie sama musiała z nimi poradzić.
Wstałam z ziemi i podciągnęłam bluzkę na same piersi. Oczywiście w tym momencie Snape wrócił i stanął jak wryty.
Dobra, to musiało wyglądać naprawdę jednoznacznie. Stałam przed nim w samych majtkach, z koszulką zwiniętą na biuście, a on wpatrywał się we mnie tymi czarnymi oczami i nawet nie drgnął.
Co gorsza – ja też tego nie zrobiłam. Zwiesiłam luźno ręce obok bioder i czując jak budzi się we mnie coś czego bardzo dawno nie czułam, pozwoliłam mu obserwować swoje prawie nagie ciało.
- Co ty wyprawiasz? – Zapytał nagle, wyrywając mnie z otępienia, chociaż jego głos był dziwnie niski i lekko ochrypły.
- No… chciałam zająć się swoimi żebrami.
Szybkim krokiem przemierzył dzielącą nas odległość i zlustrował mnie głodnym spojrzeniem. Zwątpiłam już w to czy faktycznie chce mi pomóc czy zaraz wydarzy się coś o czym nawet nie śmiałam pomyśleć.
- Schowaj różdżkę. Twoją magię łatwo wykryć. – Zrobiłam z ulgą co kazał, jednocześnie czując lekki zawód i odwróciłam wzrok, bo widok jego tak blisko mnie… Rozpraszał mnie. – Nabierz powietrza i zatrzymaj. Może zaboleć. 
Kiwnęłam głową i zaciągnęłam się, wstrzymując wdech. 
Przesunął swoją różdżką po żebrach, a w ślad za nią pojawiła się gęsia skórka. Zagryzłam wargę mrużąc oczy, bo nie mogłam patrzeć na to co się dzieje... O ile coś w ogóle się działo.
Czułam się jak totalna idiotka, całkiem przygnieciona ilością wydarzeń tego jednego dnia. Jego bliskość nie działała na mnie kojąco, a wręcz powodowała mętlik i nie mam zielonego pojęcia co mi się do cholery uroiło w głowie.
- Gotowe. Teraz się ubierz i odpocznij. – Mruknął jakby z niechęcią i wyszedł, zostawiając mnie samą.
Ubrałam się szybko i wśliznęłam do namiotu, przykładając dłoń do klatki piersiowej, gdzie serce waliło i tłukło się jak oszalałe.



Zmrok zapadł niezwykle szybko, a ja nie mogłam spać. Snape’a nie było i szczerze to nie miałam ochoty zastanawiać się nad tym gdzie jest, bo miałam serdecznie dosyć jego obecności w moim życiu na ten moment. I wcale to nie miało nic wspólnego z pożądaniem, które tak nieoczekiwanie we mnie wzbudził. Zdecydowanie zbyt dużo czasu spędzaliśmy razem i z ulgą myślałam o powrocie do Anglii.

Usiadłam na skraju skarpy, zaciągając się chłodnym, górskim powietrzem. Co jak co, ale widoki tutaj zapierały dech w piersiach. Oparłam się rękami z tyłu, odchyliłam i spojrzałam w niebo, z szerokim uśmiechem. Było niesamowite. 
Czerń rozświetlała nieskończona ilość złocistych punkcików, które układały się w poświatę wokół dużego, srebrnego księżyca. O dziwo nawet świadomość, że tak niedaleko urzędują olbrzymy nie mogła zniszczyć tej chwili, bo dawno nie czułam się tak wolna jak teraz, gdy wpatrywałam się w czarną otchłań, która dodawały otuchy.
- Czemu tu siedzisz?
Obróciłam głowę i wciąż się szczerząc (pomimo tego, że stał tam Snape) wzruszyłam ramionami.
- Bo to najpiękniejsze niebo jakie w życiu widziałam. – Odparłam spokojnie, wracając do wpatrywania się w rozgwieżdżoną noc i starając się nie dopuścić do siebie tych żenujących chwil.
O dziwo usiadł obok mnie w podobnej pozycji i też odrzucił głowę w tył, kierując wzrok w górę.
- No prawda. Niesamowite ile ten świat tajemnic i magii kryje przed nami. – Spojrzałam na niego, zagryzając wargę by się nie roześmiać. Snape poeta? No to było coś.. Najwyraźniej też unikał rozmowy o tym co się stało. No bo… właściwie to nic się nie stało prawda? – Nieprawdopodobne, że patrzymy w to samo niebo a widzimy zupełnie inne rzeczy.
Zmarszczyłam brwi, bo nie do końca pojęłam o co mu chodzi. Jednak sposób w jaki patrzył na mnie….
- Tak... Pewnie masz rację. – Wzruszyłam ramionami, odwracają głowę, bo nie mogłam dłużej patrzeć w te świdrujące mnie oczy. 
Miałam wrażenie, że potrafi odczytać moje myśli, że przeszywa mnie na wskroś… A wcale, ale to wcale tego nie chciałam!
- Dumbledore nie będzie zadowolony – powiedział przerywając cisze między nami i brzmiał na naprawdę zmęczonego ciężarem, jaki spoczywał na nim. 
- Trudno, przecież nie zakładał chyba, że wszystko pójdzie po jego myśli, co?
- Nie wiem Granger. Zastanawia mnie tylko czy jesteś taka głupia czy to odwaga.
Mimo zniewagi zaśmiałam się. Miałam dosyć napięcia, które sami generowaliśmy.
- Wszystko się zmieniło – zaczęłam, wyciągając ręce za głowę. – Jeszcze trzy lata temu pamiętam jak się trzęsłam ze strachu, gdy Hagrid przedstawił nam swojego młodszego brata... – zachichotałam na wspomnienie „małego” braciszka. – A potem... potem zginął Syriusz, a szósty rok... Też działo się wiele… Ale tak naprawdę to, gdy nastąpił atak na Hogwart… Nigdy się tak nie bałam jak wtedy. Zwłaszcza kiedy się ocknęłam, a wszyscy nie żyli. Strach to mało powiedziane – ja byłam przerażona do szpiku. Kiedy natknęłam się na ciało Rona... – zadrżałam na to wspomnienie i zacisnęłam powieki – długo mi zajęło nim się pozbierałam. Ale nie mogłam go tak zostawić… I kiedy grzebałam go własnymi rękami... czułam taką bezsilność, a potem wezbrała we mnie ta złość, nienawiść, tak bardzo chciałam mieć siłę żeby zapobiec kolejnym takim zdarzeniom… Wtedy moja różdżka się zmieniała. I myślę, że ja też. – Westchnęłam i otworzyłam oczy.
Nie mam pojęcia czemu powiedziałam mu to wszystko ani jak te emocje znalazły ujście ze mnie, ale odczułam dziwną ulgę, gdy wreszcie wyrwały się i wypłynęły na powierzchnię.
Zerknęłam na Snape’a, ale on wpatrywał się pusto przed siebie, jakby mnie wcale nie słuchał. Ach, pewnie właśnie tak było, a ja jak idiotka wylałam przed nim to czego przed nikim innym się nie odważyłam. Ale w końcu nie pytał więc sama sobie byłam winna. W końcu westchnął i pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Przykro mi Granger, naprawdę. Nie tak miało to wszystko wyglądać… I naprawdę żałuję, że Weasley zginął. Nigdy go nie lubiłem, ale zapewniam cię, że nie miałem w zamiarze...
- Wiem – przerwałam mu, podnosząc się do siadu. – Byłam rozgoryczona i dlatego obwiniałam ciebie. Ale tak naprawdę zawinił tylko tek kto go zabił. I bardzo chciałabym pomścić tę śmierć.
- Na pewno będziesz miała do tego okazję – znowu spojrzał na mnie, a w jego oczach czaiła się niema obietnica. - Nie boisz się?
- A czego mam się bać?
- No nie wiem… Raczej nastolatki trzęsą się ze strachu na myśl o walce ze śmierciożercami.
Ponownie się roześmiałam i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Snape... Niedawno trzęsłam się jak osika na myśl, że w ogóle ktoś taki jak śmierciożercy istnieje. I tak naprawdę... wciąż się boję. Ale czuję się bezpiecznie sama ze sobą, nawet gdy jeden z nich siedzi obok mnie - zerknęłam na niego z ukosa, a kąciki jego ust drgnęły jakby robił wszystko żeby się nie uśmiechnąć. - To znaczy czułam, bo od kiedy zaczęłam świrować z magią to sama nie wiem... - dodałam po chwili, spuszczając wzrok.
- Nie powinnaś się bać własnej magii. Jesteś naprawdę potężna i jeśli tylko sobie pozwolisz zapanować nad sobą, jeśli będziesz silna… To nigdy nie będziesz musiała się już bać.
Podniosłam głowę, a moje oczy odnalazły jego. Nie za bardzo wiedziałam co mam powiedzieć, poza tym, że miał rację. Nigdy nie zawiodłam się na sobie, a jednak od incydentu z różdżką... naprawdę starałam się trzymać z dala od własnej potęgi. Westchnęłam, przenosząc wzrok na niebo, bo czułam w środku, że znowu stawałam się tą przerażoną nastolatką.
- Ja po prostu... boję się, że stracę nad tym kontrolę. Nie chcę nikogo skrzywdzić. - Naprawdę nie wiem czemu postanowiłam się przed nim otworzyć, a już na pewno nie znam powodu dla którego mnie słuchał, ale była to przyjemna odmiana. I zawsze lepszy temat niż mój prawie-striptiz.
- Och to jasne Granger. Wiem, że tylko zgrywasz taką chęć mordu, a tak naprawdę to nawet Niewybaczalne nie idą ci tak jakbyś tego chciała.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- A ty skąd wiesz?
Tym razem to on się roześmiał i odwrócił ode mnie głowę.
- Mam oczy. Poza tym nikt się nie zmienia z dnia na dzień, a ty jesteś zbyt czysta żeby móc tak bardzo nienawidzić. Wiem, że zabijałaś, że torturowałaś, ale musiałaś mieć silny bodziec żeby się udało, prawda? Cóż Granger, nie jesteś taką maszyną do zabijania jak byś chciała.
- A szkoda... Wolałabym nie mieć skrupułów i po prostu pozbyć się ich wszystkich.
- Wcale nie. Nie mów tak, bo to kłamstwo i wiesz o tym dobrze. Zniszczyłoby cię to. Nienawiść to naprawdę… silne uczucie i zaufaj mi, że niewiele o tym wiesz.
- No tak, bo przecież jesteś specjalistą w tej dziedzinie..
Westchnął ciężko i pokiwał głową, co mnie zaskoczyło, bo nie sądziłam, że i on tak otwarcie zacznie ze mną rozmawiać... kiedykolwiek. Najwyraźniej uznał, że skoro utknęliśmy tutaj na dobrych kilka dni to może warto się wypaplać. Albo planował moją rychłą śmierć i nie miał nic do stracenia.
- Uwierz mi, że nienawiść wypełniała zdecydowanie więcej niż połowę mojego życia. Ale pojawiło się też w nim światło… i choć sam je zgasiłem, to był ten moment, w którym zrozumiałem, że sam siebie niszczę.
- To była mama Harrego, prawda? Powiedział mi dlaczego przeszedłeś na stronę Zakonu. 
Przez chwilę myślałam, że wybuchnie. Widziałam wahanie z jego strony, ale w końcu skinął ponownie głową i spojrzał na mnie.
- Dawne czasy, ale tak, to był właśnie mój powód. I każdy musi odnaleźć swój, bo czasami lekarstwo jest bliżej niż nam się zdaje. Ja znalazłem swoje za późno, ale cóż... chociaż jestem tu gdzie jestem.
Tak, czyli w piekle razem z Hermioną Granger - pomyślałam zgryźliwie.
Ale rozumiałam o co mu chodzi i ja też nie żałowałam niczego co zrobiłam przez ostatni rok. I chociaż nie pragnęłam niczego tak jak tego by Ron żył to ja również nie stałabym się nową sobą gdyby nie jego śmierć.
Znowu wpatrywał się we mnie tym przeniknionym spojrzeniem, ale tym razem nie peszyło mnie ono. Dziwne, bo po wszystkim co właśnie wyznał i on i ja, powinniśmy uciec od siebie jak najdalej. A tymczasem wcale nie miałam na to ochoty i chociaż wciąż wyrzucałam sobie swoje zapędu ku niemu, dobrze czułam się w jego towarzystwie, bo miałam wrażenie, że w tym momencie jesteśmy do siebie bardziej podobni niż ktokolwiek mógłby przypuszczać… Poza tym może sobie uroiłam to wszystko? Pewnie te durne sny namieszały mi w głowie.
- Swoją drogą, nie miałem okazji ci podziękować za ratunek.
No tego to już się na pewno nie spodziewałam, a on dziko parsknął głębokim śmiechem, widząc moją minę.
- Wow, zaskoczyłeś mnie. A tak w ogóle to okazji miałeś wiele... tylko się nie paliłeś do tego zbytnio. – Skrzywiłam się teatralnie, ale lekki uśmiech wciąż błądził po moich ustach.
- Czemu po mnie wróciłaś? Miałaś uciekać z Hestią, taki był plan.
Zignorowałam ukłucie w piersi, gdy wspomniał kobietę i wzruszyłam ramionami.
- Sam powiedziałeś, że nie umiem zabijać. A wiedziałam, że mogę ci pomóc.. Chociaż nie do końca byłam pewna, ale no... udało się jak widać.
- Nie spodziewałbym się tego. Na pewno nie po tobie Granger. Nie mniej jednak.. jestem wdzięczny. Tak trochę, ale jestem.
- Niewiarygodne! Ten dzień chyba dodam do swojej listy cudów!
Mruknął coś mało przyzwoitego pod nosem, po czym wstał, otrzepał spodnie i wzruszył ramionami.
- Dodawaj gdzie sobie chcesz, mało mnie to obchodzi – żachnął się wyniośle, jakby stał się zupełnie innym człowiekiem, a ja odruchowo uśmiechnęłam się. Mimo sympatii do otwartości Snape'a, zdecydowanie lepiej się czułam, gdy Nietoperz wrócił. – Twoja warta pierwsza, obudź mnie o trzeciej. Wyruszymy o ósmej.
- Aj aj kapitanie! – rzuciłam wesoło i zasalutowałam, śmiejąc się, gdy grymas wykrzywił jego twarz. Pokręcił głową i  znowu mamrocząc pod nosem (wolę w to nie wnikać) wszedł do jaskini, gdzie zniknął w niewielkim namiocie, a ja została ponownie sama, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo.

8 komentarzy:

  1. Dziękuję za cudny rozdział i przede wszystkim za dedykację do niego! ♥ Nie będę się rozpisywać, ale powiem Ci tak - Pisz i nie przestawaj, bo robisz to świetnie! ;)

    Pozdrawia,
    Lisiasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach nie ma za co i to ja dziękuję za miły komentarz jak zwykle!

      Usuń
  2. Ah, rozdział był cudowny! Czytałam go jak zaczarowana :3.
    Bardzo, ale to bardzo podobało mi się to, że był poświęcony tak bardzo ich relacji. Miona zaczyna zbliżać się do profesora, a profesor do niej. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału.
    Piszesz tak cudownie, że aż Ci zazdroszczę i to bardzo. Potrafisz wciągnąć w historię, którą widzisz swoimi oczami i ja nadal (tak, nadal) chcę wejść do Twojej główki i zobaczyć co Ci się tam dzieje i tworzy, ah! To byłoby cudowne. <3
    Pisz dalej, bo jestem bardzo zaintrygowana co się wydarzy przez tych kilka dni, a jeszcze bardziej to co się wydarzy po powrocie. Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi!
    Czekam dzielnie, a Tobie życzę odpoczynku i zdania dzisiejszego egzaminu! <3
    Twoja ulubiona Isa :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za kolejny wspaniały rozdział! Bardzo się wkręciłam w tą historię i nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału ;-) Dlatego zdaj szybko ten ostatni egzamin i wracaj z nowymi pomysłami i jeszcze lepszym kolejnym rozdziałem <3
    A co mogę powiedzieć o tym epizodzie, pięknie opisałaś wszystkie emocje oraz szczerą rozmowę między nimi! Cudownie, że coraz bardziej się do siebie zbliżają. I bardzo fajnie, że wolisz skupiać się na Sevmione, a nie na Voldemorcie. To mi się bardzo podoba <3
    Pozdrawiam,
    WampDam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, niezwykle miło mi czytać takie opinie, bo to zwiększa moją motywację!
      Ach, no przyznam, że po prostu wolę opisywać ich życie niż skupiać się na tym bagnie wokół, bo nie jestem dobrym strategiem xD
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  4. Ale się ucieszyłam kiedy weszłam na twojego bloga i zobaczyłam kolejny rozdział :) Tak samo świetny jak poprzednie. Choć uwielbiam sprzeczki Severusa i Hermiony to cieszę się że zaczęli się dogadywać. Irytuje mnie osoba Hestii Jones, ale tak chyba musi być prawda?
    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział.
    Powodzenia na egzaminie :)
    Jane Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, Hestia była w zamiarze! Zawsze to biedny Snape chodzi zazdrosny więc trochę odwróciłam rolę i obiecuję, że jeszcze jasno to będzie widać :3
      Dziękuję i pozdrawiam!

      Usuń
  5. Scena z oglądaniem gwiazd i szczera rozmowa cudo <3 budujesz powoli napięcie co bardzo mi się podoba :D

    OdpowiedzUsuń