sobota, 8 października 2016

Rozdział 30

Cześć!
W końcu skończyłam ten przeklęty rozdział. *.* Straszny miałam zastój w wenie, w czasie i w ogóle jakiś brak chęci do życia mnie dopadł.
Dlatego trochę posklejany. Trochę tego i tamtego w nim znajdziecie, ale posuwam się naprzód. Mam już pewne plany co do dalszej akcji, tylko środek muszę jakoś wypchać. :D Prawdę mówiąc to nie wiem jak długo jeszcze pociągnie się akcja, ale podejrzewam, że około 10 rozdziałów. Przy częstotliwości dodawania w ostatnim czasie to może do świąt się wyrobię xD
I wiecie co? Nie wiem co dalej. Nie mam pomysłu na żadne nowe Sevmione, a tym bardziej przy braku czasu straciłam totalnie zapał... Może wróci mi za jakiś czas - nie wiem. Zobaczymy. Póki co pracuję wciąż nad Panaceum. :) Zaczęłam też jakiś czas temu autorskie opowiadanie i zastanawiam się czy nie ruszyć z nim dalej... Ale jeśli się zdecyduję to oczywiście poinformuję o tym. :3
No dobrze, się rozpisałam jak zwykle... Tak rzadko tu bywam ostatnio, że tęsknię i stąd te eseje. :c
Podciągając to pod moje beznadziejnie zawalone życie, znowu nie wiem kiedy dodam następny rozdział. Pewnie w przyszły weekend jeśli wena dopisze.
Zapraszam! :)

**********************************************************

Całymi godzinami rozmyślałam nad tym co powiedział mi Lorenzo. Nie było to coś co chciałam usłyszeć, ale jednocześnie nie było sensu się dłużej zastanawiać. Od początku wiedziałam co muszę zrobić i nie ma innego wyjścia. Łudziłam się jednak, że może to był po prostu sen i nic z tego nie było prawdziwe. Cóż, nie miałam pod ręką książki, w której znalazłabym odpowiedzi na wszystko. Musiałam zdać się na własną intuicję i zaufać jej jak zawsze.
Moje życie to bułka z masłem.
Poza tym minęły dwa dni od naszego powrotu. Nie powiem, że były to miłe chwile. Począwszy na niepowracającym wciąż Snape'ie, poprzez obecność i zauroczenie Vlada, a skończywszy na rozmowie z Molly.
Westchnęłam, przewracając się na drugi bok. Ginny spała smacznie, a jedyne co ją martwiło, to który z jej adoratorów jest lepszy. Może nie zasługiwała na taką opinię z mojej strony, ale nie byłam w stanie wykrzesać więcej sympatii w ostatnich dobach.
Bardzo martwiła mnie nieobecność Snape'a. Chciałam tam wrócić po niego – naprawdę - ale obiecałam mu. Zresztą, nie mogłam tak po prostu rzucić się na oślep w poszukiwania. Więc siedziałam z założonymi rękami, czekając aż ktoś przyniesie mi jego głowę na tacy.
Na tę myśl, zawartość mojego żołądka przelała się automatycznie.
Nie myśl tak, na pewno nic mu nie jest!
To czemu wciąż nie wraca...
Rozmowa z panią Weasley ubiegłego wieczoru też niespecjalnie podniosła morale.
Zeszłam do kuchni żeby pomóc w kolacji, a Ginny wymknęła się stamtąd jak spłoszona mysz. Nie wiedziałam o co chodzi, dopóki nie dostrzegłam kubka z gorąca czekoladą i piankami na stole. To nigdy nie zapowiadało niczego dobrego. Było wstępem, zapłatą, łapówką.
-Usiądź kochanie - rzuciła z uśmiechem Molly, gdy tylko mnie zobaczyła. Nie było szans na ucieczkę. - Może napijesz się czekolady? Dobrze ci zrobi, ostatnio nie masz w ogóle czasu na odpoczynek.
Przegrana klapnęłam na krześle i podejrzliwie spojrzałam na kubek. Pani Weasley przysunęła sobie stołek naprzeciwko mnie.
Wspaniale.
- Hermiono, czy zamierzasz wrócić do Hogwartu?
Zbiła mnie z tropu. Nie tego oczekiwałam.
-Hogwart jest zamknięty, a my w środku wojny pani Weasley. Nie sądzę bym miała dokąd wracać.
- Masz rację, ale potencjalnie. Jeśli... - zrobiła pauzę i wyjrzała tęsknie za okno - jeśli wygramy, a świat wróci na swoje miejsce... Co zamierzasz?
Zastanowiłam się przez chwilę. Z jednej strony nie planowałam niczego dalej niż jutro, a być może życie po wygranej nie było dla mnie przewidziane... Ale nie mogłam jej tego powiedzieć.
Uśmiechnęłam się lekko i z fałszywym zaufaniem, upiłam łyk czekolady.
Słodycz i ciepło rozlały się w moich ustach, wywołując ekstazę rozkoszy. Tak, Molly umiała płacić za informacje.
-Myślę, że tak. Chciałabym skończyć szkołę, a potem zobaczymy. - Wzruszyłam ramionami, a ona przytknęła.
Coś mi mówiło, że to nie koniec.
- Wspaniale. Każdy z was powinien wrócić. Jesteście tylko dziećmi i zasługujecie na przeżycie jak chcecie własnej młodości. -Westchnęła i spojrzała mi w oczy. W jej własnych czaiło się wyzwanie. - I co wtedy, Hermiono? Co z tobą i Severusem?
Ciężki kamień opadł na dno mojego żołądka, a czekolada zrobiła się gorzka, tracąc całą swoją magię. Szykowałam się naprawdę długo na ten pocisk, a gdy uderzenie nadeszło wcale nie byłam gotowa.
- Nie rozumiem. - Powiedziałam twardo, zaciskając pięść.
- Nie denerwuj się kochanie. - Molly poklepała mnie po dłoni, a zmarszczki na jej twarzy pogłębiły się, gdy próbowała wykrzesać uśmiech. - Po prostu nie chcę abyś cierpiała. Severus to wspaniały człowiek i oboje zasługujecie na to co najlepsze, ale Hermiono, ty jesteś dzieckiem. On dorosłym mężczyzną. W świecie czarodziejów nie jest to nic nadzwyczajnego, ale skończ choćby szkołę. Pożyj jak osoby w twoim wieku. Zakochaj się. - W jej oczach zaszkliły łzy i chociaż złość bombardowała mnie od środka, nie umiałam wybuchnąć. Nie kierowała nią nienawiść tylko troska i miłość, a to powodowało, że byłam bezbronna.
Rozumiałam ją, ale jednoczśenie rozumiałam siebie. Nie chciałam byle kogo. Nie chciałam nastolatka czy chłopca jak Vlad. Potrzebowałam mężczyzny. Mężczyzny, który jest strasznym dupkiem, który obrazi mnie na wszystkie możliwe sposoby, który nawrzeszczy za bycie głupią. Mężczyzny, który będzie przy mnie na dobre i na złe, będzie gotów poświęcić dla mnie życie i nigdy nie będę musiała obawiać się o zdradę. Chciałam Snape'a. Bez względu na to jaki był. Bez względu na to kim nie był.
-Pani Weasley... - zaczęłam powoli, z walącym sercem. Sama nie mogłam uwierzyć w to co sobie uświadomiłam. - Ja go kocham. – Dodałam ciszej, bardziej do siebie niż do niej.
Niepewnie zerknęłam na jej twarz zastygłą w wyrazie zaskoczenia. Cóż, nie była jedyną osobą w tym towarzystwie tak bardzo zdziwioną.
- To piękne uczucie – powiedziała, gdy otrząsnęła się z szoku – ale nie jest odpowiednie. Nie teraz. – Uśmiechnęła się smutno i ujęła moją dłoń. – Wiele przeżyłaś Hermiono i rozumiem, że potrzebujesz kogoś w swoim życiu. Straciłaś rodziców, straciłaś… Rona. Ale pamiętaj, że nie jesteś sama. My cię kochamy, jesteś dla nas jak dziecko. Nie zapominaj o tym, dobrze?
Miałam ochotę się rozpłakać. Nie musiała właściwie mówić nic więcej żebym zrozumiała do czego dąży.
„On cię nie kocha.” Te słowa nie padły, ale nie było to potrzebne.
Ziewnęłam szeroko, pocierając ręką oczy. Zmęczenie powoli mnie dosięgało, ale bałam się mu poddać. Wciąż nawiedzało mnie wspomnienie zniszczonego Hogwartu. Niewiarygodne, że jedyna rzecz, która mogła przynieść mi ukojenie, powodowała jeszcze większy ból.
Rozpadłam się na milion kawałków, gdy zginęli moi rodzice. Na miliard, gdy znalazłam ciało Rona. Na nieskończoną ilość właśnie teraz, gdy myślałam, że poskładam się jak rozrzucone puzzle.
*
Nie wiedziałam, że coś jeszcze może mną wstrząsnąć po ostatnich dniach. Cóż – pomyliłam się.
Mało co nie zadławiłam się owsianką, gdy do kuchni weszła… Abigail.
Pani Pomfrey podtrzymywała ją, ale dziewczyna szła o własnych siłach. Jej twarz pokryta była licznymi bliznami i zaschniętymi strupami, a włosy przebijała łysina, ale w jej oczach migotało życie. Uśmiechnęła się szeroko do wszystkich i usiadła na krześle. Nie tylko ja nie mogłam oderwać wzroku od niej, bo chyba każdy zatrzymał się i wpatrywał w nią z niedowierzaniem.
Pomfrey z dumną miną zajęła miejsce obok niej.
- Dzień dobry Abigail, widzę, że masz się lepiej. – Odezwał się jako pierwszy Dumbledore.
Przełknęłam gorącą porcję płatków i odwzajemniłam jej uśmiech.
- Dobrze cię widzieć – rzuciłam wciąż w szoku, a ona spojrzała w moją stronę.
- Tak, już mi lepiej. Poppy postawiła mnie na nogi. Ale to także twoja zasługa. – Skinęła w moją stronę głową. – Dziękuję za to co zrobiłaś.
Poczułam jak rumieniec wypływa na moje policzki. Jak miałam wytłumaczyć, że nie zrobiłam nic poza poznaniem jej cierpienia? Gdybym była na jej miejscu wolałabym zachować to dla siebie. Tymczasem myślała, że miałam jakiś wpływ na jej obecny stan.
Wzruszyłam tylko ramionami i jak tchórz zabrałam się z powrotem za posiłek.
Wtedy znowu owsianka utknęła mi w gardle. Vladimir wszedł do kuchni i pochylił się tak blisko mojego ucha, że gdyby nie obecność Ginny obok, bałabym się, że mnie pocałuje.
Fuj.
- Sev wrócił. – Mruknął i usiadł obok mnie, na miejscu, które zajmował zwykle wspomniany Nietoperz.
Wstrząsnął mną zimny dreszcz.
- Kiedy?
- Godzinę temu.
Teraz dodajmy jeszcze mdłości i macie dokładny opis moich uczuć.
Wrócił tyle czasu temu, a nie zdążył mnie o tym poinformować? I dlaczego do diaska nie przyszedł na śniadanie? Może był ranny? Może coś złego się stało?
Nie zwracając uwagi na nikogo, bez słowa wstałam i pośpiesznie przeszłam przez hol. Zatrzymałam się przed drzwiami do jego pokoju i nie wiedzieć czemu – zawahałam się. Nie myślałam nawet nad tym co powiedziałam Molly. Bałam się roztrząsać swoje uczucia, zwłaszcza tak silne. Nawet nie wiem kiedy poczułam to co poczułam, ale na pewno nie zamierzałam się przyznać do tego nikomu więcej.
- …rozmawiamy później. – Głos dobiegał zza drzwi i nim zdążyłam odskoczyć, otworzyły się. – Och, Hermiona. Już wychodzę. – Hestia Jones uśmiechnęła się promiennie i odrzuciła blond kudły na plecy. – Do później Severusie. – I odeszła, kręcąc tyłkiem w taki sposób, że nawet nie wiedziałabym jak to zrobić.
Swoją drogą, jak tak kościste dupsko może wyglądać tak dobrze?
Ale wracając do rzeczywistości… Co ona tak właściwie tu robiła?
Spojrzałam niepewnie na Snape’a. Nie wiem czego się do końca mogłam spodziewać. Miał dziwny wyraz twarzy, ale odsunął się i wpuścił mnie do środka.
- Hej – rzuciłam i miałam ochotę pacnąć się w czoło. – Dlaczego nie wiedziałam, że już wróciłeś? – zapytałam, krzyżując ramiona w obronnym geście.
Westchnął i przeszedł do biurka, w którym zaczął grzebać.
- Nie miałem czasu – mruknął, wyraźnie unikając mojego spojrzenia.
Dobra, coś było nie tak.
- Dla Hestii miałeś?
O Boże. Zabrzmiałam jak zdesperowana nastolatka.
Snape jednak niespecjalnie przejął się moim zarzutem. Prychnął tylko i poczęstował mnie takim spojrzeniem, że rok temu spłonęłabym ze wstydu. Teraz uniosłam wyzywająco brwi, choć w środku skurczyłam się do rozmiarów mikroskopijnych.
- Granger, naprawdę nie mam czasu na twoje bzdurne problemy. – Powiedział, wyciągając z biurka jakieś papiery. – Muszę iść do Dumbledore’a. – Bez słowa wyjaśnienia minął mnie i wyszedł z pokoju.
Znacie to uczucie, gdy braknie wam tchu, zawartość żołądka podchodzi do gardła i macie ochotę zadać sobie ból, byleby wypełnić czymś tę pustkę, która pojawia się w takiej chwili jak to?
Niewiele razy miałam okazję doświadczyć tej tortury. To był właśnie jeden z nich. I stało się coś czego się obawiałam: byłam zależna. Uzależniłam się od jego obecności, od jego wsparcia. Potrzebowałam Snape’a.
Daj spokój, poradzisz sobie bez niego! Jesteś silna, jesteś niezależna. Przetrwasz wszystko sama ze sobą. Nikogo więcej nie potrzebujesz. Jeśli chcesz na kogoś liczyć, to tylko na siebie…
Przełknęłam gorące łzy, które pojawiły się w moich oczach.
Nie. Nie będę płakać. Nie ma powodu. Jestem dorosła – Snape też. Pewnie miał coś ważnego do załatwienia. Trwa wojna, a nasz związek nie jest najważniejszy. Właściwie to jest tylko odskocznią.
Nabrałam powietrza i powoli je wypuściłam.
Od razu lepiej. Widzicie? Potrafię sobie radzić sama. Zupełnie sama.

Nienawidziłam nic nie robić. Niestety okazało się, że jestem wciąż pod ochroną i nawet mam nie myśleć o opuszczeniu Kwatery Zakonu. Wcale mi się to nie podobało, ale jakie miałam wyjście? Żadne.
Krzątałam się po domu jak widmo, z nadzieją, że może trafię na Snape’a  i w końcu będziemy mogli porozmawiać. Z drugiej strony podświadomie unikałam go i miałam ochotę wydostać się z tego porcelanowego pudełka. Chciałam walczyć, porwać się w wir pojedynku. Dlatego, gdy Vladimir napatoczył mi się pod nogi, moja niedola dobiegła końca.
- Vlad! – Zawołałam, łapiąc go za ramię. Obrócił się i uśmiechnął szeroko, aż przewróciłam oczami. – Nie kokietuj mnie tylko chodź ze mną.
- Z tobą choćby i na koniec świata. – Odpowiedział, otwierając szeroko ręce.
Westchnęłam zrezygnowana, ale na szczęście posłusznie poszedł za mną do ogrodu.
Na dworze było chłodno i drobny dreszcz właśnie moczył natarczywie moją koszulkę, ale zimne powietrze było naprawdę cudownym orzeźwieniem.
- Walcz ze mną. – Rzuciłam, odchodząc od niego na kilka kroków. Zdziwiony rozejrzał się wokół, po czym zatrzymał spojrzenie na uniesionej różdżce.
- Po co? Hermiona, powinniśmy wejść do środka.
Sapnęłam poirytowana. Traktowanie mnie jak artefaktu było niezwykle wkurzające.
Bez słowa więcej cisnęłam zaklęciem, które śmignęło tuż obok jego ucha. Chyba załapał, że wcale nie żartuję, bo po pierwszym szoku otrząsnął się i wyciągnął własną różdżkę.
No właśnie! O to chodzi! Dawaj Vlad!
Miałam ochotę się śmiać, gdy cała złość znalazła ujście w postaci zaklęć. Byłam pod wrażeniem własnego tempa, w jakim atakowałam chłopaka. Dawał sobie zaskakująco dobrze radę, wręcz jak Snape.
- Expeliarmus! – ryknęłam niespodziewanie. No może pospieszyłam się z tymi pochwałami.
Różdżka wypadła Rosjaninowi z dłoni i wpadła wprost do mojej. Zacmokałam z wyższością, machając przedmiotem do niego.
- No co jest Vlad, trochę wstyd, co? – Zaśmiałam się widząc jego zasłużenie urażoną minę.
Nawet nie wiem kiedy deszcz tak bardzo mnie przemoczył. Musiało minąć o wiele więcej czasu niż sądziłam.
Spojrzałam w niebo i gdy wróciłam na ziemię, Vladimira nie było już w miejscu, w którym stał. Zamiast tego głośny krzyk jastrzębia potoczył się nad moją głową.
Dobra, tej umiejętności mu zazdrościłam. Miałam się zabrać za animagię, ale szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam od której strony ugryźć tego pączka.
Ptak poszybował w dół i wylądował tuż obok mnie. Jego srebrzyste pióra wyglądały niezwykle majestatycznie, a spore rozmiary dodawały mu groźnego wyglądu.
Rozchylił dziób, w który wetknęłam różdżkę i cofnął się o kilka, małych kroczków.
- Musisz mnie tego nauczyć – mruknęłam zazdrośnie, gdy rozpostarł potężne skrzydła.
Zaskrzeczał radośnie i dwoma machnięciami, wzbił się w górę.
Och, tego zazdrościłam jeszcze bardziej. Móc wzbić się w powietrze, odlecieć jak wolny człowiek. Nie na miotle, nie na teestralu, nie na magicznym motorze. Po prostu posiąść w sobie tyle swobody.
Zamknęłam oczy, pozwalając by zimne krople obmywały moja twarz. Koszulka już dawno przykleiła się do ciała, ale jakoś nieszczególnie miałam ochotę się tym przejmować. Tak wiele problemów napatoczyło się przez ten czas, że myśl o przeziębieniu, zdawała się być tak zwyczajnie zwyczajna…
- Hermiona, co ty robisz?
Westchnęłam i rozchyliłam powieki. Harry stał przy drzwiach z naciągniętym kapturem i wpatrywał się we mnie z niepokojem.
Stoję i moknę, a co?
- Już idę – zawołałam i z niechęcią powlokłam się do środka.
Zgromił mnie wzrokiem, gdy owinęłam się ramionami. Dopiero w środku poczułam, że przemarzłam do szpiku. Mokre włosy przylegały do mojej szyi, opatulając ją jak ciepła czapka. W rzeczywistości było mi strasznie zimno.
- Co ty tam robiłaś?
- Pojedynkowałam się z Vladem – odpowiedziałam i ruszyłam w stronę kuchni. – Coś się stało?
Harry zmarszczył brwi i wzruszył ramionami, gdy usiadłam przy stole w kuchni.
- Właściwie to nic takiego. Chciałem porozmawiać. – Rzucił lekko, ale nie był w stanie ukryć napięcia w głosie.
Zacisnęłam wargi w linię, zastanawiając się nad tym czy mam w ogóle ochotę z kimkolwiek rozmawiać. Z jednej strony chciałam zażegnać kryzys między nami, ale z drugiej miałam po dziurki w nosie tłumaczenia się przed każdym. Miałam własne problemy na głowie i rozmowy do odbycia, tymczasem ciągle obrzucano mnie błotem. To skutecznie uniemożliwiało mi normalne funkcjonowanie w tym domu.
- Harry, nie obraź się, ale nie zamierzam wysłuchiwać kolejnych wywodów na temat mojego związku – rzekłam spokojnie, susząc ubranie różdżką. – To moja sprawa i możesz to albo zaakceptować, albo nie. Nie mój problem.
Milczał tak długo, że w końcu podniosłam na niego wzrok. Stał w miejscu po prostu na mnie patrząc, z tak neutralną miną, że nie miałam pojęcia co mu chodzi po głowie.
- Wiesz… - zaczął powoli, siadając obok mnie. – Nie chcę cię oceniać. – Wow, to było chyba najdojrzalsze stwierdzenie jakie usłyszałam z jego ust. – To znaczy… Nie myśl sobie, że mi się to podoba. Wręcz mnie to obrzydza, ale to twoje życie. – Westchnął przeciągle i potarł skronie. – Wydarzyło się tak wiele, że wszyscy się trochę pogubiliśmy. Nie wiadomo jak potoczy się nasze życie i czy w ogóle się potoczy, więc jeśli ostatnie chwile z tobą oznaczają też obecność Snape’a, to chyba jestem w stanie to strawić.
Moja żuchwa zderzyła się z podłogą, a oczy wypadły z orbit, daleko poza grawitację mojej twarzy. Ostatnią rzeczą jaką spodziewałam się usłyszeć od Harrego, właśnie usłyszałam. No dobra, to było podejrzanie łatwe, ale kim byłam żeby komplikować sobie samej życie, co?
- Ja… Nie wiem co powiedzieć. – Wydukałam, starając się pozbierać w całość. – Zaskoczyłeś mnie. Ginny mówiła…
- Tak, byłem wściekły. Nadal jestem… Ale nie mam na to wpływu, prawda? – W jego głosie zabrzmiała tak ogromna nadzieja, że prychnęłam.
Może wcale jego marzenia nie były tak dalekie od rzeczywistości…
- Nie masz Harry. Przykro mi. Cieszę się, że to akceptujesz na tyle, na ile możesz. – Uśmiechnęłam się lekko, choć wcale mi nie ulżyło. Czy wciąż miałam o kogo walczyć?  Czy w ogóle był sens walczyć?
- Skoro mogę tolerować tego padalca Malfoy’a, obściskującego się z Ginny…
Skrzywił się tak bardzo jak ja sama. Fakt, obecność blondasa nie tylko na mnie działała drażniąco. Niestety Ginny wpadła po uszy i utopiła swój mózg w jego fałszywym uśmiechu.
- Dzięki Harry. Potrzebowałam przyjaciela. – Powiedziałam w końcu, gdy zapadła niezręczna cisza między nami.
Ujął moją dłoń i ścisnął ją lekko, po czym wstał i wyszedł, zostawiając mnie z bałaganem w głowie.
Dlatego właśnie wolałam ruszyć do walki. Wtedy nie było czasu na myślenie i popapranie życiowe.
Przesunęłam różdżką raz jeszcze wzdłuż wilgotnej koszulki i upewniwszy się, że jest sucha, zebrałam tyłek i ruszyłam w stronę schodów. Nim do nich dotarłam, na mojej drodze stanął Snape i obrzuciwszy mnie krótkim spojrzeniem, zaciągnął do swojego pokoju.
Nie powiem, że podobało mi się takie protekcjonalne zachowanie z jego strony, ale w sumie lepsze było to niż milczenie. Rzecz jasna zgromiłam go wzrokiem, żeby sobie nie pomyślał za wiele. Jeszcze mi tego brakowało, żeby wiedział jak bardzo zależna od niego się stałam.
- Czego chcesz? – Zapytałam, kiedy zamknął za sobą drzwi.
Nie wyglądał teraz na tak wzburzonego jak wcześniej.
- Jęczałaś wcześniej, że nie powiedziałem ci o swoim powrocie, a teraz jęczysz, że ci mówię o swoim wolnym czasie? – Odpowiedział z przekąsem, odbijając zgrabnie piłeczkę.
Miałam ochotę zazgrzytać zębami. Jakie to było w jego stylu! „Problem istnieje tylko w  twojej głowie, Granger!”.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło. – Zaprzeczyłam, ale widząc jego zmęczony wzrok postanowiłam odpuścić. – Stało się coś?
- A co niby miało się stać?
Merlinie, cierpliwości!
- No nie wiem… Może ktoś umarł albo na przykład choć raz coś poszło po naszej myśli? – Starałam się by mój głos nie brzmiał na poirytowany, ale niby jak miałam tego dokonać tak po prostu? Cały dzień chodziłam na niego wściekła i być może ta złość gdzieś teraz wyparowała, to mimo wszystko… Jakieś jej pozostałości wciąż dawały o sobie znać.
Snape westchnął i zamiast mi odpowiedzieć, złapał mnie za ramiona i przyciągnął stanowczym gestem do swoich ust.
Wydawało mi się, że w tym pocałunku umieścił całą swoją gorycz i zmęczenie, bo kiedy odsunął się po chwili, patrzyłam na zupełnie innego człowieka.
Odetchnęłam, czując jak ciężar spada ze mnie, a on uśmiechnął się lekko.
Tak, teraz było dobrze. Między nami wszystko było w porządku.
- Jak Vladimir? Dał wam się w kość?
Roześmiałam się i opadłam na jego łóżko.
- Daj spokój. Ugania się za Ginny i nic poza tym go nie obchodzi.
- Czemu mnie to nie dziwi… - mruknął, siadając obok mnie. – Robiłaś coś ciekawego przez te dni?
Spojrzałam na niego. Od kiedy Severus Snape interesował się moim rozkładem dnia?
- Prawdę mówiąc to wciąż mam „areszt domowy” i wystawiłam nos co najwyżej do ogrodu. Męczy mnie to, wiesz? Nie po to tyle trenowałam żeby teraz nic nie robić. – Och, nawet ja miałam prawo od czasu do czasu pomarudzić!
- Trenowałaś głównie po to, żeby umieś obronić siebie – powiedział chłodno, lustrując mnie przeszywającym spojrzeniem. – Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczna. Jeśli to oznacza trzymanie cię przez następne lata zamkniętej w pokoju to ja nie widzę przeszkody.
Zamrugałam zdziwiona i jednocześnie zadowolona z tego co powiedział. Oczywiście, że nigdy w życiu bym się na to nie zgodziła, ale troska jaką się kierował była dla mnie najlepszą nagroda.
- Dzięki – powiedziałam tylko i tym razem to ja przyciągnęłam go do siebie. Nie opierał się długo. Właściwie to wcale i już po chwili splątani kończynami, całowaliśmy się w totalnym zapomnieniu.
Dla takich chwil warto było czekać na jego powroty. Choćbym umierała ze strachu przez kolejne dni, to wiedząc, że wróci i znowu wpadnę w jego ramiona, byłoby wystarczającym zadośćuczynieniem.
Pytanie tylko kiedy Severus stał się dla mnie tak ważny. Kiedy został strażnikiem tego co pozostało z mojego serca? Kiedy zdołał posklejać rozsypujące się kawałki mojego jestestwa? Dlaczego aż tak bardzo stałam się od niego zależna i gdy nie było go obok, świat nabierał szarych barw?
Dopiero teraz, całując go z namiętnością, o jaką bym siebie nie posądziła, uświadomiłam sobie, że naprawdę go kocham. Przerażało mnie to uczucie i nie zamierzałam mu się do tego przyznać. Zrobiłam to przed sobą i Molly Weasley, a to już było za wiele. Gdyby ktokolwiek więcej dowiedział się o tym… Gdyby on się dowiedział… Nie miałam wątpliwości, że złamałby mi serce choćby ze strachu przed tak silnym przywiązaniem i uczuciem.
- O czym tak myślisz? – Zapytał cicho, przesuwając usta na moją szyję.
Och, tylko o tym jak bardzo cię pokochałam przeklęty Nietoperzu.
- Nic takiego. – Mruknęłam, zamykając oczy. I wtedy przypomniałam sobie o tym, jak kilka godzin wcześniej zastałam go w tym pokoju z Hestią. Mogłam ufać Snape’owi, ale tej podstępnej żmii za grosz. Uniosłam powieki i złapałam go za ramiona. – Dlaczego Hestia tu była? – Zapytałam, przerywając chwilę uniesienia.
Przebiegł oczami po mojej twarzy i warknąwszy, odsunął się.
- Wiesz kiedy sobie wybrać moment, Granger. – Sapnął i zapiął z powrotem koszulę, którą ktoś (to na pewno nie byłam ja!) rozpiął. – Dlaczego tak bardzo cię to interesuje, co?
- Och, no nie wiem. Może dlatego, że wróciłeś po dwóch dniach i nawet nie raczyłeś mnie o tym powiadomić, a jakimś cudem ONA o tym wiedziała i nawet zdążyła nawiedzić cię w twoich komnatach? – Skrzyżowałam ramiona w obronnym geście, zupełnie nie dopuszczając do siebie mojego drugiego ja, które śmiało mi się w twarz krzycząc: dziecko!
- Granger, czy ty aby przypadkiem nie jesteś zazdrosna? – Jego brwi powędrowały po samą linię włosów.
- A to ma jakieś znaczenie?
- Załatwiałem pewną sprawę i miałem informacje do przekazania. – Powiedział po chwili zadumy i westchnął. – Posłuchaj Granger. Sama wiesz co się dzieje na zewnątrz… To co… co jest między nami, nie powinno było się zdarzyć, jasne? ALE zdarzyło się i trudno. Musimy z tym żyć. Jednak to nie może spowodować, że zmienią się nasze priorytety. Wciąż trwa wojna. Jones jest jedną z osób zajmujących się strategią i musi wiedzieć o wszystkim na bieżąco. Ona pamięta o swoich obowiązkach.
Wstrzymałam oddech. To czego nie powiedział zawisło między nami w powietrzu.
Ona pamięta o swoich obowiązkach. A TY?
Te słowa były dla mnie jak kubeł zimnej wody. Ostatnio jedyne o czym myślałam to o tym żeby był przy mnie. Zastanawiałam się jak uporać się z naszym związek, zupełnie zapominając o tym, że Voldemort nadal czyha na władzę. Boże, ale byłam głupia. Myślałam nad słowami Lorenzo, a tak naprawdę wcale o tym nie myślałam. Zawsze gdzieś z tyłu głowy majaczył mi Snape i to co powie, gdy się dowie.
Skinęłam i uśmiechnęłam się niepewnie.
- Masz rację. Przepraszam. - Zwęził oczy, obserwując mnie podejrzliwie. – Po prostu… To wszystko chyba zaczęło mnie przerastać i tworzenie sobie tak banalnych problemów jest o wiele łatwiejsze niż funkcjonowanie w świecie, gdzie giną ludzie. – Dodałam, odwracając wzrok. – Chyba… Chyba powinnam iść. – Wstałam z łóżka, ale złapał mnie za rękę i pociągnął w dół.
- Zostań. – Powiedział, gładząc mnie dłonią po włosach. – Musisz się nauczyć rozróżniać potrzeby od pragnień. Człowiek nie umie być sam zbyt długo i nikt go za to nie wini. – Brzmiał tak jakby chciał siebie bardziej usprawiedliwić niż mnie, ale to mi wystarczyło.
Więc zostałam.
*
Trzy dni później wciąż siedziałam w zakichanej Kwaterze Zakonu Feniksa i jedyne czym pozwolono mi się zajmować, to planami. Po rozmowie odbytej ze Snapem udało mi się poukładać pewne sprawy i priorytety tak jak trzeba. Muszę przyznać, że to wcale nie było łatwe zadanie, ale tak długo jak czułam się zmotywowana, tak długo mogłam to przetrwać. Nasze życia wisiały na włoskach, a wszyscy chcieliśmy przeżyć.
Została tylko jedna kwestia, którą musiałam omówić z Dumbledorem. Zwlekałam z tym jednak, bo nie byłam pewna własnej decyzji. Poza tym wciąż mieliśmy do odnalezienia horkruksa, a to był nasz priorytet w tej chwili.
Późnym, piątkowym popołudniem weszłam do gabinetu dyrektora, gdzie siedział już Moody, Lupin, Jones i pan Weasley. Dziwnie czułam się w gronie dorosłych, ale byłam jednocześnie wdzięczna, ze czymś mogę się wreszcie zająć.
- Dobrze, że już jesteś – rzucił Lupin, uśmiechając się lekko.
Skinęłam mu głową i podeszłam na biurka, na którym leżały rozłożone jakieś plany.
- Co to?
- Draconowi udało się przemycić plany jeśli chodzi o szkołę Lestrange’ów. Nie wygląda to podejrzanie, ale nie wiemy czy uczniowie mogą być tam bezpieczni. – Westchnął pan Weasley i przejechał dłonią po powoli łysiejącej głowie.
I na nim odbił się ten stres.
- Panie dyrektorze? – Zwróciłam się do Dumbledore’a. Spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem i uniósł lekko kąciki ust. – Tak się zastanawiałam… Co z ostatnim horkrusem? Czemu go jeszcze nie szukamy?
- Ależ szukamy Hermiono. Razem z Harrym przeszukujemy wspomnienie młodego Toma, ale nic nie przychodzi nam do głowy.
Pięć par oczu zwróciło się w tym momencie na drzwi, przez które wszedł Snape.
Moje serce wykonało jak zawsze koziołka, po czym wróciło na swoje miejsce i znowu skupiłam się na poszukiwanym przedmiocie.
- Właściwie to… Mam pewien pomysł. – Teraz wszyscy wpatrywali się we mnie, ale to wzrok Severusa wypalał mi dziurę w plecach.
Byłam pewna, że nie spodoba mu się mój plan, a już na pewno nie przystanie na niego ochoczo.
- Doprawdy? W takim razie słucham dziecko. – Dumbledore wyglądał na zainteresowanego.
Och, nie musiałam nawet patrzeć na niego, żeby wiedzieć jak bardzo przypadnie mu do gustu ten pomysł. Był w iście jego stylu.
- Tak sobie myślałam… Skoro Grindewaldowi udało się odnaleźć poprzedni horkruks z pomocą zaklęcia, to można to powtórzyć. – Przerwałam na chwilę, wyczekując burzy, która o dziwo nie nadeszła. Uniosłam głowę i spojrzałam w oczy siwego mężczyzny, które rozbłysły. Załapał. – Udało się ostatnim razem, teraz też może wyjść.
- Granger, a skąd niby weźmiemy wszystkie potrzebne składniki? Nie mamy nawet księgi zaklęć, z której korzystałaś. – Powiedział sceptycznie Moody.
No i tu przechodziliśmy do informacji o sile rażenia bomby nuklearnej.
- No tak… My nie mamy, ale Grindelwald ma.
Tym razem nie musiałam długo czekać na reakcję. Silny uścisk na ramieniu utwierdził mnie w tym, jak bardzo Snape jest niezadowolony. Pan Weasley uniósł brwi i pokręcił głową, a Lupin spojrzał tylko na Dumbledore’a, z pełnym zaprzeczenia wzrokiem.
Ten jednak zignorował te wszystkie groźby i podniósł się z krzesła.
- To mogłoby się udać. – Potwierdził, przeczesując długą brodę palcami. – Jednakże musiałabyś się udać do niego. Jesteś gotowa podjąć to ryzyko?
No jeszcze pytasz staruszku?
- Oczywiście, proszę pana. Nie zamierzam dłużej siedzieć w miejscu, jeśli jest coś co możemy zrobić.
- Albusie, to jest absurdalny pomysł! – Zawołał Artur, spoglądając to na mnie, to na dyrektora. – Przecież Gellert będzie chciał ją zabić! Nawet jeśli nie, to są ogromne szanse na to, że któryś ze śmierciożerców ją dopadnie. Nie Albusie, to bardzo zły pomysł.
- Ja z nią pójdę. – Wtrącił się Snape, zaciskając palce boleśnie na moim barku.
- Nie. – Zdziwiona spojrzałam na Hestię, bo prócz mnie, to słowo padło również z jej ust.
Nie tylko ja patrzyłam na nią.
- Nie? – Prychnął Snape, przepychając się obok mnie. – Chcesz mi powiedzieć, że Hermiona ma iść sama do paszczy lwa, narazić swoje życie w poszukiwaniu horkruksa, bo…? – Rozdziawiłam usta w wyrazie prawdziwego szoku. Chyba prócz mnie, tylko Dumbleore zorientował się, że Snape właśnie użył mojego imienia i zapomniał zupełnie o „priorytetach”. Ja do nich nie należałam. Bynajmniej oficjalnie.
- Severusie, nie powiedziałam, że ma iść sama. – Powiedziała twardo, spoglądając z niechęcią za mnie. – Grindelwald jest wściekły bardziej na ciebie niż na nią. Jej pragnie, zwłaszcza jej mocy. Nie odważy się unieść na nią ręki, ale jeśli będzie z tobą? – Trzeba jej przyznać, że dobrze to rozegrała.
- Co zatem proponujesz Hestio? – Zapytał z uśmiechem Dumbledore.
Och, przecież to jasne, że on już miał gotowy plan. I robiło mi się niedobrze na myśl o nim.
- Ja z nią pójdę.
Przygotowałam się na to, a jednak poraził mnie szok. Severusa także, bo zesztywniał i niepewnie zerknął na mnie.
- Nic z tego. Ja z nią idę albo nie idzie wcale.
- Przepraszam, ale chyba też mam coś do powiedzenia? – Wtrąciłam się, przepychając z powrotem przed niego.
Jak dla mnie to mógł być moim księciem na białym koniu, ale ratowanie mnie przed każdą okazją do nabicia sobie guza, było lekką przesadą. Nie mniej jednak zapunktował sobie i zasłużył na coś ekstra.
- Wydaje mi się, że nie masz. – Mruknął, ale pozwolił mi zająć poprzednie miejsce.
- Snape, skończ już skomleć jak stara baba. Granger jest dorosła, a Jones to odpowiednia ochrona dla niej. Jeśli obie się zgadzają to nie widzę przeszkód. – Rzekł Moody i wymamrotał coś pod nosem.
Snape nie wyglądał na zadowolonego, ale o dziwo nie kłócił się dalej.
- To jak będzie Hermiono?
Spojrzałam niepewnie na Hestię, której twarz wyrażała jedynie powagę. Żadnego „wepchnę cię pod auto” albo „niechcący przecież ją zabiłam”. To chyba właśnie był idealny przykład niemieszania życia zawodowego i prywatnego. Skoro ona mogła to dlaczego ja nie? Poza tym obie chciałyśmy chronić mężczyznę, na którym nam zależało. Jeśli to oznaczało pakt z diabłem to byłam gotowa się tego podjąć.
- Zgoda. 

9 komentarzy:

  1. Zatkało. Kompletnie. Na Amen. Kobieto i ty się jeszcze zastanawiasz nad pracą autorską?! Przecież to może konkurować z bez cukru! Dobra Martynka, spokojnie. A więc: nie ma nic do skrytykowała,cudownie rozegrana scena z powrotem Sevcia. Co do użycia imienia hermiony...przez pół minuty siedziałam z otwartymi ustami. Na prawdę cieszę się z przebiegu akcji. Mam nadzieję że uda ci się ogarnąć czas wolny.
    Martyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ajajajajaj to takie kochane. <3 A jeszcze jak czytasz takie słowa od swojej imienniczki to już w ogóle. :3
      Pomimo tego, że męczyło mnie pisanie tego rozdziału, jest mi bardzo miło, że Ci się podobał. :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Rozdział jak zwykle wspaniały! <3
    Co do pomysłu z autorskim opowiadaniem to moim zdaniem nie masz się nad czym zastanawiać - piszesz naprawdę świetnie więc koniecznie spróbuj ;)
    Mam wielką nadzieję że jednak wpadniesz na jakiś nowy ciekawy pomysł na sevmione, ale jeżeli nie to może pomyślałabyś o jakimś innym pairingu? Myślę że to mogłoby być naprawdę interesujące ;)
    Pozdrawiam gorąco i łączę się w bólu z powodu braku czasu wolnego - też mam ostatnio taki problem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Właściwie to już mam kilka rozdziałów napisanych, ale jeszcze myślę nad całością, także póki co nie będę publikować. :D
      Hm, chyba chwilowo się wypaliłam z Sevmione. A nie wyobrażam sobie innego parringu, bo ich kocham za bardzo. <3 Może kiedyś się skuszę, ale póki co skończę Panaceum. :3
      Widzę, że to chyba nowa choroba cywilizacyjna - brak czasu. :(

      Usuń
  3. Ja szybciutko, bo czasu teraz mało. Ale nie mogłam sobie odmówić tych paru słów, które należą się temu tekstowi. Rozdział jak wszystkie Twoje rozdziały ma jedną zasadniczą wadę - za krótki. Rozkręca nas apetycznie, a potem szast-prast! I koniec. I jedyne, co może powiedzieć przykro zaskoczony czytelnik, to żałościwe "Eeej! To żart? A gdzie reszta?".
    Pomysł z nową wyprawą miodny – wraca Grindelwald. Wygląda jak obietnica nowej intrygi.
    Komentarz trochę niespójny mi wyszedł, więc przepraszam. Ale jak już wspomniałam, czas goni i na więcej mnie w tej chwili nie stać.

    Pozdrawiam i życzę taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaakiego Wena.

    ILoveSnowCake

    OdpowiedzUsuń
  4. Hermiona i Hestia razem to nie wróży niczego dobrego! Jestem ciekawa jak się dogadają :)
    Świetny rozdział.
    Czekam na więcej!
    Pozdrawiam
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej kochana wybacz że niepokoje ale już się nie mogę doczekać ;* Gdybyś znalazła chwilkę to napisz nam kiedy możemy się spodziewać kolejnej dawki Twojej niesamowitości (nie wiem czy takie słowo istnieje ale JAK inaczej to określić???)
    Pozdrawiam i życzę więcej czasu :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że tyle to trwa, ale totalnie nie mam głowy do pisania ani czasu :(
      Do środy postaram się wrzucić nowy rozdział!

      Usuń
  6. Bardzo Ci dziękuję za odpowiedź i spokojnie poczekamy (a przynajmniej ja) chociaż wiadomo że każdy ma niezwykłą chęć na kolejną część panaceum ;*

    OdpowiedzUsuń