piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział 23

Cześć misie! 
Brudna, zmęczona i umierająca wstawiam Wam rozdział! Nienawidzę robić tego przez telefon, ale z braku innych opcji... No nic, jak wspominałam miałam fazę na pisanie akcji więc tutaj też troszkę się pojawia. :) Dobrze, to zapraszam i piszcie jak sie podobało! 
A kolejny rozdział już za tydzień, tuż po powrocie do domciu. :3
*******************************************************************

Następnych kilka dni zdawało się być dla wszystkich prawdziwym koszmarem. Dumbledore nie zdążył zwołać spotkania Zakonu, a już każdy usłyszał wieści, które przynieśli Snape, Jones i Lupin. Starałam się ignorować ukłucie za każdym razem, gdy widziałam Hestię pochyloną nad stołem tak blisko Snape’a, że gdyby tylko przesunął się choć o centymetr, zderzyliby się. Działo się dużo złego i moje uczucia względem niego były jedynie przeszkodą w tej chwili. To było coś, co musiałam w sobie zdusić i usunąć z drogi, bo niestety, ale moje życie nie należało tak do końca do mnie. Nie w tych czasach.
Dumbledore, o dziwo, postanowił wysłać kilka grup uderzeniowych do mniejszych wiosek, pełnych mugolaków jak i ich dzieci. Wcale nie uśmiechało mi się być w jednej z nich, gdy usłyszałam o tym, jak brutalnie śmierciożercy atakują tamte okolice. Jednak byłam, kim byłam, potrafiłam walczyć i nie mogłam siedzieć schowana pod łóżkiem, gdy przyszło zadanie do wykonania.Najgorsze jednak okazały się być wieści, które przynieśli od aurorów. Nie mogłam uwierzyć w to, że Hogwart zostanie zamknięty. To było coś tak abstrakcyjnego, że mój mózg nie był w stanie tego pojąć. Kiedy usłyszałam o tym przypadkiem podczas rozmowy Lupina z Moodym, usiadłam na fotelu i nie byłam w stanie wykrzesać ani słowa. To był w końcu Hogwart! Nawet jeśli dyrektorem była ta podstępna ropucha, to jednak wciąż było to względnie bezpieczne miejsce, gdzie czarodzieje czystej krwi mogli się ukryć. Owszem, nie było tam różowo i szczęśliwie jak kiedyś, reguły i kary się zaostrzyły, ale wciąż… Teraz te dzieci ginęły u boku swoich rodziców. Poza tym to było właśnie miejsce, które dawało resztki nadziei, które przyświecało idei, jaką próbował rozpowszechnić Dumbledore. Ale nic nie mogliśmy na to poradzić. Zapadła decyzja o zamknięciu szkoły i już nikt miał do niej nie wrócić. To było dla mnie kolejną szpilką wbitą prosto w serce i jak nigdy zapragnęłam zgładzić Voldemort’a. Magia buzowała w moich żyłach, ukryta głęboko, ale czułam, jak powoli sączy się na powierzchnię. Mieliśmy horkruksa, ale wciąż pozostawał do odnalezienia jeden z nich oraz Nagini. Starałam się nie myśleć o sobie jak o kimś, kto zabije Toma Riddle’a, ale szczątki świadomości przebijały się przez wysypisko w mojej głowie i powoli szykowałam się na to, co miało nadejść. Wciąż jednak liczyłam na to, że Harry wypełni swoje przeznaczenie, a ja będę mogła spokojnie żyć i być kimś, kim byłam. Nie do końca byłam przekonana tak naprawdę, kim byłam wcześniej ani czy jeszcze kiedyś uda mi się do tego wrócić, ale musiałam spróbować.
Przyszedł wieczór i stawiłam się w umówionym miejscu, gdzie czekali już Moody, bliźniacy, Kingsley oraz czarownica, której nie znałam.
- Gotowi do drogi? – zapytał Szalonooki, przypatrując się każdemu z osoba.
Skinęłam głową, idąc w ślady szatynki, która stała obok mnie. Wyglądała na jakieś trzydzieści lat, a jej twarz przecinały długie blizny. Podobne miał Bill po spotkaniu z Greybackiem, ale z tego, co wiedziałam, nie była wilkołakiem.
Ruszyliśmy drogą w stronę wieży, która była jedynym punktem aportacyjnym po mojej ostatniej ucieczce. Dumbledore chciał mieć pod kontrolą wszystko, a zawłaszcza to, kto pojawia się wokół domu, dlatego założył osłony w każdym możliwym miejscu i tylko niewielki krąg wokół białej wieży na klifie umożliwiał teleportację. Nagle Moody zatrzymał się i odwrócił do tyłu. Zrobiliśmy to samo i zamarłam na widok Snape’a, zmierzającego w naszym kierunku.
- Snape, co tu robisz? – warknął auror, kuśtykając do niego. – Dumbledore nie przydzielił cię do tej grupy, zajmij się swoimi obowiązkami. Snape obrzucił go pełnym politowania spojrzeniem i jego wzrok powędrował w moją stronę.- Wyruszam razem z wami.
- Snape – syknął Moody obok niego i chwycił go za ramię. Odciągnął go na bok i niestety nie słyszałam, o czym rozmawiają, ale oboje byli bardzo wzburzeni.
- Ciekawe, co tym razem nasz kochany Nietoperz sobie ubzdurał – mruknął Fred, stając z Georgem po moich obu stronach.
- Chyba się troszczy o naszą małą Hermionę – rzucił rozbawiony George, wymieniając spojrzenia z bratem.
Zacisnęłam usta.
- Ale nie martw się, Miona, jesteś dla nas jak siostra.
- Dokładnie, będziesz z nami bezpieczna. Nie damy cię tknąć.
Spoglądałam to na jednego, to na drugiego, a ciepło rozlało się we mnie. Weasley’owie mieli to do siebie, że strasznie działali mi na nerwy, ale jednocześnie kochałam ich jak własną rodzinę i chyba właśnie o to chodziło. Tyle, że nie mogli mnie chronić, bo sami byli w dużo gorszym położeniu.
- Nie potrzebuję opieki – powiedziałam twardo, przenosząc wzrok na Snape’a. Ani waszej, ani jego.
Moody wrócił po chwili i nawet nie zerknął w moją stronę, tylko ruszył naprzód. Snape nie poszedł za nami, ale stał w miejscu i za to on bardzo uważnie mnie obserwował. Przełknęłam ślinę i ruszyłam, chociaż moje nogi zdawały się być z ołowiu. Miałam wrażenie, że troska wypełniała jego twarz, ale otrząsnęłam się i pognałam za resztą.

Skąd Dumbledore zawsze wiedział, gdzie zaatakują? Nie mam pojęcia. Być może to Draco był takim łącznikiem, ale zdawało mi się, że chodzi o coś więcej. Gdyby Malfoy donosił o każdym ruchu Voldemort’a, czarnoksiężnik już dawno by się o tym zorientował.
Wylądowaliśmy w małym miasteczku. W dolinie rozciągały się niewielkie, podobne do siebie domki. Czarne dachy przyciągały ostatnie promienie słońca. Większość okien pozostawała otwarta, a nieliczne drzewa poruszały się leniwie przy każdym podmuchu wiatru. Ulice wydawały mi się dziwnie puste, zważywszy na to, że była końcówka lipca i pogoda dopisywała. Nie potrafiłam stwierdzić, czy jesteśmy w Anglii czy w Irlandii, ale musieliśmy być w głębi lądu. Morska bryza nie docierała tutaj, a wilgoć odpuszczała. Tak, zdecydowanie nie było w pobliżu żadnej wody.
- Może nie przyjdą? – zapytała czarownica, która jak się okazało, miała na imię Abigail.
Kingsley zmarszczył brwi i pokręcił głową.
- Będą tu za chwilę. Pamiętajcie, żeby nie bawić się w lekkie zaklęcia. Jeśli nie umiecie zabić, to macie oszołomić, ale pierwsza opcja będzie najlepsza.
Nie wiem, dlaczego spojrzał w moją stronę. Skinęłam, wyciągając różdżkę przed siebie.
Kilku martwych śmierciożerców? Ależ bardzo proszę, żaden problem!
Nim zdążyłam dokończyć myśl, charakterystyczne pyknięcia towarzyszące aportacji rozbrzmiały na ulicy.
Bez słowa ruszyliśmy w ich stronę. Jakimś cudem znalazłam się na przedzie tego dziwnego pochodu. Wpadliśmy między domy, uchylając się przed zaklęciami. Jednocześnie czarne postacie wysadzały drzwi i okna, a wokół rozległ się krzyk. A więc wszyscy siedzieli w domach, po prostu bali się wychodzić na zewnątrz. Jak się okazało, to było marne schronienie.
Wybiegłam zza rogu i w ostatniej chwili uchyliłam się przed zielonym światłem, które uderzyło w ścianę domu. Nie czekając na zaproszenie, odpowiedziałam tym samym, tyle że ja trafiłam. Śmierciożerca padł martwy na ziemię, a jego różdżka potoczyła się obok. Przeskoczyłam nad jego ciałem i zamarłam na widok rodziny wychodzącej z domu. W panice popychali dzieci na przód i wtedy jedno z nich ugodziła klątwa. Na ułamek sekundy zamknęłam oczy, a głęboki krzyk kobiety zatrząsł moim wnętrzem.
Cholera.
Rzuciłam się w ich stronę, odbijając zaklęcia przeznaczone dla reszty rodziny. Mężczyzna trzymał w ramionach drobne ciało dziewczynki. Jej długie włosy zwisały przez jego rękę, kołysząc się w rytm jego szlochu.
- Wynoście się stąd! – ryknęłam, wpadając przed nich. Zdawało się nic do nich nie docierać. Rozumiałam ich, właśnie stracili swoje dziecko. Ale przerażone oczy dwójki niewiele większych chłopców powinno przywrócić ich do działania. Mieli kogo chronić.
Odwróciłam się do kobiety i potrząsnęłam nią.
- Zabierajcie dzieci i teleportujcie się stąd! – krzyknęłam, a ona wpatrywała się we mnie otępiała. – No dalej, zaraz zginiecie wszyscy! – To chyba na nią podziałało, bo zacisnęła usta, chwyciła chłopców za ręce i pociągnęła w stronę uliczki. Usłyszałam tylko, jak znikają, ale byłam zbyt zajęta, by się obejrzeć.
Stracili dziecko, ale resztę mogli uratować. Szkoda, że ja nie byłam w stanie pomóc im wszystkim.
Coraz więcej osób wypływało na zewnątrz budynków, ale od razu rozpływali się w powietrzu. Członkowie Zakonu zebrali się na środku niewielkiego placu i odpierali ataki, nacierające z każdej strony. Byłam totalnie na uboczu i nikt mnie nie zauważył. To była moja przewaga.
Obróciłam się i popędziłam w stronę jednego z domów. Wbiegłam po schodach, przeskakując po kilka stopni na raz i pospiesznie ściągnęłam drabinę, prowadzącą na strych. Musiałam im pomóc, bo znaleźli się w potrzasku. Nie mieli szans pokonać ich wszystkich ani uciec.
- Reducto! – zawołałam, a w dachu pojawiła się spora dziura. Przeniosłam szafkę porzuconą w kącie i wspięłam się po niej na dach. Tak, to było doskonałe miejsce. Dopóki nikt nie patrzył wysoko nad głowę, tak długo nikt mnie nie widział. Ułożyłam się płasko na brzuchu tuż przy krawędzi i wyciągnęłam różdżkę przed siebie. George pchnął Freda i oboje upadli na ziemię. Szybko się z niej pozbierali, a ja odetchnęłam z ulgą, choć nie na długo. Moody krwawił, a Abigail słaniała się na nogach – musiałam się spieszyć.
Tylko nie traf w naszych, tylko nie traf w naszych, tylko nie traf w naszych…
- Avada kedavra! – zielony promień wypływał jeden za drugim, a niczego świadomi śmierciożercy padali na ziemię. Udało mi się zabić trzech, gdy w końcu zorientowali się, skąd nadchodzi atak. Natychmiast rozpierzchli się między domami, ale nasi byli wolni i mogli znowu walczyć.
- Wycofujemy się! – krzyknął Moody, jednocześnie odbijając zaklęcia. Większość mugolaków zdołała uciec, a my byliśmy w potrzasku i nie było sensu dłużej ryzykować.
Poderwałam się na kolana, gdy ostry ból przeszył mój bok.
- Tyyy – syknął głos nade mną. Dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie, a z ust popłynęła krew. No nie, znowu?
- Dzień dobry… Malfoy… - wyrzuciłam z siebie, pełna nienawiści. Ściskałam w dłoni różdżkę tak mocno, że aż mi knykcie zbielały.
Podszedł bliżej i choć chwiał się na nierównym dachu, jego but wylądował z dużą siłą na moim brzuchu.
Krzyknęłam z bólu, ale wciąż starałam się podnieść.
Musiałam się bronić. Musiałam walczyć. Przecież nie mogłam zginąć tak łatwo!
- Przez ciebie – wysyczał, chwytając mnie za włosy – miałem naprawdę dużo problemów, mała szlamo. – Podciągnął mnie wyżej, jednocześnie pochylając się. Nasze oczy znalazły się na tej samej wysokości. – Czarny Pan z ogromną przyjemnością cię zabije. Chociaż może zrobię to szybciej i wynagrodzę sobie te problemy, których mi przysporzyłaś.
Serce waliło mi niczym młot, a ciałem wstrząsały dreszcze. Wzmocnił uścisk i jestem pewna, że wyrwał mi połowę włosów.
Merlinie, pomóż mi, błagam, pomóż mi!
- Wiesz, Malfoy – wyrzuciłam z siebie z trudem, wypluwając kolejną porcję krwi. – Możesz się wypchać – warknęłam i wbiłam mu kolano prosto w brzuch.
Puścił mnie i zatoczył się do tyłu. Tylko tego potrzebowałam. Przeturlałam się po dachu i przez ułamek sekundy myślałam, że latam, ale wtedy zderzyłam się z twardą ziemią. Różdżka wciąż leżała w mojej dłoni, ale byłam zbyt zmęczona, żeby jej użyć.
Zamrugałam, czekając, aż wróci mi oddech, ale Klątwa Tnąca, którą znowu zostałam potraktowana, nie pomagała mi dojść do siebie po upadku z kilku metrów.
Zobaczyłam blond włosy wystające z nad krawędzi dachu. Nie cisnął we mnie na szczęście żadnym zaklęciem, bo nie byłabym w stanie się obronić. Zbiegał po schodach. Chciał mnie dorwać.
No dalej, Hermiona, rusz się! Na co czekasz?!
Wybiegł z domu, a ja nadal nie mogłam zmusić swoich nóg do pracy.
Boże, zginę… Dlaczego? Tak wielu rzeczy nie zdążyłam zrobić. Tak bardzo chciałabym jeszcze pożyć… Zapragnęłam znaleźć się w ramionach Snape’a. Pierwszy raz w życiu byłam tak przerażona i chciałam, żeby ktoś się mną zaopiekował.
Umrę tu sama – ta myśl uderzała we mnie, ale przełknęłam łzy i wyciągnęłam przed siebie różdżkę.
Chociaż nie zginę jak totalny tchórz. A jeśli zginę, to zabiorę go ze sobą!
- Zginiesz. Będziesz błagała o litość! - syknął podchodząc do mnie, a furia płonęła w jego oczach. Podszedł powolnie do mnie. Ręka drżała mi od wysiłku, a wtedy on zamarł i rozchylił usta. – Na Merlina! – krzyknął i w kilku krokach znalazł się przy mnie. Patrzył na moją różdżkę. O Boże.
Nie mogłam nawet drgnąć. Siły opuszczały mnie całkowicie i byłam pewna, że to mój koniec.
Chwycił czarną różdżkę i wiedziałam, że nie będę w stanie jej utrzymać. Poczułam jak moc przepływa przeze mnie i już po sekundzie Lucjusz Malfoy leżał pod ścianą.
Ach, zapomniałam, że nie lubi, gdy się jej dotyka.
W duchu podziękowałam magii, która znowu ratowała mój tyłek. Z trudem udało mi się przekręcić na brzuch i podnieść na kolana. Nie było szans, żebym przeżyła. Wykrwawiałam się, a nie byłam na tyle silna, żeby samej siebie uzdrowić. Ale mogłam nie dać mu tej satysfakcji. To jedyne, co mi pozostało.
Zaczęłam się żałośnie czołgać z dala od niego, chociaż i tak wiedziałam, że to nie ma sensu. Łzy spływały po moich policzkach, mieszając się z krwią, a kamienie boleśnie wpijały się w kolana i dłonie.
Jęknęłam, gdy przed moimi oczami pojawiły się kolejne czarne spodnie i opadłam bez sił na ziemię.
Nie pozwól mi błagać… Proszę, nie pozwól mi być słabą…
- Minęło trochę czasu, Lucjuszu – usłyszałam nad sobą i wtedy popłynęła kolejna porcja łez. Merlinie, czy ja umarłam?
- Snape – syknął Malfoy kilka kroków od nas. – Jesteś gównianym zdrajcą, jak śmiesz się pokazywać na oczy?Ten tylko się roześmiał i po chwili porwała ich walka.
*
Pamiętam, jak mama śpiewała mi kołysanki za każdym razem, gdy bałam się zasnąć. Kiedy byłam dzieckiem potwory pod łóżkiem przerażały mnie mniej, niż te ukryte za oknem. Gdy zapadał zmrok, gałąź olbrzymiego dębu stukała rytmicznie w okno, wywołując w mojej głowie przeraźliwe obrazy. Mówiła, że mam się nie bać, bo to tylko moja wyobraźnia płata mi figle. Miałam wtedy pięć lat i postanowiła nauczyć mnie czytać, żeby książki stały się moją bronią. Pomogło.
Znowu czułam się bezpiecznie. Ciepło otulało mój policzek, a ramiona wokół ciała sprawiały, że potwory znikały. Tak bardzo za nią tęskniłam… Tak bardzo mi ich brakowało. Kołysałam się delikatnie, ale ktoś szedł zdecydowanym, szybkim krokiem. Rozchyliłam powieki, które były dziwnie ciężkie.
Wielki księżyc wisiał na czarnym niebie. Nie było gwiazd, ale srebrzysta kula rzucała światło na bladą twarz mężczyzny, który mnie niósł.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę – powiedział cicho.
- Snape? – zapytałam, jednocześnie wtulając się w jego tors. O matko, jak strasznie potrzebowałam ciepła, którym mnie otulał. Jego serce waliło w piersi szybko, ale było silne i dudniło przy moim uchu.
- Granger? Na Merlina, ocknęłaś się! – Momentalnie przystanął i położył mnie na ziemi.
Nie! Proszę, zostań! Nie odsuwaj się…
- G-gdzie jesteśmy?
- Niedaleko kwatery – kucnął przy mnie, a w jego oczach zaiskrzyła troska. Odgarnął mi włosy z twarzy, a ja odruchowo zamknęłam oczy. – Myślałem, że to już koniec. Myślałem, że cię stracę… - wyszeptał, wpatrując się we mnie.
Uniosłam powieki, niedowierzając w to, co słyszę.
Musiałam zobaczyć  to na jego twarzy. chciałam mu powiedzieć, że ja też się bałam, że już go nie zobaczę. Chciałam powiedzieć mu wszystko, co siedziało w moim sercu i czego bałam się, że nie zdąży usłyszeć. Zamiast tego powiedziałam tylko:
- Co się stało? Gdzie jest reszta? – Stchórzyłam. Przeraziła mnie myśl o otwarciu swojego serca. Byłam zbyt zmęczona, nie mogłam nawet usiąść. Moje ciało płonęło w bólu przy najmniejszym ruchu.
Wpatrywał się we mnie przez chwilę, aż odwrócił wzrok.
- Nic im nie jest, wrócili do kwatery. – Zacisnął usta i westchnął. – Uratowałaś ich, ale niech mi Merlin świadkiem, że jeszcze raz coś takiego odwalisz, to osobiście cię zamorduję!
Od razu lepiej…
- S-skąd się w-wziąłeś tam? – zapytałam słabo, szczekając zębami i zobaczyłam gwiazdy przed oczami. Och, to nie jest dobry znak.
Zmierzył mnie i na powrót wziął na ręce.
- Chciałem od początku iść z wami. Było was za mało, ale Moody uparł się, że nie ma sensu ryzykować, a z tego, co było nam wiadomo, to grupa śmierciożerców miała być mała. Cóż, okazało się inaczej. – Jego twarz wykrzywił wyraźny grymas. – Czekałem na wasz powrót i gdy aportowali się Weasley’owie, wiedziałem, że coś nie gra. Od razu się teleportowałem, ale Moody i Kingsley próbowali już się przedrzeć do ciebie. Moore oberwała klątwą i była nieprzytomna, więc musieli ją zabrać. Widziałem, jak staczasz się z dachu, co swoją drogą było najgłupszą rzeczą, jaką zrobiłaś – spojrzał na mnie z wyrzutem, ale w jego głosie nie było złości. Raczej troska. – Udało mi się deportować z tobą. Zahamowałem krwawienie, ale i tak Pomfrey musi cię zobaczyć.
Szedł jednocześnie mi się przyglądając z takim uczuciem, że serce waliło mi z każdą chwilą mocniej. Gdybym wiedziała, że muszę dać się zabić, żeby wykrzesać w nim te wszystkie emocje, to hej, już dawno poszłabym do Malfoy Manor i zawołała: Oto jestem!
- Dziękuję – szepnęłam, wtulając się w jego pierś. – Znowu uratowałeś mój tyłek. – Uśmiechnęłam się pod nosem, a on tylko przytulił mnie mocniej do siebie.
- Rachunki wyrównanie – rzucił, gdy dochodziliśmy do kwatery, a ton jego głosu zmienił się na chłodny i obojętny.
Spojrzałam na niego i po trosce nie było ani śladu. Znowu stał się Snape’em, którego wszyscy się boją i nienawidzą.
Zabolało mnie to. Nie chciałam, żeby się znowu zamykał, zwłaszcza gdy na chwilę się odsłonił i wtedy zrozumiałam.
On się bał. Tak samo jak ja.
Bał się pokazać, że ma jakieś słabości, że też czasami traci panowanie nad sobą i wcale nie jest z kamienia, jak wiele osób sądzi.
Mogłam się z nim spierać, ale nie chciałam. Nie było sensu wyciągać z niego siłą cokolwiek, zwłaszcza gdy sama z siebie nie umiałam wyciągnąć tego, co powinnam. Musiałam czekać, aż znowu pęknie jego twarda skorupa i zaakceptować go z tymi wszystkimi wadami.
Byliśmy jak zepsute zabawki – oboje.
*
Dwie doby spędziłam w prowizorycznym skrzydle szpitalnym, a moim jedynym towarzystwem była Abigail Moore. Pani Pomfrey wściekła się na wszystkich, bo uznała, że wysłanie tak małej ilości osób na tak wielkie zagrożenie to spore niedopatrzenie. Nie mogłam się z nią nie zgodzić. Poza tym w ciągu tygodnia wylądowałam drugi raz w łóżku. Tym razem było ze mną trochę gorzej, ale nie skarżyłam się. Abigail wyglądała dużo gorzej. Nie wiem, czym oberwała, ale była pokryta ranami, z których sączyła się krew i ropa, a Poppy nie była w stanie ich zagoić. Wciąż powtarzała, że cała zawartość musi wypłynąć i dopiero wtedy uda się jej zająć obrażeniami, ale to wcale nie pocieszało Moore. Owszem, ona też się nie skarżyła. Właściwie to większość czasu milczała, ale widziałam jak zaciska zęby, gdy kolejny bąbel pękał. W nocy cicho jęczała z bólu, ale w dzień nie dawała po sobie poznać, że cierpi.
- Poproś panią Pomfrey, niech ci coś poda. – wyrzuciłam z siebie, gdy wstrząsnął nią kolejny dreszcz. Nawet czytając książkę, kątem oka widziałam, co się z nią dzieje.
Obrzuciła mnie takim spojrzeniem, że gdybym miała siłę, uciekałbym za drzwi.
- Nic mi nie jest – warknęła, ale jej twarz mówiła zupełnie co innego.
- Nie wiem, po co udajesz, że jest w porządku, kiedy widzę, że nie jest.
- To nie twój biznes. Zajmij się sobą, smarkulo.
Uniosłam brew i wzruszyłam jedynie ramionami. No ładnie, druga Hestia się trafiła?
A skoro już przy niej jesteśmy… Znowu kleiła się do Snape’a, ale była zielona, kiedy wniósł mnie na rękach i nie odchodził od mojego łóżka, dopóki pani Pomfrey go nie wypędziła. Przynajmniej tak mówiła Ginny…
- Dobra, Granger, przepraszam – rzuciła nagle, gdy zupełnie zapomniałam już o jej obecności.
Podniosłam wzrok znad książki i napotkałam jej zmęczone oczy.
– Możesz wezwać Poppy? Przydałoby mi się coś – dodała cicho.
Odłożyłam książkę i wstałam z łóżka. Większość czasu byłyśmy same, a pani Pomfrey sprawdzała co kilka godzin, co u nas. Teraz jednak nie było na co czekać, więc wsunęłam kapcie na stopy i obciągając białą koszulkę, wyszłam na korytarz.
Miałam przeczucie, że mi się oberwie, ale co mogłam poradzić? Nie potrafiłam siedzieć obojętnie, gdy ktoś cierpiał.
- … jej powiedzieć, Severusie.
- Nic z tego, już i tak jest w niebezpieczeństwie. Nie znasz jej?
Dumbledore zachichotał, a ja przystanęłam. Musiałam zrobić jeszcze kilka kroków i przytknęłam ucho do drzwi, za którymi najwyraźniej dwóch mężczyzn się spierało.
Ciekawe, o kim mówią?
- …troska jest zaskakująca. Mam oczy, Severusie, nie zapominaj o tym. – Zdziwił mnie ostry ton dyrektora.
- Rzuci się pierwsza do ratowania! – syknął Snape.
Rozmawiali tak cicho, że musiałam dociskać ucho tak mocno, że jeszcze trochę, a zrobiłabym dziurę.
- Widzę, co się dzieje, ale nie jesteśmy w stanie zatrzymać tego, co ruszyło. Wiem, Severusie, ja wiem.
Zapadła głucha cisza i przez chwilę bałam się, że może zorientowali się, że są podsłuchiwani. Ale wtedy usłyszałam głos Snape’a, prawie że szept.
- … bezpieczeństwa. Nie obchodzi mnie…. Sądzisz. Raz… straciłem kogoś, bo nie umiałem… teraz tak się… stanie.
Cholera, czemu wzięło go nagle na powściągliwość?
- Severusie, jeśli tak ci zależy – zamarłam, a serce waliło mi niczym młot w piersi, gdy Dumbledore podniósł głos – to będzie bezpieczna, jeśli pozwoli sobie pomóc. Rób, co musisz, zaufam ci.
Znowu zapadła cisza i usłyszałam tylko niewyraźne „dziękuję”.
Rzuciłam się ku schodom i wbiegłam kilka stopni w górę, gdy Snape minął mnie, ale na szczęście nie zauważył.
Przystanęłam, bo wciąż nie rozumiałam, o czym albo o kim rozmawiali. Może o Hestii? To by się zgadzało, chociaż przyznam, że wcale mnie ta myśl nie zadowoliła. Czułam się przygnieciona ilością sekretów i intryg w tym jednym miejscu, ale musiałam się pozbierać. A po co ja tak właściwie…? Właśnie!
Zbiegłam z powrotem na dół i zastukałam do drzwi gabinetu dyrektora. Widzicie, jaka opanowana? Nikt by się nie spodziewał, że dopiero co podsłuchiwałam.
- Wejdź, Hermiono. Niepewnie weszłam do środka. O cholera, wiedział, że wcześniej też tu byłam? Niedobrze.
- Dzień dobry, proszę pana. – Uśmiechnęłam się niewinnie.
 Co złego to nie ja!
- Co cię sprowadza, moja droga? Nie powinnaś jeszcze leżeć? Przyznam, że nie wyglądasz najlepiej.
No co ty nie powiesz?
- Właściwie to szukam pani Pomfrey. Abigail nie czuje się dobrze, bardzo cierpi.
Dumbledore westchnął i złożył dłonie na biurku. Nie podobało mi się spojrzenie, jakim mnie obdarzył.
- Tak… Bardzo niedobrze się stało. Panna Moore jest niezastąpioną osobą w naszych zastępach i bardzo mi przykro z powodu jej cierpienia. Obawiam się jednak, że może nie być lekarstwa na jej dolegliwość.
Zamrugałam otumaniona. Jak to? Wyglądała na zdrową poza tymi paskudnymi bąblami, osłabieniem… Dopiero po chwili dotarło do mnie, że siedzę.
- Jak to? Panie dyrektorze… Przecież pani Pomfrey mówiła…
- Poppy nie chciała jej martwić, ale całymi dniami główkuje nad tym, jak jej pomóc. – Ściągnął swoje połówki z nosa i potarł zmęczone oczy. – Severus nie ma tutaj dostępu do wielu składników, z których być może uwarzyłby eliksir, ale to i tak wielka niewiadoma.
Kilka minut zajęło mi przetrawienie tej informacji. Nie pospieszał mnie, nie wyganiał, tylko obserwował. Czułam na sobie jego wzrok, ale pierwszy raz nie czułam się ja zwierzątko w klatce, tylko jak zwykła nastolatka, której współczuje. Hej, choć raz to ja się łamałam, a nie Harry.
- Rozumiem – powiedziałam, chociaż wcale nie rozumiałam. – W takim razie poproszę panią Pomfrey o coś przeciwbólowego. Może to pomoże Abigail choć na chwilę.
- Dobry pomysł. – Uśmiechnął się smutno i wsunął okulary z powrotem. – Znajdziesz ją zapewne w ogrodzie. O ile mi wiadomo, to sadzi z Molly i Pomoną nowe rośliny, które mają właściwości lecznicze. – Skinęłam głową i wstałam, ale przy drzwiach zatrzymał mnie jego głos.
– Hermiono? Dobrze się spisałaś. Jestem z ciebie naprawdę dumny, ale nie musisz ciągle trzymać różdżki w gotowości. Są tu osoby, które się o ciebie troszczą. Wszyscy się troszczymy.Przyglądaliśmy się sobie przez chwilę, ale nie bardzo rozumiałam, o co mu chodziło, więc wyszłam i ruszyłam do ogrodu.
Słońce przyjemnie mnie otuliło, gdy wyszłam na dwór. Odetchnęłam kilka razy. Miło było poczuć świeże powietrze, a nie zatęchły zapach choroby, który roztaczał się w skrzydle szpitalnym. Dzięki bliskiemu sąsiedztwu oceanu, powietrze było wilgotne, a za tym szła głęboka zieleń trawy. Byłam na boso i delikatnie łaskotała mnie w stopy. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu i zmrużyłam oczy. Cudownie.
Stałam tak chwilę, ciesząc się lipcowym ciepłem, gdy poczułam czyjeś ręce na biodrach.
Obróciłam głowę i mało nie wrzasnęłam, gdy napotkałam czarne jak noc oczy. 
- Na chwilę cię spuścić z oka – mruknął, przypatrując się mi z lekkim uśmiechem – i już się panoszysz. Jesteś istną kopalnią problemów, wiesz o tym
- Staram się – wydukałam, wciąż oszołomiona jego bliskością.
Cholera, zupełnie zapomniałam o tym, że znowu mnie uratował, a potem wtulałam się z niego niczym mała panda. O Boże, jego twarde ciało tuż pod moim i ta troska, którą mnie obdarzył… Miałam okazję wywlec wszystkie swoje uczucia, a potem zwalić je na to, że byłam ranna, gdyby nie poszło po mojej myśli, a ja z niej nie skorzystałam.
Głupia kretynka.
Westchnął i odsunął się ku mojemu niezadowoleniu, ale wciąż pozostawał rozluźniony. Nie mogłam się powstrzymać od zmierzenia go. Miał czarne, dopasowane spodnie i koszulkę, która opinała blade ramiona. Jak na pełne słońce to kiepski ubiór, ale wyglądał jak zwykle zniewalająco.
Spoglądał na mnie spod długich rzęs, a na ustach czaił się typowy, snapeowski uśmieszek, który zapowiadał kłopoty. Moje kłopoty. Przełknęłam ślinę i ruszyłam w stronę szklarni choćby po to, żeby wyrwać się spod jego uroku.
- Granger – przystanęłam w pół kroku, niezdolna zignorować ostrego tonu. – Dlaczego nie możesz raz posłuchać rady innych i zostać w łóżku, co?
- Abigail potrzebuje czegoś przeciwbólowego – powiedziałam, gdy podszedł do mnie. – Poza tym czuję się dobrze. – Wzruszyłam ramionami, próbując ukryć grymas, gdy to zrobiłam.
- Ależ oczywiście, jakże mógłbym zwątpić. – Westchnął i pokręcił głową. – W takim razie idziemy do Poppy, a potem maszerujesz do łóżka, jasne?
- Nie chcę tam być – wyrwało mi się.
- Co to znaczy: nie chcę tam być, Granger? 
Zagryzłam wargę.
- Czuję się tam tylko gorzej. Przypomina mi się od razu wszystko, co się wydarzyło i dużo ciężej jest mi wydobrzeć… Nie mogę wrócić do pokoju?
Zerknęłam na niego, a on badawczo mi się przyglądał.
- Ty i posłuszeństwo minęliście się o kilka mil – mruknął, ale kiwnął głową. – Porozmawiamy z Pomfrey, jeśli się zgodzi, to wrócisz do siebie, ale koniec ze szwędaniem się po domu, jasne.
Uśmiech wypłynął na moją twarz.
- Tak jest! – Zasalutowałam żartobliwie, a jego usta zadrżały.
Za dobrze wiedziałam, że tylko próbuje zgrywać takiego poważnego i twardego w tej chwili.
Szliśmy w milczeniu, ale wyraźnie czułam jego obecność u swego boku i to uczucie było bardzo, ale to bardzo przyjemne. Pani Weasley i Pomfrey rozmawiały o czymś gorączkowo przy otwartych drzwiach do szklarni. Obie były umazane błotem i nieco zdenerwowane, ale gdy nas zobaczyły momentalnie umilkły, a na ich usta wypłynął uśmiech.
Uniosłam brew na ten widok, ale nic nie powiedziałam.
- Hermiona! Dlaczego wstałaś z łóżka? – zawołała Poppy, podchodząc do mnie ze srogą miną, jakby zamierzała mnie ukarać.
- Abigail czuje się gorzej, mogłaby jej pani podać coś przeciwbólowego?
Po jej twarzy przemknął cień i zerknęła z paniką w oczach na Snape’a. Też tak zrobiłam, ale on tylko wzruszył ramionami i zupełnie ignorując nas obie, wszedł do szklarni i zaczął coś oglądać.
Nie ma to jak wsparcie.
- Dobrze, już dobrze. Zaraz jej coś przyniosę. Ale ty masz natychmiast kłaść się z powrotem! Naprawdę powinnam porozmawiać z Albusem na temat waszego nieposłuszeństwa. – Otrzepała ręce i prychając z oburzenia, wyczyściła różdżką ubranie.
Przestąpiłam z nogi na nogę. Cholera, nie była w dobrym nastroju.
- Właściwie to chciałam zapytać, czy nie mogłabym wrócić do pokoju… - Uśmiechnęłam się niewinnie, gdy spojrzała na mnie spod byka. Po chwili westchnęła.
- To nie jest najgorszy pomysł. Dobrze, wróć do siebie i Ginewry, ale bardzo cię proszę – uważaj na siebie. – Zerknęła przy tym na Snape’a, a ja nie mogłam powstrzymać chichotu. 
- Dziękuję bardzo – rzuciłam z uśmiechem.
Pani Weasley już dawno nas opuściła, a teraz Poppy popędziła do domu. Zostałam w ogrodzie ciesząc się słońcem. Snape wciąż siedział w cieplarni, więc weszłam do środka i od razu uderzył mnie zapach ziół, które zasadziły. W kącie młode mandragory kwiliły cicho i aż się wzdrygnęłam na wspomnienie ich przeraźliwego krzyku. Ale jakby nie patrzeć, zawdzięczałam im to, że tu jestem. Merlinie, to niesamowite, ile razy otarłam się o śmierć, a wciąż byłam wśród żywych – cała i o dziwo całkiem zdrowa.
Ty to jesteś jednak szczęściarą
- Przehandlowałaś swoją wolność? – zapytał, spoglądając na mnie znad rośliny, której oberwał kilka liści.
- Tak, dzięki na pomoc – mruknęłam, krzywiąc się lekko.
- Ależ nie ma za co. Polecam się na przyszłość. – Wsunął do kieszeni liście i podszedł do mnie. – Jesteś pewna, że czujesz się dobrze?
- Uważaj, Snape, bo jeszcze pomyślę, że się o mnie martwisz.
Zamrugał zdziwiony, ale nie rzucił żadnej kąśliwej uwagi. Po prostu patrzył na mnie przeszywającym do szpiku spojrzeniem, aż zadrżałam.
- A kto powiedział, że tak nie jest? 
Tym razem to ja zamrugałam i całkowicie mnie wmurowało w ziemię. Dobra, świadomość tego, że się o mnie troszczy to jedno, ale usłyszeć deklarację z jego ust? Wow, gdybym umiała, to odtańczyłabym sambę.
- Myślałam, że ty – mruknęłam po chwili totalnego oszołomienia. On tylko się uśmiechnął i w jakiś niewiarygodny, kompletnie nieznany mi sposób znalazłam się w jego ramionach. Nie mam pojęcia, czy to ja go przytuliłam, czy on mnie, ale ciepło bijące od niego skutecznie uciszyło myśli tłukące się po mojej głowie.

11 komentarzy:

  1. Mega!!!
    Czekam na więcej tak cudownych notek :-)
    Najlepsze, oczywiście jak zawsze, są wszystkie sceny Seva i Hermiony
    A najlepsza była końcówka, od momentu gdy Hermiona wyszła do ogrodu i pojawił się obok niej Snape <3
    Ładnie Cię proszę, daj więcej scen między nimi w kolejnej notce :-)
    Wstaw szybko kolejny, nie daj Nam długo czekać
    Życzę weny i pozdrawiam
    WampDam

    PS. Twoje opowiadanie pomaga mi przetrwać ciężkie praktyki (praca w hotelu jest mega trudna i wykańczająca :-( )

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział, warto było czekać ten tydzień :D Uwielbiam momenty z Hermioną i Snape'm, a scena w ogrodzie to już w ogóle mistrzostwo <3
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdy skończyłam czytać poprzednie Twoje opowiadanie odrazu zaczęłam to ^^ uśmiech nie schodził mi z twarzy przy pierwszych rozdziałach :p opowiadanie jest super, masz mega pomysł na to oby tak dalej *,* nowa Hermiona jest całkiem fajna, gratuluję pomysłu i popieram WampDam - więcej Sevmione, nawet takich skaczących sobie do gardeł :D
    Dużo weny życzę, pozdrawiam Marta :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cholibka, sprawdzałam codziennie, od poniedziałku. Jest już? Nie ma :( A dzisiaj, jak mi mózg wypaliło słońce po 10 godzinach spędzonych na parkourze, to się pojawił. Złośliwiec jeden! Ale nie dałam się! Ostatkiem sił doczłapałam do kompa i połknęłam cały rozdział jednym chaustem. Tyle że na komentarz siły już nie starczyło. Dlatego dopiero teraz.

    Taaaaaak. Było jak zwykle cudnie. Mój Snape. Taki ludzki. Hermiona miała rację. Severus się o nią po prostu boi. A przecież strach przed zagrożeniem sprawia, ze nie potrafimy działać zgodnie z naszymi uczuciami. Budujemy wysoki mur. Tak właśnie zachowuje się Severus, to co pokazuje na zewnątrz, nie jest tym, co tak naprawdę myśli.

    Końcówka mnie rozczuliła (znów przerwałaś w taaakiej chwili, ja cię kiedyś zabiję!). Jak ja uwielbiam te ulotne chwile między Severusem a Hermioną, ich gesty, spojrzenia, rozmowy bez słów - to jest piękne...

    Już tęsknię za następnym rozdziałem. I naprawdę nie pogniewam się jak będzie w poniedziałek :D

    Całego kufra pufków pigmejskich na dobry humor i przyrost natchnienia życzę.

    ILoveSnowCake

    OdpowiedzUsuń
  5. Awwww���� Kocham! Coraz ciekawiej się robi! Mam nadzieje ze niedługo zacznie robić się jeszcze bardziej niebezpiecznie i Hermiona i Severus spędza więcej czasu ze sobą ^^ :3
    Życzę weny! Pozdrawiam
    -Darietta

    OdpowiedzUsuń
  6. Opowiadanie bardzo fajne niedawno je zobaczyłem i polubiłem twój styl, ale dopiero teraz jestem na bierząco z opowiadaniami.
    Fajnie to przedstawiasz ale chciałbym zobaczyć więcej interakcji Severusa z Blondi i z Harrym , troche nie czuje tego romansu Snapa z Hestią może za mało okazuje uczuć ( wiem Snape i uczucia) ale ten związek wydaje się strasznie jednostronny . Chcialbym też zobaczyćjakieś wspomnienia apropo początku ich znajomości.
    To moja opinia i prośby pisz dalej powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  7. Omatkobosko!
    Ta cudowna końcówka! Codziennie tu wchodzę i czekam na Nowy rozdział!

    Wieeeec... jeśli za szybko skończysz to opowiadanie to zrobię Ci kuku. TAK. TO GROZBA!
    :D

    ~DeMonique

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie mam pojęcia dlaczego,ale szczerze się do monitora jak głupia czytając końcówkę :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Super! Jest cudownie! I ta deklaracja że się o nią martwi! Rozwalił mnie tekst: i wtulalam się w niego jak mała panda :-D Czekam na ciąg dalszy
    Martyna

    OdpowiedzUsuń
  10. Właśnie przypomniałam sobie czemu zazwyczaj nie wybieram opowiadań niezakończonych. Przerwanie dalszej akcji w jakimkolwiek momencie, jest najzwyczajniej w świecie nieludzkie. Ale wcześniejsze opowiadanie przekonało mnie do siebie tak bardzo, że nie byłam w stanie sie powstrzymać przed odkrywaniem twojej dalszej twórczości. Dlatego czekam z niecierpliwością, by dowiedzieć się czy z przytulania wyniknie coś więcej ;) Gertrealine

    OdpowiedzUsuń
  11. Ah, kochana *-*. Rozpływam się pod tym rozdziałem. Tak! Oto wróciła Isness i zamierzam Ci tu napisać bardzo ładny komentarz.
    Cóż. Bardzo podobała mi się akcja ze spadaniem z dachu *-*. Tak.. to coś co nadało dreszczyk, a potem cudowne wejście Nietoperza! Nic dodać, nic ująć. Wszystko ładnie się rozwija. Snape zrzuca skorupke, a Miona.. Miona to wersja Miony, którą tworzyłaś i tworzysz. Wersja, która podoba mi się najbardziej, tak więc nie zmieniaj jej!
    Tak, wiem... mam ponad 10 rozdziałów do nadrobienia i być może zdążyłaś już ją zmienić, ale ciii.. Udajmy, że wcale tak nie jest. Rozdział genialny + te Twoje opisy. Cholernie mi się podobają i teraz jak przypomnę sobie swoje rozdziały to już wiem czego w nich brakuje. Twojego autorstwa oczywiście! :3
    A tak już poważnie to więcej przemyśleń i mniej pędzenia naprzód. Tego nauczył mnie Twój rozdział. Dosłownie każdy jest dla mnie wzorem i inspiracją. Jak można tak cudownie pisać, co? Masz mniej czasu ode mnie, a w porównaniu z Twoim opowiadaniem, moje to jakieś liche bazgroły xD. No nic. Trzeba się z tym pogodzić. Weny, kochanie i pozostaje mi tylko lecieć do następnego rozdziału, by móc powolutku nadrobić zaległości!
    Twoja Isa <3

    OdpowiedzUsuń