czwartek, 22 września 2016

Rozdział 28

Kochani!
Przepraszam, że tak późno, ale wciąż czekam na to by Dominika zbetowała rozdział. :( Postanowiłam Was dłużej nie przetrzymywać i dodać po prostu w wersji niepoprawionej. Mam nadzieję, że błędów nie będzie powalająco dużo i zdołacie przeczytać w spokoju. :D
Generalnie to brak czasu daje mi się ogromnie we znaki i kolejne rozdziały nawet jeszcze nie raczkują... Pomysłów mam wiele, jedynie z realizacją ciężko. Postaram się oczywiście pisać kiedy tylko mogę, ale wizja jednego dnia wolnego przez następne 10 dni nie pomaga. :C
No nic, mam nadzieję, że rozdział (chociaż nie jest powalający) Wam się spodoba i czekam na komentarze!
Kolejny nie wiem kiedy... Pewnie w przyszłym tygodniu w okolicach środy. :/

***********************************************************

Kilka godzin później wysiedliśmy na końcu drogi. Dalej musieliśmy iść pieszo. Nie żebym narzekała, bo nieco skostniały mi stawy od siedzenia w jednej pozycji.
Dojechaliśmy bez  żadnego wypadku, bez upadku z urwiska, bez szwanku – szok. Przy jeździe jaką reprezentował Snape, nie było trudno o śmierć na drodze. O ile szlak można było w ogóle nazwać drogą…
Podeszłam do krawędzi i przełknęłam ślinę. Jeśli faktycznie było tam coś więcej, to niech mi ktoś powie jak do cholery mieliśmy się tam dostać?
- Powiedz mi, że jakimś cudem masz ze sobą miotłę. – Mruknęłam, odwracając się twarzą do Snape’a.
Zamyślił się na chwilę, ale pokręcił niestety głową.
- Nie mam. Zaklęcia też nie możemy użyć. Nie jestem w stanie się tam teleportować.
- W takim razie mamy problem. – Westchnęłam, drapiąc się po głowie. – Ale jak on do cholery dostał się tam na dół?
- Być może zna inną drogę od podnóża góry. My skorzystamy z bardziej tradycyjnych metod.
- Co masz na myśli? Chcesz się rzucić w przepaść? – Nie podobał mi się błysk w jego oku, kiedy podszedł do mnie z kpiarskim uśmiechem.
- Jak tam u ciebie ze wspinaczką?
Wytrzeszczyłam oczy i zaśmiałam się histerycznie.
- Żartujesz sobie, prawda? Przecież się zabijemy, idioto!
Snape zaśmiał się i wyciągnął z bagażnika coś co wcale nie sprawiało, że poczułam się lepiej.
- Z uprzężą Granger. Nie mów mi, że nigdy tego nie robiłaś. – Skwasił się i przewrócił oczami. – To nic trudnego, trzymaj.
Nieufnie wyciągnęłam rękę po dziwnie wyglądające sznurki z metalowymi sprzączkami. I co ja do diabła miałam z tym zrobić?
- Powiedz mi Snape, jakim cudem właściwie na wszystkim się znasz, co? – Zapytałam, opóźniając moment mojej niechybnej śmierci. – Myślałam, że gardziłeś wszystkim co mugolskie.
Uniósł brew, przekładając nogi przez szelki.
- Widzisz Granger, może i chciałem za wszelką cenę zostać godnym czarodziejem i udawać kogoś kim nie byłem, ale to było dawno temu. Miałem wiele lat i dużo czasu żeby nauczyć się różnych rzeczy. W takich chwilach jak ta przydaje się być półkrwi.
Zamrugałam zdziwiona, słysząc szczerość w jego głosie. Podobało mi się w jaki sposób mówił teraz o mugolakach i to, że pogodził się ze swoim pochodzeniem. Fakt, świat czarodziei i mugoli mógł współgrać. Ta sytuacja była tego idealnym przykładem.
Uśmiechnęłam się i z nową dozą entuzjazmu, podałam mu swoją uprząż.
- Musisz mi z tym pomóc.
- Niewiarygodne – uśmiechnął się cwanie, pokazując gdzie mam przełożyć nogę. – Świat powinien się zatrzymać. Panna Granger czegoś nie umie.

Pół godziny później, kilkadziesiąt metrów w dół, jakieś hektolitry potu i zdarte struny głosowe, staliśmy w końcu na skalnej półce, która podobno była „właśnie tym”. Cokolwiek to nie znaczyło, Snape był pewien, że to tutaj zaczyna się nasz tajemniczy szlak. Nieważne, chciałam tylko poczuć grunt pod nogami. Nienawidziłam latać, a teraz wiem, że wspinaczki nienawidziłam jeszcze bardziej. Jak ten chłopak się tu dostał? Albo miał skrzydła, albo nie  wiem jak tego dokonał.
- Trzymasz się Granger, czy będziesz mdlała?
Miałam ochotę pokazać mu język, ale zamiast tego zamrugałam słodko.
- Przy tobie nie znam strachu. – Powiedziałam, robiąc maślane oczy.
Jego brwi powędrowały po samą linię włosów. Wydał z siebie jakiś stłumiony dźwięk i krzywiąc się, obrócił plecami do mnie.
Ha! Granger – jeden, Snape – zero!
- Idziemy. – Polecił po chwili i ruszył przed siebie.
Niepewnie poszłam za nim. Droga tutaj była wyjątkowo wąska, a wizja upadku z takiej wysokości, nie była czymś co chciałam zrealizować. Nie było tu żadnych drzew, krzewów ani zwierząt. Szlak wyrastał jakby prosto ze skały i był jej półką, a wszystko co żywe wiedziało aby trzymać się z dala. Teraz rozumiałam czemu Vladimir i jego przyjaciel chowali się w takim miejscu. Nikt o zdrowych zmysłach nie wlazłby na tak niepewny szlak. Wystarczyło żeby odrobinę się osunęła skała i byłoby po nas. Oczywiście my mieliśmy różdżki, ale nie każdy byłby w stanie zareagować tak szybko. I nie każdy był czarodziejem.
Pierwsze dwie godziny szło gładko. Droga ciągnęła się w nieskończoność i wciąż wyglądała tak samo. Zmieniał się jedynie odległy krajobraz, chociaż starałam się nie rozglądać na boki.
Hej! Każdy dostałby lęku wysokości w takim miejscu jak to.
Każdy tylko nie Snape.
Ach, no tak. Jego wspaniałość kroczyła dumnie, posuwając pewnie jedną kończynę za drugą. Boże, chyba zapadłabym się pod ziemię, gdyby wszedł do mojej głowy i posłuchał czasami o czym myślę. W sumie to robił to nie raz, ale na szczęście nauczyłam się go blokować po tak wielu razach. A może to on przestał próbować?
Nagle przystanął i rozejrzał się.
- Zróbmy przerwę. – Powiedział i ściągnął plecak. Merlinie, nie sądziłam, że dożyję chwili, w której zobaczę Severusa Snape’a targającego na plecach bagaż. A gdzie ta powiewająca szata i onieśmielająca aura nienawiści do wszystkiego? – Na co się tak gapisz? – Zapytał, podając mi butelkę z wodą.
Wzruszyłam ramionami.
- Na nic. Po prostu czasami ciężko mi uwierzyć, że aż tak się zmieniliśmy wszyscy.
- Masz coś konkretnego na myśli?
- Spójrz chociażby na siebie. Gdzie się podział postrach uczniów – nietoperz z lochów, co? Wyglądasz prawie jak skaut. Tylko trochę wyższy. I starszy.
Snape parsknął śmiechem i usiadł na ziemi.
- Granger, ja się wcale nie zmieniłem. Znałaś mnie tylko ze szkolnych korytarzy i lekcji. Myślisz, że wolne miesiące od Hogwartu spędzałem w domu? Owszem, ale w między czasie wiele podróżowałem. Lubię być nauczycielem i gnębić przeklętych Gryfonów, ale poza tym jest trochę więcej. – Powiedział i wzruszył obojętnie ramionami.
Zajęłam miejsce obok niego. Czasami zaskakiwał mnie tym jak nagle i mocno otwierał się przede mną. To sprawiało, że czułam się ważniejsza i jakbym coś znaczyła. Jakbym była kimś więcej niż partnerką w zbrodni i dziewczyną na jedną (albo kilka) noc.
- Ty też nie zmieniłaś się tak bardzo jak myślisz.
Tym razem to ja zaczęłam się śmiać. O czym on w ogóle mówił?
- Snape, to chyba najbardziej absurdalna rzecz jaką od ciebie usłyszałam. Spójrz na mnie.
Westchnął i pokręcił głową.
- Mylisz się Granger. Nie jesteś inna. Nie zmieniłaś się, po prostu dorosłaś. Wciąż jesteś tą samą, upierdliwą, wszystkowiedzącą Hermioną Granger, tylko nie wymachujesz już bezsensownie ręką. Zaczęłaś używać swojej różdżki i w końcu wykorzystujesz ogromną wiedzę, którą posiadasz do czegoś więcej niż uprzykrzanie życia nauczycielom. – Spojrzałam na niego tak jakbym widziała go pierwszy raz w życiu. Uśmiechnął się o dziwo w lekki sposób, bez żadnego podtekstu i złośliwości. – Nie zmieniłaś się tylko dostosowałaś. Jest wojna i każdy z nas musi coś poświęcić. Czasami to sumienie, a czasami życie.
Poruszyły mnie jego słowa.
Czy naprawdę wciąż byłam tą samą osobą? Czy noce, które spędziłam nad zastanawianiem się kim jestem, były bezcelowe, bo wciąż pozostawałam sobą?
Wróciłam pamięcią do dnia, gdy zabiłam swojego pierwszego śmierciożercę. To było mniej więcej w sierpniu ubiegłego roku. Byłam tak straszliwie przerażona i zdruzgotana, że przez następne dni nie potrafiłam dojść do siebie. Prawdę mówiąc nie wiem czy doszłam kiedykolwiek i czy tamten dzień nie naznaczył mnie na całe życie. Ale wtedy nie miałam wyjścia. Uświadomiłam sobie, że umrę albo ja, albo on. A nie byłam gotowa poświęcić swojego życia dla marnego czarodzieja, który nawet by nie mrugnął, gdybym padła martwa. Ścigał mnie i nie miałam już drogi ucieczki. To było jedyne co mogłam zrobić.
Zadrżałam na samo wspomnienie nienawiści, która mnie wtedy wypełniła. Nigdy nie czułam się tak zła, tak rozgoryczona i radosna jednocześnie. Jakby wszystkie moje żądze zostały spełnione, jakbym uwolniła część siebie, która zawsze próbowała się wyrwać. Tyle, że potem przyszły wyrzuty sumienia i zwątpienie w siebie.
Byłam dumna z tego kim się stałam, ale czy tak naprawdę byłam kimś innym?
Spojrzałam na Snape’a. Siedział tu, obok mnie, pożerając kolejną porcję pasztecików i obserwując spod byka okolicę. Nigdy nie przypuszczałam, że pod tą maską wyższości kryje się inny człowiek. On się nie zmienił, on po prostu pokazał mi stronę, którą niewielu poznało.
Otworzyłam ze zdziwienia buzię.
Jak to możliwe, że te kilka miesięcy zbliżyło nas do siebie tak bardzo, że nie pozostało żadnej przestrzeni? Wydarzyło się coś, co nigdy nie miałoby miejsca w Hogwarcie. Powinnam być z tego powodu zadowolona?
Byłam. Nawet bardzo.
Brawo Hermiona, w końcu dojrzałaś!
Mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko. Snape spojrzał na mnie niepewnie, unosząc brew.
- Czego się tak szczerzysz, co Granger?
- Czemu Granger? Dlaczego nie Hermiona? – Wypaliłam od razu. Nie do końca do przemyślałam, bo jednocześnie on mógł zapytać dlaczego nie Severus.
No właśnie, dlaczego?
Zakrztusił się i odkaszlnął kilka razy. Zrobił się lekko czerwony na twarzy.
- Na Merlina, wpędzisz mnie do grobu dziewucho. – Mruknął po chwili i odchrząknął jeszcze. – Czemu tak bardzo wszystkim zależy żeby używać ich imion? Nie rozumiem tego. Dla mnie zawsze byłaś Granger i nią pozostaniesz. Tak samo jak ja dla ciebie byłem Nietoperzem z lochów czy Snapem.
- Nieprawda. – Zaprzeczyłam, krzyżując ramiona. – Przez pięć lat poprawiałam chłopców, kiedy nazywali cię Snapem. Byłeś dla mnie profesorem Snapem, nawet gdy inni wątpili w twoje dobre intencje. No dobra, do chwili, w której nie zginął Dumbledore, ale to już sobie wyjaśniliśmy. – Sięgnęłam po jeden z pasztecików, a on zaśmiał się głośno.
- Poważnie? Nie przypuszczałbym, że jesteś tak waleczna, gdy chodzi o sprzeciwienie się Potter’owi.
Zamrugałam zdziwiona.
Faktycznie, kiedyś nie byłam. Bałam się odrzucenia ze strony Harrego i Rona, ale do czasu.
- Na początku nie miałam nikogo. – Powiedziałam cicho, wgryzając się w ciasto. – Potem pojawił się Harry i Ron, a całe moje życie się zmieniło. Pierwszy raz miałam przyjaciół i chociaż nie zawsze się zgadzaliśmy, to mogłam na nich liczyć. Jesteśmy zupełnie inni, ale to czyni nas zgraną drużyną. – Westchnęłam smutno.
Raczej czyniło nas zgraną drużyną…
Snape wyłapał potknięcie i zlustrował mnie krótkim spojrzeniem.
- Już to mówiłem, ale przykro mi z powodu śmierci Weasley’a. Nie zasłużył na to. – Wyciągnął rękę w moją stronę, jednak się zawahał i zabrał ją z powrotem.
- Nieważne. Już mi przeszło. – Przełknęłam ostatni kęs, podniosłam się z ziemi i otrzepałam spodnie. – Ruszamy? Za kilka godzin zacznie się ściemniać.
Snape skinął głową i też wstał.
Po naszej otwartej rozmowie nie było śladu, gdy szliśmy którąś godzinę, rozglądając się uważnie. Traciłam powoli wiarę w to, że znajdziemy tutaj coś albo kogoś, poza piachem i skałami. Do tego robiło się coraz zimniej, a to wcale nie sprzyjało tej podróży.
Dlaczego nie posłuchałam Snape’a i nie pozwoliłam załatwić mu tego samemu?
A tak, bo przecież jestem dzielna, ambitna i…
I głupia.
No właśnie. Głupia.
Przez cały czas miałam dziwne wrażenie, że jesteśmy obserwowani. Rozejrzałam się, ale nikogo tu nie było. Dopiero, gdy uniosłam głowę, dostrzegłam na jednej z półek skalnych dorodnego ptaka. Żółto - pomarańczowe oczy śledziły nas z uwagą.
Przyspieszyłam kroku żeby dogonić długie nogi Snape’a, który nie zamierzał zwalniać choćby na chwilę. Trzeba mu przyznać, że kiedy chciał, to potrafił traktować mnie na równi z sobą. Lubiłam to. Wtedy czułam, że faktycznie stanowimy drużynę i ma mnie za tak samo silną. Czy tak naprawdę było? Nie mam pojęcia.
Kiedy się obróciłam, jastrzębia już nie było.
Powoli zaczął zapadać zmrok, gdy w wąskiej szczelinie mignął mi cień. Zaalarmowana zatrzymałam się i spojrzałam w tamtą stronę. Chyba mi się przywidziało, bo poza wolną przestrzenią nic tam nie było.
- Granger?
- Nic, nic. Wydawało mi się…
Urwałam, bo w tej samej sekundzie padłam na ziemię. Choć nie mogłam się ruszyć, wiedziałam, że będę nieźle poobijana. Już mnie łupała głowa i rwało w barku. Trafiłam na skaliste podłoże, a nie mogłam choćby drgnąć żeby się przesunąć.
Jakiś dupek mnie oszołomił!
- Finite – mruknął Snape nade mną i wyciągnął rękę żeby pomóc mi wstać. – W porządku? – Warknął, stając z przodu, tak jakby chciał mnie osłonić przed ewentualnym atakiem.
- Tak. Trochę się poobijałam, ale to nic takiego. Kto to był?- Zapytałam, próbując zerknął ponad jego ramieniem.
- Nie wiem. Nim zdążyłem tu dobiec, już go nie było. – Skrzywił się i zerknął w stronę szczeliny. – Wygląda na to, że nie jesteśmy tu sami. Ktoś poszedł za nami.
- Albo to Vladimir. – Odsunęłam się od niego, co skomentował krótkim przekleństwem, ale byłam pewna, że jeśli to był faktycznie on, to już zniknął. – Powinniśmy iść za nim Snape. Gdyby chciał nas skrzywdzić to byłoby coś silniejszego niż zaklęcie oszałamiające. Poza tym chyba się tu nie zmieścił. – Wskazałam na wąski przesmyk między skałami.
- No właśnie. My też się tu nie zmieścimy więc nie ma sensu. Rozbijemy nocleg kawałek stąd, zabezpieczymy się, a jutro ruszymy dalej. – Powiedział, ale ja miałam zupełnie inne zamiary.
- Ja się zmieszczę. Będzie ciasno, ale dam radę.
- Nie.
- Co? – Obróciłam się i spojrzałam na niego. – Co: nie?
- Nie pójdziesz tam sama. Nic z tego. Dopiero co załatwił cię najprostszym zaklęciem.
- Hej! Nawet nie widziałam, że ktoś tam jest! Daj spokój, wiesz, że to nasza droga na skróty. Poza tym co może mi się stać? – Otwierał już usta, ale byłam szybsza. – No właśnie, nic. Więc idę. – Ruszyłam w stronę przesmyku, ale złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
Nim zaprzeczyłam, całował mnie już, jakby to miała być ostatnia rzecz w życiu.
Oddałam się całkowicie temu uczuciu, a pocałunek rozlał się po moim ciele, dodając odwagi i otuchy.
- Wrócę. Obiecuję, będę tu nim się obejrzysz.
Skinął tylko głową i puścił moją rękę.
Odetchnęłam głęboko, ruszając w stronę szczeliny. Ciemność nie wyglądała zachęcająco, ale nie mogłam się teraz wycofać. Wyciągnęłam przed siebie różdżkę uznając, że to jest właśnie „ostateczność” i czas użyć magii.
- Lumos – mruknęłam, a na jej końcu rozbłysło jasne światło.
Zerknęłam przez ramię i uśmiechnęłam się lekko do mężczyzny, który stał tam z opuszczonymi ramionami, jakby właśnie stracił coś ważnego.
Miło połechtało to moje wnętrze, a jednocześnie dotarło w końcu, że on naprawdę cierpi. Zależało mu na mnie i chciał mnie chronić, a ja nie ułatwiałam tego zadania.
Poczułam jego strach i determinację aby zatrzymać mnie w garści. Wiedziałam, że oddałby nawet życie za ochronę tego co mu bliskie, albo co obiecał chronić. Boże, jego życie było naprawdę beznadziejne. Wszystko liczyło się bardziej, niż on sam.
Czas to zmienić. Czas żeby ktoś zaopiekował się nim.
Dokładnie. To zamierzałam zrobić. Ale najpierw musiałam nie dać się zabić, żeby nie stać się kolejną dziurą w jego sercu.
Dasz radę. Jesteś silna i musisz wrócić. Obiecałaś mu to.
Zacisnęłam mocniej palce na różdżce i ruszyłam pewnym, choć mozolnym krokiem przed siebie.
Nie mam pojęcia jak długo posuwałam się wzdłuż ściany, ale było naprawdę ciasno. Momentami miałam problem z przeciśnięciem się, a po chwili znowu miałam miejsca na dwie osoby. Jeżeli Vladimir krył się w labiryncie takich cieśnin, to faktycznie był tutaj bezpieczny. Mógł bez problemu zaatakować z którejkolwiek strony, pozostając niezauważonym.
Gdyby teraz wyskoczył na mnie, nie miałabym praktycznie szansy na obronę. Nie miałam miejsca nawet na drobne manewry ciałem. Wystawiłam mu się jak kotlet na talerzu – gotowa do pożarcia.
Wspaniały plan, panno Wszystko-Wiem-Najlepiej.
Przewróciłam oczami do własnych myśli.
A gdzie ta pełna szklanka do połowy, co?
Powoli zaczynałam zachowywać się i myśleć jak Snape. Chyba powinnam spędzać z nim nieco mniej czasu, bo wcale nie cieszyła mnie wizja zostania panią Nietoperz.
W końcu dotarłam do końca wąskiego przesmyku. Nie oznaczało to, że znalazłam się w cudownej, magicznej krainie – przeciwnie. Stałam pośrodku olbrzymiej jaskini, a stalaktyty wisiały groźnie nad moją głową. Przełknęłam głośno ślinę, siląc się na resztki odwagi. Łażenia po mokrych, zimnych jamach nie miałam w planach na… Właściwie to nigdy. Gdzieś w oddali kapała woda, odmierzając upływające sekundy.
Niepewnie przesunęłam się kilka kroków naprzód, kierując różdżkę wokół siebie. Tuż nad moją głową przefrunęło stado nietoperzy, hałasując okropnie. Przynajmniej zagłuszyły mój własny krzyk, gdy kucnęłam pospiesznie, nakrywając rękami głowę.
Chyba powinnaś przywyknąć do obecności nietoperzy, nie sądzisz?
Zaśmiałam się histerycznie w myślach, niepewnie prostując nogi. Dobra, ten dzień zdecydowanie przejdzie do jednych z gorszych dni w historii życia Hermiony Granger. Oby tylko nie był ostatnim.
Pozwoliłam sobie na jeszcze chwilę zwłoki i kiedy moje oszalałe serce nieco się uspokoiło, ruszyłam przed siebie. Woda chlupała pod moimi stopami, a otaczająca ciemność wywoływała dreszcze. Zapragnęłam jak nigdy mieć Snape’a przy sobie.
Musiałam jednak poradzić sobie sama. Nie raz byłam w gorszym położeniu. Co tam brudna, zatęchła, mokra jaskinia, pełna nietoperzy i Merlin jeden wie czego jeszcze? Bułka z masłem.
- Vladimir?! – Zawołałam w końcu, powoli zrezygnowana. To miejsce stanowiło istny labirynt, a wcale nie chciałam się zgubić. Nie uśmiechało mi się spędzić nocy na wilgotnej ziemi, pokrytej licznymi stalagmitami. – Nazywam się Hermiona Granger i szukam cię na prośbę twojego ojca! – Nie poddawałam się tak łatwo. Chociaż mogło się wydać, że przedstawianie się w takich okolicznościach nie było dobrym pomysłem, ale z drugiej strony jak to mówią: tonący brzytwy się chwyta.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że albo jestem tu sama, albo on się nadal ukrywa. No tak, przecież mógł wcale nie znać angielskiego.
Uderzyłam się dłonią w czoło.
Idiotka.
- Być może nie rozumiesz co do ciebie mówię, ale proszę, daj znać chociaż, że żyjesz. Boże, ja naprawdę nie chcę tu umrzeć i zostać zjedzona przez nietoperze. – Teraz to już paplałam bez sensu. – Albo niedźwiedzie. Cholera, żyją tu niedźwiedzie? – Zaśmiałam się histerycznie. Chyba powoli padało mi coś na mózg, ale i tak prawdopodobnie nie było tu nikogo, kto mógłby mnie usłyszeć.
Coś głośno stuknęło kilka metrów ode mnie. Gwałtownie obróciłam się w tamtą stronę, celując różdżką w wysokiego chłopaka. Był mniej więcej wysokości Snape’a. Miał czarne, rozczochrane włosy, które niedbale opadały mu na oczy. Wyraźne i wysokie kości jarzmowe niezwykle zaznaczały rysy jego przystojnej twarzy. Głęboko osadzone, niebieskie oczy świdrowały mnie groźnym spojrzeniem, chociaż na surowych, pełnych wargach czaił się lekki uśmiech.
- Nie ma tu niedźwiedzi. Trochę za wąsko, mokro i wysoko tu dla nich. – Powiedział, z mocnym, rosyjskim akcentem. Ale chociaż po angielsku.
Nie opuszczając różdżki, zrobiłam kilka kroków w jego stronę. Nie drgnął, chociaż kątem oka dostrzegłam jak jego ręka błądzi w pobliżu kieszeni spodni moro.
- Vladimir? – Zapytałam, starając się by mój głos nie drżał za bardzo.
Przystojny skurczybyk. Skąd oni się biorą?
Chłopak wyglądał na starszego ode mnie. I pomyśleć, że brałam go za rozwydrzonego nastolatka. Spokojnie miał koło dwudziestu trzech, może pięciu lat.
- Zależy kto pyta. He… Jak ci tam było?
- Hermiona. Hermiona Granger.
- Nigdy o tobie nie słyszałem – uniósł podejrzliwie brew.
- To chyba jesteś jedyny – mruknęłam bardziej do siebie, a na twarz przywołałam przyjazny uśmiech. – To ty mnie wcześniej oszołomiłeś?
Roześmiał się tak nagle i niespodziewanie, że aż podskoczyłam.
Grunt to nie dać się podejść…
- A więc to byłaś ty? No proszę, musisz być bardzo odważna. Albo głupia. Nikt normalny nie szedłby w poszukiwaniu kłopotów.
- No cóż, ty chyba jesteś specjalistą w tej dziedzinie. – Opuściłam różdżkę odrobinę. Niech wie, że nie jestem wrogiem, ale niech trzyma się na odpowiednią odległość.
- Kto cię przysłał? – Warknął już mniej przyjaźnie.
No dobrze, więc przechodzimy do rzeczy, tak?
- Twój ojciec. Ja i Snape…
- Czekaj, Snape? Severus Snape? Tej pieprzony skurczybyk?
Och, coraz bardziej go lubiłam.
- Tak, dokładnie ten sam. Twój ojciec ściągnął nas byśmy cię odnaleźli i zabrali do kwatery Zakonu Feniksa.
- A niby po co? Co taka jedna, mała dziewczynka może zdziałać? Ile właściwie masz lat kochanie? Piętnaście?
- Dziewiętnaście i nie mów do mnie kochanie – rzuciłam groźnie, wypinając dumnie pierś. Niech sobie nie myśli, że się go boję!
- Jak chcesz kotku. A teraz powiedz mi: dlaczego przysłali małolatę na ratunek, co? Snape’a zrozumiem, ale jakoś go tu nie widzę. – Rozłożył ręce i rozejrzał się teatralnie.
Zazgrzytałam zębami. Dobra, był naprawdę niezwykle irytujący tą swoją wyższością. Dlaczego nie mógł po prostu zapakować swojego tyłka do tej przeklętej cieśniny i wynieść się razem z nami? Ach, no w końcu to kolejny kretyn, który wplątał się w szeregi Voldemort’a. Czego ja się spodziewałam.
Poirytowana potarłam czoło, na ułamek sekundy spuszczając go z oczu. Nie powinnam była tego robić. Wykorzystał tą krótką chwilę. Dostatecznie szybko uchyliłam się przed zaklęciem i odruchowo odpowiedziałam własnym. Zbyt dużo potu włożyłam w treningi ze Snapem, żeby dać się powalić temu dupkowi z ego wyższym niż czubek jego głowy.
Przeturlałam się po ziemi, przeklinając przemoczone spodnie, ale tym zajmę się później. Niestety nie trafiłam i kolejny raz zaatakował. Poczułam ból w barku, gdy mnie trafił, ale zignorowałam to nauczona doświadczeniem i naparłam do przodu.
Złość zapłonęła we mnie, a to mnie tylko nakręcało. Nie przestając atakować i odbijać jego klątwy, podeszłam do niego i gdy kolejny raz unosił różdżkę, zrobiłam coś czego się nie spodziewał. Grzmotnęłam go z całej siły pięścią w nos.
- Kurwa! Porąbało cię?! – Krzyknął, zakrywając dłonią twarz. Wykorzystałam ten moment i wyrwałam mu różdżkę, jednocześnie własną przykładając do gardła. – Złamałaś mi nos! Niegrzeczny z ciebie zwierzaczek. – Mruknął, krzywiąc się na widok szkarłatu między palcami.
Wkurzył mnie. Bardzo. Wetknęłam mocniej różdżkę w jego gardło i wycedziłam przez zęby:
- Nazywam się Hermiona, nie żaden kotek ani zwierzaczek. A teraz zamknij się i lepiej zachowuj, bo właśnie straciłam cierpliwość. Bardzo tego nie lubię.
Zamrugał zdziwiony i powoli skinął głową, jakby bał się, że znowu mu przyłożę.
W myślach odtańczyłam szybki taniec zwycięstwa, dumna z tak celnego sierpowego. Nie miałam wielkiej wprawy w walce wręcz, ale czasami się zdarzało. Widzicie? Bycie mugolakiem miało swoje zalety.
Wetknęłam mu różdżkę z powrotem w dłoń, a własną przesunęłam na wysokość jego nosa.
- Episkey – rozległ się głośny chrzęst, a on skrzywił się z bólu. – Lepiej? Więc teraz mnie słuchaj. – Skrzyżowałam ramiona, odsuwając się od niego. Dałam mu ten drobny kredyt zaufania, mając nadzieję, że dostał wystarczający pokaz mojej siły. Wygląda na to, że uważał na lekcji, bo nie drgnął nawet z miejsca. – Twój ojciec poprosił Snape’a o pomoc, bo sam nie mógł cię odszukać. Ma ogon i dlatego ściągnął go. Dumbledore zaoferował schronienie dla ciebie i grzecznie proszę: skorzystaj z niego. Nie zamierzam spędzać ani jednej pieprzonej nocy więcej w tych cholernych górach, gdzie jest przeraźliwie zimno, twardo i nie ma bieżącej wody. Nadal mówię, wstrzymaj się. Jestem tu, bo byłam w pakiecie ze Snapem. Nie pytaj dlaczego, chociaż i tak się pewnie niedługo dowiesz. Czy możemy już wracać? Bo niedługo Snape postanowi rozwalić tę górę żeby nas odnaleźć. – Westchnęłam przeciągle, a on tylko stał i mi się przyglądał.
- Podobasz mi się. W życiu nie spotkałem kobiety, która dała mi porządnie w kość. – Uśmiechnął się szeroko i skłonił nisko. – Wybacz moje zachowanie. Nie codziennie szuka mnie piękna, młoda osoba i nie chce zabić. Muszę przyznać, że świetnie walczysz i jestem po wrażeniem. – Schował różdżkę do kieszeni i znowu się ukłonił. – Nazywam się Vladimir, co już zapewne wiesz i chętnie skorzystam z twojej oferty. Nie uśmiecha mi się bycie niańczonym, ale wygląda na to, że nie mam wyjścia.
Zmrużyłam oczy. Coś za gładko poszło. Ale musiałam zagrać w jego grę.
- Świetnie. Nie można było tak od razu?
- Z natury jestem nie ufny. Ruszajmy zatem. – Puścił do mnie oko i wyminął mnie, kierując się w stronę przesmyku.
Zamrugałam niepewnie. Dobra, coś mi tu wyraźnie śmierdziało, ale jakie miałam wyjście? A tak, mogłam tu zostać na wieki i zgnić. Nie, dziękuję.
Poszłam za nim, zastanawiając się jakim cudem się zmieści, skoro ja ledwo dałam radę. Nie był duży, ale też nie za drobny. Zdecydowanie lepiej zbudowany niż Snape, bardziej umięśniony i barczysty, ale jednocześnie zdawał się być niezwykle zgrabny, a jego ruchy były wręcz kocie.
- Jak właściwie zamierzasz stąd wyjść? Mnie się to ledwo udało. – Powiedziałam, przyspieszając kroku. Jego długie nogi nie były zdecydowanie atutem jeśli o mnie chodzi.
- Zobaczysz. – Obrócił się i błysnął śnieżnobiałymi zębami.
Aż trudno uwierzyć, że taki okaz został wyhodowany w takiej zatęchłej dziurze, a jego ojciec proponował mi usługi matrymonialne. Chociaż jakby się tak zastanowić, to wcale nie różnili się od siebie aż tak bardzo.

Droga mijała w ciszy. Musiał być już środek nocy albo i później – trudno mi było ocenić. Jedynie koniec mojej różdżki rozświetlało drobne światło. Vlad szedł po ciemku, jakby nie sprawiało mu to najmniejszych trudności. Zmęczenie i wychłodzenie dawało mi się powoli we znaki. Miałam wrażenie, że moje nogi są załadowane po kolana w ołów, a powieki ciągną w dół niewidzialne ciężarki.
Potrząsnęłam głową by odpędzić znużenie. Cholera, jeśli zaraz nie dojdziemy do szlaku to chyba nie dam rady. Walczyłam z tą myślą jak i z samą sobą, ale to nie było łatwe. Musiałam się jednak wydostać, obiecałam to Snape’owi.
- Dlaczego właściwie wpakowałeś się w towarzystwo śmierciożerców? – Zapytałam, przerywając panujące milczenie. Poza tym wszystko było lepsze od spania w tym miejscu, zwłaszcza na stojąco.
Nie odezwał się. Już miałam powtórzyć pytanie, gdy zatrzymał się i obrócił powoli głowę w moją stronę.
- Snape ci nie opowiadał? – Zaprzeczyłam, a on uśmiechnął się nikle i ruszył z miejsca. – To było kilka lat temu. Ledwo co skończyłem Koldovstoretz. Byłem… dość zbuntowanym młodzieńcem. Od zawsze ciągnęło mnie do czarnej magii. Zresztą, w takim miejscu jak to… To jest codziennością. Niewielu z nas ma świetlaną przyszłość i zachód stojący otworem. – Przerwał na chwilę, a ja przetrawiałam jego słowa. W sumie nigdy nie myślałam w tej sposób o innych szkołach. – Wtedy jeszcze Czarny Pan się nie odrodził, ale wieści o nim krążyły po całym świecie. W Koldovstoretz był swego rodzaju… inspiracją. Każdy chciał dołączyć do jego szeregów. Ja również. Wiedziałem, że po całym świecie rozsiani są jego zwolennicy. Kilku z nich udało mi się poznać i razem robiliśmy dużo złych i niezbyt szlachetnych rzeczy. Dopiero, gdy… Dopiero, gdy ktoś zginął otworzyło mi to oczy. Nie o tym marzyłem. Nie taką osobą chciałem się stać. Wtedy jasne już było, że Czarny Pan powoli się odradza. Trzy lata temu postanowiłem odejść, skończyć z tym. Ale okazało się, że to nie takie proste. Chociaż nigdy nie zostałem naznaczony Mrocznym Znakiem, to nie chcieli mnie wypuścić. Wtedy wkroczył Snape. Pomógł mi. – Westchnął, spoglądając na mnie przez ramię. – To równy gość. Trochę za bardzo kreuje się na takiego groźnego, ale nie jest zły. – Zaśmiałam się w myślach. Trafił w sedno i to nawet bardzo.
- Dlaczego cię teraz ścigają?
- A bo ja wiem? Podejrzewam, że chcą zwerbować wszystkich, których mogą. W tej małej mieścinie czai się więcej zła niż mogłoby się zdawać.
- Zauważyłam – burknęłam pod nosem. – Ile masz właściwie lat?
- Dwadzieścia cztery. – Powiedział wesoło, schylając się pod skalną półką. – A swoją drogą, kto nauczył cię tak dobrze pojedynkować się?
- Snape – odpowiedziałam, czując nieskrywaną dumę.
Pominęłam część o swojej szatańskiej, super mocy i o tym, że właściwie to tylko mnie doszlifował, ale należał mu się ten kawałek tortu. Odwalił niezłą robotę, biorąc mnie w obroty. Byłam mu winna słowa uznania. I nie tylko.
- Powinienem był się domyślić. – Rzucił i przystanął. – Chcesz iść dalej czy wolisz odpocząć?
Wizja przerwy wydała się niezwykle kusząca, ale Snape pewnie już odchodził od zmysłów. Zapewne kiedy w końcu dojdziemy na miejsce, uda, że słodko sobie spał i niepotrzebnie się tak spieszyłam, ale za dobrze wiedziałam, że panikuje.
- Idziemy. – Zapewniłam go, wbrew temu ziewając szeroko.
- Jak sobie życzysz. – Wzruszył ramionami i przyspieszył kroku. – Zaskakuje mnie twoja obecność tutaj. Snape nie sprawiał wrażenia osoby, która lubi towarzystwo uczennic.
Zacisnęłam wargi.
Uczennic-kochanek ściślej mówiąc.
- To… dość skomplikowane – powiedziałam i od razu się skarciłam. – Właściwie to my ee… No w pewnym sensie spotykamy się.
- Dlaczego wszystkie piękne i zdolne kobiety są zajęte? – zapytał tylko, zupełnie pomijając moje wyznanie.
Zdziwiona wpatrywałam się w jego potylicę, pokrytą czarnymi włosami. Spodziewałam się raczej zaskoczenia z jego strony, tymczasem on przeszedł nad tym do porządku dziennego. Nie znałam go wcale, ale tym jednym gestem zapunktował u mnie.
- Może musisz zacząć ich szukać gdzieś indziej niż w takich miejscach? – zaśmiałam się, czując dziwne rozluźnienie w jego towarzystwie.
- Możesz mieć rację. – Westchnął zbyt długo żeby to było naturalne i przystanął. – Dochodzimy do miejsca, w którym się nie zmieszczę. – Podrapał się po lekkim zaroście i odwrócił głowę do mnie. – Gotowa poznać sekret czarodzieja wszechczasów?
Przewróciłam oczami. No jasne, kolejny z przerośniętym ego.
- Pokaż co tam masz.
Jego oczy rozbłysły, gdy uśmiechnął się zabójczo.
- Kochanie, takich propozycji się nie odrzuca – mruknął, pochylając się do mnie.
Zacisnęłam wargi i niespokojnie przestąpiłam z nogi na nogę. Zrobiło mi się gorąco, a szkarłat pokrył moje policzki.
Vlad roześmiał się widząc moje zażenowanie. Pruderyjność wpędzi mnie kiedyś do grobu.
Odsunął się kawałek i nim zdążyłam mrugnąć, zniknął. Zamiast niego na ziemi stał dorodnych rozmiarów jastrząb. Sięgał mi ud, a jego srebrzystoszare upierzenie mieniło się w blasku mojej różdżki. Otworzyłam ze zdziwienia usta, gdy żółto-pomarańczowe oczy spojrzały w moje. Mogłabym przysiąc, że na jego… dziobie czai się uśmiech, taki jak u Vladimira.
- Żesz ty w mordę, jesteś animagiem! – Zawołałam, celując w niego palcem.
Łeb wykonał dziwny gest, jakby chciał przytaknąć. A więc to on nas śledził. To on nas obserwował. I w ten sposób dostał się na dół. Nic dziwnego, że tak trudno było go wyśledzić i dorwać. Skurczybyk zmieniał się w ptaka. Że też na to nie wpadłam.
Animag odwrócił się i na krótkich nóżkach ruszył przed siebie, co chwila podskakując przy pomocy skrzydeł. Było zbyt wąsko by mógł wzbić się w górę, ale iść? Żaden problem.
Oszołomiona jego nagłą przemianą, totalnie ożywiona po tym co zobaczyłam, poszłam w jego ślady.

11 komentarzy:

  1. Superowo! Jak widze, namieszałam w głowie i wstawilaś wzmiankę o zwracaniu się do siebie po nazwisku. A teraz poważne pytanie: czy masz coś do młodych osób czytających sevmione? chciałabym to wiedzieć. Rozdział oczywiście cudowny, nie mogę nic skrytykowac.
    Martyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopisuje: chodzi mi o osoby w wieku gimnazjum- wczesne liceum.
      Martyna

      Usuń
    2. Pomyślałam, że więcej osób może mieć podobne odczucia. :D Dlatego właśnie tak cenię sobie Wasze komentarze. ♡
      Hnmm, chyba ni rozumiem pytania. Co znaczy "czy masz coś" i jak młodych? :D Oczywiście nie mam nic do kogo i uważam, że to samodzielna decyzja kto co czyta :) Sama w młodym wieku czytałam wiele rzeczy i nigdy się nie zastanawiałam nad czym czy to dla mnie, czy też nie. ;)
      Dziękuję bardzo i pozdrawiam!

      Usuń
    3. Rozumiem. Hmmm, oczywiście, że nie. :D Cieszę się, że osoby w tym wieku w ogóle czytają! Jeśli coś się komuś podoba to nie widzę żadnego problemu. :)

      Usuń
  2. Bo widzisz...hmm..jak by to..dobra mówie normalnie: Chodze do 1 gimnazjum i w listopadzie skończę 13 lat.Po prostu chciałam zapytać czy ci to nie przeszkadza
    Martyna

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jak zwykle super ;) Co do postaci Vladimira to mam przeczucie że zamierzasz zrobić z niego kogoś w rodzaju męskiej wersji Hestii aby tym razem Sev miał rywala, mam rację? ;)
    Rozumiem Cię bardzo dobrze w kwestii braku czasu na pisanie - ostatnio też cierpię na tą przypadłość ;)
    Pozdrawiam serdecznie i tradycyjnie życzę dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nowa postać nowe możliwości zazdrości romanse wykorzystaj to

    OdpowiedzUsuń
  5. No, na reszcie miałam trochę więcej czasu i mogłam sobie spokojnie całość przeczytać (choć i tak gryzę się z wyrzutami sumienia, że powinnam robić coś innego, ale pokusa była zbyt wielka!).

    Mój zachwyt wzrastał z każdą linijką! Hm... Niby przyzwyczaiłam się, że w twoim opowiadaniu wszystko może się zdarzyć, ale Severus-Spec-Od-Wspinaczki-Snape zwalił mnie z nóg całkowicie. Na skrzydła thestrali! Wspinający się po skałach Sev… kocie ruchy… napięte do granic umięśnione ciało… ach, chciałabym to zobaczyć!

    I Vladimir. Podziwiam Twój talent do tworzenia kapitalnych postaci. Historia robi się coraz bardziej zawiła i co się z tym wiąże, coraz bardziej ciekawa. Vlad zapowiada się na całkiem niezłą bestyjkę. Jestem ciekawa, co zrobi Sev, jak młodzian zacznie mu podrywać Hermionę.

    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    ILoveSnowCake

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam Twój styl pisania w każdym opowiadaniu i rozdziale. <3 masz niesamowity talent !

    OdpowiedzUsuń
  7. Pisz do mnie jeszcze :) uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! Nie wiem jak to zrobiłaś ale mnie oczarowałaś i wpadłam w świat Severusa i Hermiony po uszy. Jesteś drugą osobą której się to udało a uwierz mi czytam bardzo dużo. Proszę tylko o jedno nie przestawaj pisać, nie zmarnuj talentu. Pozdrawiam Marta:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowny rozdział :-)
    Bardzo fajna nowa postać, masz talent do tworzenia takich osób...
    Jestem ciekawa jak bardzo namiesza w życiu Seva i Hermiony (mam nadzieję, że bardzo), bo opowiadanie bez przeszkód i problemów dla głównych bohaterów byłoby nudne ;-)
    Powodzenia w dalszym pisaniu
    Pozdrawiam :-D

    OdpowiedzUsuń